Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Dokument koncentruje się na gwałtach popełnianych przez „błękitne hełmy” na ludności, którą mają chronić. Ale gwałty to niejedyne patologie misji ONZ. Należy do nich też handel z grupami zbrojnymi, przed którymi „błękitne hełmy” powinny ochraniać ludzi (w tym handel bronią), czy zaniechania polegające na przyzwoleniu na działalność grup zbrojnych i popełnianie przez nie okrucieństw pod bokiem żołnierzy ONZ.
Rezolucja jest łagodna. Jej „rewolucyjny” charakter polega głównie na dyplomatycznym wskazaniu, iż należy odsyłać do domu całe oddziały, w których dochodziło do przestępstw seksualnych. Nawet to nie wszystkim się podobało. Wynik głosowania (14:0, przy jednym głosie wstrzymującym się) to i tak sukces USA, które przeciwstawiły się propozycji Egiptu. Kair chciał jeszcze bardziej rozmyć rezolucję i nie dopuścić do rzekomej „odpowiedzialności zbiorowej”.
Tymczasem „zbiorowa odpowiedzialność” to jedyny środek nacisku na państwa wysyłające wojska, by zrobiły coś z de facto bandytami w „błękitnych hełmach”. To też jedyny środek nacisku na dowódców, by pilnowali swych żołnierzy – bo jeśli cały oddział wróci, wszyscy przestaną zarabiać duże pieniądze, płacone przez ONZ (a pośrednio przez USA, głównego płatnika do budżetu ONZ). Sama ONZ nie ma możliwości karania wojskowych gwałcicieli czy pedofilów: powinno zająć się nimi państwo, które ich wysłało, na podstawie przekazanych przez ONZ materiałów. I być może się zajmie, jeśli będzie to np. Francja... Nieprzypadkowo rzecznikiem wrogów rezolucji był Egipt: zdecydowana większość sprawców to żołnierze spoza kręgu szeroko pojętej kultury europejskiej, głównie z krajów, gdzie kobietę traktuje się przedmiotowo. Wraca pytanie: czy żołnierzom z Egiptu lub Indii powinno się oddawać pod opiekę kobiety? Owszem, takie stawianie sprawy jest „niepoprawne”, ale oddaje stan rzeczy.
Równie „niepoprawna” może wydać się teza, że są kraje – jak DR Kongo – których żołnierze w ogóle nie powinni brać udziału w misjach, bo nie różnią się od lokalnych zbrojnych band. Wysyłanie ich dla „stabilizowania” innych krajów to proszenie się o kłopoty. Gdyby o tym pomyślano, nie doszłoby np. do ostatniej serii gwałtów „błękitnych hełmów” z Konga na ludności Republiki Środkowej Afryki. Czas, by także o tym głośno mówić. ©