Kongo: przeklęci wybawcy w błękitnych hełmach

Ponad dwudziestu zabitych i prawie setka rannych, splądrowane i spalone biura i magazyny – to bilans trzydniowych walk między Kongijczykami i żołnierzami misji ONZ, którzy przybyli, by Kongijczyków przed przemocą chronić.
w cyklu STRONA ŚWIATA

29.07.2022

Czyta się kilka minut

Żołnierz misji pokojowej ONZ w Kongu podczas demonstracji. Goma, 25 lipca 2022 r. / fot. MICHEL LUNANGA/AFP/East News /
Żołnierz misji pokojowej ONZ w Kongu podczas demonstracji. Goma, 25 lipca 2022 r. / fot. MICHEL LUNANGA/AFP/East News /

Rozruchy i grabieże zaczęły się w poniedziałek, 25 lipca. Doszło do nich, gdy kilkusetosobowy tłum zaatakował biura magazyny ONZ w Gomie, stolicy wschodniej prowincji Kivu-Północ. Ponoć do szturmu podburzyli ludzi miejscowi działacze z młodzieżówki partii rządzącej Kongiem. W połowie lipca do Gomy ze stołecznej Kinszasy przyjechał marszałek Senatu Modeste Bahati Lukwebo. Na urządzonym w mieście wiecu mówił, że jeśli po prawie ćwierć wieku „błękitne hełmy” nie są w stanie zaprowadzić w Kongu pokoju i zapewnić bezpieczeństwa jego mieszkańcom, to „niech pakują manatki” i wracają skąd przybyli.


PODKAST JAGIELSKI STORY

Partyzancka grupa M23 zajęła miasto Banagana. Czy wojna nadal toczy się w imię etnicznych podziałów na Tutsi i Hutu? A może stawką są dzisiaj jedynie surowce? Dlaczego misja pokojowa ONZ stacjonująca w Gomie nie ma szans ustabilizować sytuacji? SŁUCHAJ TERAZ>>>


Lukwebo nie powiedział tego, żeby wypraszać wojska ONZ z Konga, ale żeby przypodobać się mieszkańcom Gomy, od dawna uskarżającym się, że rząd z dalekiej, położonej na zachodzie kraju Kinszasy nie dba zupełnie o wschodnie prowincje i pozwala, by bezkarnie grasowały tam tuziny zbrojnych partyzantek i zwykli rabusie. Od wiosny powodem wściekłości i rozpaczy mieszkańców wschodnich prowincji są powstańcy z ruchu M-23, wywodzący się z kongijskich Tutsich i wspierani zbrojnie przez sąsiednią Rwandę, a także rebelianci z przybyłego przed laty z Ugandy Przymierza Sił Demokratycznych, które ostatnio przystało do Państwa Islamskiego i ogłosiło jego filią nad równikiem.

Szefowie „błękitnych hełmów” wzbraniają się od walki z rebeliantami, twierdząc, że od tego jest kongijskie wojsko i policja. Kongijscy żołnierze i policjanci oglądają się na „błękitne hełmy”, nie chcąc nadstawiać głowy w potyczkach z partyzantami, którzy bezkarnie łupią ludność cywilną i zabijają tych, którzy nie chcą pokornie słuchać ich rozkazów. Wytykając żołnierzom ONZ, że z założonymi rękami przyglądają się niedoli Kongijczyków, marszałek Lukwebo z Kinszasy chciał po prostu odwrócić gniew rodaków od nieróbstwa rządu.

W lipcu jeden z dowódców ONZ, odpowiadając na zarzuty o bezczynność, stwierdził, że partyzanci z M-23 są za dobrze uzbrojeni, żeby „błękitne hełmy” i kongijskie wojsko rządowe mogły podjąć przeciwko nim skuteczną walkę. „Bardzo to naszych ludzi wzburzyło” – powiedział dziennikarzom Constant Ndima, wojskowy gubernator prowincji Kivu-Północ. – „To jakby dolać oliwy do ognia”.

Kto strzelał?

Mieszkańcy wschodnich prowincji nie raz, nie dwa wychodzili na ulicę demonstrować przeciwko bezradności ONZ. Nigdy jednak dotąd protesty nie przerodziły się w tak burzliwe i krwawe rozruchy.

Do setek ludzi, którzy w poniedziałek zaatakowali biura i magazyny ONZ w Gomie, błyskawicznie przyłączyły się tysiące. W grabieżach uczestniczyły także dzieci. Plądrowano biura, magazyny, składy paliwowe, budynki organizacji dobroczynnych i domy cudzoziemców, podpalano pojazdy ONZ..

Początkowo orężem tłumu były butelki z benzyną i kamienie. Wkrótce padły jednak strzały. Przedstawiciele ONZ upierają się, że „błękitne hełmy” strzelały jedynie granatami z gazem łzawiącym, a odpowiedzialność za śmierć ludzi leży wyłącznie po stronie demonstrantów, którzy odbierali broń kongijskim policjantom. Zagraniczni dziennikarze, naoczni świadkowie, twierdzą jednak, że zarówno w Gomie, jak i w położonym na północ Butembo, siły ONZ strzelały z ostrej amunicji, prosto w napierający tłum.

Z Gomy zamieszki przeniosły się do Butembo, Nyamilimy, Rutshuru na północy oraz Bukavu i Uviry na południu. Zginęło co najmniej 20 demonstrantów, a prawie stu zostało rannych. Zginęło też 3 żołnierzy ONZ – dwóch z Indii i jeden z Maroka, a także oficer z kongijskiego wojska. Kilkunastu wojskowych zostało poturbowanych i rannych.

Sekretarz generalny ONZ Antonio Guterres oświadczył, że powodem rozruchów stały się wystąpienia lokalnych polityków, podburzających tłumy, a ataki na „błękitne hełmy” mogą zostać uznane za zbrodnię wojenną.

Niechciani zbawcy

Wojska pokojowe ONZ wylądowały w Kongu w 1999 roku, by przerwać najkrwawszy konflikt współczesności i największą wojnę Afryki. Po powstaniu, które w 1996 roku wybuchło na wschodzie Konga i rok później doprowadziło do upadku dyktatury Mobutu Sese Seko, w 1998 roku w tym afrykańskim kolosie wybuchła nowa wojna domowa. W pierwszą zaangażowane po stronie powstańców były Rwanda, Burundi, Uganda i Angola. W drugiej, po obu stronach konfliktu uczestniczyło już tuzin afrykańskich państw, a do 2003 roku, zanim przy pomocy ONZ została przerwana, zginęło w niej 4-5 milionów ludzi.

Posłane do Afryki siły pokojowe miały strzec, by Kongijczycy przestrzegali zawieszenia broni, a działacze ONZ wraz z kolegami po fachu z Unii Europejskiej podjęli się urządzenia w Kongu pierwszych, powojennych wyborów.

Po wyborach w 2006 roku wydawało się, że dalsza obecność wojsk ONZ w Kongu stanie się zbędna. Zostały wycofane z zachodnich prowincji i interioru. Dwa lata temu opuściły krainę Kasai w środkowej części kraju a także prowincję Tanganika, położoną nad jeziorem o tej samej nazwie. „Błękitne hełmy” pozostały tylko na wschodzie kraju, w prowincjach Kivu-Południ, Kivu-Północ i Ituri, gdzie od 2008 roku toczą się niezliczone wojny partyzanckie.

Misja pokojowa, mając za zadanie ochronę ludności cywilnej starała się nie dać się wciągnąć w kongijskie wojny, twierdząc, że nie mogą wyręczać miejscowego rządu, ani wojska. Bezmiar kraju i brak dróg, a także kiepskie rozeznanie wywiadowcze sprawiały, że także pomoc mordowanym cywilom nadchodziła za późno albo wcale.

Tylko raz, w 2012 roku, Rada Bezpieczeństwa NZ zgodziła się w drodze wyjątku na utworzenie specjalnej brygady, która bez uzgadniania ze stroną kongijską miałaby prawo podejmować walkę, a nawet działania zaczepne dla wymuszenia pokoju. To właśnie ta brygada, składająca się z żołnierzy z Afryki Południowej, Tanzanii i Malawi, stłumiła w 2013 roku poprzednie powstanie ruchu M-23. Teraz eksperymentu nie powtórzono w obawie przed stworzeniem precedensu naruszającego fundamentalną zasadę bezstronności ONZ. Kongijczycy ze wschodnich prowincji, nękani przez partyzantki i rabusiów, uznali „błękitne hełmy” za świetnie opłacanych darmozjadów, nieczułych na ich cierpienie i nędzę.

Operacja pokojowa ONZ w Kongu rzeczywiście sporo kosztuje – około miliard dolarów rocznie. Jest drugą największą, po operacji w Południowym Sudanie, misją pokojową ONZ w dziejach tej organizacji (następne, niewiele mniejsze to działające wciąż misje w Republice Środkowoafrykańskiej i Mali). W Kongu przebywa wciąż około 16 tysięcy żołnierzy w „błękitnych hełmach” (głównie z Pakistanu, Indii, Bangladeszu, Nepalu, Indonezji, Maroka i Urugwaju) oraz kilka tysięcy działaczy cywilnych.

Poza bezczynnością zarzuca się im udział w kontrabandzie złota, kości słoniowej, broni i narkotyków, a także prostytuowanie nieletnich.

Złe wspomnienia

ONZ od dawna nie ma w Kongo dobrej opinii ani dobrych wspomnień z tego kraju.  Międzynarodowe wojsko pierwszy raz wylądowało w Kinszasie (noszącej wtedy nazwę Leopoldville) w 1960 r., tuż po ogłoszeniu kongijskiej niepodległości. O pomoc prosili ich prezydent i premier, gdyż lokalni kacykowie wspierani przed Belgię i Amerykanów próbowali oderwać od kraju najbogatszą prowincję, Katangę.

Wojska ONZ przybyły, by ocalić jedność Konga i uchronić je przed wojną. Zamiast jednak ugasić pożar, tylko ją rozpaliły. Wspierana przez Zachód Katanga, by uprzedzić wojska ONZ, przyspieszyła jedynie marsz ku secesji, a ZSRR, który sam zamierzał przyjść z pomocą Kongu, powstrzymany przez ONZ, udzielił wsparcia lewicowym powstańcom na wschodzie kraju.


CZYTAJ WIĘCEJ

STRONA ŚWIATA to autorski serwis Wojciecha Jagielskiego, w którym dwa razy w tygodniu reporter i pisarz publikuje nowe teksty o tych częściach świata, które rzadko trafiają na pierwsze strony gazet. CZYTAJ TUTAJ 


Jedność Konga uratowano, gdy przywódca separatystów, Moise Tshombe, otrzymał posadę premiera w Kinszasie. Jego poprzednik, Patrice Lumumba, pierwszy premier niepodległego Konga został zamordowany. „Błękitne hełmy” oświadczyły, że mogą zapewnić mu bezpieczeństwo jedynie w stolicy. Kiedy premier z niej wyjechał, został natychmiast aresztowany przez zbuntowanych żołnierzy i wydany do Katangi, gdzie został zabity w obecności belgijskich policjantów i urzędników.

Kongijskiej wyprawy pokojowej nie przeżył także ówczesny sekretarz generalny ONZ Dag Hammarskjoeld. Ten szwedzki dyplomata, stając na czele organizacji, okazał się idealistą. Wierzął, że ONZ może zaradzić podziałowi świata na dwa, wrogie obozy, toczące ze sobą zimną wojnę. Hammarskjoeld osobiście próbował przekonać przywódców z Kinszasy-Leopoldville i Katangi do zgody. We wrześniu 1961 r. wybrał się samolotem do Ndoli w dzisiejszej Zambii, gdzie miał się spotkać z przywódcami separatystów. Jego samolot roztrzaskał się jednak w dżungli, niedaleko lotniska. Nikt nie przeżył katastrofy.

Oficjalnie podano, że jej powodem był błąd pilota. Dopiero w latach 90., po upadku apartheidu w Południowej Afryce, wyszło na jaw, że samolot Hammarskjoelda został zestrzelony przez myśliwiec, należący do sekretnego „szwadronu śmierci”, który pod niewinną nazwą Południowoafrykańskiego Instytutu Badań Morskich zajmował się sabotażem i dywersją w afrykańskich państwach, wkraczających z epoki kolonialnej w niepodległą. Hammarskjoeld został ponoć zabity na zlecenie zachodnich koncernów górniczych, mających kopalnie w Katandze i obawiających się ich nacjonalizacji.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej