Państwo Islamskie wciąż walczy

Po utracie swego kalifatu dżihadyści zaczęli działania dywersyjne. Sieją chaos w północno-wschodniej Syrii i dają sygnał, że Państwo Islamskie nie jest przeszłością.
z z Rakki i Ajn Isy (Syria)

22.07.2019

Czyta się kilka minut

W ruinach miasta Dajr az-Zaur we wschodniej Syrii. / MARK CONDREN / THE IRISH INDEPENDENT / EYEVINE / EAST NEWS
W ruinach miasta Dajr az-Zaur we wschodniej Syrii. / MARK CONDREN / THE IRISH INDEPENDENT / EYEVINE / EAST NEWS

Aram Rakka wraz ze swoimi towarzyszami broni stał na dachu budynku przy jednym z posterunków. Chronili małą miejscowość we wschodniej Syrii, której nazwy już nie pamięta. Podobnie jak dokładnej daty. Mówi, że gdy jest się na froncie, dni i godziny zlewają się w jedno i niemiłosiernie ciągną.

Z tamtej sekwencji zdarzeń najbardziej wbił mu się w pamięć moment, gdy kobieta z dzieckiem na rękach wysadziła się w powietrze tuż przed jego nosem. Obok niej szła jeszcze jedna. Obie były zasłonięte od stóp do głów czarnymi szatami.

Ubiór nie wzbudził podejrzeń ludzi na posterunku. Prowincja Dajr az-Zaur we wschodniej Syrii – gdzie wtedy stacjonował on, 25-letni bojownik Syryjskich Sił Demokratycznych o pseudonimie Aram Rakka – od lat słynęła z konserwatyzmu mieszkańców, niemal wyłącznie sunnitów. Ponadto to na tych ­terytoriach, po wybuchu syryjskiej wojny domowej w 2011 r., szybko zakorzeniły się frakcje dżihadystyczne – w tym tzw. Państwo Islamskie. Przez lata mieszkańcy prowincji musieli przestrzegać narzuconych przez nich zasad, także tych dotyczących ubioru.

Aram Rakka walczy w szeregach Syriackiej Rady Wojskowej, która powstała, aby bronić ludności chrześcijańskiej. Lato 2019 r. / FOT. PAWEŁ PIENIĄŻEK

– Daesz zmuszało ludzi, by nosili długie brody i czarne szaty. Przez to trudno było rozróżnić, kto jest cywilem, a kto jest od nich – wyjaśnia Aram. – Przychodząc z zewnątrz, wydawało się, że wszyscy należą do Daeszu.

Mówiąc o Państwie Islamskim, Aram używa nazwy Daesz – jest stosowana przez przeciwników organizacji.

Z szahadą na ustach

Podejrzenie bojowników wzbudziła natomiast torba, którą oprócz dziecka miała ze sobą kobieta. Była niebieska, średniego rozmiaru. Państwo Islamskie wykorzystuje bomby-pułapki, które noszą na sobie ludzie. Są także montowane w samochodach, wozach pancernych, motocyklach i najróżniejszych przedmiotach. Kobieta wraz z towarzyszką szły w stronę posterunku. Aram pamięta, że wzywali ją, by postawiła torbę na ziemi. Nie uczyniła tego. Zawołali po raz drugi, ale wciąż trzymała ją przy sobie. Wycelowali w nią broń.

– Powiedzieliśmy, że jeśli zrobi jeszcze jeden krok, zastrzelimy ją – wspomina.

Zatrzymała się i odwróciła plecami. Stała tak bez ruchu, po czym spojrzała w ich stronę, coś nacisnęła – i wysadziła się w powietrze. Bojowników na posterunku uratowało to, że tuż przed samobójczą śmiercią zaczęła odmawiać szahadę – muzułmańskie wyznanie wiary; zamachowcy-samobójcy zwykli umierać ze słowami szahady na ustach.

Sześciu kolegów – Aram pamięta liczbę – od razu zrozumiało, co się dzieje, i rzucili się za worki z piaskiem. Pozostałych raniły odłamki: jednego w nogę, drugiego w szyję. Ciało kobiety było rozerwane na dwie części, ciało jej współtowarzyszki leżało zmasakrowane, a głowę dziecka bojownicy znaleźli dopiero po pewnym czasie, na pobliskim dachu.

Mogłoby się wydawać, że to odległa przeszłość, bo kalifatu – samozwańczego Państwa Bożego na ziemi – już nie ma. Ale Państwo Islamskie nie daje o sobie zapomnieć. Atakuje przede wszystkim tutaj – w północnej i wschodniej Syrii, na terenach kontrolowanych przez Syryjskie Siły Demokratyczne.

Przygoda na pustyni

Aram jest chrześcijaninem – członkiem Syriackiej Rady Wojskowej, chrześcijańskiej bojówki wchodzącej w skład kurdyjsko-arabskich Syryjskich Sił Demokratycznych. Są wspierane z powietrza i lądu przez międzynarodową koalicję, ze Stanami Zjednoczonymi na czele.

Przed wojną chrześcijanie stanowili ok. 10 proc. populacji Syrii. Stali się ofiarami narastających wraz z wojną napięć religijnych wewnątrz kraju. Szczególnym zagrożeniem było dla nich Państwo Islamskie: jego dżihadyści brutalnie obchodzili się ze wszystkimi, których uważali za kafirów (to określenie „niewiernych” w negatywnym kontekście; w interpretacji Państwa Islamskiego pod tę kategorię podpadali zresztą także muzułmanie niebędący sunnitami). Bojówki asyryjskich chrześcijan powstały w celach obronnych.

To jednak nie kwestie religijne ani etni- czne były głównym powodem, dla których Aram dołączył do Syriackiej Rady Wojskowej. Zaimponowało mu to, że dowództwo dbało o swoich ludzi. Oraz to, że dobrze walczyli.

Do walki przeciwko ostatkom samozwańczego kalifatu w prowincji Dajr az-Zaur wysłano wiele tysięcy bojowników Syryjskich Sił Demokratycznych. Aram był jednym z nich. Chociaż pochodzi z Ar-Rakki, oddalonej raptem 60 km na zachód od granicy prowincji, nigdy wcześniej w niej był. Przyznaje, że eskapada do Dajr az-Zaur była dla niego także przygodą, wybraniem się na nieznane tereny.

Chociaż przyznaje i to, że z tego samego powodu czuł lęk. Nie wiedział, co go tam czeka, a na miejscu szybko przekonał się, że ludność cywilna nawet ubiera się tak samo jak bojownicy Państwa Islamskiego. Trudno było rozróżnić, kto im sprzyja, a kto szykuje zasadzki. Właśnie dlatego to nie front, lecz tyły były bardziej niebezpieczne. Uśpione komórki Daeszu otrzymywały informacje od miejscowej ludności, przez co notorycznie organizowały ataki i zamachy. Często bardzo precyzyjne.

Walki o prowincję zaczęły się jeszcze w 2017 r. i trwały długie 19 miesięcy. Dwa razy dłużej niż ofensywa na Mosul, największe miasto kontrolowane przez Państwo Islamskie. Syryjskie Siły Demokratyczne potrzebowały cztery razy więcej czasu na zajęcie Dajr az-Zaur niż Rakki – pierwszego miasta zdobytego przez Państwo Islamskie i jego nieformalnej stolicy. Ta część wschodniej Syrii to w większości mało zaludnione tereny, duże połacie pustyni, które są trudne lub wręcz niemożliwe do kontrolowania.

Walka do upadłego

23 marca 2019 r. to data końca kalifatu. Wówczas, po wielu próbach, Syryjskie Siły Demokratyczne zajęły Al-Baghuz Faukani – ostatnią miejscowość kontrolowaną przez dżihadystów. Zacięte walki trwały przez półtora miesiąca. Choć wydawało się, że dżihadyści – zepchnięci do małej miejscowości, otoczeni przez kurdyjskie i arabskie bojówki, a do tego odcięci przez rzekę Eufrat – nie utrzymają się długo.

Ale, mimo nalotów i ostrzałów, Państwo Islamskie odpowiadało: w starciach bezpośrednich, ale też lekką artylerią i wszelkiego rodzaju bombami-pułapkami. Bojownicy Syryjskich Sił Demokratycznych spodziewali się oporu, lecz nie takiego.

– Nikt z nich nie próbował się poddać, mimo że byli przez nas otoczeni. Walczyli do ostatniej kropli krwi – mówi Aram.

Im bardziej zawężały się tereny kontrolowane przez dżihadystów, tym więcej namiotów rosło w Baghuz Faukani. Aram wyjaśnia, że to był jeden z powodów, który spowalniał ofensywę: dżihadyści byli przemieszani z cywilami, więc aby uniknąć niepotrzebnych ofiar, nie przeprowadzali gwałtownych natarć. Jednak Syryjskie Obserwatorium Praw Człowieka z siedzibą w Londynie odnotowało od początku grudnia 2018 r. – czyli w trakcie ostatniej fazy ofensywy, aż do ostatnich dni bitwy o Baghuz Faukani – 474 zabitych cywilów. W tym samym okresie miało zginąć co najmniej 753 bojowników Syryjskich Sił Demokratycznych i 1442 dżihadystów.

Obozowa apokalipsa

Ostatecznie w ciągu dwóch miesięcy z okolic Baghuz Faukani w ręce Syryjskich Sił Demokratycznych trafiło ponad 60 tys. osób. Według danych otrzymanych przez agencję Reutera, 34 tys. z nich to cywile, 5 tys. bojownicy, a reszta to ich rodziny i bliscy.

Te liczby tłumaczą gwałtowny przyrost populacji obozu w miejscowości Al-Haul, w prowincji Al-Hasaka przy granicy z Irakiem. Jest oddalony o ponad 200 km od Baghuz Faukani. Powstał jeszcze w 1991 r., w trakcie wojny w Zatoce Perskiej, dla uchodźców z Iraku. Od tego czasu trafiały do niego kolejne grupy szukających schronienia Irakijczyków.

Bitwa o Baghuz Faukani i okoliczne miejscowości spowodowała, że w ciągu kilku miesięcy liczba przebywających w Haul wzrosła niemal siedmiokrotnie. Obecnie znajduje się w nim 70 tys. ludzi, a kolejne 30 tys. w pobliskich obozach. Międzynarodowy Komitet Czerwonego Krzyża określa sytuację mianem „apokaliptycznej”. Szczególnie dotyczy to obozu Haul, który jest przeludniony, a przybyłe do niego osoby od lat żyły pod bombardowaniami, głód zaglądał im w oczy, odnosiły rany i doznawały traum.

Obóz zamieszkują głównie Irakijczycy i Syryjczycy, ale są też obywatele innych państw, którzy wyjechali do kalifatu. Według danych syryjskiej organizacji Rojava Information Centre na terytoriach kontrolowanych przez Syryjskie Siły Demokratyczne znajduje się 14,5 tys. obywateli innych krajów niż Irak i Syria, z czego dwie trzecie to dzieci. Znaczna większość z nich przebywa w obozie Haul.

Rządy państw niechętnie przyjmują z powrotem swoich obywateli, którzy trafili do Syrii. Niektóre nawet posunęły się do odebrania im obywatelstwa. Przez co wielu z nich jest teraz w ślepym zaułku.

Najbardziej klarowna jest kwestia z dżihadystami, którzy przybyli tu z innych państw. – Prawdopodobnie większość stanie przed sądem tutaj, a reszta wróci do swoich krajów i tam zostanie osądzona – mówi Mustafa Bali, szef biura prasowego Syryjskich Sił Demokratycznych.

Daesz się odbudowuje

Duża część przebywających w obozie Haul to rodziny, których członkowie walczyli w szeregach Państwa Islamskiego. Nieprzypadkowo trzymali się dżihadystów tak długo, jak tylko mogli. – Za każdym razem, gdy Syryjskie Siły Demokratyczne wyzwoliły jakiś teren, oni szli za Daeszem do następnej wioski czy miasta – mówi Aram. – Podzielali ich wartości.

Obóz Haul leży na terytoriach kontrolowanych przez Syryjskie Siły Demokratyczne. Administracja i siły porządkowe z trudem panują nad sytuacją. Na początku lipca kobieta ugodziła nożem jednego z ochroniarzy. Na zdjęciu, które obiegło internet, widać, że wsadziła go w plecy po samą rękojeść. Grupy prodżihadystyczne próbują narzucić zasady takie, jak obowiązywały na terenie kalifatu, przez co regularnie dochodzi do incydentów między mieszkańcami obozu.

To jednak nie jest największy problem Syryjskich Sił Demokratycznych. Bitwa o Baghuz Faukani zakończyła się cztery miesiące temu, a mimo to Państwo Islamskie wciąż walczy. Wszędzie dochodzi do podobnych incydentów, choć z różną częstotliwością.

Najtrudniejsza sytuacja jest w prowincji Dajr az-Zaur. Dżihadyści notorycznie przeprowadzają skrytobójstwa i zamachy, często wykorzystują do nich motocykle. Według danych Syryjskiego Obserwatorium Praw Człowieka, od zajęcia Baghuz Faukani na terenach kontrolowanych przez Syryjskie Siły Demokratyczne zginęło ponad 300 bojowników tego ugrupowania.

– Dzięki swoim uśpionym komórkom odbudowują się – wyjaśnia Mustafa Bali. – Daesz jest najbardziej aktywny w prowincji Dajr az-Zaur oraz w Tabce, Rakce i Manbidżu.

Te tereny zostały odbite z rąk Państwa Islamskiego w latach 2016-19 i miało ono tam swoich sympatyków.

Tajemnicza śmierć

Dziś Aram znowu jest w Rakce. Przebywa w bazie i czeka na kolejne rozkazy.

Jeden z budynków, w którym stacjonuje oddział Syriackiej Rady Wojskowej, to muzeum wojny domowej. Pokazuje, jak zmieniał się ten konflikt. Każda grupa, która przychodziła, zostawiała po sobie napis na ścianie. Zaczyna się od wolności, od wezwania do obalenia prezydenta Baszara al-Asada, przechodzi w chęć rewanżu za przelaną krew, aż do wyznania wiary napisanego przez bojowników Państwa Islamskiego. Tylko rządzące miastem Syryjskie Siły Demokratyczne nie zostawiły śladu na ścianie.

Bojownicy chowają się w domach przed prażącym słońcem, śpią lub snują bez celu. Mimo leniwej atmosfery i rozprężenia, Aram jest przekonany, że to nie koniec. Mówi, że dżihadyści chcą zrewanżować się tym, którzy stanęli przeciwko nim lub ich zdradzili. Co znaczy, że ani jedni, ani drudzy prędko nie złożą broni.

W dniu naszej rozmowy, we wsi na północ od Rakki w tajemniczy sposób zginął prominentny przywódca jednego z klanów lojalnego wobec Syryjskich Sił Demokratycznych, Obaid al-Hassan. Znaleziono go w domu, z karabinem na piersi i kilkoma ranami postrzałowymi głowy.

Co się stało w domu Al-Hassana? Tego dotąd nie wyjaśniono. Jak i wielu poprzednich śmierci wpływowych postaci w północnej i wschodniej Syrii.

To właśnie niepewność, strach i chaos są tym, na czym Państwo Islamskie może obecnie się odbudowywać. Bo marzenie o kalifacie rozpłynęło się w wojennym zgiełku. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego". Relacjonował wydarzenia m.in. z Afganistanu, Górskiego Karabachu, Iraku, Syrii i Ukrainy. Autor książek „Po kalifacie. Nowa wojna w Syrii", „Wojna, która nas zmieniła" i „Pozdrowienia z Noworosji".… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 30/2019