Ostatnia bitwa kalifatu

Wspierane przez Zachód oddziały kurdyjskie otoczyły ostatnie zgrupowanie sił tzw. Państwa Islamskiego w Syrii. Ale walki mogą trwać długo: w okrążeniu pozostaje kilka tysięcy dżihadystów.

21.05.2018

Czyta się kilka minut

Bojownicy kurdyjscy towarzyszący żołnierzom amerykańskim w rejonie Dajr az-Zaur. Syria, kwiecień-maj 2018 r. / PAWEŁ PIENIĄŻEK
Bojownicy kurdyjscy towarzyszący żołnierzom amerykańskim w rejonie Dajr az-Zaur. Syria, kwiecień-maj 2018 r. / PAWEŁ PIENIĄŻEK

W polu widzenia tylko piach, ­rzadziej kurz. Bezkresna pustynia we wschodniej Syrii, którą praży coraz intensywniejsze słońce.

Mahdi, oficer prasowy Syryjskich Sił Demokratycznych (SDF, koalicja oddziałów kurdyjskich i arabskich, kontrolowana przez Kurdów), odtwarza trasę z pamięci. Trudno zgadnąć, skąd wie, w którym miejscu na tym piasku skręcić w prawo lub lewo. Nie ma tu żadnych dróg, tylko słabo zarysowane ślady opon.

Co jakiś czas mijamy spalone pojazdy: cysterny, samochody osobowe, ciężarówki. Czasami wraki są tak zdewastowane, że trudno poznać, co to było wcześniej. Oprócz piachu nieustannie towarzyszy nam głośna muzyka puszczana przez Mahdiego: po arabsku lub angielsku, trafia się nawet piosenka w języku rosyjskim.

Minęła już niemal godzina, odkąd opuściliśmy ostatnią wieś. Z czasem pojawiają się pozycje SDF. Punkty oporu – usypane z piachu wały w kształcie koła, które wyglądają jak wielkie ptasie gniazda. Im bliżej do irackiej granicy, tym jest ich więcej. Przed pozycjami często stoi hummer, uzbrojony i opancerzony. Na wałach zazwyczaj widać strażnika, leżącego na workach (z piaskiem, oczywiście) – lub zwyczajnie siedzącego na krześle. Oficer prasowy z podkręconą na pełny regulator muzyką unosi wtedy rękę w pozdrowieniu, tamci odpowiadają leniwie.

W ten sposób w ciągu godziny okrążyliśmy pozycje tzw. Państwa Islamskiego (IS). Byliśmy na północy, teraz jesteśmy na południu, jakieś trzy kilometry od granicy z Irakiem.

– Hadżin, Hadżin, nadchodzimy! – wydziera się Mahdi, gdy widzi, że siedzący obok mnie francuski dziennikarz nagrywa go na telefon.

Graniczna linia Eufratu

Był wrzesień 2017 roku, gdy dobiegały kresu walki o syryjskie miasto Rakka – nieformalną stolicę samozwańczego kalifatu (muzułmańskiego „państwa bożego” na ziemi), jak swoje quasi-państwo, na początku rozciągające się na wielkie obszary Syrii i Iraku, nazwali islamscy ekstremiści. Wówczas to ruszyły również dwie ofensywy na prowincję Dajr az-Zaur: od północy wojsk SDF (o kryptonimie „Burza Dżaziry”), a od zachodu – sił podległych syryjskiemu rządowi lub jego sojuszników (jak wojska irańskie, szyickie milicje z Iraku czy oddziały libańskiego Hezbollahu).

Obie ofensywy, wspierane przez zagraniczne mocarstwa – SDF przez zachodnią koalicję (pod wodzą Amerykanów), a żołnierze prezydenta Baszara al-Asada przez Rosjan – szybko odzyskiwały kolejne terytoria z rąk dżihadystów. Teraz ostatnim bastionem IS w tej części Syrii jest właśnie miasto Hadżin.

Prowincję Dajr az-Zaur rozdziela rzeka Eufrat, która stała się jedną z linii frontu. Mniej więcej wzdłuż niej przebiega podział na terytoria kontrolowane przez syryjski rząd, na jej zachodnim brzegu, oraz przez siły SDF na jej brzegu wschodnim. Ważne miasta Dajr az-Zaur, al-Majadin i al-Bukamal znajdują się na terytoriach kontrolowanych przez wojska Asada. Z kolei złoża ropy i gazu przypadły SDF. W całej prowincji dominują tereny pustynne.

Czarna dziura

Stolica prowincji również nazywa się Dajr az-Zaur, jest zamieszkana niemal wyłącznie przez sunnitów. Do wojny w całej prowincji żyło ponad 1,2 mln ludzi. Obecnie liczba mieszkańców nie jest znana. W czasie trwających od kilku lat walk dziesiątki tysięcy ludzi uciekły z miast i wsi. W całej Syrii w ciągu ponad siedmiu lat wojny przynajmniej 11 mln Syryjczyków, czyli połowa populacji, musiało opuścić domy, a ok. 400 tys. zginęło (choć są szacunki mówiące o pół miliona zabitych). Także gdy we wrześniu zaczęła się ofensywa, sznury pojazdów z uciekinierami ciągnęły z Dajr az-Zaur na północ. Tysiące wciąż przebywają w obozach, mając nadzieję, że prędzej czy później uda im się wrócić do domów.


Czytaj także: Nieporządek bliskowschodni - rozmowa Wojciecha Jagielskiego z Krzysztofem Strachotą


Mimo złóż ropy i gazu jest to uboga prowincja. A także bardzo religijna i przywiązana do tradycji. Widać to choćby po chętnie noszonych strojach – w przypadku mężczyzn odpowiednio krótkich, a w przypadku kobiet zakrywających niemal całe ciało, czasami nawet oczy. Dla Syryjczyków z dużych miast, jak Damaszek czy Aleppo, ten region stanowił jakby czarną dziurę na mapie kraju. Dla Kurdów, zamieszkujących północną Syrię, wizyta w Dajr az-Zaur była jak wyjazd za granicę.

Po wybuchu rewolucji wiosną 2011 r., która szybko przerodziła się w wojnę (najpierw domową, a potem z udziałem aktorów zewnętrznych), reżim przerzucił większość wojsk w pobliże kluczowych miast w zachodniej Syrii. To dlatego Dajr az-Zaur szybko wpadła w ręce antyrządowej Wolnej Armii Syryjskiej, którą z kolei wyparli dżihadyści IS. Wielu tutejszych sunnitów poparło fundamentalistów – i tym samym prowincja stała się jednym z kluczowych zapleczy tej organizacji.

Niebezpieczeństwo za frontem

To dlatego nasz przewodnik, oficer SDF Mahdi, rozluźnia się dopiero na pustyni, gdzie pozycje SDF są liczne i nieźle obwarowane. Wcześniej jechaliśmy przez miejscowości dopiero niedawno zajęte przez „demokratów” – jak często się nazywa tu SDF, koalicję kurdyjskich i arabskich milicji.

Mahdi mówi, że to „najniebezpieczniejsze miejsce”, bo wciąż ma się tutaj znajdować wielu zwolenników IS i „uśpionych” dżihadystów gotowych na rozkazy. Potwierdzają to mieszkańcy, z którymi rozmawiałem jeszcze na początku tego roku. Wielu miejscowych Syryjczyków wciąż popiera dżihadystów – lub przynajmniej ma nadzieję, że po nich przyjdzie jakaś inna siła, która lepiej poradzi sobie z budowaniem „islamskiego państwa bożego”.

Dwa dni po tym, gdy opuściłem Dajr az-Zaur, znajomy bojownik SDF wysłał mi zdjęcie. Widnieje na nim mężczyzna siedzący na ziemi. Wokół oczu ma przewiązaną chustę, tzw. arafatkę. Obok niego częściowo widać bojownika SDF z karabinem, który pilnuje jeńca. Mężczyzna miał kręcić się wokół pozycji heval, czyli bojowników kurdyjskich. Wzbudził podejrzenia. Potem, podczas rewizji, w jego domu znaleziono broń. „Złapaliśmy dzisiaj rano jednego z IS, miał trzy karabiny i jeden maszynowy” – słyszę w wiadomości głosowej zadowolony ton znajomego. Podobno przekazali już jeńca służbom bezpieczeństwa.

W miejscowościach na zapleczu frontu panuje duży ruch. Samochody, wozy zaprzężone w konie lub osły, wielu przechodniów. Wsie wydają się bardzo ożywione. Z wielu z tych miejscowości bojownicy IS wycofali się bez walki lub stawiając nieznaczny opór, więc nie są one zniszczone. Sklepy i stoiska na straganach działają. Można kupić jedzenie, ubrania i inne potrzebne produkty.

Mkniemy jak najszybciej, wymijaliśmy liczne auta i motocykle. Staramy się nie zatrzymywać. Posterunków w miejscowościach jest niewiele. A jeśli już są, to nie wyglądają zbyt solidnie. Często to tylko beczki i kamienie, które wytyczają pasy dla pojazdów. I krzesła, na których siedzą wartownicy.

Wszystkie budynki administracyjne są zabarykadowane workami z piaskiem i betonem. Po ulicach jeżdżą auta, na pakach których stoi zwykle po czterech członków asayiş, czyli miejscowej policji. Jeden stoi za ustawionym na pojeździe karabinem maszynowym, trzej pozostali obserwują, co dzieje się w małych uliczkach. Jednak się w nie nie zapuszczają, cały czas jeżdżąc głównymi drogami. Widać, że nie czują się tu pewnie.

Cel: okrążyć Hadżin

Na pustyni sprawy mają się inaczej.

Kolejne liczne pozycje ciągle są usypywane. Koparki, obstawiane przez skromne siły – zazwyczaj jeden-dwa samochody z kurdyjskimi bojownikami – budują kolejne „gniazda oporu”. Zza granicy iracka artyleria wspiera SDF. Z powietrza – przede wszystkim amerykańskie lotnictwo. Pustynia stała się niemożliwa do obrony dla dżihadystów: widać ich tu jak na dłoni, więc łatwo mogą stać się celem nalotu.

– W ciągu dziewięciu dni od wznowienia operacji posunęliśmy się o 20 kilometrów – mówi Haszim Muhammed, dowódca operacji „Burza Dżaziry”. 48-letni Kurd pochodzi z miasta Dêrik (po kurdyjsku; oficjalna arabska nazwa to al-Malikija), leżącego ponad 400 km na północ stąd, w pobliżu granic z Turcją i Irakiem.

Operację „Burza Dżaziry”, wymierzoną w pozostałości IS w Syrii, wznowiono 1 maja – po tym, jak pod koniec 2017 r. wyhamowała, a potem została zupełnie wstrzymana, gdy w styczniu Turcja rozpoczęła ofensywę na kurdyjskie miasto Afrin w północno-zachodniej Syrii.

Kurdyjskie oddziały stanowiące trzon SDF – również te z Dajr az-Zaur – zostały wówczas przerzucone w tamten rejon. Z punktu widzenia Kurdów istniała groźba, że po zajęciu miasta Afrin – siły kurdyjskie wycofały się z niego niemal bez walki – turecki prezydent Erdoğan rozkaże swoim odziałom dalszą ofensywę, na kolejne regiony zajęte przez Kurdów (pod ich kontrolą jest obecnie niemal jedna trzecia północnej i północno-wschodniej Syrii – dla Turcji rzecz nie do zaakceptowania).

Tak się jednak nie stało. A Kurdowie wznowili teraz ofensywę przeciw dżihadystom.

Haszim Muhammed tłumaczy, że jego żołnierze mają właśnie czterodniowe opóźnienie, ze względu na trudną pogodę (m.in. burze piaskowe), która utrudnia działania wspierającego ich zachodniego lotnictwa. Muhammed ma nadzieję, że ofensywa na Hadżin zacznie się w lipcu. W tym czasie kurdyjski komendant chce zająć pozostałe terytoria, kontrolowane jeszcze przez IS w prowincji Dajr az-Zaur i sąsiadującej z nią prowincji Hasaka.

Kurdowie tłumaczą, że mnóstwo czasu trzeba poświęcić na rozminowywanie, bo pustynia jest pełna bomb pułapek, pozostawionych wcześniej przez dżihadystów. 34-letni dowódca wschodniego sektora operacji „Burza Dżaziry”, który przedstawia się tylko pseudonimem „Şirku”, mówi, że pracy jest mnóstwo. Tylko jednego dnia, 8 maja, mieli rozminować 33 ładunki wybuchowe.

Tego samego dnia grupa SDF, dowodzona przez 24-letniego Abdula Abera – Araba pochodzącego z jednej z wiosek w prowincji Dajr az-Zaur – zajęła pozycję na pustyni.

– Bez walk, ale było dużo min do usuwania – twierdzi Aber.

Dwa dni wcześniej jeden z jego żołnierzy wszedł na ładunek ukryty w piasku. Amputowano mu nogę.

Amerykanie, sojusznicy w powietrzu

Szybka ofensywa jest możliwa dzięki wsparciu ze strony koalicji międzynarodowej.

To amerykańskie lotnictwo jest główną przyczyną klęski IS – rzecz jasna obok Kurdów, funkcjonujących jako wojska lądowe. Dżihadyści są bezbronni wobec samolotów. Od 2014 r. międzynarodowa koalicja ze Stanami Zjednoczonymi na czele zrzuciła niemal 30 tys. bomb na cele w Syrii i Iraku. Atakowała, czasem trafiając cywilne wioski i miasta.

Jeszcze niedawno liczba nalotów była nieznaczna. Teraz kampania powietrzna ruszyła na nowo. Tylko 10 maja, będąc na jednej z pozycji, w ciągu dwudziestu kilku minut słyszałem przynajmniej 12 eksplozji zrzuconych bomb.

Amerykanie nie tylko wspierają SDF z powietrza. W Syrii znajduje się ok. 2 tys. żołnierzy sił specjalnych i personelu pomocniczego.

Jest środa, 9 maja, gdy kolumna złożona z 10 pojazdów rusza na linię frontu. Cztery wozy amerykańskie są konwojowane przez kurdyjskich bojowników z YPG (Powszechne Siły Ochrony). Przeważnie białe toyoty hiluxy (nazywane też żartobliwie „toyotami heval”, bo zazwyczaj jeżdżą nimi bojownicy SDF), z przymocowanymi na pakach ciężkimi karabinami maszynowymi DSzK.

Już na linii frontu żołnierze amerykańskich sił specjalnych rozstawiają moździerze i powoli namierzają cele. Obecność dziennikarzy – mnie i Francuza – nie wzbudza ich zachwytu. O komentarze nawet ich nie prosimy, bo jest jasne, że nie mogą ich udzielać. Zdjęć też nie można robić, ewentualnie tylko zza pleców.

Gdy Amerykanie powoli rozstawiają moździerze, Kurdowie wypatrują, co się dzieje w miejscowości Asz-Szajlah, oddalonej o jakieś dwa kilometry. Na skraju miasteczka dostrzegają auto. Nie porusza się. Nie wykluczają, że może to auto-pułapka, wypełnione materiałami wybuchowymi. Postanawiają otworzyć ogień z DSzK, aby sprawdzić, czy ktoś w nim nie siedzi. Przymierzają się.

– Co ty, kurwa, robisz? Nie strzelaj bez mojego rozkazu! – krzyczy amerykański żołnierz.

Mówi po angielsku, Kurdowie po kurdyjsku i arabsku. Nie ma tłumacza. Ale Kurdowie rozumieją, że coś jest nie tak. Dowódca mówi do bojownika, żeby „nie dyskutował” z Amerykaninem. Ten posłusznie wykonuje polecenie. Kurdowie pokazują kciuki do góry.

Amerykanin nie wie, dlaczego chcieli strzelać. W końcu jeden z bojowników prosi mężczyznę, który pracuje z nami i zna angielski, aby pomógł im zrozumieć się nawzajem. Amerykanin chce, aby określić mu dokładne koordynaty na mapie w telefonie, dzięki którym mógłby wezwać wsparcie z powietrza.

Przychodzi rozkaz, że mamy opuścić pozycje. Jeszcze będąc w pobliżu, słyszę wybuch.

Bitwa o wszystko

Agit, 21-letni Kurd, pochodzi z miasta al-Hasaka w północno-wschodniej Syrii. Wysoki, szczupły i flegmatyczny, zawsze jest pewny siebie. – Daesh już stracił wolę walki – mówi, używając arabskiego akronimu na określenie IS.

Podobnie wydają się myśleć inni bojownicy SDF, których spotykam na różnych pozycjach. Są odprężeni, wygodnie rozkładają się na piaskowych wałach. Widać ich z daleka. Przechadzają się powoli, zupełnie się nie kryjąc. Wiedzą, że jeśli tylko ich przeciwnicy migną na pustyni, szybko tego pożałują.

– To nie wojna – mówi jeden z kurdyjskich oficerów prasowych, którego poznałem jeszcze w trakcie walk o Rakkę. Macha ręką z dezaprobatą.

Haszim Muhammed, dowódca operacji „Burza Dżaziry”, jest wyważony w opiniach. Twierdzi, że SDF czeka ciężka bitwa, która może potrwać nawet miesiąc.

Komendant ocenia, że w Hadżin znajduje się od 7 do 10 tys. bojowników, w tym wielu zaprawionych w bojach dowódców. Oni wiedzą, że teraz trudno byłoby im uciec. Bo chociaż przez posterunki wciąż da się prześliznąć (oczywiście za odpowiednią opłatą), to nie bardzo jest dokąd uciekać. Siły SDF otoczyły terytoria wokół Hadżinu i teraz będą zaciskać pierścień. Od zachodu z kolei płynie rzeka, a za nią leżą terytoria kontrolowane przez syryjski rząd.

Haszim Muhammed sądzi, że skoro dżihadyści nie mają już dokąd się cofać, to będą walczyć do końca. Ale jest przy tym pewien, że są to ostatnie dni Daeshu. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego". Relacjonował wydarzenia m.in. z Afganistanu, Górskiego Karabachu, Iraku, Syrii i Ukrainy. Autor książek „Po kalifacie. Nowa wojna w Syrii", „Wojna, która nas zmieniła" i „Pozdrowienia z Noworosji".… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 22/2018