Pani premier gra w domino

Ewa Kopacz robi wszystko, żeby jak najszybciej gasić konflikty społeczne. Tyle tylko że gasi pożar benzyną i kolejka petentów robi się coraz dłuższa.

31.01.2015

Czyta się kilka minut

Ewa Kopacz w Sejmie, 22 stycznia 2015 r. / Fot. Stanisław Kowalczuk / EAST NEWS
Ewa Kopacz w Sejmie, 22 stycznia 2015 r. / Fot. Stanisław Kowalczuk / EAST NEWS

A co innego miałaby robić w roku wyborczym? – dziwi się ważny polityk PO, którego zapytałem, czy nie niepokoi go rozwój sytuacji. Nawet w Kancelarii Premiera słychać narzekania, że dobrą strategię schrzaniono w sposób koncertowy.
 

Kapitulacja pierwsza: lekarze
Wszystko zaczęło się od konfliktu ministerstwa zdrowia z lekarzami z Porozumienia Zielonogórskiego. Bartosz Arłukowicz był niezwykle twardy: powiedział, że nie zgadza się na coroczny szantaż małej grupy lekarzy. Groził, że ci, którzy zamknęli gabinety, nie będą mieli umów z NFZ, i namawiał pacjentów, żeby szukali innych lekarzy rodzinnych. W końcu ogłosił, że nie siądzie do rozmów, dopóki gabinety nie zostaną otwarte.
Premier Kopacz ma z ministrem skomplikowane relacje: oboje są lekarzami, ona była jego poprzedniczką w resorcie, a Arłukowicz, gdy jeszcze należał do SLD, niejednokrotnie krytykował jej działania. Teraz zaś szefowa rządu nie wsparła ministra: uznała, że zamknięte gabinety są większą katastrofą niż uleganie „szantażowi”, o którym wspominał. Wezwała Arłukowicza na dywanik. Po 1,5-godzinnej rozmowie minister wyszedł z zadaniem jak najszybszego zakończenia sporu. Jak niepyszny usiadł do stołu i podpisał porozumienie. Suma na leczenie jednego pacjenta (tzw. stawka kapitacyjna) wzrosła ze 136,80 zł do 140,04 zł rocznie. Cofnięto restrykcje, które miały dotknąć „buntowników”. Sam problem, oczywiście, nie został rozwiązany, tylko odroczony. A jego istota jest prosta: lekarze domagają się większych stawek na leczenie. Żeby je dać, rząd musiałby wziąć większą składkę zdrowotną od pacjentów, czyli podnieść podatki. A podatków w roku wyborczym się nie podwyższa.
W każdym razie po sporze Porozumienia Zielonogórskiego z ministrem zdrowia pozostało wrażenie, że z rządem można coś ugrać, i to przy udziale samej pani premier.
 

Ostrzeżenie pierwsze: eksperci
Następny pożar wybuchł na Śląsku, gdzie akurat o zaniedbania trudno Ewę Kopacz oskarżać. Należąca do skarbu państwa i zatrudniająca 50 tysięcy osób Kompania Węglowa stanęła w obliczu bankructwa. Zarząd nie miał już pieniędzy na wypłatę pensji.
Oczywiście problem nie był nowy: odpowiednie informacje były w raportach Instrumentu Szybkiego Reagowania. Prof. Jerzy Hausner, przewodniczący zespołu ekspertów ISR, mówi: – Już od 2011 r. informowaliśmy o systematycznym wzroście ryzyka w branży wydobywczej węgla kamiennego i brunatnego. Od 2013 r. stopień zagrożenia upadłością był oceniany jako wysoki, a prognoza stopnia zagrożenia na koniec 2014 r. wskazywała na stan alarmowy.
Warto zaznaczyć, że raporty ISR przygotowują eksperci Małopolskiej Szkoły Administracji Publicznej w Krakowie dla Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości. ISR jest po to, by „dzięki wczesnej identyfikacji problemu umożliwiać podjęcie szybkiej interwencji i prowadzenie działań stabilizujących sytuację przedsiębiorcy i pracowników”.
Eksperci wykonują swoją pracę – jak widać: nie najgorzej – za publiczne pieniądze (PARP podlega ministerstwu gospodarki). Jednak politycy przez lata udawali, że problemu nie widzą. Gdy narastał, Platforma organizowała konwencje na Śląsku, gdzie – jak podkreślał Donald Tusk – bije energetyczne serce Polski. Brał w nich udział także jego minister finansów Jacek Rostowski, który w wywiadzie dla RMF na początku stycznia mówił: „Ja żałuję, że dobre lata nie były wykorzystane lepiej, żeby stworzyć zapasy nie tylko węgla, ale także finansowe, które by pozwoliły Kompanii Węglowej przetrwać te trudne czasy”.
Dobre lata to okres, gdy spółka przynosiła zyski, co było związane z wysokimi cenami węgla. Ceny surowców energetycznych to jednak sinusoida – po latach koniunktury przychodzi dekoniunktura. W latach koniunktury należy firmę ulepszać technologicznie, racjonalizować zatrudnienie, reformować. Politycy, zarządy i nadzór właścicielski tego nie robiły, aż sytuacja stała się dramatyczna.
– Donald Tusk o tym wiedział, mówił mu m.in. Tomasz Tomczykiewicz, lider śląskiej PO i wiceminister gospodarki. Ale Donald zakazał ruszania sprawy do wyborów – opowiada dziś jeden z pracowników Kancelarii Premiera.
Do wyborów sprawa nie wytrzymała. Brakowało pieniędzy na wypłaty i premier podczas konferencji z okazji 100 dni rządu ogłosiła program restrukturyzacji, który przejdzie procedurę legislacyjną w jak najszybszym trybie. Sprzedane to było fatalnie: górnicy zrozumieli, że rząd zamyka – w wielkim pośpiechu i bez żadnych negocjacji – cztery kopalnie. Zaczęli strajk, a ich rodziny wsparte przez samorządy wyszły na ulice.
Paliwa do pieca dołożył cytowany już Jacek Rostowski (członek Rady Gospodarczej przy premierze), który dowodził, że Ewa Kopacz ma cechy Margaret Thatcher i nie ugnie się przed górnikami.
 

Kapitulacja druga: górnicy
Deklaracje były na wyrost, bo wiadomo, że demonstracje uliczne i zapowiedź strajku generalnego w roku wyborczym są nie do przyjęcia.
Ważny polityk PO: – Z tego, co wiem, ustępstwa były w planie od początku. Ewa nie dała i nie chciała dać więcej, niż mogła.
Problemem był jednak styl tych ustępstw. Teoretycznie całe uderzenie powinien przyjąć Janusz Piechociński: wicepremier od gospodarki, którego resort sprawuje nadzór właścicielski nad Kompanią Węglową. Lider PSL jednak szybko zniknął z linii strzału – zwalał winę na Tuska i zapewniał, że kontrakty z Indiami pomogą górnictwu.
W rozmowy zaangażowała się bezpośrednio pani premier. Najpierw spotkała się z żonami górników, a następnie sama pojechała na Śląsk na negocjacje ze związkowcami. Z jej otoczenia dowiaduję się, że miała nadzieję na ogłoszenie szybkiego sukcesu, czyli pokazanie, że potrafiła osobiście zażegnać kryzys.
 

Co nie zagrało?
Polityk PO: – W zasadzie Ewa zgadzała się na większość postulatów, jednak związkowcy nie chcieli niczego podpisywać. Kiedy się z nimi żegnała, usłyszała od jednego z nich: „Niech pani teraz jedzie przekopywać ziemię w Smoleńsku”. Zaczęliśmy się zastanawiać, o co chodzi: o załatwienie sprawy czy o wywołanie strajku generalnego i zadymę polityczną. Po analizie zrozumieliśmy, że wśród związkowców jest podział. Porozumienie chciał zablokować szef Solidarności Piotr Duda, myślący już o wielkiej akcji strajkowej w całej Polsce, która miała pogrążyć rząd. Dominik Kolorz, szef śląsko-dąbrowskiej „S”, traktował sprawę inaczej: „Muszę coś przywieźć górnikom, bo inaczej wszyscy wylądują na bruku”.

W każdym razie Ewa Kopacz po wielogodzinnych rozmowach była zawiedziona. Mówiła do kamer, że jej przykro, bo nie może przekazać górnikom wiadomości o zawarciu porozumienia. Podkreślała, że propozycja, która „rozwiązuje na długi czas problem w polskim górnictwie”, pozostaje na stole. Porozumienie – praktycznie to samo co wynegocjowane wcześniej – udało się zawrzeć w drugim podejściu.
Oczywiście propozycja polegająca na wyłączeniu najsłabszych kopalń do oddzielnej spółki i objęciu górników osłonami socjalnymi sprawy nie rozwiązuje: to nie rozwiązanie systemowe, tylko łatanie dziury do wyborów. Pierwotny program zakładał koszt 2,3 mld zł, ten wynegocjowany z górnikami jest kilkanaście procent droższy (tak wstępnie szacował pełnomocnik rządu ds. restrukturyzacji górnictwa Wojciech Kowalczyk).
Trudno mówić o sukcesie wizerunkowym Ewy Kopacz. Zaraz po podpisaniu porozumienia rząd musiał przepychać kolanem, w trybie pilnym, nowelizację ustawy, żeby nie zostawić górników bez pensji. Po całej operacji pozostało wrażenie nie tego, że pani premier szybko zgasiła konflikt, ale że się ugięła pod naciskiem.
 

Ostrzeżenie drugie: kolejni górnicy
Skutki nie dały na siebie długo czekać. Zachęceni skłonnością Ewy Kopacz do angażowania się w sprawy górnictwa związkowcy z Jastrzębskiej Spółki Węglowej zażądali, by włączyła się do rozwiązywania ich problemów. Czyli m.in., by spowodowała usunięcie zarządu.
Byłoby to dziwne posunięcie, bo JSW jest spółką publiczną, notowaną na giełdzie (choć z większościowym udziałem Skarbu Państwa) i niebędącą w tak dramatycznej sytuacji, jak Kompania Węglowa. Jej prezes, Jarosław Zagórowski, chce ograniczyć wydatki pracownicze. Oszczędzać, póki jeszcze ma z czego, żeby nie doprowadzić do sytuacji, w jakiej znaleźli się sąsiedzi.
Związki postawiły weto i rozpoczął się strajk. Związkowcy żądają, by Zagórowski odszedł, Zagórowski wyrzuca z pracy liderów związkowych. Emocje są coraz większe. Strajkujący chcą, by pani premier przyjechała do nich na Śląsk.
Co na to Ewa Kopacz? Pytana, czy zechce się włączyć, mówiła, że jest za negocjacjami, ale nie z pistoletem przy głowie. Co oznacza, że dopuszczała taką możliwość. A przynajmniej tak zrozumiano ją na Śląsku. To już strategia samobójcza.
Dostrzegł to Janusz Lewandowski, szef Rady Gospodarczej przy prezesie Rady Ministrów, który powiedział portalowi gospodarczemu wnp.pl: – Będę zniechęcał premier Ewę Kopacz, by angażowała się w gaszenie sporu w Jastrzębskiej Spółce Węglowej, bo nie będzie przecież uczestniczyła w gaszeniu każdego ze sporów.
Współpracownik Ewy Kopacz: – Nie ma opcji jechania na Śląsk po raz kolejny.
 

Kapitulacja trzecia: rolnicy, nauczyciele, frankowicze?
Pytanie, czy mleko się nie rozlało? Do pani premier już ustawiła się kolejka petentów.
Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych Rolników i Organizacji Rolniczych zaczęło protest od żądania rozmów z szefową rządu. Rolnicy domagają się rekompensat za uprawy niszczone przez dziki, a także odszkodowań za straty spowodowane dwuletnim zakazem uboju rytualnego (po decyzji Trybunału Konstytucyjnego ubój znów jest legalny), dopłat do eksportu wieprzowiny i jej skupu interwencyjnego.
Sławomir Izdebski, szef OPZZRiOR, nie miał ochoty na rozmowy z ministrem Markiem Sawickim, bo „takie spotkania nie rozwiązują problemu”. Jego zdaniem, skoro Kopacz spotkała się z górnikami, powinna też z rolnikami.
Kto następny? W ogonku stoją nauczyciele. ZNP chce podwyżek po 700 zł: „Średnia w gospodarce, określona przez GUS, wynosi dzisiaj 4379 zł, a średnia wynikająca ze stopnia awansu zawodowego wynosi 3661 zł, ta różnica to ponad 10 proc. – mówił szef związku Sławomir Broniarz, zapraszając min. Joannę Kluzik-Rostkowską na rozmowy na temat podwyżek.

Prezes Broniarz zagrał liczbami: czwarty kwartał był wyjątkowo korzystny i płace wzrosły. Gdyby wziął dane na temat średniego wynagrodzenia z całego roku, różnica wyniosłaby 8 proc. A więc to manipulacja, taka sama, jakby porównać liczbę godzin pracy z trzech kwartałów (przeciętnie w gospodarce 1262 godziny, w edukacji 912 godzin) i powiedzieć, że nauczyciele pracują o 30 proc. mniej.
W każdym razie min. Kluzik-Rostkowska mówi tym żądaniom „nie”, ZNP zwróci się więc pewnie do Ewy Kopacz. Finału rozmów o płacach, a nie o ograniczeniu przywilejów Karty Nauczyciela, możemy spodziewać się w okolicach matur.
Być może do pani premier będą dobijać się też ci, co wzięli kredyty we frankach, bo przecież sama zapowiedziała, że w tej sprawie „stanie po stronie ludzi”. Tu rząd na razie wziął się za działania zakulisowe – czyli naciski na KNF i inne instytucje finansowe, żeby ulżyły zadłużonym w szwajcarskiej walucie.
Odwołując się do analiz Instrumentu Szybkiego Reagowania, kolejne zagrożone sektory gospodarki to: transportu i logistyki, przetwórstwa spożywczego oraz usług telekomunikacyjnych i pocztowych.
 

Ostrzeżenie trzecie: pełnomocnicy i doradcy
– W roku wyborczym większość rządów rozdaje albo przynajmniej obiecuje, że będzie rozdawać. Nie ma w tym nic dziwnego – komentuje Aleksander Smolar, politolog i doradca premierów Mazowieckiego i Suchockiej. – Tu jednak popełniono wiele błędów. Zaczynając od kompletnie nieprzygotowanej zapowiedzi pani premier w sprawie programu restrukturyzacji górnictwa, która zabrzmiała jak ultimatum. I późniejszych negocjacji, które przyjęto jako ustępstwo wobec groźby pogłębiającego się konfliktu społecznego. To uruchomiło kolejne roszczenia. Pytanie brzmi: czy proces da się zahamować? Wszystko to jest groźne i dla gospodarki, i dla jakości polityki.
Ewa Kopacz zapędziła się w ślepą uliczkę. Patrząc na jej działania, można było dojść do wniosku, że nie ufa niektórym ministrom. Zamiast delegować na nich pracę i rozliczać z wykonanych zadań, zaczęła tworzyć rząd w rządzie. W ciągu zaledwie paru miesięcy w jej otoczeniu pojawiły się: pełnomocniczka ds. projektów ustaw o zdrowiu (kompetencje resortu zdrowia), ds. bezpieczeństwa w szkołach (kompetencja MEN), ds. restrukturyzacji węgla kamiennego (kompetencja resortu gospodarki), ds. koordynacji udziału premier w posiedzeniach Rady Europejskiej (działka MSZ). Będzie jeszcze pełnomocnik ds. pomagania Ukrainie w reformach oraz bezpieczeństwa na drogach, a być może i od kolei. Jeśli pójdziemy dalej w tym kierunku, może będziemy mieli w tygodniu posiedzenia dwóch rządów?

Takie chaotyczne zarządzanie ćwiczyliśmy już, gdy Ewa Kopacz kierowała resortem zdrowia. Tam również chciała brać udział we wszystkim, przez co trudno jej było skupić się na całości. Spędzała całe dnie w kłębach dymu papierosowego, rzucała się od zadania do zadania. Z KPRM dochodzą sygnały, że teraz jest tak samo.
Polityk PO: – Rozumiem, że to miała być jakaś strategia marketingowa. Skoro ten rząd i tak nie może zrobić nic ambitnego, bo do wyborów nie ma na to czasu, musi się zajmować rozdawnictwem. A Ewa chciała rozdać wszystko własnoręcznie, być matką wszystkich Polaków.
Strategia była wypracowana przez najbliższe otoczenie pani premier. Według tego pomysłu Ewa Kopacz miała pojawiać się tam, gdzie jest źle, i w świetle kamer załatwiać sprawę z korzyścią dla zwykłych obywateli.
Pracownik Kancelarii Premiera: – Najbliższe współpracownice miały monopol na doradzanie. Tylko one mogły szeptać premier do ucha. Sytuacja stała się dziwna, bo inni woleli się nie odzywać, nawet wtedy, gdy widzieli błędy. Bo po co iść na wojnę z „koleżankami”? Taką wojnę można tylko przegrać.
Czy to prawda, okaże się niebawem, bo Ewa Kopacz zmieniła otoczenie. Po skandalu z doradzaniem politykom opozycji odeszła rzeczniczka Iwona Sulik, szefowa gabinetu politycznego Jolanta Gruszka i fachowiec od marketingu Adam Piechowicz. Awansować mają były europoseł Sławomir Nitras i posłanka Małgorzata Kidawa-Błońska, będąca już rzeczniczką w rządzie Tuska. Być może do łask wróci też szef Kancelarii Premiera Jacek Cichocki.
– Jak jest po zmianach? – zapytałem pracownika Kancelarii.
– Oddycha się dużo lżej.
Pierwsze zadanie nowego otoczenia Ewy Kopacz to oduczyć ją gry w domino. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2015