Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Co jest krzyżem, który mamy nieść? Pierwsza odpowiedź, jaka się nasuwa, brzmi: jest nim wszystko, co człowiekowi zatruwa życie. Począwszy od bólu zębów, a skończywszy na cierpieniach powodowanych przez głód, wojny, prześladowania i wypędzenia. Kiedy coś z tego na człowieka spadnie, zaczyna zerkać w kierunku Boga w nadziei, że go wybawi z tych opresji, a kiedy nic to nie pomoże, oburza się na Boga i wreszcie się z Nim rozstaje. Po co taki Bóg, przecież wszechmocny, który bezradnie patrzy na cierpienia milionów swoich dzieci? Co to za Bóg, który mógł stworzyć świat na swoją miarę, a tymczasem na swoje i świata nieszczęście stworzył coś takiego jak homo sapiens, który skutecznie dewastuje Jego dzieło? Wreszcie, dziwny jest ten ktoś, zwany Bogiem, który zaczyna interesować się człowiekiem dopiero wtedy, gdy się Go o to ładnie poprosi, ubłaga i zjedna niekończącymi się modłami, procesjami i ofiarami.
Zobacz także: O. Wacław Oszajca: Dzisiaj, kiedy w Ukrainie wojska rosyjskie dopuszczają się ludobójstwa, wraca pytanie: czy jest możliwe walczyć i kochać? >>>>
Mówią nam przecież, że Bóg lubi, jak się Go prosi. Jednak zgłaszając te i inne pretensje do Boga, zapominamy, albo nie chcemy pamiętać, o Jezusie, a On mówi: „Jeśli ktoś chce iść za Mną, niech się wyprze samego siebie, niech codziennie bierze swój krzyż i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce ocalić swoje życie, straci je; a kto straci swoje życie z mojego powodu, ten je ocali. Jaka z tego korzyść dla człowieka, jeśli zdobędzie cały świat, a siebie samego zatraci albo skrzywdzi?”. Ta wypowiedź brzmi jak przestroga. Wynika z niej, że Jezus nikomu nie obiecuje łatwego życia, nie zapewnia, że ma dla nas cudowny plan i jeśli podejmiemy się jego realizacji, sprawi, że wszelkie tak zwane nieszczęścia będą nas omijać szerokim łukiem. Nic z tego, kalendarz liturgiczny Kościoła i historia przeczą takim nadziejom.
A praktycznie: może np. przed maturą, zamiast mnożyć modły o szczęśliwy przebieg i pomyślny wynik tego egzaminu, bardziej ewangelicznie będzie „wziąć krzyż”, to znaczy przyłożyć się do nauki? A jeśli mimo to nie zdam, to już na zapas trzeba Boga prosić o odwagę zmierzenia się z tą klęską: żebym umiał przyjąć ten niesprawiedliwy cios, nie poddał się chęci zemsty, nienawiści, nie opuścił rąk, a przeciwnie, już teraz pomyślał o alternatywnych rozwiązaniach.
Zobacz także: Czy możliwa jest duchowość bez wiary? Eschatologia bez Boga? Czego uczą się od siebie wierzący i niewierzący? Rozmawiają Zbigniew Mikołejko i o. Wacław Oszajca >>>>
Bywają jednak wydarzenia niepomiernie boleśniejsze, jak nagła śmierć kogoś najbliższego. Pada wtedy pytanie: Boże, dlaczego mnie to spotkało? A dlaczego nie? Czyżby Bóg chrześcijan działał po znajomości? Otóż krzyżem, o którym mówi Jezus, jest miłość, czyli życie w Jego stylu, gdzie „wyprzeć się samego siebie” nie równa się samoudręczeniu, nie oznacza bycie ofiarą, ale, jak mówi papież Franciszek, darem: „Ślubuję ci miłość”...©