Obsadzanie koguta

W chwili żałoby jedyną terapią jest, jak dobrze wiadomo, obsadzić inny, nowy obiekt. Wypluć na czas jakiś, do kolejnych eliminacji, orły i przekąsić kangurem, lwem, niedźwiedziem, czy innym godłem mundialowego zwierzostanu. Trzecia runda eliminacyjna nie ułatwiła tej koniecznej substytucji. Coś się lekko rozlazło, w powietrzu zakwitła kanikuła, albo urzędnicza konieczność (dobić rannego jak Włosi, na zimno, bez wyraźnej przyjemności usuwający z nosa mundialu czeską flegmę), albo jakiś kompletny rozkład (Ukraina-Tunezja), albo wzniosła zbędność.

30.06.2006

Czyta się kilka minut

 /
/

W tej ostatniej kategorii odbyło się kilka spotkań, typu Kostaryka - Polska czy Serbia-Czarnogóra - Wybrzeże Kości Słoniowej. Te bratobójcze mecze Kiepskich z Kiepskimi (w przypadku pierwszym) i histeryków z histerykami (w przypadku drugim) toczyły się o godność narodu, niepotrzebnie, przecież narodu tak od razu po meczu rozwiązać się nie da. Dlatego, skoro mowa o zbędności, o wiele wyżej postawić należy mecz Argentyna-Holandia, którego celem był brak celu. W pewnym sensie było to najświetniejsze dotąd spotkanie mistrzostw; beztroska, wirtuozerska galopada po całym boisku, fenomenalne tempo, kosmiczne kiwki, o jakich nawet politykom się nie śniło. Jednocześnie był to w pewnym sensie mecz nie do oglądania, nadto przesuwający sztukę użytkową w stronę sztuki pięknej.

W jednej szesnastej powróci stawka i napięcie, będzie lepiej czyli brzydziej. Kiwać się można na Drodze Mlecznej, do futbolu potrzebna jest doczesność, to znaczy nerwy. Przybędzie ich z powrotem Brazylii, nagle beztroskiej, dotkniętej łaską, przypominającej szczęśliwe dziecię w meczu z Japonią (byliśmy wreszcie zadowoleni, bo powrócił nasz obraz Brazylii, genialnego pacholęcia, na którym zarost rośnie przez przypadek), zatrzęsą się portki Hiszpanom, gdyż metadrżączka czyli strach przed niebem leży w ich naturze, jedni Niemcy będą mieli jak zawsze wypucowane trzewia. Prawie jak zawsze; dwa lata temu na mistrzostwach Europy odtwarzali swą grą słaby stan niemieckiej gospodarki; dziś maszyna wraz z wzrostem indeksów na nowo zaskoczyła.

Powtarzalność, a mówiąc inaczej, pewna tradycyjność jest zresztą cechą tego mundialu. W większości przypadków wygrywają ci, co mają wygrywać - niekiedy z trudem, ale w końcu wyciskając swoje; narodowe style gry, do których przywykliśmy, znajdują, by użyć wyrażenia naszego ukochanego sprawozdawcy, potwierdzenie na boisku. Na sile nabrały natomiast dwa przede wszystkim zjawiska. Agresywność i metodyczny

pressing; drużyny grające głęboko cofniętą strefą na ogół przegrywają; gdyby Amerykanów nie wyrzucono z boiska (bo z boiska akurat można), makarony zwinęłyby się jak niepyszne. I, po drugie, strzały z dystansu. Dawno, może nigdy, nie było na mistrzostwach tyle luf z tylnego siedzenia. Z ważniejszych ekip jedni Francuzi, naturalni krótkowidze, fanatycy szczegółu a nie wizji, strzelają bramki wyłącznie z dziesiątego-dwunastego metra. W każdym razie bramki z daleka są dobrą nowiną; wprowadzają pewną nadwyżkę możliwości, które futbol nowoczesny stara się tłamsić w zarodku.

Kogo więc obsadzić, z kim się trząść i dojść do bram rozpaczy? Piszę te słowa w sobotni poranek, po nocy pełnej wrzasków i klaksonów. Paryżanie (bo w Paryżu przyszło mi oglądać mecz Francja-Togo) walnęli w dawno nieużywane trąbki, jakby już stawili się na finałowy Sąd Ostateczny. Polami Elizejskimi jechał sznur samochodów z flagami i osobnikami siedzącymi na dachu. Pięknie się oszukiwali: to tak, jakby Kolumb cieszył się z odkrycia Wysp Kanaryjskich. Togo ze swymi dwoma graczami z francuskiej okręgówki (nazywa się to ślicznie division d'honneur, grają tam strażacy w przerwach między alarmami i nauczyciele po sprawdzeniu dyktand) dzielnie pokrywało, uważało, wybijało przez pierwszą połowę, po czym odryglowało pupę, świadome, że nie ma co, bo życie toczy się dalej. Poszedłem oglądać mecz do baru z myślą, że może obsadzę koguta, jak w 1982, gdy Francuzi mieli największą w swych dziejach ekipę, lepszą od tej, co szesnaście lat później zdobywała mistrzostwo. Obok mnie stali faceci w niebieskich koszulkach z wymalowanymi w trzy paski buziami, piwo podawała pani w niebieskiej koszulce z trzema paskami. Piwo było dwa razy droższe, gra średnia, Francja ogólnie nieszczególna, jakoś nie dało się obsadzić.

Co zatem robić? Pokochać Argentyńczyków za całość, a zwłaszcza za tę słynną już bramkę z Serbią po 24. podaniach? Ciągle nie mogę im wybaczyć ręki Maradony. Brazylijczyków? Kochają ich wszyscy. Australijczyków? Za dużo męskości, za mało surfingu. Włochów? Ich pokochać się nie da. Szwedów? Chętniej, tyle że szybko przegrają po świetnym meczu. Holandię? Zawsze ich obsadzałem, może starczy. Szwajcarów? Dobry pomysł, ale krótki. Ach, gdyby nasi grali (i strzelali, ha ha, bramki z dystansu)... Niełatwa jest wolność kibica.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarz, historyk literatury, eseista, tłumacz, znawca wina. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. W 2012 r. otrzymał Nagrodę Literacką NIKE za zbiór „Książka twarzy”. Opublikował także m.in. „Szybko i szybciej – eseje o pośpiechu w kulturze”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2006