Najlepszy mundial świata

Zmierzch gigantów, zmiana pokoleniowa, przesunięcia na futbolowej mapie... Zostawmy to wszystko. Porozmawiajmy o cudzie, tajemnicy i niespodziance.

12.12.2022

Czyta się kilka minut

Lionel Messi po zwycięstwie Argentyny nad Holandią. Katar, 9 grudnia 2022 r. / fot.  Simon M Bruty / Getty Images /
Lionel Messi po zwycięstwie Argentyny nad Holandią. Katar, 9 grudnia 2022 r. / fot. Simon M Bruty / Getty Images /

Nie będę ukrywał: tytuł tekstu i w ogóle zamówienie podsumowania mistrzostw świata w tym właśnie duchu pochodzi od redaktora naczelnego. Karkołomne zadanie, zwłaszcza po tym, jak się napisało na inaugurację artykuł „Najgorszy mundial świata”, a w nim przedstawiło nie tylko okoliczności, w których Katar kupił sobie mistrzostwa, ale także rozliczne choroby toczące współczesną piłkę. 

No dobrze, wiemy o złu, mechanizmach korupcyjnych, sportswashingu, cynizmie i bezkarności władzy... Mimo tej wiedzy, patrzymy na poruszające do trzewi zmagania wirtuozów i rzemieślników, pechowców i szczęściarzy. I to jest drugi, nie mniej realny biegun katarskiego mundialu. Podobnie zresztą jak poprzednich.

Bohaterów już znamy. Są warci opisania, choć na pewno coś się zmieni w ich ostatecznej hierarchii, skoro muszę skończyć ten tekst na dwa dni przed pierwszym ­półfinałem. Nie mam pojęcia, kto z czwórki Chorwacja, Argentyna, ­Maroko i Francja wygra turniej w Katarze.

Futbol wraca do domu

Wiem, że po złoto nie sięgnie faworyzowana przed mundialem Brazylia – choć grała może najpiękniej, a z pewnością w sposób najbardziej swobodny. Wiem, że po złoto nie sięgnie Hiszpania – choć grała w sposób najbardziej wyrafinowany. Wiem, że kolejny raz mundialu nie wygrają Holendrzy, choć ich 71-letni trener Louis van Gaal wiedział o swoich rywalach wszystko i na każdego miał dobraną odpowiednią strategię (a gdyby się okazała nietrafiona – miał również „plan B”, który z powodzeniem np. wprowadził w meczu z Argentyńczykami, odrabiając dwubramkową stratę i doprowadzając do dogrywki). Wiem, że „futbol nie wróci do domu”, czyli do Anglii, bo jej napastnik Harry Kane wydłużył całkiem pokaźną już w dziejach futbolu listę znakomitych zawodników, którzy choć przez cały turniej grali świetnie, to w kluczowym momencie nie wykorzystali rzutu karnego. Wiem, że mundialowa historia Portugalczyka ­Cristiano Ronaldo zakończyła się we łzach – i że w Katarze dopełniły się także, bez szans na złoty medal, losy belgijskiego „złotego pokolenia”. Wiem, że Niemcy wrócili do domu szybciej niż Polacy – i że, w odróżnieniu od Niemców, wyjazdu Polaków nikt nie żałował. Wiem, że mnóstwo tzw. neutralnych kibiców żałowało za to odpadnięcia Japonii, sensacyjnie pokonującej w meczach fazy grupowej i Niemców, i Hiszpanów. Wiem, że tych sensacji było dużo, dużo więcej niż wygrana Arabii Saudyjskiej z Argentyną czy Australii z Danią. Wiem, że padły przepiękne bramki, z przewrotką Brazylijczyka Richarlisona na czele (w dziejach mundiali mało było goli równie efektownych), ale też z trafieniem Vincenta Aboubakara.


NAJGORSZY MUNDIAL ŚWIATA

MICHAŁ OKOŃSKI: Piłkarskie mistrzostwa w Katarze są skandalem na tylu poziomach, że nie wiadomo, od którego zacząć. Chyba że od konstatacji, iż są jedynie lustrem, w którym odbija się współczesny świat.


Kameruńczyk zwycięską bramkę w meczu z Brazylią zdobył w ostatniej minucie i w chwili uniesienia zignorował fakt, że wcześniej sędzia pokazał mu żółtą kartkę. Zdarł z siebie koszulkę, czego przepisy zabraniają, więc zobaczył drugą żółtą i został usunięty z boiska, ale odsyłający piłkarza do szatni sędzia Ismail Elfath uścisnął mu dłoń z uśmiechem, sprawiając wrażenie człowieka, który tak naprawdę chce go przytulić. Rzadko na stadionach ogląda się tyle czułości, a z całą pewnością nie płynie ona od arbitra, będącego zwykle wcielonym, obiektywnym przepisem, nie zaś widzem, któremu zawodnicy są tak bardzo bliscy.

Pokrzywiony chudzielec ośmiesza atletę

Z punktu widzenia kogoś, kto ma podsumowywać całą tę imprezę, nie wiem jednak rzeczy tak naprawdę kluczowych. Czy Leo Messi po kilkunastu latach na piłkarskim szczycie w końcu dorzuci do tylu trofeów indywidualnych i drużynowych to jedyne, którego mu tak naprawdę brakuje? A może dopełni się los innego weterana i artysty futbolu, podczas ­kolejnych już mistrzostw zdającego się zaprzeczać upływowi czasu Chorwata Luki Modricia? A może Francuzi, którzy przyjechali do Kataru bez tylu kontuzjowanych gwiazd, obronią mimo to tytuł mistrzowski, a ich najjaśniejsza gwiazda ­Kylian Mbappé przypieczętuje dokonującą się w futbolu pokoleniową zmianę, strącając z piedestału herosów poprzedniego pokolenia, wspomnianych już Messiego i Ronaldo?


CRISTIANO RONALDO SCHODZI ZE SCENY

MICHAŁ OKOŃSKI: Na pierwszy rzut oka sprawa jest prosta: oto jeden z najlepszych do niedawna piłkarzy świata nie radzi sobie z faktem, że inni zrobili się lepsi do niego. Przyznam, że nie wystarcza mi ta odpowiedź.


A może po mistrzostwo sięgną ci, których – gdyby prawdą było wszystko, co o futbolu opowiadają ludzie mu niechętni – na tym poziomie oglądać się nie powinno, a mianowicie skazywani od początku na pożarcie Marokańczycy trenera Hoalida Regraguiego? Znakomity urugwajski pisarz Eduardo Galeano twierdzi wszak, że w piłce najlepsza jest jej zdolność do sprawiania niespodzianek: „Żeby nie wiem jak bardzo technokraci starali się futbol zaprogramować w najmniejszych szczegółach, a włodarze zmanipulować, on dalej chce być nieprzewidywalną sztuką. Kiedy najmniej się tego spodziewamy, dzieją się rzeczy nieprawdopodobne: karzełek udziela lekcji gigantowi, a pokrzywiony czarnoskóry chudzielec ośmiesza greckiego atletę” (przeł. Maciej Zglinicki).

Trudna rada, trzeba spróbować sprostać zadaniu.

Cywilizacje mają się dobrze

„Przez długie lata opisywałem, jak nacjonalizm podnosi głowę. Trump, brexit, Putin, Bolsonaro i cała reszta owej reakcji na globalizację, lubianej rzekomo wyłącznie przez »elity« – tak zaczynał swoją korespondencję z Kataru Simon Kuper, jeden z najważniejszych dziennikarzy portretujących sport bez odrywania go od szerszych zjawisk współczesności. – W końcu zaś nadszedł ów mundial i wszyscy rzucili się do mówienia o zderzeniu cywilizacji. Mieszkańcy Zachodu piętnowali katarską politykę wobec migranckich robotników i osób LGBT+. Arabowie nazywali nas obłudnymi rasistami. My chcieliśmy nosić opaski »OneLove«, niektórzy arabscy ​​kibice nosili opaski »Wolna Palestyna«. Krótko mówiąc: wszędzie nacjonalizm, nienawiść i niezrozumienie”.


POLSKA PIŁKA W POLSKIM PIEKLE

MICHAŁ OKOŃSKI: O przyszłości Czesława Michniewicza nie powinien rozstrzygać skandal wokół obiecanej premii z publicznych pieniędzy. Najważniejsze w ocenie selekcjonera pozostają kwestie sportowe. Zwłaszcza pytanie, czy wierzy w potencjał swoich piłkarzy.


Rzecz w tym, że zdaniem Kupera po przyjeździe do Kataru wszystkie te diagnozy nagle okazały się nieaktualne. „Mówiąc bardzo po prostu: cywilizacje radzą sobie całkiem dobrze i o żadnym zderzeniu nie ma mowy. Mistrzostwa świata są bardziej świętem kosmopolityzmu niż nacjonalizmu. Cytując niewiarygodnie tandetny, ale być może w tym przypadku akurat adekwatny slogan FIFA: »Futbol jednoczy świat«”.

W maleńkim państwie nad Zatoką Perską, gdzie wszystko odbywa się skoncentrowane na przestrzeni niewielu kilometrów, widać to bardzo wyraźnie. Kibiców wspólnie podróżujących metrem na kolejne mecze – rozśpiewanych Meksykanów i Anglików z gładko wygolonymi głowami, Saudyjczyków i Irańczyków, Brazylijczyków i Argentyńczyków, kobiety w hidżabach i kobiety w szortach; jak pisze Kuper: ludzi tolerujących nie tylko różnice kulturowe i religijne, ale i różnice zapachów stłoczonych ciasno ciał. Nacjonalizm? „Tych jedenastu mężczyzn w poliestrowych trykotach to naród wcielony, ale kiedy przegrywają, ich rodacy kładą się spokojnie spać. Następnego dnia co najwyżej ktoś ponarzeka w mediach społecznościowych na zbyt defensywną taktykę trenera [albo, dodajmy z nadwiślańskiej perspektywy: na fakt, że jakiś premier obiecał piłkarzom premie z publicznych pieniędzy – MO], ale później życie toczy się dalej”.


KATAR: CENA BEZPIECZEŃSTWA

WOJCIECH JAGIELSKI: Mundial pierwszy raz odbywa się w kraju arabskim i muzułmańskim. A niewiele brakowało, by rozegrano go w oblężonej przez wrogich sąsiadów twierdzy.


Warto oczywiście pamiętać, że pod podszewką tej imprezy bogatych i dla bogatych skrywa się inny świat. Zdolność do jego dostrzeżenia wiąże się jednak z wrażliwością tą samą, z jaką potrafimy zauważyć dostawców zamawianego przez aplikacje jedzenia, przemykających ulicami polskich miast. Rafał Stec, korespondent „Gazety Wyborczej” w Katarze, obejrzał jeden z meczów nie na stadionie i nie wśród lśniących drapaczy chmur, ale na szaroburym blokowisku, w strefie kibica dla taniej siły roboczej, tzw. Industrial Area Fan Zone. 

Czy mam dodawać, że i tam spotkał ludzi zakochanych w futbolu?

Świat szuka wspólnych reguł

Trudno, żeby było inaczej: liczbę zamieszkujących świat kibiców liczy się w miliardach. I choć po lekturze krytycznego artykułu Łukasza Lamży zdaję sobie sprawę, że proroctwa Juwala Harariego wypada traktować ze sceptycyzmem, to akurat obserwacje Izraelczyka na temat mistrzostw świata wydają mi się inspirujące. „Nie ma sprzeczności między nacjonalizmem a globalizacją – przekonywał uczestników Światowego Forum Ekonomicznego w Davos, w styczniu 2020 r. – bo w nacjonalizmie nie chodzi o nienawiść do cudzoziemców, ale o miłość do własnych rodaków. A w XXI wieku, żeby zadbać o bezpieczeństwo i przyszłość rodaków, musisz współpracować z obcokrajowcami”, ergo: musisz zostać globalistą.

Globalizacja przy tym nie oznacza koniecznie tworzenia światowego rządu, porzucenia lokalnych tradycji czy otwarcia granic na niekontrolowany przypływ migrantów – przekonuje autor „Krótkiej historii jutra”. Chodzi raczej o wspólne poszanowanie obowiązujących cały świat reguł. Piłkarski mundial może tu być znakomitym przykładem.

„Mistrzostwa świata to zmagania między narodami; zmagania, w trakcie których kibice okazują zaciekłą lojalność reprezentacjom swoich krajów. Ale równocześnie mistrzostwa są także niezwykłym świadectwem panującej w całym świecie harmonii. Francja nie może grać w piłkę z Chorwacją, dopóki Francuzi i Chorwaci nie uzgodnią wspólnych reguł. Na tym właśnie polega globalizacja”. Harari twierdzi, że jeśli kochasz mundiale, już jesteś globalistą – i że zadaniem, które czeka ludzkość w najbliższym czasie, jest uzgodnienie reguł dotyczących nie tylko spalonego albo zakazu zdejmowania koszulki po strzelonym golu, ale także uniknięcia katastrofy klimatycznej, poradzenia sobie z niebezpiecznymi technologiami i zmniejszania globalnych nierówności.

Kontynenty biorą i oddają

Tegoroczne mistrzostwa pokazują również postęp dokonujący się w tej ostatniej kwestii. Po raz pierwszy w dziejach mundiali mecz sędziowała kobieta, Stephánie Frappart. Po raz pierwszy do jednej ósmej finału dostali się przedstawiciele aż sześciu kontynentów. Po raz pierwszy w półfinale znalazła się drużyna z Afryki, w dodatku prowadzona przez afrykańskiego trenera. Jeśli ktoś uważnie oglądał ten turniej, nie będzie już powielał stereotypów o tym, że Afrykańczycy nadrabiają rzekome braki w rozumieniu piłkarskiej taktyki znakomitym przygotowaniem fizycznym czy walecznością. Tamtejsi szkoleniowcy i zawodnicy – choć przed wejściem na boisko często modlą się w sposób, który z perspektywy mieszkańca zlaicyzowanej Europy wydaje się nadmiernie ostentacyjny – bazują na tych samych taktycznych konceptach, co ich rywale ze Starego Kontynentu, a dbając o zdrowie i regenerację korzystają z tej samej wiedzy naukowej, no może traktowanej w sposób bardziej holistyczny.

Co więcej – i co również stanowi ilustrację tezy o globalizacji – wielu z nich bynajmniej nie urodziło się w krajach, które reprezentowali. Nie przeszkadzało im to z oddaniem śpiewać hymnów i generalnie: mieć poczucie odzyskiwania utraconych, wydawałoby się, korzeni. Przez lata dyskutowaliśmy o tym, jak styl gry reprezentacji Niemiec, Holandii czy Francji wzbogacają potomkowie migrantów – ale dziś proces wymiany jest dwustronny. Na mistrzostwa w Katarze przyjechało 59 piłkarzy urodzonych nad Sekwaną, ale tylko 26 z nich reprezentowało na tym turnieju Francję. Z 26 graczy Maroka tylko 14 urodziło się u stóp Atlasu. Achraf Hakimi, którego zuchwały rzut karny – tzw. panenka, delikatna podcinka obok upadającego bramkarza – zdecydował o odpadnięciu Hiszpanów z turnieju, wychowywał się w Madrycie.

Piłkarze marzą

Futbol dał wielu z nich nadzieję i szansę. O gwieździe Bayernu, mającym dziś obywatelstwo Kanady Alphonso Daviesie, głośno jest od dawna. „Dzieciak urodzony w obozie dla uchodźców nie miał prawa tego osiągnąć. Ale jedziemy na mundial. Nie dajcie nikomu wmówić sobie, że wasze marzenia są nierealne. Warto marzyć!” – napisał na jednym z portali społecznościowych przed rozpoczęciem turnieju ów tyleż szybki obrońca, co honorowy ambasador UNHCR. Pierwsze pięć lat życia Davies spędził w skleconym z desek i blachy falistej, pozbawionym prądu i bieżącej wody domku w obozie dla uchodźców w Ghanie, gdzie jego rodzice schronili się przed wojną domową w Liberii. A mówiąc o grze na mundialu dodawał, że to spełnienie marzeń było możliwe właśnie dzięki temu, że jego rodzinę przyjęła Kanada – i że chcąc się odwdzięczyć, a zarazem pokazać, jakim zaszczytem jest reprezentowanie swojej nowej ojczyzny, przeznaczy na cele charytatywne wszystkie zarobione podczas mistrzostw pieniądze.

„Byłem bardzo nieśmiały, nie utrzymywałem kontaktu z rówieśnikami. Sobą stawałem się tylko na boisku” – wspomina Davies swoje początki w Kanadzie. Podobne historie opowiadają dzieci uchodźców wojennych reprezentujące Australię, np. urodzony w serbskiej Krajinie Miloš Degenek, który na pytanie o presję w trakcie tzw. meczu o wszystko odpowiada, że to słowo jest wręcz niestosowne w zestawieniu z tym, co odczuwa sześcioletnie dziecko w środku wojennego szaleństwa („Możemy wygrać albo przegrać, ale nikt z nas z tego powodu nie umrze” – mówił przed ostatnim spotkaniem fazy grupowej). Inny Australijczyk, Awer Mabil, urodził się w obozie dla uchodźców w północnej Kenii, a jego rodzice pochodzą z Sudanu Południowego. W zbudowanych przez ONZ barakach mieszkał 10 lat i z sentymentem wspomina jedynie rozgrywane tam mecze, bo nawet jeśli zamiast prawdziwej piłki często musiał zadowalać się szmacianką, mógł grać ze swobodą i poczuciem wolności, którą rzadko oferuje profesjonalny futbol.

Kibice czują

Nie, nie zamierzam tworzyć budującej szkolnej czytanki – jak wielu kibiców nie potrafię odwrócić wzroku od rzeczywistości, która w świecie sportu bywa równie paskudna jak poza nim. Mabil zresztą opowiada także o rasizmie i niechęci, z jaką traktowali go australijscy rówieśnicy, zwłaszcza gdy nie mówił jeszcze słowa po angielsku. On również zauważa jednak, że futbol dał mu szansę, której tamci chłopcy z przedmieść Adelaide nie otrzymali – i że teraz może reprezentować także ich.

W tym miejscu wypada wrócić do obserwacji Kupera, że owych jedenastu mężczyzn w poliestrowych trykotach to naród wcielony. O tajemniczej więzi, łączącej zarabiającego miliony superbohatera z nami wszystkimi, świadczą nie tylko łzy Roberta Lewandowskiego, kiedy w końcu strzelił swojego pierwszego gola na mundialu. Gdy o niej myślę, przypomina mi się fragment autobiografii Andrei Pirlo, w którym ów wyrafinowany artysta niespiesznego rozgrywania piłki opisywał, jak przyszło mu strzelać karnego w finale mistrzostw świata w 2006 r.: „Wziąłem głęboki oddech. Ten oddech był mój, ale mógł być też oddechem robotnika, który z trudem dotrwał do końca miesiąca, bogatego i łajdaczącego się biznesmena, studenta po zdanej sesji, dawnych włoskich emigrantów w Niemczech, nowobogackiej z Mediolanu albo dziwki stojącej u zbiegu ulic”. To w sumie nieważne, że mu się udało, a Włosi wygrali tamten mundial: „Nawet gdybym nie trafił – powiada Pirlo – to i tak wyniósłbym z tych chwil lekcję; może nawet bardziej dobitną, bo wzmocnioną desperacją. Świadomość, że w tym samym momencie to samo co ty przeżywają miliony osób, często z różnych zakątków kraju i świata, jest czymś niesamowitym”.

W rozlicznych relacjach z Kataru czytaliśmy, że fantastyczna droga Marokańczyków przez turniej była drogą całego kontynentu, całego świata arabskiego – także świata ­islamu. Zarazem jednak połączenie, o którym pisał Pirlo, okazywało się mocniejsze od granic państw, kultur i religii.

Messi się bawi

Wiele kończących turniej gwiazd dziękowało rodakom za wsparcie. Były takie, co przepraszały za sprawiony komuś zawód. Ale była także ta jedna, dla której tak naprawdę ­podjąłem się napisać niniejszy tekst – i która, niezależnie od tego, czyim zwycięstwem mistrzostwa się skończą, z ­pewnością rodakom zawodu nie sprawiła. Ba, ten mundial przyniósł ostateczne pojednanie Leo Messiego z Argentyną.

To była przecież przez lata bardzo trudna miłość. Argentyńczycy z rezerwą przyjmowali fakt, że wyjechał do Barcelony, zanim zdążył rozegrać jakikolwiek mecz w miejscowej lidze. Jego rodzina wywodziła się z klasy średniej – nie był z pewnością pibe, owym archetypicznym dzieciakiem ze społecznych nizin, który nauczył się futbolu na ulicy, a potem przedzierał się przez życie, wykorzystując tyleż swój urok, co spryt. Nie był, inaczej mówiąc, Maradoną, po którym żałoby rodacy wciąż nie umieją przepracować. Na kolejnych mundialach oddzielała go od reszty drużyny świadomość, że tyle się od niego oczekuje, kolejni trenerzy nie potrafili rozstrzygnąć dylematu, jak wkomponować w zespół taką indywidualność, kolejni koledzy z boiska, gdy dostawał piłkę, zastygali w oczekiwaniu, że zrobi z nią coś wyjątkowego – inaczej niż w klubie, gdzie raczej szukali wolnej przestrzeni, z nadzieją, że właśnie tam zagra. Uginając się pod ciężarem nałożonej nań presji, osiem lat temu podczas mundialu w Brazylii Leo wymiotował na boisku.

To właściwie niewiarygodne, że ów ciągnący się od tak dawna problem rozwiązał dopiero Lionel Scaloni, szkoleniowiec 44-letni zaledwie i bez żadnego doświadczenia, a przez skostniałą argentyńską federację zatrudniony początkowo na parę meczów, bo jako asystent poprzednika był pod ręką i nie kosztował wiele. A może zresztą ten problem rozwiązał sam Messi? Jakkolwiek brzmi odpowiedź, w końcu jego obecność na boisku nie była kłopotem dla nikogo poza rywalami.

Nie lubię nadużywania słowa „geniusz” w kontekście futbolu, ale pewnie gdyby naukowcy mogli zbadać, jak funkcjonuje mózg Messiego w trakcie meczu, musieliby w podsumowaniu użyć właśnie tego określenia. Na boiskach katarskich był minimalistą absolutnym: w zasadzie nie biegał, dryblował z rzadka, ale kiedy miał ten jeden jedyny moment swobody – znajdował piłce drogę do bramki (jak było w meczu z Meksykiem) lub do stopy kolegi (jak było podczas spotkania z Holandią), i to w zasadzie nie patrząc w stronę, w którą miał za moment zagrać. Centymetr w tę lub w tamtą – i futbolówka utknęłaby w gąszczu nóg rywali, wpadłaby w ręce bramkarza albo wypadłaby poza boisko, ale nie... ona wpadała do siatki.

Przed mundialem mówił, że świadomość, iż to jego ostatni turniej, paradoksalnie pozwala mu zrzucić z siebie presję i raczej cieszyć się każdą chwilą, niż zamartwiać perspektywą tego, co może pójść nie tak przy piątej próbie wywalczenia mundialowego złota. Po każdym udanym meczu Argentyńczyków tańczył i śpiewał z resztą drużyny i z kibicami, wyraźnie nie mając ochoty na zejście z boiska. Po każdym meczu rosła nasza radość z tego, że to jeszcze nie tym razem. Że największy piłkarz naszych czasów jeszcze z nami zostaje.

Bóg się rodzi

Jeśli Argentyna Messiego wygra, odpowiedź na pytanie, dlaczego był to najlepszy mundial świata, okaże się prosta. Ale nawet jeśli przegra, znajdą się inne. Zresztą każdy kibic udzieli pewnie swojej. Jeden z moich przyjaciół na przykład większą część turnieju przechorował na covid, a zważywszy na tzw. chorobę współistniejącą, trudno było uznać, że w jego przypadku chodzi o zwykłe przeziębienie. Kiedy opowiadał mi, że oglądanie tych wszystkich meczów było dla niego jak opium, przypomniałem sobie esej Yassina Adnana, w którym ów pisarz z Marakeszu wyznawał swoją miłość futbolowi.

„Myślę, że kiedy Marks pisał, że religia była opium dla ludu, nie miał na myśli narkotyku, tylko balsam – napisał Marokańczyk Adnan, skądinąd kibic słynącej z fanatycznego dopingu Radży Casablanka. – W jego czasach był to przecież środek uśmierzania bólu. Zupełnie jak futbol, mający zdolność leczenia ran całych narodów, wszystko jedno: bogatych czy biednych, dostarczający im rozrywki, ale także ulgi”. Dalibóg, i jednego, i drugiego tak bardzo w tych dniach potrzebowaliśmy.

O związkach futbolu i religii pisało wielu. Eduardo Galeano nazywał mundial „wielkim pogańskim świętem, przemawiającym do nas różnymi językami i rozpalającym wspólne namiętności”. Czy to nie jest trochę tak jak z Bożym Narodzeniem? Cykliczne wydarzenie, o którym od lat się mówi, że zostało zamienione w festiwal komercji i konsumpcji, w dodatku kojarzone z instytucją, której wiarygodność została poważnie naruszona, a przecież opowiada o Tajemnicy, Cudzie i Niespodziance, która za każdym razem okazuje się prawdziwa.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, redaktor wydań specjalnych i publicysta działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w pisaniu o piłce nożnej i o stosunkach polsko-żydowskich, a także w wywiadzie prasowym. W redakcji od 1991 roku, był m.in. (do 2015 r.) zastępcą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 51-52/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Najlepszy mundial świata