Obrazy i słowa

W jaki sposób „pozszywać” ze sobą tekst i sztukę, by ślad igły był jak najmniej widoczny?

29.07.2013

Czyta się kilka minut

Roland Topor / Fot. Jean Ber / OPALE / EAST NEWS
Roland Topor / Fot. Jean Ber / OPALE / EAST NEWS

Przyszłych czytelników zbioru rozmów, które filozof, krytyk i teoretyk literatury, a przy tym nasz redakcyjny kolega Grzegorz Jankowicz przeprowadził z dziewięciorgiem polskich pisarzy różnych pokoleń, należy już na wstępie uspokoić. Pytanie zawarte w tytule książki: „Po co jest sztuka?” – jest pretekstem, prowokacją, dezynwolturą. I prowadzi bardzo daleko.


NIEBEZPIECZNE ZWIĄZKI


Jankowicz stawia je z lekkim przymrużeniem oka, budząc jednak u swoich rozmówców wyraźny niepokój. Jedni, jak Agnieszka Taborska czy Piotr Sommer, reagują śmiechem i niedowierzaniem, jak można w ogóle się nad tym zastanawiać („No przestań. Ma być po coś?”). Inni, jak Marek Bieńczyk, kryjąc się pod płaszczem ironii, zwierzają się, że sztuka daje im pocieszenie („Rozmawiamy w środku nocy, więc dam ci odpowiedź ze środka nocy: po to, by rozcieńczyć koszmar, całkowicie, aż do niepoznaki”). Jeszcze inni, jak Jacek Dehnel, odpowiadają, odwołując się do wspomnień i osobistych doświadczeń.

Bo w gruncie rzeczy ta wielowątkowa książka stawia kwestię o wiele bardziej intymną: „Po co wam sztuka?”. Pytający wybrał swoich rozmówców bardzo starannie – każdy z nich w ten lub inny sposób łączy literaturę ze sztukami wizualnymi.

Przypomnijmy w sposób mniej niż encyklopedyczny niektóre z tych „niebezpiecznych związków”. Agnieszka Taborska (historyczka sztuki i romanistka) nie tylko zajmowała się pisarsko-rysowniczą twórczością Rolanda Topora, ale jako pisarka współpracowała z najznamienitszymi ilustratorami: Antonim Boratyńskim, Franciszkiem Maśluszczakiem czy Józefem Wilkoniem.

Jacek Dehnel, poważny kolekcjoner fotografii, z dawnych zdjęć uczynił materiał literacki w „Fotoplastikonie”, a w „Saturnie” z Goyow­skich „Czarnych obrazów” uczynił punkt wyjścia do opowieści o relacjach między ojcem a synem. Darek Foks wraz ze Zbigniewem Liberą współtworzyli tekstowo-obrazową książkę pt. „Co robi łączniczka”. Marek Bieńczyk nie raz pisał o swojej fascynacji twórczością Edwarda Hoppera. Piotr Sommer wielką wagę przywiązuje do okładek swoich książek, jako tłumacz współczesnej poezji anglo-amerykańskiej zetknął się z nowojorskimi projektami poetycko-malarskimi rozwijającymi się już w latach 50., zaś jako redaktor naczelny „Literatury na Świecie” otworzył pismo na to, co wizualne.


PROBLEM Z ABSTRAKCJĄ


Skala, w jakiej sztuki plastyczne pojawiają się w tych rozmowach, jest ogromna – bywają ilustracją albo współmaterią książek, inspiracją i pre-tekstem, środkiem medytacji i punktem zaczepienia dla ekfrazy, czyli po prostu literackiego opisu dzieła sztuki (choćby tylko ćwiczebnego), wreszcie: pośrednikiem w rozmowie dwóch poetów albo poety z interpretatorem, tłumaczem, czytelnikiem.

Interesujące, że dla pisarzy ważniejsze wydają się artefakty dwuwymiarowe: malarstwo, fotografia, kadr filmu, grafika. Odniesienia do sztuki operującej przestrzenią, architektury, rzeźby, instalacji, niemal się nie pojawiają. Czy ma to jakiś związek z zapisem literatury? Każda strona książki, każda litera jest przecież najpierw płaskim znakiem graficznym.

Może dzieło architekta o wiele trudniej przekłada się na tekst literacki, może geometria, fizyka, równanie matematyczne nie odnajdują tak łatwo poetyckich ekwiwalentów jak pędzel i paleta? Odnosi się także wrażenie, że pisarze preferują sztukę figuratywną – ta zawsze zawiera bowiem w sobie immanentny pierwiastek opowieści, bez względu na to, czy mówimy o Brueghelu (Piotr Sommer przypomina zdanie Audena: „About suffering they were never wrong, / The old masters”) czy Hopperze (dla Marka Bieńczyka rozświetlona ściana w pokoju, której nigdy nie pozwolił zabudować, nie przekształca się w czystą abstrakcję, pozostaje cytatem z obrazu Amerykanina pt. „Sun in an Empty Room”). Ze sztuką nieprzedstawiającą problem jest większy.

Celnie mówi o tym Jerzy Jarniewicz: „Warto zapytać, dlaczego jest tak, że większość opisów malarstwa abstrakcyjnego zmierza jednak do narzucenia abstrakcji jakiegoś symbolicznego sensu? Przeczytałem ostatnio wiele komentarzy dotyczących malarstwa Marka Rothko. Wszystkie, absolutnie wszystkie, widzą w tym malarstwie treść, niemal wszystkie mówią o poezji, jakby język nie godził się na to, że porusza nas sam kolor, kształt, format, faktura. No i odkrywają ci komentatorzy literackie sensy, na przykład takie, że jeśli prostokątne barwne plamy układają się u Rothko poziomo, jedna nad drugą, to w ten sposób odtwarzają kompozycję średniowiecznej Piety. (...) Gdzieśmy nieszczęśni wylądowali? Świat, który nie jest znakiem, jest dla nas – literatów w służbie języka – nie do przyjęcia. Wszystko musi coś znaczyć, odsyłać do czegoś innego. To czyste szaleństwo, za które odpowiada język. Malarstwo przeciwnie – wyrywa się spod dyktatu znaku. Skutecznie”.

Z mojej perspektywy to jeden z najważniejszych fragmentów tej książki. Przypomina mi rozmowę z pewnym znanym malarzem-erudytą, który zwierzył się, że nie znosi literackich odwołań do sztuk wizualnych. „Oni nigdy nie widzą, oni zawsze opowiadają” – mówił. Powtórzmy więc: „jakby język nie godził się na to, że porusza nas sam kolor, kształt, forma, faktura”...

Czyżby tekst był więc dla sztuki zagrożeniem, być może jednym z największych? Kolonizatorem, uzurpatorem, sprytnym fałszerzem?


KWESTIA PRZEKŁADU


Grzegorz Jankowicz próbuje się z tym zmierzyć, poszukując ze swymi rozmówcami literacko-wizualnych splotów, przyległości, zderzeń. Zastanawiając się, jak dwie tak różne (przeciwstawne czy dopełniające się?) sfery „pozszywać”, by ślad igły był jak najmniej widoczny. Próbując nazwać problemy związane z przekładem obrazu na tekst, a także towarzyszące temu procesowi emocje: nadzieję, strach, obojętność (indyferencję). Wreszcie: ujawniając, że pisarze bywają czasem o sztukę zazdrośni.

Piotr Sommer mówi o zazdrości bezinteresownej, wynikającej z podziwu, a nie z desperacji, i cytuje zakończenie poświęconego Larry’emu Riversowi (popartowemu malarzowi, rzeźbiarzowi i saksofoniście jazzowemu) wiersza Franka O’Hary’ego: „Robisz to, co ja mogę tylko nazwać”.

Głos Jerzego Jarniewicza brzmi bardziej dramatycznie, gdy wskazuje, że największe rewolucje w kulturze od początku XX w. dokonują się nie w literaturze, ale w sztukach wizualnych – także w Polsce, gdzie „to Libera, Kozyra, Żmijewski, Nieznalska, Rajkowska, albo – z importu – Cattelan – wstrząsali w ostatnich latach naszym dobrym samopoczuciem”. „Gdzie jest literacki minimalizm – bo chyba nie u Carvera? Gdzie jest konceptualizm w literaturze? Gdzie literacki hiperrealizm? Arte povera? Art brut?” – pyta. Pozostaje jednak kwestia, dokąd doprowadziłyby te literackie odpowiedniki niektórych kierunków myślenia, które tak dobrze wyrażają się w plastyce. Może do końca – a przynajmniej poważnego kryzysu – literatury?

Książka Grzegorza Jankowicza ma jednak charakter konsyliacyjny, nie buduje barykad między literaturą a sztuką. Dobrym wyjściem z tej kwadratury koła wydaje się założenie, że obraz jest znakiem językowym w równym stopniu, jak słowo jest obrazem. Magdalena Tulli przyznaje: „Ja się słowami nie ekscytuję, używam ich do tego, do czego są, i co jest od nich ważniejsze – do budowania obrazu”. I na poły tylko żartem postuluje, by zaliczyć literaturę do sztuk wizualnych. Chyba ma rację: wszak tarcza Achillesa z eposu Homera istnieje naprawdę, choć żaden artysta nie zdołałby jej zmaterializować.  

***

Wiele do myślenia daje także fragment, w którym Piotr Paziński opowiada o Tadeuszu Kantorze – odkrywając w nim pisarza, autora literackich partytur do „Umarłej klasy” czy „Wielopola”. Bardzo doceniam również swoisty manifest Piotra Sommera, który mówiąc o pisarsko-wizualnych awangardach polskiego dwudziestolecia międzywojennego, wspomina zapomnianych czy też nieopisanych: Altera Kacyzne czy Mojżesza Brodersona.

Jedno jest pewne: wydana przez MOCAK książka domaga się ciągu dalszego, swoistego „pendant”. Chciałoby się teraz zapytać, czym dla artystów takich jak Ewa Kuryluk, Zbigniew Libera, Mirosław Bałka czy Grzegorz Sztwiertnia jest literatura. Czego malarze i rzeźbiarze zazdroszczą poetom i powieściopisarzom? I czy w ogóle da się przełożyć literaturę na obraz, skoro w przypadku sztuk wizualnych oskarżenie o literackość bywa jednym z najpoważniejszych zarzutów? 


GRZEGORZ JANKOWICZ „PO CO JEST SZTUKA? ROZMOWY Z PISARZAMI”, wydawca: Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie MOCAK, Kraków 2013.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, historyk i krytyk sztuki. Autorka książki „Sztetl. Śladami żydowskich miasteczek” (2005).

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2013