Obraz uliczny

Podczas zwiedzania monograficznej wystawy Romana Cieślewicza, zorganizowanej w dziesięciolecie jego śmierci, przychodzą do głowy pytania, rzec by można, rozrachunkowe.

27.02.2006

Czyta się kilka minut

"Mona Liza:, ofset barwny, 1967 /
"Mona Liza:, ofset barwny, 1967 /

Najpierw pojawia się wstyd: czyżby sprawdzało się przysłowie "cudze chwalicie, swego nie znacie"? Potem zwątpienie: co z tego wszystkiego zostało? Wreszcie - wiara w możliwość kontynuacji.

Sam artysta pisał kiedyś: "Moim marzeniem jest robienie obrazów publicznych, żeby jak największa liczba ludzi mogła je zobaczyć. W związku z tym plakat - obraz uliczny - był dla mnie najważniejszy". I rzeczywiście, niektóre jego plakaty, od lat nieobecne w przestrzeniach miejskich, nadal przechowujemy pod powiekami. Najsłynniejszy jest chyba kontur Mony Lizy (1967), wykonany techniką barwnego offsetu, zredukowany do zieleni wybijającej się z czarno-różowego tła, i skontrastowany z czerwienią łzy, opadającej na nieistniejący policzek. Jest w tej pracy dynamika manifestacyjnego gestu, rodem z twórczości Andy'ego Warhola portretującego Marilyn Monroe.

Dalej sitodrukowy "Corps diplomatique" ("Ciało dyplomatyczne", sitodruk, 1993) - naszkicowany wyłącznie znakiem obraz człowieka umierającego z głodu. Z tej samej serii: "Il n'ya pas de guerre juste, ou de guerre injuste, il y a une guerre sale" (Nie ma wojny sprawiedliwej ani niesprawiedliwej, jest wojna brudna). Umundurowana twarz ze starej, monochromatycznej fotografii (być może twarz Hitlera) rozpada się za sprawą gęstych, czarnych pasów, które wychylają się z jej ust na kształt tuby.

Jeszcze "Che, si" (1967), portret latynoskiego rewolucjonisty: zamaszysty, jednoznaczny, zredukowany do tego, co najważniejsze. Do dziś to właśnie wyobrażenie Guevary pojawia się na podkoszulkach zbuntowanych licealistów. Nawet "Lenin" na plakacie Cieślewicza (1969) wygląda nowocześnie, optymistycznie i, niestety, wiarygodnie.

Dziwny, niejednoznaczny plakat pt. "Batman" z 1969 roku: dwaj identyczni mężczyźni, ubrani w komiksowe stroje bohatera-ikony popkultury, biegną w tym samym kierunku, trzymając się za ręce. Różni ich tylko napis na koszulce-zbroi: "CCCP" i "USA". Wreszcie świetny "Plakat strukturalny" (1967), składający się z nieogarnionej ilości zmultiplikowanych portretów, wśród których co jakiś czas powraca, niewątpliwie ulubiony przez artystę, portret Giocondy (w redakcji "TP" wisi pełen ironii obraz Cieślewicza "Mona Tse Tung", w którym Leonardowska postać ubrana została w chiński mundur i czapkę z czerwoną gwiazdką).

Jeśli szukać skojarzeń z "Plakatem strukturalnym", pierwsze wydaje się równie oczywiste, co nieoczekiwane: "Od Syberii do Cyberii", fotograficzno-telewizyjna mozaika Zofii Kulik powstała wiele lat później, na przełomie tysiącleci. U obojga artystów znajdziemy te same cechy: fascynację zwielokrotnieniem tego, co wydaje się pojedyncze, zainteresowanie szumem, masowością, manipulacją, rozmywaniem się granicy między tym, co wysokie, a tym, co niskie.

Plakaty Cieślewicza dobrze ilustrują ewolucję jego myślenia o świecie. A było ono zaangażowane (i to nawet w propagandę powojennego systemu), rewolucyjne, ale przecież niezideologizowane; ironiczne i pogodne, krytyczne zarówno wobec kultury wysokiej, jak i popularnej, ale jednocześnie wcale nie cyniczne; bujne, a zarazem zdyscyplinowane.

Ten artysta - urodzony we Lwowie na dziewięć lat przed rozpoczęciem II wojny światowej - jest bliski twórcom bardzo młodym. Co go z nimi łączy? Zdolność do zaangażowania - nawet kosztem bolesnej pomyłki, którą trzeba odpokutować. Wiara w możliwość dialogu tradycji z nowoczesnością (w tym także popularną - uliczną) oraz w jedność sztuki czystej i użytkowej, a co za tym idzie - w przekładalność języków, form, materiałów.

Absolwent krakowskiej ASP, od 1955 roku mieszkał w Warszawie, gdzie pracował jako grafik dla Centrali Wynajmu Filmów, Państwowego Instytutu Wydawniczego, Wydawnictwa Artystyczno-Graficznego, a także dla Robotniczej Spółdzielni Wydawniczej RSW Prasa. Na początku lat 60. był redaktorem graficznym popularnego miesięcznika "Ty i ja". Jak awangardowa była wówczas forma tego pisma, świadczy jedna z okładek: zgrabna kobieca noga w dziurkowanych pończochach i niewielka, ciemna sylwetka mężczyzny, próbującego nieudolnie zjechać z niej na nartach.

Ten szczególny rodzaj erotyzmu, na okładce "Ty i ja" pojawiający się w formie lekkiej, w trzynastu ilustracjach do "Sklepów cynamonowych" i "Sanatorium pod klepsydrą" Schulza staje się mroczny i niebezpieczny. Ilustracji nie wykorzystano - podobno nie spodobały się Arturowi Sandauerowi. Ze ściany muzeum patrzy na nas przedziwny owad: dwie najeżdżające na siebie lokomotywy zamieniają się w skrzydła, wielkie koła to monstrualne, zwielokrotnione oczy...

Artysta zakończył pracę nad serią "schulzowską" w 1963 roku. Kilka miesięcy później był już w Paryżu, w którym pozostać miał do końca życia. Doświadczenie współpracy z polskimi wydawnictwami pomogło mu zdobyć pracę w magazynie "Elle". Najpierw robił dla pisma fotomontaże "recepcyjne", w których poprzez multiplikację i redukcję zamieniał portrety w znaki. Potem zajął się opracowaniem układu graficznego "Elle". Od roku 1966 do 1969 był jego dyrektorem artystycznym. Następnym etapem kariery była dość niekonwencjonalna, pozostawiająca spory margines swobody twórczej Agencja Stylu i Reklamy M.A.F.I.A. Od 1972 roku Cieślewicz był już artystą całkowicie niezależnym.

Na początku lat 70. w jego myśleniu rozwinął się ważny element - zainteresowanie możliwościami kompozycyjnymi, jakie stwarza symetria. Tak powstała seria grafik wykonanych techniką sitodrukową pt. "Figury symetryczne". "Wieczorni goście" to wyobrażenie potężnego ptaka przelatującego nad dziwnym miastem, wypełnionym budynkami-ikonami miast, do których masowo pielgrzymują turyści. I znów ptak, "Arturo", powstały z dwóch splecionych ludzkich profilów.

W 1975 roku Cieślewicz po raz pierwszy wykorzystał w fotomontażach fragmenty reprodukcji sztuki dawnej - odtąd miało to stanowić jedną z najbardziej charakterystycznych cech jego twórczości. Takie fotomontaże - iście surrealistyczne - posłużyły jako ilustracje do polskiego wydania XVIII-wiecznego romansu grozy "Tajemnice zamku Udolpho", pióra Ann Radcliffe. Zamiast lęku wywołują przyjazne zaciekawienie. Są zaproszeniem do świata tajemniczego, nieoczekiwanego, ale kolorowego i stabilnego.

Wszystko zaczyna mieszać się ze wszystkim. W jednym z ostatnich dzieł Cieślewicza, "Oseliskach", znajdziemy wycinki z pism erotycznych, reprodukcje renesansowych obrazów, wspomnienie Bauhausu, zabiegi charakterystyczne dla reklamy, wreszcie zdyscyplinowane i czyste elementy graficzne. Najbardziej wstrząsający efekt zabieg zmieszania dał jednak w ilustracjach do powieści Anatola France'a "Les dieux ont soif" ("Bogowie łakną krwi"). Książkę tę wydano we Francji z okazji dwustulecia Rewolucji. Cieślewicz zestawił fotografie żołnierzy rannych podczas I wojny światowej z XVIII-wiecznym malarstwem francuskim i trójkolorową flagą republiki. Trudno o bardziej lapidarny, a jednocześnie tak wielowątkowy traktat o mechanizmach historii.

Przypomnieć jeszcze trzeba o jednym ważnym aspekcie twórczości Cieślewicza. To prawda, na jego wczesnych plakatach pojawia się Lenin i komunistyczne hasła. Jednak w latach 80. ten sam artysta wzywał do francusko-polskiej Solidarności. To jemu zawdzięczamy także okładki książek ze słynnej serii "Znaki Czasu", wydawanych w Paryżu przez Éditions du Dialogue i nielegalnie przywożonych do Polski. A w serii tej ukazały się m.in. "Polska jest ojczyzną" ks. Tischnera albo "Teologia bliższa życiu" bpa Nossola.

Mówi się, że coraz trudniej o "sztukę uliczną", że polska szkoła plakatu przeszła do historii w momencie, gdy prace Lenicy, Młodożeńca, Tomaszewskiego, Świerzego i Cieślewicza zamiast na słupach ogłoszeniowych zawisły w muzeach. Ale czy sytuacja rzeczywiście jest tak zła? To prawda, na polskich ulicach dominuje reklama "z pakietu". To prawda, w księgarniach coraz trudniej znaleźć piękne książki-przedmioty. O czasopismach lepiej nie mówić.

Jednak już aranżacja poznańskiej wystawy - wykorzystująca czysty, jednoznaczny kolor, a także dzieląca przestrzeń muzeum w sposób bardzo "urbanistyczny" - każe powstrzymać się od narzekania. Są także kontynuatorzy polskiej szkoły plakatu, by wymienić tylko urodzonego i działającego w Londynie Andrzeja Klimowskiego czy krakowianina Władysława Plutę, bliskiego Cieślewiczowi poprzez ascezę formy i bogactwo typograficzne. Może też na ulice naszych miast powróci Galeria zewnętrzna AMS, która przed kilku laty skupiła najlepszych polskich artystów młodego pokolenia i pokazywała ich dzieła na murach blokowisk?

ROMAN CIEŚLEWICZ (1930-1996); Muzeum Narodowe w Poznaniu; kurator: Anna Grabowska-Konwent; aranżacja plastyczna: Eugeniusz Matejko; wystawa czynna do 2 kwietnia; w przygotowaniu katalog, obejmujący wszystkie prace pokazane na wystawie. Prezentacji towarzyszy festiwal "Wokół Cieślewicza", w ramach którego przygotowano m.in. wystawę "Andrzej Klimowski. Londyn. Więcej niż plakat" (Galeria Miejska "Arsenał").

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, historyk i krytyk sztuki. Autorka książki „Sztetl. Śladami żydowskich miasteczek” (2005).

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2006