Butenko pinxit

Odszedł wraz z nim wielki kęs naszego dzieciństwa. Niczym „flecista z Hameln” – genialny szczurołap z baśni – grał swoje skoczne, uwodzicielskie nuty, a my podążaliśmy za nim, zaczarowani i wdzięczni.

28.10.2019

Czyta się kilka minut

Warszawa, maj 2016 r. / FRANCISZEK MAZUR / AGENCJA GAZETA
Warszawa, maj 2016 r. / FRANCISZEK MAZUR / AGENCJA GAZETA

Pierwsze słowo księdza nad trumną artysty brzmiało: „grzech”. Ja pewnie powiedziałabym: „dar” albo „zasługa”. Przydałby się jakiś anielski salut i fanfary, bo jest nas niemało – dłużników Butenki. W proch się obrócił? – a figa!

Braliśmy od niego garściami, za darmochę, odpłacając jedynie podziwem i pamięcią. Słaba to waluta, skromny ekwiwalent. Nikt nie oszacuje dziecięcej fascynacji – niewypowiedzianej, nienazwanej – a odmierzanej tachometrem szczęśliwych godzin spędzonych nad książką. Krecia robota Butenki otworzyła w naszych głowach niejedną zatrzaśniętą klapkę.

Wiadomo... dorastamy. Kupujemy furę i teczkę. Pomniejszamy znaczenie niegdysiejszych dziecięcych zachwytów. Ale cicha inwazja już się dokonała – szczurołap skolonizował naszą wyobraźnię, jesteśmy w jego nieuświadamianej władzy.

Zżymam się, kiedy słyszę, że zmarł autor „Gucia i Cezara”. Niby prawda, ale ta trzecia tischnerowska. Mam ochotę wrzeszczeć: „Butenko był gigantem, niepowtarzalnym artystą książki!”. Uformował nasze upodobania, nasz gust i dowcip. Towarzyszył nam od pierwszego mlecznego zęba, nawracając z Disneya na prostotę. Całe pokolenie zostało zbutenkoizowane, alleluja!

KTOŚ POWIE: PHI!... Bazgrał jak kura pazurem. Jego koń wygląda jak pies, a pies jak chomik. Jego rewolwery zawsze mają dziwny lejek u wylotu lufy, strażacy chodzą w szyszakach, a syreny mają cztery palce zamiast pięciu... Taaa, jasne. Tyle tylko że Butenko, świadom wszystkich swoich ograniczeń, nie ścigał się z Matejką, ale deficyty obrócił w zalety – zjednał sobie dzieci dowcipem i syntetycznym, konturowym rysunkiem. W wywiadach wspominał o zeszytach szkolnych zapełnianych historyjkami obrazkowymi, ku rozpaczy nauczycieli. On w istocie nigdy z tych zeszytów nie wyrósł, tylko podniósł je na poziom mistrzowski.

Myślę o tym, jakiej trzeba było determinacji i niezachwianej wiary we własny talent, aby obstawać przy minimalistycznej kresce w latach 50. w Polsce przeczołganej dekadą socrealizmu – w przaśnej krainie rumianych traktorzystek i trójek murarskich.

Butenko, uzbrojony w młodzieńczy tupet, ani myślał poddać się presji powszechnego upodobania do „ładnych obrazków”. Miał w nosie trójki murarskie i robił swoje.

UZNANIE PRZYSZŁO NIEMAL NATYCHMIAST. Nazajutrz po obronie dyplomu (1955) w pracowni Jana Marcina Szancera dwudziestoczterolatek został szefem artystycznym w największej podówczas oficynie wydawniczej, Naszej Księgarni. Sprzyjała mu nieformalna „sekta”, którą później nazwano polską szkołą ilustracji – elitarna grupa artystów obojga płci, do której wstęp uzyskiwali jedynie dobrze rokujący, wybitni graficy. Byli w niej „bajkowi realiści” jak Szancer, graficy plakatowi jak Tomaszewski i Młodożeniec, ilustratorzy malarscy jak Wilkoń, oryginalni odmieńcy jak Piotrowski i wielu/wiele innych. Jako artyści od misiów, elemelków i krasnali, grupa ta cieszyła się w PRL-u dużym marginesem swobody twórczej. Artystyczna brawura Butenki i pewność swego na granicy arogancji sprawiła, że wkrótce stał się awangardą ilustratorskiej „sekty”.

Był graficznym wynalazcą, zuchwałym eksperymentatorem. I – przede wszystkim – genialnym „oprawcą graficznym”, jak nazywani są autorzy layoutu (z braku lepszego terminu w polszczyźnie). Lubił powtarzać, że książkę robi się jak sweter, od początku do końca – od okładki, przez wyklejkę, paginę, winiety i śródtytuły, po ilustracje i stopkę wydawniczą. Wszystkie elementy książki u Butenki noszą ślad jego ręki i pomysłowości. To on wynalazł kwadratowy format, unikalny podówczas, on wprowadził dwukolorowe czcionki, żywe paginy, biały druk na czarnym tle, używał rastrów i szerokich marginesów, na których żartobliwym rysunkiem komentował tekst. Wszystko to i wiele innych butenkowskich grepsów ­dawało efekt „łał” w siermiężnej peerelowskiej poligrafii.

LEPIŁ KSIĄŻKI Z ODPADÓW – zmiotków, znaczków, etykiet zapałczanych, zeschłych liści, kiczowatych kalkomanii. Z dadaistyczną przekorą żonglował wycinkami prasowymi i kwitami z pralni, sklejając je z rysunkiem i odręcznym pismem w żywą, groteskową kompozycję. Koniecznie trzeba pamiętać, że dokonywał tych cudów w epoce przedkomputerowej, kiedy polska poligrafia działała na tasiemkę i gwóźdź, na papierze niewiele lepszym od tego, w który zawijano śledzie w rybnym.

Dręczył drukarzy i wyciskał z nich siódme poty w imię swoich nowatorskich konceptów. Jego kultowe opracowania graficzne to (między innymi): antologia „Nastolatki nie lubią wierszy” (w wyborze Wiktora Woroszylskiego), „Stacja nigdy w życiu” Joanny Kulmowej, „O książce. Mała encyklopedia dla nastolatków” czy „Niebo i kalendarz” (kompendium wiedzy o astronomii dla dzieci). Butenko-wybitny projektant graficzny został zagłuszony niejako przez Butenkę-ilustratora, przez jego historyjki obrazkowe i błahostki. W dizajnie książki wytyczał ścieżki, otwierał furtki, a inni dreptali za nim. Ufał sobie, nie zrażał się krytyką. Dawał, bo miał w bród. Trwonił siebie z entuzjazmem. Kochał tę robotę i dobrze się przy niej bawił.

TRANSFORMACJA USTROJOWA ZRANIŁA GO BOLEŚNIE. W latach 90. upadły wielkie oficyny wydawnicze – żywicielki Butenki. Inne zostały sprywatyzowane w sposób, który do dziś budzi wątpliwości. Wylano z roboty dyrektorów artystycznych. Rozpoczął się tryumfalny, trwający dekadę pochód kiczu – obżarstwo szmirą po półwieczu skromnej, zbilansowanej diety estetycznej. Graficy poszli w odstawkę, a byli bezbronni jak dzieci – nie umieli się odnaleźć w roli projektantów reklam prusakolepu, nie potrafili przesiąść się z pędzla na photoshopa. Walec historii rozjechał ich nie gorzej niż pracowników pegeerów. Nagle opatrzono ich stemplem „reliktu komuny” i szurnięto na śmietnik razem z saturatorem, radiem Szarotka i repasacją pończoch. Artyści wyprzedawali oryginały, wielu odeszło w biedzie i zapomnieniu.

Butenko popadł w hibernację trwającą kilka lat. Aż się ulało publiczności od disnejowskiej słodyczy i przypomnieli sobie o książkach godziwie zilustrowanych. Dorósł dziecięcy fanklub Butenki. Dwie Siostry – młode wydawczynie wychowane na jego książkach, a zirytowane ilustratorskim bezrybiem lat 90. – wznowiły „Pana Maluśkiewicza” w opracowaniu graficznym artysty, jego debiut sprzed półwiecza. Zachwyt, oklaski, owacja na stojąco! Koło fortuny się symbolicznie domknęło, ruszyło na drugie okrążenie. Odtąd Butenko był hołubiony tak, jak na to zasłużył – odbierał hołdy, udzielał wywiadów, przecinał wstęgi własnych retrospektywnych wystaw, uświetniał obecnością.

BYŁ NAJBARDZIEJ TAJEMNICZYM CELEBRYTĄ EVER. Bronił swojej prywatności podwójną linią zasieków i transzei. Żaden paparazzi nie przedarł się przez ten kordon. Mieszkał w skrytce pocztowej – żartowano. W relacjach towarzyskich hermetyczny i elegancko uprzejmy, robił wrażenie dżentelmena starej daty, który nie plotkuje, nie brata się przy wódce, a nade wszystko trzyma dystans. Nielicznych dopuszczał do konfidencji. Przez dwa minione lata powierzał swoje wspomnienia Ewie Grudzie – dyrektorce warszawskiego Muzeum Książki dla Dzieci. Powstała z nich książka. Śmierć zaskoczyła Bohdana Butenkę w trakcie korekty i autoryzacji.

Umarł nagle, w biegu, osiemdziesięcioośmioletni, doceniony i spełniony. Oszczędzono mu bezradnej, bolesnej starości. Wyprzedzał swoją generację jak stąd do Księżyca. Ci, co mu odmawiali talentu – szybko musieli odszczekać wobec niezachwianego entuzjazmu publiczności. My – byłe dzieci – znamy jego wartość. A młodzi adepci grafiki książkowej wielbią go dziś na klęczkach.

Dziękujemy, mistrzu! ©

Polecamy: Ilustrowałem kiedyś książkę telefoniczną. Mało akcji, ale za to wielu bohaterów - mówił Bohdan Butenko w rozmowie z "Tygodnikiem Powszechnym"

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 44/2019