O trzy drinki z tyłu

Jest to replika wszystkich replik. Znane mi są dwie jej wersje, jedna z napisów polskich do filmu, druga nie wiem skąd, chyba ze spektaklu w teatrze Studio. W pierwszej, ciut żmudnej, Bogart mówi: "Nie tak, aby nie dało się naprawić tego burbonem z wodą, w drugiej, czystej jak stuprocentowy destylat: "Wypiłem scotcha i ból minął.

17.01.2007

Czyta się kilka minut

Humphrey Bogart (1899-1957) /
Humphrey Bogart (1899-1957) /

Obie są odpowiedzią na pytanie o Ingrid i Casablankę. Pyta rzecz jasna Woody Allen, czy główny bohater (ale to na jedno wychodzi) filmu Allena i Scotta "Play it again, Sam". Nie byłeś, Humphrey, załamany w Casablance, kiedy straciłeś Ingrid? Zapewne był, ale co to ma do rzeczy, ból to tylko stukot w piersiach, liczy się twarz i cała ta reszta.

Gdyby powierzyć wizerunek Bogarta Allenowi, otrzymalibyśmy samą esencję mitu, czyli stereotypu. Z jednej strony Woody i plemię jemu podobnych, histeryczny facet, pląsający wśród ruin swego ego, raniący się o swoje wątpliwości i subtelności (występujący na Manhattanie, Boulevard Saint-Germain-des-Prés, Krakowskim Przedmieściu, na Gołębiej i Plantach, i w innych kwartałach wysokiego IQ), z drugiej - prawdziwy mężczyzna, z oszczędną mimiką portretu pamięciowego, rozprawiający się z kłopotami jednym bonmotem i chowający uczucia w duchowe skrytki, do których otwarcia teorie Freuda i Lacana nadają się tak, jak kompot na wieczorny drink. Niewiedzący lub udający, że nie wie, kim jest Proust (jak detektyw Marlowe w "Wielkim śnie"), lecz rozpoznający istotę rzeczy szybciej, niż biegnie pióro po kartce. Instynktowny fenomenolog, który przenika naturę rzeczy jednym spojrzeniem; kobiety padają jedna po drugiej niczym muchy w zbyt silnym słońcu.

Amerykańska Akademia Filmowa w 1999 r. przyznała Bogartowi tytuł najbardziej męskiego aktora wszechczasów. Miała do wyboru Williama S. Harta, Johna Wayne'a, Gary'ego Coopera, Jamesa Stewarta, Charlesa Boyera, Clarka Gable'a, Cary'ego Granta, Spencera Tracy, Marlona Brando i Jamesa Deana. Postawiła na kogoś, kto mierzył niewiele ponad pięć stóp i musiał grać na grubych podeszwach (w "Wielkim śnie" są to klasyczne cholewki), był niemal krępej budowy i miał po bokach niepokojąco niskie czoło. Tak trudno przedrzeć się przez warstwy mitu i spojrzeć na tę twarz świeżym wzrokiem. Oczywiście, była pociągła, przystojna. Skąd brała się jednak ta magia? W czym się kryło to coś, męski absolut? Nie mnie sądzić, lecz może (kobietom) nie chodzi o oczy i ogólną ekspresję; tę idealną męskość uosabia w mym odczuciu obramowanie ust, przestrzeń schodząca od policzków w stronę górnej wargi. Dwa łuki leciutko wystających mięśni przynoszą wrażenie siły; jest w nich coś pierwotnego, dalekie wspomnienie grymasu praprzodków, gdy liczyła się tylko wola mocy i przeżycia, reszta twarzy zmiękcza bęzwzględność i przystosowuje ją do XX wieku.

Jednak tej twarzy i tej sylwetce analitycznie przyglądać się nie da. Mit maskuje je natychmiast prochowcem, który będzie jeszcze pasował na Leonarda Cohena, i kapeluszem, który już nie będzie pasował na Jana Rokitę. Płaszcz z Casablanki, kapelusz ze wszystkich filmów - w tej postaci Bogart przeniknął najmocniej i najskuteczniej do naszych wyobraźni. W kapeluszach w ówczesnych czasach i filmach amerykańskich chodzą niemal wszyscy, Bogart zdaje się nosić swój najlepiej. W prześmiesznej autoironicznej scenie w "Wielkim śnie" Marlowe wchodzi do antykwariatu, gdzie musi przez chwilę poudawać bibliofila. Wkłada okulary i unosi rondo kapelusza odsłaniając czoło i oczy. Wygląda od razu jak wcielona oczywistość, prostota podana na talerzu; człowiek jaki jest, każdy widzi. Kiedy wychodzi z powrotem na ulicę, wciska od razu rondo na swoje miejsce tak, by na twarz wyległ cień, zapowiedź niepełnej obecności w świecie ludzi, znak niejasny, stan permanentnej gotowości melancholijnej. Kapelusz nasunięty na czoło, a jest nasunięty na większości fotosów Bogarta, buduje mur graniczny, dzielący istnienie na stronę społeczną, tę poza przysłoniętą twarzą, i na stronę intymną, nieuchwytną, bliżej nieokreśloną. Bogart pokazał, że noszenie kapelusza w innym celu niż egzystencjalny, dla samego piękna, mija się z celem.

Ta jedna zrośnięta organicznie całość, ten twarzokapelusz, czy też ta twarz-kapelusz (do tego niekiedy odpowiednio trzymany papieros) stała się kolejną w dziejach ikoną melancholii, wśród filmowych, jedną z najbardziej trwałych. Gdyby osadzić tę twarz w jakimś wzorcu piękna, bliżej byłaby oczywiście smutnego szatana niż promiennego lowelasa typu Hugh Granta. Marek Hłasko przytacza bodaj w "Pięknych dwudziestoletnich" anegdotkę o cierpiętniczej minie Bogarta. - Skąd u mistrza zawsze ten bolesny wyraz twarzy? - miał ktoś zapytać. - Wkładam na planie prawy but na lewą nogę.

Do słów jeszcze wrócę, na razie - i raz jeszcze - niech mówi cierpienie. Nigdy nieujawniane wprost, lecz, jak to w melancholii bywa, transponowane w dialogach na gnomy o istnieniu i na sztychy ciętego dowcipu, czarnego humoru, ironii, niekiedy cynicznej. Świat, który oszalał - mówi po szekspirowsku Bogart-Rick Blaine w ostatniej scenie "Casablanki"; bohater grany przez Bogarta zdaje się często (a w micie: zawsze) rozumieć powszechne prawa rządzące życiem. Żadnych złudzeń, podstawa jest kiepska, na początku jest zepsucie, ciemność i raczej cierpienie, dobre chwile, ciało, niekiedy prawdziwa miłość przychodzą zasłonić pierwotną otchłań, lecz nigdy jej nie zasklepią.

Bogart miał szczęście brać udział w najbardziej może melancholijnej scenie w dziejach filmu, wspomnianym pożegnaniu na lotnisku w Casablance. Zastygł w niej na wieki jak owad w bursztynie; już go żadna wyobraźnia stąd nie wyciągnie. Noc, lekka mgła, przytłumione światełka, szybkie słowa wyrzucane z siebie z siłą potoku, słowa ujmujące wszystko, całe ich, jego i jej, życie, całe uczucie, cały tej miłości i tego świata tragizm. Ingrid odlatuje, Bogart przez płytę lotniska oddala się z oficerem francuskim, rozmawiają, zwyczajnie, dowcipnie, kamera obserwuje ich z tyłu, ten szary, codzienny Francuz w swoim mundurze i tym śmiesznym kepi na głowie, i Bogart w płaszczu i kapeluszu, rekwizytach stłumionego cierpienia, szlachetnej rozpaczy, która zdaje się wypełniać cały ekran, całą pustkę lotniska.

Wypije scotcha i ból przejdzie. Whisky i burbon znalazły w Bogarcie fenomenalny, jak powiada się dzisiaj, nośnik reklamy. Podobnie jak w przypadku płaszcza i kapelusza, burbon po Bogarcie przejęło stado epigonów; kiedy ktoś na ekranie pije mocne trunki, chcąc nie chcąc powtarza gest, któremu dorównać nie może. Bogart stworzył obraz burbona jako dystrybutora paliwa; podjeżdża się i uzupełnia, i tyle; alkohol, ale też wszelkie koneserskie fiu-bździu zdają się w tym wszystkim nieobecne. - Jak panu podać whisky? (How would you like your brandy?) - pyta Marlowe'a generał w "Wielkim śnie". - W szklance. - To jeden z wielu fantastycznych dialogów autorstwa pary William Faulkner (scenarzysta) i Raymond Chandler (autor opowiadania). Od samego Bogarta miały pochodzić inne trunkowe bonmoty, które przeszły do historii. "Świat jest o trzy drinki z tyłu". "Nie powinienem był zamieniać szkockiej na martini".

Te ostatnie słowa miały być zarazem ostatnimi wypowiedzianymi przez Bogarta, gdy umierał równo pół wieku temu. Mit biograficzny cudownie przyszpila człowieka do wizerunku aktora; nawet w chwili agonii - czyż nie tego oczekujemy od Ricka lub Marlowe'a? - zdobywa się on na autoironiczny sarkazm. Z prawdziwego Bogarta aż tak wielu pięknych cytatów nie ma. To, co powypisywane jest na bogartowskich stronach, nie wydaje się nadzwyczaj spektakularne, podobnie zresztą jak całe życie, dość typowa biografia parahollywoodzka. Kariera od gońca do sławy, trzy żony, charakter osobowości raczej wybuchowy, choć ogólnie przyjacielski, przedwczesna, lecz nie tak młoda śmierć. Jednak filmy, a zwłaszcza "Wielki sen", dzieło fantastycznie gęste, z którego nie wolno opuścić nawet słowa, kreują Bogarta na genialnego humorystę. Czytając Chandlera, nie da się oddzielić Marlowe'a od Humphreya, ta para zrosła się na zawsze. Rewolwer i słowo, poczucie tragiczności i wyczucie konkretu, instynkt dobra i szorstkość bycia, samotność i skuteczność działania, wszystkie te pozorne przeciwieństwa łączą się i kumulują we wzorze, który nie przestaje hipnotyzować.

Lecz przede wszystkim słowo. Bogart należy jeszcze do epoki filmu prawdziwie mówionego. Gdy dobrze się przyjrzeć, a raczej wsłuchać, gada bez przerwy. To w dużej mierze na jakości słowa buduje się jego wizerunek. Męscy idole kina późniejszego, James Dean, Marlon Brando, a u nas Zbyszek Cybulski, już zaczynają się na ekranie snuć, już zwalniają mięśnie twarzy z jednolitego skupienia, już wprowadzają kaprys, rozwydrzenie, histerię, nerwicowy bunt, już milczą za długo, kreślą przestrzenie niepokojącej pustki, irytującej ciszy. Bogart, choć twardziel, okazuje się ostatecznie bohaterem klasycznym, specjalistą od elegancji bytu.

Wizerunek Bogarta można rozrysować zapewne nieco inaczej, niż to robię, przywołać inne filmy; jakkolwiek go jednak uzupełnimy, jedno wydaje mi się pewne: podobnych mitów nie będzie. Dlatego ten jest tak drogocenny. W społeczeństwie medialnym, w świecie wirtualnym żaden trwały mit nie może się już narodzić, a już szczególnie mit nowego mocnego mężczyzny. Świat istotnie pozostał o trzy drinki z tyłu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarz, historyk literatury, eseista, tłumacz, znawca wina. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. W 2012 r. otrzymał Nagrodę Literacką NIKE za zbiór „Książka twarzy”. Opublikował także m.in. „Szybko i szybciej – eseje o pośpiechu w kulturze”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2007