Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W liście otwartym, który ministrowie wystosowali w ubiegłym tygodniu do Margrethe Vestager, unijnej komisarz ds. konkurencji, politycy przekonują również, że dalsze ograniczanie fuzji i przejęć europejskim korporacjom pozbawia je szans na skuteczną rywalizację z gigantami spoza Unii.
Europejska obawa przed megakorporacjami nie jest irracjonalna. Firmy obracające setkami miliardów dolarów w skali roku i zatrudniające dziesiątki tysięcy ludzi w wielu krajach są nie tylko „za duże, by upaść” – co zwykle oznacza, że muszą je ratować podatnicy. Na rynku zdominowanym przez gigantów relacja sprzedający–kupujący niebezpiecznie upodabnia się do relacji urząd–petent. Karleje też konkurencja. Przykłady? Klient niezadowolony z telefonów z systemem operacyjnym Android od Google’a (ok. 75 proc. światowego rynku smartfonów) ma dziś do wyboru produkty Apple (23 proc.) lub poszukiwanie aparatów wyposażonych w tak egzotyczne platformy operacyjne jak KaiOS czy mobilną wersję Windows. Złożenie reklamacji w megakorporacji od pewnego etapu również zamienia się w pisanie na Berdyczów. Do tego obowiązkowo po angielsku.
Dlatego europejska polityka gospodarcza od lat próbuje nie dopuścić do narodzin podobnych mastodontów na wspólnym rynku. W 2019 r. Bruksela nie zgodziła się np. na fuzję francuskiego Alstomu i części niemieckiego Siemensa w obawie, że nowy gracz zdusi konkurencję na unijnym rynku taboru kolejowego. Sęk w tym, że poza Europą tutejsi giganci często okazują się najwyżej średniakami. List kwartetu polityków reprezentujących największe gospodarki Unii można zatem czytać jako próbę uzmysłowienia Brukseli, że europejscy konsumenci są już skazani na oligopole. Mogą tylko wybrać – swojskie lub obce. ©℗