Nieodżałowani

Epidemia zabrała tysiącom Polaków bliskich. Ale też możliwość ich pożegnania. Za życia i po nim.

17.05.2021

Czyta się kilka minut

 / FILIP KLIMASZEWSKI DLA „TP”
/ FILIP KLIMASZEWSKI DLA „TP”

To jedno z niewielu zdarzeń, które ostatnio przyniosły jej ulgę.

5 maja punkt o dziewiętnastej Małgorzata Marczowska zasiada przed telewizorem – ruszają „Fakty” TVN. Pod koniec pojawia się materiał o epidemii. Małgorzata usłyszy z niego, że „ostatnie tygodnie to już narodowa tragedia”. Że od początku roku do teraz zmarło najwięcej ludzi, odkąd skończyła się wojna. Że w branży pogrzebowej brakuje drewna na trumny. Że tylko dziś trzeba naszykować 349 dodatkowych grobów.

Nie słowa jednak są dla niej ważne, lecz obrazy. Sunący nad warszawskim Cmentarzem Komunalnym Północnym dron pokazuje rzędy setek – także świeżych – grobów. Małgorzata: – A potem dron się zniżył i zobaczyłam grób taty. Jakby z tysięcy anonimowych śmierci obraz telewizyjny, choć przypadkiem, pokazał jego, mnie i mój ból.

Bez buforów

Całkiem niedawno ta liczba, wcześniej wywołująca dreszcz, przekroczyła niepostrzeżenie 70 tysięcy. A to tylko ci, którzy zostali oficjalnie uznani za zmarłych z powodu koronawirusa. Przemnożeni przez liczbę kilkorga najbliższych, dadzą kilkaset tysięcy Polaków w „covidowej” żałobie. Nieobejmowalne statystykami fale załamań i traum dopiero stają się dostrzegalne – np. przez psychoterapeutów.

Ewa Bytniewska, specjalizująca się m.in. w pracy z ludźmi po stratach, zauważyła w ostatnich miesiącach, że nawet ci, którzy przyszli do niej z zupełnie innego niż żałoba powodu, wymagali pilnej interwencji kryzysowej: – Albo mówili: „Pogotowie zabrało siostrę, proszę się ze mną spotkać, bo zwariuję”, albo doświadczyli już straty. Od jednego z pacjentów dostałam esemesa: „Zmarł mój tata, odwołuję wszystko”.

Anja Franczak, pierwsza w Polsce towarzyszka w żałobie, czyli pomagająca osobom po stracie, mówi, że mniej więcej co drugi zgłaszający się teraz do niej klient stracił kogoś w epidemii. I że specyfika tej straty jest wyraźna. – Amerykański psycholog J. William Worden wyodrębnił kilka czynników mających wpływ na proces żałoby: okoliczności śmierci; to, kim była dla nas zmarła osoba; jaką mieliśmy relację; jakie były nasze wcześniejsze doświadczenia straty; jak nasze otoczenie reaguje na nasz ból; w jakiej byliśmy kondycji, gdy ta strata nas dotknęła – wymienia Franczak.

Według niej na niektóre z powyższych czynników epidemia ma tylko pośredni wpływ (relacje, stan emocjonalny). – Ale na jeden niewątpliwie bezpośredni – mówi. – Chodzi o okoliczności śmierci, głównie towarzyszącą jej samotność.

– Ta pandemia – dodaje Ewa Bytniewska – pozbawiła nas większości buforów chroniących przed zderzeniem ze śmiercią i stratą.

Do zobaczenia niebawem

Początek lutego. Małgorzata podjeżdża z ojcem pod Szpital Bielański. Jan (84 lata) – do tej pory okaz zdrowia – od kilku dni narzekał na silne bóle w okolicach pęcherza i nerek. Największa fala zachorowań na COVID-19 dopiero nadejdzie, ale już teraz na wejściu sprawdzają temperaturę – Małgorzata zostaje na szczęście wpuszczona wraz z ojcem do środka.

Dla Jana znajduje się łóżko, ona zostanie wywołana z korytarza za kilka godzin. – Obudził się i jak zwykle żartował – wspomina kobieta, gdy rozmawiamy w jej mieszkaniu na warszawskich Bielanach. – Podałam mu klapki, a on na to, że buty lepiej pasują kolorystycznie do łóżka. „Do zobaczenia za niebawem”, powiedziałam. I wyszłam.

Tadeusz, ojciec Weroniki (imię zmienione), czterdziestolatki z Małopolski, też trafił do szpitala bez związku z koronawirusem – tyle że podczas drugiej, jesiennej fali zachorowań. Kobieta wspomina ­sierpień, kiedy widziała ojca po raz ostatni: – Tata wpadł do mnie na kilka godzin, bo był akurat w drodze na operację. Zapamiętałam taką scenę: jesteśmy na balkonie, rozmawiamy. Nie siedzę naprzeciw, tylko obok, by wykluczyć ryzyko zakażenia. Trzymam rękę na jego nodze, by choć poczuć jego obecność...

Ostatni obraz, scena, zdanie: według Anji Franczak i Ewy Bytniewskiej ten motyw pojawia się w wielu opowieściach. – Setki osób zostaną po tej epidemii z doświadczeniem znikania bliskich – mówi psychoterapeutka. – Właśnie tak, znikania. Pierwsza scena: nasz krewny idzie o własnych siłach. Żegna się albo kiwa ręką przez drzwi karetki. I scena druga, po kilku tygodniach: urna lub plastikowy worek.

Byle nie do szpitala

– Kilka miesięcy przed śmiercią tata przestał używać telefonu – opowiada Małgorzata. Siedzi na kanapie, ma opuchnięte od płaczu oczy, czarna suknia kontrastuje z siwizną ojca z trzymanej przez nią na kolanach fotografii. Telefon, o którym opowiada – stara, niewielka nokia – leży na biurku opodal. – Obraził się na niego, bo mu się trzęsły ręce i nie chciał już ani dzwonić, ani tym bardziej pisać esemesów.

Z ojcem Małgorzata nie będzie więc mieć od ostatniego widzenia kontaktu – chronologię zdarzeń ułoży ze strzępków informacji wyrwanych niemal z gardeł zabieganych medyków.

Trzy dni Jan spędza na SOR-ze. Później zostaje przeniesiony na oddział ogólny, gdzie leczą jego układ moczowy i nerki. Pierwszy test na covid: ujemny. Po tygodniu telefon od pielęgniarki: „Pani się nie denerwuje, tata ma pozytywny wynik”. „Pacjent bezobjawowy” – będą konsekwentnie twierdzić przez kolejne dni medycy, gdy Małgorzacie uda się dodzwonić na oddział.

Nie może zamienić z ojcem słowa, więc śle paczki. W środku: biszkopty, gorzka czekolada, woda, soczki, mokre chusteczki, ubranie. Codzienne wydania ­„Super Expressu” (tych z 24 i 25 lutego Jan nie przeczyta: Małgorzata dostanie gazety gładkie jak z drukarni).

Skład paczek to jedyne, na co ma wpływ w tamtych dniach.

Ten sam rodzaj bezradności zapamiętała Weronika: – Najpierw była ciężka decyzja, co robić z tatą. Miotanie się pomiędzy lękiem: „byle nie do szpitala, bo tam go zarażą”, a przekonaniem, że jeszcze kilka dni w domu i może nie przeżyć. Miał ciężką biegunkę i bardzo wysoką gorączkę. Na wejściu do szpitala zrobili mu test: negatywny. Mimo tego próg oddziału był granicą, za którą musiał już zostać sam... Przez dobę leżał w tym samym, założonym jeszcze w domu pampersie. Medycy nie chcieli za bardzo udzielać informacji. Gdy dzwoniłam do taty, słyszałam w tle czyjś kaszel. Ogarniał mnie paraliż: zarażą go. I faktycznie, prawdopodobnie tam się to stało. Przez telefon tata mówił też, że praktycznie nikt do niego nie podchodzi. Tak leżał cztery dni, aż udało się go przenieść do innego szpitala, bliżej miejsca zamieszkania mojego i mojej siostry. Tu lepiej o niego zadbali, ale gdy się okazało, że ma pozytywny wynik, przeniesiono go na oddział covidowy. I znowu brak informacji: dzwoniłyśmy, ale lekarze uznali, że przeszkadzamy. Więc znów czekanie, które w tej sytuacji jest jak siedzenie na rozżarzonych węglach. Z utrudnionych ze względu na stan taty rozmów wynikało, że rzadko ktoś podchodzi, a dzwonek do wzywania pomocy nie działa.

Wspomnienie bezradności to według Anji Franczak główna emocja bliskich ofiar z etapu szpitalnego: – Radykalna utrata kontroli i poczucie straty własnej sprawczości mogą być traumatyzujące. Zwłaszcza że im mniej wiemy, tym bardziej nasz umysł podsuwa nam fikcyjne obrazy. Zwykle te najgorsze. I z tymi horror-obrazami wielu zostanie, dokładając się do bólu po stracie. Jest też dobra wiadomość: te obrazy można „wymieniać” na lepsze. Skoro nie wiemy, jak było, to lepiej sobie wyobrazić, że nasz bliski mógł porozmawiać z leżącym obok pacjentem, a pielęgniarka podeszła i go złapała za rękę. Choć nie jest to proste: media podsuwały nam w ostatnich miesiącach raczej wizje samotności.

Ewa Bytniewska: – Gniew, wściekłość na system, na lekarzy, na ochronę zdrowia. To też stały motyw tych opowieści. „Niekompetentni”, „pozwę ich do sądu” – mówią krewni. Zastanawiam się, jaki to może mieć wpływ na przerabianie straty. Gniew i złość są naturalną reakcją w procesie żałoby. Ważne jednak, by się na nich nie zatrzymać. Radzenie sobie z żałobą jest skuteczne, gdy mamy kontakt także ze swoim smutkiem. Bez tego ciężko iść dalej.

Dziękuję, przepraszam, żegnaj

Ks. Andrzej Dziedziul, przez lata kapelan hospicyjny, a w zeszłym roku także wolontariusz pomagający przy chorych na COVID-19 w szpitalu zakaźnym, opowiada o potrzebie rodzin, by choć przez moment widzieć odchodzącego lub będącego w ciężkim stanie krewnego. – Są szpitale, w których przy OIOM-ie jest dodatkowe szklane pomieszczenie – mówi duchowny. – Bywało więc, że dawałem namaszczenie, a rodzina patrzyła przez szybę.

Jednak wiele szpitali w ostatnich kilku­nastu miesiącach zamieniło się w przestrzenie odosobnienia chorujących – nie tylko bez możliwości odwiedzin, ale też opieki psychologa czy księdza. – W różnych miejscach bywało różnie, np. do niektórych szpitali w ogóle nie wpuszczano przez miesiące kapelana – dodaje ks. Dziedziul. – Bywało i odwrotnie. ­Kapłan sam bał się zakażenia, więc wstrzymywał się z wizytami.


Dariusz Kosiński: Mało jest społecznej presji, by o ofiarach pandemii mówić, by je upamiętniać. Zajmujemy się swoimi sprawami, zostawiając tych zmarłych wyłącznie ich bliskim. Co to za wspólnota?


 

Pacjentom i ich bliskim zostawały telefony. Anja Franczak opowiada jedną z zasłyszanych w pracy historii. Krewna osoby chorującej w szpitalu na covid dostaje od niej telefon. Na pięć minut przed podłączeniem pod respirator. – To była kilkuminutowa konwersacja, jak z podręcznika opisującego modelowe pożegnanie – relacjonuje Franczak. – Padło „kocham cię”, „wybacz mi”, „dziękuję”. Niektóre z tych słów może pierwszy raz w życiu. Ta bolesna wymiana zdań będzie przez kolejne miesiące źródłem siły dla osoby, o której opowiadam. Da ciepło, ulgę. Pomimo bólu.

Tyle że takie rozmowy, przyznaje Franczak, to była w epidemii rzadkość: – Sama znam więcej wspomnień, w których są milczenie, czekanie, pustka. A później telefon ze szpitala.

27 lutego, minęło niemal dwadzieścia dni, odkąd Jan trafił do szpitala. Po siedemnastej Małgorzata dostaje telefon: stan ojca się pogorszył, lekarze musieli go intubować.

Pół godziny później kolejny telefon: podczas przenoszenia na OIOM zatrzymanie krążenia. Reanimacja.

Małgorzata: – Tak chciałam mu wtedy powiedzieć, że go kocham. I że był wspaniałym ojcem.

Kwadrans po dwudziestej pierwszej – telefon trzeci. Koniec.

Do Weroniki z kolei zadzwoniła jej siostra. – Szlochała, że tata nie żyje – wspomina kobieta, ledwo kończąc kolejne zdania. – A ja na to, kompletnie irracjonalnie: „Może go reanimują, może jeszcze żyje?”. Siostra, że na pewno nie, od półtorej godziny. Całą tę rozmowę prowadziłam w pracy, krzycząc do słuchawki... Potem zdałam sobie sprawę, że w chwili, gdy umierał tata, mnie w drodze do pracy stanął samochód na skrzyżowaniu. A siostra już po telefonie ze szpitala odkryła, że ma nieodebrane połączenie z nocy. Od taty.

Małgorzata kilka tygodni po wszystkim uzyska medyczną dokumentację. Ze 150 stronic dowie się, że jej ojciec ciężko chorował. Że próbował wstawać, ale uderzył głową w posadzkę i miał robiony tomograf. Że chcieli go przewieźć do czterech różnych szpitali covidowych. I że żaden nie zgodził się go przyjąć – ponoć z powodu biegunki.

Małgorzata siada więc i rozmyśla. Co miał w głowie, gdy był sam? Wiedział, że przez epidemiczne obostrzenia nie wolno nikogo odwiedzać? A może myślał, że został porzucony? Cierpiał? Wiedział, że idzie pod respirator?

– Te pytania – mówi – nie dają mi spokoju.

Bardzo podobne zadaje sobie Weronika: – Nie mogę przestać myśleć o stanie ojca, gdy go przenoszono na oddział covidowy: był przerażony, dało się to wyczuć po głosie. Jakby ktoś go gonił. Miałam odruch, by dzwonić co chwila, a później rezygnowałam – nie chciałam go męczyć. Czasem mówiłam: „Tato, ty tylko słuchaj, a ja będę coś ci mówiła do słuchawki. Cokolwiek, byle być razem”. Ale jak miał już pozytywny test, nie zadzwoniłam. Nie wiedziałam, co mu powiedzieć. Nie znajdowałam słów. Proszę sobie wyobrazić, że przez dwie ostatnie noce ciągle się modliłam. Mimo że od dawna nie chodzę do kościoła. Tata miał swoje lata, liczyłam się z tym, że odejdzie. Ale nie tak. Gdy mi się teraz śni, to się żegnamy. Nawet na jawie czasami do mnie nie dociera, że go nie ma. Może dlatego, że ze względu na epidemię nie widzieliśmy się od miesięcy, więc tak jakby nic się nie zmieniło? Do tej pory mówię: „Moi rodzice”. Jakbym nie wierzyła.

Ewa Bytniewska: – Śmierć jest zawsze szokiem. Ale specyfika odejść covidowych sprawia, że jest on większy. I rozciąga się na dłuższy czas, opóźniając przejście do kolejnych etapów żałoby.

Garnitur na worku

– Tato, przyprowadziłam ci gościa – mówi Małgorzata nad usypanym nieco ponad dwa miesiące temu grobem. Znicze i kwiaty ustawione na białym żwirze; pod krzyżem zdjęcie Jana. Naokoło kilkadziesiąt świeżych grobów, dalej las krzyży jednej z największych nekropolii w Europie.

Małgorzata mówi, że tylko tu czuje się dobrze. Przychodzą wraz z córką, wnuczką Jana. – Zdarza nam się żartować: „Ale nam numer wyciąłeś”, albo: „Przyjdziemy pojutrze, nie ruszaj się nigdzie”. A potem mamy taki zwyczaj: córka idzie pospacerować, ja rozmawiam z ojcem. Później zmiana. Często spacerujemy też razem. Nawet kilka kilometrów, alejkami, patrząc na nowe groby, czasami komentując ich wygląd, bo planuję postawienie grobowca.

Małgorzata dwa miesiące temu nie mogła taty nawet pożegnać. Ciało, zgodnie z epidemicznymi obostrzeniami, włożono do foliowego worka. – Chciałam mieć pewność, że to on – wspomina. – Więc dałam pracownikom zakładu pogrzebowego zdjęcie, z prośbą o porównanie. Ale już jego ulubionego garnituru, butów, skarpetek z napisem „Tata Janek” do trumny nie włożyłam.


Anja Franczak: Żałoba to nie tylko ból. Po czterech latach doszłam do punktu, w którym więcej we mnie miłości niż rozpaczy.


 

Weronika szczegóły ostatniej sceny zna z opowieści siostry, która poszła do szpitala, by odebrać ciało ojca. Zastała włożony do trumny plastikowy worek z jego ciałem. I z nazwiskiem (bez imienia) na przylepionym do worka plastrze. „Czy to ma sens?” – zapytał ją szpitalny patolog, gdy chciała ułożyć na wierzchu garnitur z butami.

– Odpowiedziała, że dla nas to ważne, by w środku znalazło się coś osobistego – opowiada Weronika. – By tata był na tej ostatniej drodze człowiekiem, a nie „materiałem zakaźnym”. Przecież nie mogliśmy mieć nawet pewności, że w środku leży on. Siostra stwierdziła to na podstawie długości ciała. I na podstawie brzucha. Proszę, tak wyglądało nasze pożegnanie z tatą: garnitur ułożony na worku – płacze kobieta, pokazując telefon z fotografią przysłaną jej przez siostrę.

Anja Franczak podobne opowieści słyszy w ostatnich miesiącach często: – To straszne, a do tego moim zdaniem nie do końca potrzebne. Obostrzenia, które wprowadzono w Polsce, są bardziej restrykcyjne niż w innych krajach, np. w Niemczech. W Polsce epidemiczne reguły pogrzebowe powodowały więcej cierpienia niż pożytku.

Ewa Bytniewska: – Znam historię starszego pana, który miał uszykowany garnitur „na śmierć”. Garnitur został w szafie, a pan został pochowany w pampersie i folii. To jedno z gorszych doświadczeń tej epidemii.

Choć jak zauważa ks. Dziedziul, covidowe obostrzenia nałożyły się na widoczny od dekad trend wypierania widoku śmierci: wielu z nas nie chce żegnać się ze zmarłym. – Dlatego decydentom łatwiej było wprowadzić podczas epidemii takie przepisy – mówi duchowny. – Może za sprawą tej pandemii wrócimy do dyskusji o tym, jak ważne dla przeżywania żałoby są takie czynności, jak pożegnanie, umycie ciała, ubranie go.

– Dlaczego są tak istotne? – pytam Anję Franczak.

– Bo wysyłamy komunikat: „Już nie żyjesz, ale nadal jesteś dla mnie ważny/ważna” – odpowiada. – I jeszcze inny powód, szczególnie ważny w epidemii: przygotowania do pogrzebu przywracają nam poczucie kontroli, sprawczości.

– A sam pogrzeb?

– Jest odtworzeniem wspólnoty. Znam historię pokazującą, jak silna jest ta potrzeba bycia razem. Ze względu na obostrzenia, ale też trudności transportowe, krewni zmarłego zorganizowali coś na kształt stypy online. Wysłali mailem przepis na ulubione danie zmarłego. O umówionej porze odbyła się wideokonferencja, podczas której wszyscy uczestnicy jedli potrawę, wspominając tego człowieka.

Pracownica jednego z domów pogrzebowych opowiadała „Tygodnikowi” w listopadzie ubiegłego roku o scenach, jakie rozgrywały się na niektórych cmentarzach, gdy obowiązywał jeszcze limit pięciu osób mogących brać udział w pogrzebie: bliscy wyproszeni za płot nekropolii, głośniki przeciągnięte w ich pobliże, by mogli choć słyszeć, co dzieje się przy grobie.

Małgorzata i Weronika mogły przynajmniej zorganizować pogrzeby. – Rozważaliśmy kremację, ale okazała się niemożliwa: terminy były trzytygodniowe, ze względu na szczyt zachorowań. Mimo że tata był przez ludzi kochany, na pogrzeb nie przyszło wiele osób. Bali się, w tamtym czasie w naszej miejscowości aż siało covidem. Zamówiliśmy kwartet smyczkowy, tata kochał muzykę. I napisaliśmy księdzu parę słów o tym, jakim tata był dobrym człowiekiem – opowiada Weronika.

Po pomoc

Pytam, co przynosi im ulgę.

Małgorzacie momenty, gdy czuje, że inni widzą jej ból. Jak wtedy, gdy oglądała „Fakty”, albo gdy w Warszawie wybrzmiała syrena w hołdzie ofiarom. Wyszła z koleżanką przed budynek, w którym pracują. Koleżanka straciła w pandemii oboje rodziców. Rozpłakały się, rzuciły sobie w ramiona.

I wspomnienia, te z dawnego życia, takie z uśmiechem. Musi się do nich dokopywać, bo życie Jana przeczołgało. Były napięcia w domu, kiedy ona była dzieckiem. Potem rozwód. Ale gdy się już do tych wspomnień dokopie, widzi siebie z tatą. Np. na sankach: on ciągnie za sznurek, przyspiesza i robi piruet, potem oboje się śmieją. Albo sobotni lub niedzielny poranek: siedzą razem na łóżku i oglądają „Teleranek” lub „Sobótkę”. I bardziej współcześnie: roześmiany dziadek Janek tańczy na przedszkolnej uroczystości ze swoim wnukiem, a jej – Małgorzaty – synem.

– Był ciepłym, troskliwym ojcem i dziadkiem – opowiada. – Jak byłam malutka, zawsze mnie usypiał, kładąc ciepłą dłoń na moim policzku. To mnie uspokajało, wprowadzało w błogi stan. I całe życie lubiłam usypiać z ręką przy policzku. Swoją lub męża.

Weronice ulgę daje jedna myśl: – Że on już nic nie czuje. Koją mnie też sny z tatą. Żegnamy się, jest uśmiechnięty. Cieszę się, że mogę choć w tych snach z nim być. Potem w ciągu dnia czuję się trochę tak, jakbym go spotkała.

Wspomnienia jej nie pomagają, przyśle je dopiero kilka dni po rozmowie esemesem. Np. takie: „Czytał nam książki, to były wieczorne momenty bliskości. Zaprowadzał i przyprowadzał mnie do i z przedszkola. Zimą na sankach, latem pieszo. Czasem szliśmy po drodze zbierać liście albo kasztany do parku. Nigdy się w takich sytuacjach nie spieszył. Mojej siostrze obiecał kiedyś, że zrobi jej w lesie jajecznicę na turystycznym palniku. Nazajutrz leje deszcz, więc impreza odwołana. Ale że siostra podniosła płacz, poszli. Zjedli tę jajecznicę w lesie pod parasolem”.

Małgorzata mówi, że prawdziwej ulgi raczej nie zazna bez fachowej pomocy: – Biorę proszki. Na sen, na uspokojenie. Do pierwszej, czasem do drugiej i tak nie śpię. Męczą mnie myśli i poczucie winy: to ja wysłałam tatę do szpitala... Wiem, że to nieracjonalne, ale nic na to nie poradzę. Koleżanka po stracie skorzystała z pomocy psychiatry. Ja też to rozważam.

Ewa Bytniewska uważa, że przed nami inna fala – konfrontowania się ze stratami, których najwięcej było stosunkowo niedawno. – Najtrudniejszym momentem w żałobie jest jakiś czas po śmierci i pogrzebie, gdy zachodzi już konieczność poradzenia sobie z realnym brakiem – mówi psychoterapeutka. – Żałobę należy przeżyć, bo jej wypieranie odezwie się ze zdwojoną siłą.

Anja Franczak: – Może to banalny przekaz, ale teraz najbardziej potrzebny: szukajmy pomocy, jeśli sami nie radzimy sobie ze stratą. Skorzystajmy z infolinii, z grupy wsparcia, z usług psychoterapeuty. Taki ruch to oznaka siły, nie słabości. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 21/2021