Nie nasze, lecz ludzkie

Tu nie chodzi o walkę z tym czy innym rządem albo „lewicowe ekstrawagancje”. UNESCO daje gwarancję apolitycznego traktowania dziedzictwa.

10.07.2017

Czyta się kilka minut

Manifestacje w obronie ministra... / JACEK TARAN
Manifestacje w obronie ministra... / JACEK TARAN

Na początku lipca wszystkie serwisy informacyjne w Polsce podporządkowane były jednemu tematowi: wizycie Donalda Trumpa w Warszawie. O 41. sesji Komitetu Światowego Dziedzictwa UNESCO w Krakowie mówiono znacznie mniej, i to niemal wyłącznie w jednym (wprawdzie ważnym) kontekście: sporu o Puszczę Białowieską. Szkoda, bo to nie tylko prestiżowe, ale przede wszystkim bardzo merytoryczne wydarzenie powinno stanowić dla nas lekcję. I to w wielu wymiarach.

Jak medale olimpijskie

Przede wszystkim mogłoby wyprowadzić nasze myślenie o wartościach kulturalnych i przyrodniczych poza kategorie wizerunkowe, „rekordowe” i „ratingowe” – tak bowiem często rozumiana jest Lista Światowego Dziedzictwa UNESCO. Czternastoma polskimi obiektami, które znalazły się na niej, chwalimy się jak olimpijskimi medalami.

W każdym przewodniku po Krakowie możemy przeczytać, że historyczne centrum tego miasta znalazło się już na pierwszej liście, stworzonej w 1978 r. (konwencję w sprawie ochrony światowego dziedzictwa kulturalnego i naturalnego podpisano w Paryżu w 1972 r.; weszła w życie trzy lata później; do dziś ratyfikowały ją 192 państwa). Wybrano wtedy jedynie 12 obiektów z całego świata, zapowiadając, że ostatecznie będzie ich tylko sto. Tymczasem teraz mamy ich już 1050 w 165 krajach.

Zabiegi o włączenie do tego zbioru kolejnego obiektu stają się aspiracją rządów i społeczeństw, przybierając formę współzawodnictwa. Dowodzą tego choćby ostatnie wypowiedzi polityków i urzędników dotyczące naszych starań o wpis na listę kopalni ołowiu, srebra, cynku wraz z systemem gospodarowania wodami podziemnymi w Tarnowskich Górach (przed zamknięciem tego numeru „TP” Komitet nie podjął jeszcze decyzji w tej sprawie).

Pobrzmiewa w tych głosach sportowy duch: dyskutuje się o formie „zawodnika”, o jego szansach w porównaniu z przeciwnikami (podobno w tym przypadku procentowo mają się jak 60 do 40), o strategii... Polscy „kibice” w niedzielę 9 lipca, kiedy wszystko stanie się jasne, mają oczekiwać na wynik krakowskiego „meczu” na tarnogórskim rynku.

Dodajmy, że reguły są w tym przypadku bardzo restrykcyjne: każdy obiekt tylko raz można zaproponować Komitetowi do rozpatrzenia, odrzucenie jest wyrokiem ostatecznym – chyba że pojawi się nieoczekiwana okoliczność (np. odkrycie archeologiczne czy naukowe). Aby przedsięwzięcie się udało, na „tak” musi zagłosować dwie trzecie członków Komitetu, czyli 14 spośród 21 wybieranych rotacyjnie na sześć lat.

To nie jest wyścig

Ale przecież nie o sport i nie o zwycięstwo tu idzie. Wpis na listę światowego dziedzictwa to przede wszystkim wielkie zobowiązanie konkretnego państwa wobec społeczności międzynarodowej, która uznała, że ten a nie inny obiekt jest szczególnie ważny dla całej ludzkości; przestaje on być wyłącznie „nasz”, staje się dobrem wspólnym całego świata. A to oznacza w pewnym sensie dobrowolne zrzeczenie się części władzy nad nim (co poddaję pod rozwagę obecnemu ministrowi środowiska RP).

Państwo, na którego terenie znajduje się obiekt z listy, musi składać regularne raporty do Komitetu Światowego Dziedzictwa na temat jego stanu, ochrony, konserwacji i zarządzania, choć sam wpis na listę nie musi wcale poprawiać jego statusu, który określają przepisy prawa narodowego, a także okoliczności niezależne (UNESCO nie jest przecież w stanie zapobiec wojnie czy klęsce żywiołowej).

Jednak w przypadku zagrożenia obiekty z listy mogą liczyć na wsparcie UNESCO – nie tylko finansowe, ale także polityczne, eksperckie i medialne. I tak np. tylko dzięki interwencji Komitetu, który wymusił zmianę planu nowej autostrady, udało się uratować piramidy w Gizie. Dzięki jego wsparciu odrestaurowano kompleks Angkor w Kambodży i stare miasto w Dubrowniku, zniszczone podczas wojny w Bośni i Hercegowinie. Pamiętajmy, że na Liście Dziedzictwa Zagrożonego UNESCO znajdowała się przez niemal dekadę (1989-98) Kopalnia Soli w Wieliczce, której zagroziła woda. I to za sprawą Komitetu zainstalowano tam kosztowny system odwilgacania, dzięki któremu nadal możemy się nią cieszyć.

...i w obronie Puszczy, podczas konferencji UNESCO, Kraków, 4 lipca 2017 r. / JACEK TARAN

 

Tylko w tym kontekście należy rozpatrywać jego ostatnią deklarację, wzywającą polskie władze do natychmiastowego zaprzestania wycinki w Puszczy Białowieskiej i przedstawienia do grudnia przyszłego roku raportu o jej stanie, a także zapowiadającą wizytę ekspertów UNESCO (bo przecież nie ideologów jakiejkolwiek proweniencji) na tym terenie. To oni – fachowcy o międzynarodowej sławie – podejmą decyzję, czy ostatni pierwotny las Europy należy wpisać na Listę Dziedzictwa Zagrożonego.

Tu nie chodzi o politykę, walkę z tym czy innym rządem czy „lewicowe ekstrawagancje”. Wprost przeciwnie: UNESCO daje gwarancję ściśle merytorycznego traktowania dziedzictwa – właśnie dlatego, że w rozumieniu tej organizacji jest ono uniwersalne, ogólnoludzkie, wspólne. I bardzo kruche, co uświadamia nam nie tylko historia, ale i teraźniejszość. W tym sensie dziedzictwo z założenia ma charakter apolityczny.

Puszcza apolityczna

Owszem, zdarza się, że konflikt polityczny przenosi się na forum organizacji – tak było w tym roku w związku z Jerozolimą, którą pozostawiono na Liście Dziedzictwa Zagrożonego. Poszło o to, że w tekście odpowiedniego dokumentu Izrael nazwany został „okupantem” tych terenów, co wywołało sprzeciw społeczności żydowskiej. Zapewne warto było sformułować to inaczej, ale wydaje się, że sytuację udało się ostatecznie załagodzić.

A fakt, że Jerozolima pozostaje dziedzictwem zagrożonym, jest bezsprzeczny – i należało to głośno powiedzieć, po raz kolejny włączyć dzwonek alarmowy. Stan ten niekoniecznie wiąże się zresztą wyłącznie z konfliktem izraelsko-palestyńskim. Wie o tym każdy, kto zwiedzał rozsypującą się Bazylikę Grobu Pańskiego, na której remont nie pozwalają waśnie między różnymi – zarządzającymi nią – grupami chrześcijan.

Obrażanie się na decyzję UNESCO w sprawie Puszczy byłoby czymś śmiesznym i kompromitującym. Tym bardziej że wśród obiektów, które znalazły się w tym roku w grupie zagrożonych, znalazł się Wiedeń, gdzie spójności tkanki historycznej zagroziły zakusy deweloperów, planujących w centrum austriackiej stolicy budowę wysokościowców i radykalną przebudowę budynków już istniejących.

Doprawdy trudno w tej decyzji Komitetu doszukiwać się jakiegoś politycznego czy ideologicznego spisku. Zamiast niego mamy zestaw norm, zasad i obowiązków, które uznało się za swoje już w chwili, w której składało się wniosek o wpis na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Dotyczy to oczywiście również Puszczy Białowieskiej.

Ostrzegałabym także przed drogą, którą poszło Drezno. Wpisano je – wraz z doliną Łaby – na listę w 2004 r. jako 33. obiekt na terenie Niemiec. W 2007 r. miasto rozpoczęło budowę mostu o długości 635 m. UNESCO ostrzegło, że inwestycja ta zniszczy walory kulturowe i naturalne miejsca. Społeczność podzieliła się radykalnie: intelektualiści z Günterem Grassem i Martinem Walserem oraz ekolodzy protestowali, ale 68 proc. mieszkańców w specjalnym referendum opowiedziało się „za”. W rezultacie Drezno samo wypisało się z prestiżowego „klubu”.

Czy się opłaciło? Każdy, kto był w mieście, które z takim trudem podniosło się po wojnie, mógł zauważyć zgrzyt, jakim jest jego nowa panorama: most sprawił, że rzeka stała się dla niego kontrastem, a nie dopełnieniem. Co gorsza, brak międzynarodowej kontroli łatwo prowadzi do kolejnych fatalnych ingerencji w tę przestrzeń. Bo jak wiadomo, „najtrudniejszy pierwszy raz...”.

Zaszczyt i ostrzeżenie

Ważne, że 41. sesja UNESCO odbyła się w Krakowie (tu podkreślić należy rolę prof. Jacka Purchli, przewodniczącego Komitetu Światowego Dziedzictwa UNESCO – moim zdaniem najwybitniejszego, o ile nie jedynego w Polsce dyplomaty kulturalnego z prawdziwego zdarzenia).

Na widok wielojęzycznego tłumu z charakterystycznymi identyfikatorami przypomina się wydarzenie, które miało miejsce w Krakowie przed 25 laty. Odbyła się tu wtedy konferencja KBWE na temat dziedzictwa kulturowego, na której zebrali się przedstawiciele 35 państw Europy i Ameryki Północnej.

Mogli się wtedy zetknąć z „nieodkrytą perłą”, jaką była wówczas wychodząca z peerelowskiej szarości dawna stolica Jagiellonów. Kraków wyglądał zupełnie inaczej niż dzisiaj. Z jednej strony brudne ściany kamienic ociekały liszajami grzyba. Z drugiej, na Rynku zamiast turystów spotykało się starszą panią z pieskiem, która właśnie wyszła po mleko, albo studentów nad wódeczką i podręcznikiem.

Dziś Kraków cieszy się globalną sławą – o czym świadczy nie tylko masowy ruch turystyczny, ale także obecna sesja UNESCO. Jednocześnie jednak stanął przed ogromnym zagrożeniem, które uczestnicy spotkania zdają się dostrzegać.

Prof. Purchla nazywa to macdonaldyzacją, bazaryzacją, tajlandyzacją – spektakularne, ale i wiele mówiące terminy można by mnożyć. Odkąd u progu transformacji oddaliśmy Kraków deweloperom i nieograniczonej komercji, miasto z roku na rok traci na kulturowej wartości. Kto wie, czy za parę lat nie znajdziemy się w sytuacji Wiednia? Z tym ostrzeżeniem zostaniemy po 41. sesji Komitetu Światowego Dziedzictwa UNESCO. I tylko od nas zależy, co z nim zrobimy. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, historyk i krytyk sztuki. Autorka książki „Sztetl. Śladami żydowskich miasteczek” (2005).

Artykuł pochodzi z numeru Nr 29/2017