Nasze, nawet jeśli wraże

Jacek Purchla, dyrektor Międzynarodowego Centrum Kultury: Dziedzictwo jest zasobem nieodtwarzalnym. Jeżeli będziemy je rabunkowo eksploatować, utraci swoją pierwotną wartość i autentyczność.

30.05.2016

Czyta się kilka minut

Prof. Jacek Purchla / Fot. Paweł Mazur / MCK
Prof. Jacek Purchla / Fot. Paweł Mazur / MCK

STANISŁAW MANCEWICZ: Międzynarodowe Centrum Kultury w Krakowie kończy właśnie 25 lat. Co w tym czasie zmieniło się w rozumienie terminu „dziedzictwo”?

Prof. JACEK PURCHLA: To pojęcie przeszło znamienną ewolucję. Na naszych oczach zastąpiło pojęcie „zabytku”. Gdy w 1991 r. Kraków był gospodarzem konferencji KBWE poświęconej dziedzictwu kulturowemu, niektórzy polscy uczeni zastanawiali się, czy termin „cultural heritage” trzeba na język polski tłumaczyć jako „dziedzictwo kulturowe” czy „dziedzictwo kulturalne”. Byliśmy wtedy umiarkowanie zorientowani i przygwożdżeni ciężarem zabytkowości, owego XIX-wiecznego konceptu, który przez cały wiek XIX i XX determinował nasze myślenie o spuściźnie.

O ile pojęcie zabytku jest immanentnie związane z przeszłością, statyczne – zabytek przecież kojarzy się nam z czymś niewzruszonym, ale też odizolowanym od współczesności – o tyle dziedzictwo to kategoria dynamiczna. Wtajemniczeni eksperci rozstrzygają, co jest zabytkiem, a co nie. Dziedzictwo zaś to my, nasza pamięć, nasz wybór i nasza tożsamość. Wydaje nam się, że nasze dziedzictwo i nasza tożsamość są niewzruszone. Tymczasem każdego dnia reinterpretujemy wszystko, co się wokół nas wydarzyło, bo dziedzictwo to wykorzystanie przeszłości do współczesnych i przyszłych celów.

Czy „dziedzictwu” potrzebne są przymiotniki?

Z jednej strony można powiedzieć, że my, zwłaszcza ludzie Międzynarodowego Centrum Kultury, wierzymy w dziedzictwo bezprzymiotnikowe, a przynajmniej bezwarunkowo i w sposób równorzędny, równoprawny podchodzimy do każdej jego formy. Mówimy więc o dziedzictwie lokalnym, regionalnym, narodowym czy wreszcie uniwersalnym. Karierę, zwłaszcza w naszej części Europy, robią takie pojęcia jak „dziedzictwo wydziedziczonych”, „dziedzictwo kłopotliwe”, „dziedzictwo niechciane”. Dziedzictwo nie musi być wcale piękne...

...może być wraże.

Ależ tak. Pytając o właścicieli czy też producentów dziedzictwa w naszej Europie Środkowej, zderzamy się nieustająco z dziedzictwem wroga, sąsiada, „innego”, „obcego”. Dlatego wciąż się cieszę, że w roku 1991, kiedy rodziło się MCK w Krakowie, w dokumencie końcowym konferencji KBWE, tego wielkiego spotkania Wschodu i Zachodu, pierwszego i ostatniego poświęconego dziedzictwu po upadku komunizmu, wygenerowano kategorię „nasze wspólne dziedzictwo” – „our common heritage”. Stało się ono standardem w dialogu międzynarodowym. Nasze wspólne dziedzictwo oznacza naszą wspólną odpowiedzialność. Wartości o charakterze uniwersalnym nie degradują dziedzictwa lokalnego, które przesądza o naszym lokalnym patriotyzmie czy lokalnej tożsamości. Ale rzeczywiście problem „wrażego” dziedzictwa, czy też dziedzictwa wroga, jest bardzo gorącym tematem również w Polsce.

Mam wrażenie, że 25 lat temu, i długo potem, debaty o dziedzictwie były letnie. Ostatnio temperatura wzrosła. Co robić z „wrażym”? Zacierać? Zaniedbać? Konserwować? Nie widzieć? Weźmy ołtarz Wita Stwosza – czy to jest nasze? Nie nasze? Czyje?

Dziedzictwo bywa kategorią niebezpieczną. Ten problem jest szczególnie gorący w Europie Środkowej, gdzie granice polityczne w XX w. zmieniały się znacznie szybciej niż granice kulturowe. Musimy jeszcze raz to podkreślić, że dziedzictwo to jest nasza pamięć i nasza tożsamość. Odkrywanie historii ołtarza Wita Stwosza w XIX w. to fantastyczna historia, również konfliktu nacjonalizmów. Nasi patrioci z końca XIX w. chcieli za wszelką cenę udowodnić, że Stwosz był Polakiem. Ale dziś nie ma już sporu. Jego ołtarz to arcydzieło o uniwersalnych wartościach, które jest jednocześnie ikoną lokalnej tożsamości budowanej w Krakowie od średniowiecza przez Polaków, Niemców, Włochów, Żydów, Ormian, Szkotów, Rusinów i innych.

Czas gasi emocje. A co z Wrocławiem?

Jest największym na świecie miastem, które w wyniku tragedii II wojny światowej w stu procentach wymieniło swoją ludność w wymiarze etnicznym. Polscy osadnicy, pierwsi polscy przybysze, którzy latem 1945 r. dotarli do ruin niemieckiego Breslau, traktowali to miasto jako dziedzictwo wroga. Mogę się wstydzić, że we Wrocławiu nie ma śladu po niemieckich cmentarzach, ale przecież po 25 latach od upadku komunizmu jest pięknie. Samorząd, kolejni prezydenci Wrocławia dobrze rozumieli, że „umojenie” miasta, uznanie owego dziedzictwa bez względu na jego „wredność”, otwartość na „innego”, współodpowiedzialność za dziedzictwo pozostawione przez wielkich niemieckich architektów, były warunkiem sukcesu. To, że rząd polski w latach 90. umieścił Halę Stulecia we wniosku o wpis na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO, to znak i symbol przełamywania kompleksów.

Wrocław jest niewątpliwie fantastycznym i pozytywnym przykładem długiej ewolucji, która dokonała się w trzech pokoleniach polskich wrocławian, ale jest na swój sposób, patrząc na Europę Środkową, przykładem odosobnionym. Wciąż, nie tylko w Polsce, ale i na Słowacji, na Węgrzech, w Rumunii, na Ukrainie i na Litwie można znaleźć wiele przykładów dużych i mniejszych miast i miejscowości, gdzie ten proces się zatrzymał na poziomie Wrocławia z roku 1945.

Może „umojenie” bywa łatwiejsze, gdy dotyczy zdobycznego?

Próbując naturę wrocławskiego sukcesu zgłębić, myślę, że było łatwiejsze nie tylko dlatego, że było „trofiejne”, i nie tylko dlatego, że w czasach komunizmu jedynie słusznym Wrocławiem był Wrocław Piastowski – który z wielkim pietyzmem żeśmy zrekonstruowali. Ale również dlatego, że nie było Niemców. Jeżeli pojedziemy do Wilna, to zrozumiemy, na czym może polegać konflikt pamięci w miastach wieloetnicznych, wielokulturowych. To przecież był problem przedwojennego Lwowa. To również kwestia dotycząca wielu miast Europy Środkowej, gdzie państwo narodowe stara się narzucić jedynie obowiązującą narrację.

Państwo ma większą skłonność, by zacierać, zaniedbać, nie konserwować, niż lokalna społeczność?

W tej sprawie nie ma reguły.

Konserwowanie chyba jest regułą.

Po roku 1989 wiele młodych państw miało potrzebę wykorzystania czy instrumentalizowania dziedzictwa dla zbudowania nowej państwowej narracji. To żaden grzech. Przecież to samo robili w XIX w. np. Włosi i Francuzi. Europa przez dwa ostatnie wieki budowała systemy ochrony zabytków. Te systemy na naszych oczach stają się mało skuteczne, u nas też. Pojawiła się gwałtowna potrzeba zastąpienia systemu ochrony zabytków systemem ochrony dziedzictwa, a to jest zupełnie inna dyscyplina. Ona wymaga edukacji, budowy kapitału społecznego, myślenia o dziedzictwie w kategoriach zarządzania zasobem.

Ale konserwatorami jesteśmy wybitnymi.

Fantastycznymi. Rekonstrukcja starówki warszawskiej, Gdańska, Zamek Królewski w Warszawie to wielkie osiągnięcia konserwatorskie, ale jakby zaciemniają obraz naszej bezbronności wobec kapitalizmu. Brakuje przekonania, że dziedzictwo jest zasobem nieodtwarzalnym. A jeżeli jest również nieodtwarzalne, to znaczy, że ma nie tylko swoją wartość ekonomiczną, że jest jak park narodowy, jak przyroda. Jeżeli będziemy ją rabunkowo eksploatować, utraci swoją pierwotną wartość i autentyczność. Zagrożenia to macdonaldyzacja, komercjalizacja i disneylandyzacja. Rozmowa o dziedzictwie dzisiaj nie jest tylko rozmową o pamięci, poprawności politycznej, o standardach demokratycznego państwa prawa wobec dziedzictwa.

Jakie są europejskie standardy w traktowaniu dziedzictwa?

Da się je sprowadzić do trzech elementów. Pierwszy to postawienie znaku równości pomiędzy pojęciem dóbr kultury i dziedzictwa. Wyklucza to groźbę selektywnej ochrony zabytków według kryteriów ideologicznych lub politycznych. Państwo demokratyczne czuje się zobowiązane na całym swoim terytorium dbać o każdą formę dziedzictwa, bez względu na to, czy ono jest chrześcijańskie, żydowskie, czy muzułmańskie, czy jest „nasze”, czy „obce”.

Druga sprawa: nie ma skutecznego systemu ochrony zabytków bez ograniczenia świętego prawa własności. Państwo prawa znalazło na ten problem sposób, ono ogranicza, ale rekompensuje – poprzez system upustów podatkowych, dotacji czy dofinansowania. W Polsce takiego systemu przez 25 lat wolności nie stworzyliśmy.

Trzecim standardem jest apolityczność służb konserwatorskich. W latach 90. zbudowaliśmy państwową służbę ochrony zabytków, która była oparta na fachowości. Niestety, od roku 2001 r., czyli od czasów rządu Leszka Millera, w ramach taniego państwa, generalny konserwator zabytków jest politykiem, a konserwatorzy w terenie są podporządkowani wojewodom.

Dziedzictwo i polityka... Politycy pierwszy raz od dawna bardzo mocno zajmują się dziedzictwem.

Polityka bardzo dziedzictwa potrzebuje, a politycy chętnie się doń odwołują. To oczywiste i naturalne, że każdy polityk, każda partia polityczna, każda ideologia szuka w przeszłości odniesień dla siebie. Wiek XX był wiekiem totalitaryzmów. Wystarczy przyjrzeć się Italii Mussoliniego, który szukał dla swojej ideologii podparcia w antyku. Adolf Hitler odwoływał się do tradycji starogermańskiej. Kwestia dziedzictwa rozpada się dziś na różne dyscypliny. Z jednej strony jest to kwestia polityki pamięci, czyli tego, co nazywamy polityką historyczną, ale z drugiej – polityka dziedzictwa oznacza np. rekonstrukcję. Popatrzmy na nowiutki zamek Przemysła w Poznaniu, który wyrósł jak fantom i wzbudza raczej zakłopotanie i śmiech. Dlaczego powstał? No bo w Poznaniu w centrum miasta dominuje zamek cesarza Wilhelma. A więc dziedzictwo jest cały czas grą. Grą ideologii.

Wobec jakich nieporozumień w pojmowaniu dziedzictwa stawało MCK przez ćwierć wieku?

O niektórych już wspomniałem. Pierwszym nieporozumieniem jest przeświadczenie, że dziedzictwo, jak zabytek, musi być stare i piękne. A więc pierwszą zasadniczą kwestią, której poświęciliśmy te 25 lat, było identyfikowanie i waloryzowanie dziedzictwa przeszłości, które ma wymiar kulturowy, ma wartość, a dotyczy wieku XX. Dlatego skupiliśmy się w naszych programach na wieku XX, na awangardzie artystycznej, urbanistyce i na kilku innych produktach ubiegłego wieku. Dziedzictwo XX w. jest paradoksalnie najbardziej zagrożone. Na Wawelu zobaczymy, że zbudowane przez Hansa Franka skrzydło zamku w miejscu dawnych kuchni królewskich, które miało być kancelarią generalnego gubernatora, zostało w ciągu ostatnich lat zneutralizowane stylistycznie. A więc ta potrzeba zacierania, upiększania, pudrowania historii jest widoczna nawet w tak newralgicznych punktach jak święta góra Polaków.

W samorządach lokalnych długo spotykaliśmy się z niezrozumieniem, że dziedzictwo nie jest, nie musi być dla gminy balastem. Że jest zasobem, który można mądrze wykorzystać dla rozwoju. Ale coś się na szczęście zmieniło, dzięki wejściu do Unii. Fundusze europejskie pozwalają podnosić z ruiny dwory i pałace.

Poważny problem dotyczy też warstwy semantycznej. Choćby tego wszystkiego, co łączy się z dziedzictwem totalitaryzmu. W tym i w przyszłym roku poświęcimy dużo energii inwentaryzacji dziedzictwa III Rzeszy na terytorium Polski. Ale nie myślę o naszych miejscach pamięci o ludo- bójstwie, myślę o często wartościowej architekturze monumentalnej, mieszkaniowej, którą III Rzesza pozostawiła w takich miastach jak Wrocław czy Szczecin od 1933 r. Myślę też o dziedzictwie kłopotliwym, na przykład Wilczym Szańcu koło Kętrzyna. Popularność i atrakcyjność owego miejsca jest oczywista, ale państwo polskie nie potrafi właściwie wykorzystać miejsca, w którym ludzie Hitlera i on sam podejmowali decyzje o losach świata.

Z socrealizmem żyjemy nieco lepiej.

Nowa Huta na naszych oczach przestała być dla Krakowa balastem i negatywnym bohaterem, stała się atrakcją. Wpisanie Pałacu Kultury do rejestru zabytków Warszawy wywołało burzę i dyskusję niezwykle symptomatyczną, bo ludzie zareagowali również dlatego, że myślą o dziedzictwie w kategoriach zabytku. A zabytek to jest coś, co jest stare. Tymczasem chronologia nie ma dzisiaj większego znaczenia. Znaczenie ma wartość historyczna, wartość artystyczna, naukowa. Musimy mieć jednak świadomość, że ten rodzaj „odkrywania” wymaga szerokiej edukacji społecznej. To kryzys kultury historycznej jest dzisiaj zagrożeniem dla dziedzictwa.

Co w takim razie dalej? Uczyć? Gdzie?

Mamy know-how i możemy przez studia podyplomowe na naszej Akademii Dziedzictwa tworzyć zaledwie „kompanię kadrową”. Edukacja na rzecz dziedzictwa wymaga wielkiego programu w skali państwa, który niekoniecznie musi być odpowiedzialnością rządu i konkretnego ministra. Ważne, by przekonywać lokalne społeczności do tego, co jest wartością i co jest ich interesem życiowym.

Nie uratujemy naszego dziedzictwa poprzez scentralizowany aparat władzy konserwatorskiej z jego systemem nakazów i zakazów. Dziedzictwo możemy skutecznie chronić, przekazać je kolejnym pokoleniom, wykorzystać dla rozwoju tylko poprzez budowanie kapitału społecznego. A z tym mamy problem. ©℗

JACEK PURCHLA (ur. 1954) jest dyrektorem i założycielem powstałego w 1991 r. Międzynarodowego Centrum Kultury w Krakowie. Profesor zwyczajny nauk humanistycznych; członek Polskiej Akademii Umiejętności; kieruje Katedrą Historii Gospodarczej i Społecznej oraz Zakładem Dziedzictwa Kulturowego i Studiów Miejskich UNESCO Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, a także Katedrą Dziedzictwa Europejskiego w Instytucie Europeistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Felietonista „Tygodnika Powszechnego”, pracuje w Instytucie Literackim w Paryżu.

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2016