Nie ma jednego sposobu na wychowanie seksualne

Justyna Dąbrowska, psycholożka: Zapominamy, że dziecko jest od początku istotą seksualną. Wychowanie seksualne zaczyna się z chwilą porodu.

13.01.2014

Czyta się kilka minut

 / il. Joanna Grochocka
/ il. Joanna Grochocka

ARTUR SPORNIAK: Przedszkolanka trzyma dwie lalki i pyta grupę czterolatków, czy wiedzą, która z nich jest chłopczykiem, a która dziewczynką. Dzieci rozbierają lalki. Okazuje się, że mają one zarys genitaliów. Następne ujęcie: chłopczyk dorysowuje penisa do konturów postaci. To film z zajęć edukacji seksualnej promujący lalki anatomiczne, przedstawiony w programie „Dzień dobry TVN”. Na portalu YouTube pod filmem – kilkadziesiąt zdecydowanie krytycznych komentarzy. Skąd taka lękowa reakcja na edukację seksualną najmłodszych?
JUSTYNA DĄBROWSKA: Zacznijmy od tego, że czym innym jest wychowanie seksualne, a czym innym edukacja seksualna. Wychowanie seksualne odbywa się przede wszystkim w rodzinie. To tu przekazujemy dziecku nasz stosunek do jego ciała, do własnego ciała, do swojej i jego płci, nasz sposób budowania relacji miłosnej. W tym stosunku oczywiście zawierają się różne postawy i wartości. To wychowanie, związane ze sferą zmysłową i płciową oraz z przyjemnością, którą ze sobą niosą, rozpoczyna się już od momentu porodu, od pierwszego przytulenia. Po porodzie fizjologicznym zarówno w ciele dziecka, jak i matki znajduje się oksytocyna – ten sam hormon, który jest w ciele kochanków uprawiających miłość. To więziotwórcza substancja, która wytwarza się w naszych ciałach, gdy się przytulamy, całujemy, głaszczemy, przeżywamy orgazm, kiedy dziecko ssie pierś. Wspominam o tym, byśmy uświadomili sobie, jak zmysłowy jest początek naszego życia. To, w jaki sposób matka i ojciec pielęgnują dziecko, dotykają jego ciała, jest wychowaniem seksualnym.
Rodzicom to wtedy do głowy raczej nie przychodzi.
Maleńkie dziecko na początku doświadcza świata poprzez ciało. Dziecko jest ciałem i ciało jest dzieckiem – to jedność. Na tej jedności dopiero buduje się psychika. Bardzo ważne, jaki stosunek mają rodzice do ciała dziecka. Do ciała, czyli również do jego genitaliów. My zapominamy, że dziecko jest od początku istotą seksualną. Bardzo wcześnie odkrywa przyjemność płynącą z dotykania części ciała, również genitaliów. Gdy roczny chłopiec dotyka swojego penisa, to czuje, że to jest inne doznanie od tego, kiedy dotyka swojej ręki czy nogi. Podobnie dziewczynka. I znowu, ważne jest, jak na takie zachowanie jedno-, dwu- czy trzylatka reaguje otoczenie – to też jest wychowanie seksualne. Przy czym – jak w całym wychowaniu – istotniejsze jest to, co robimy, od tego, co mówimy.
Tu pojawia się pierwszy kłopot, bo do zachowań dziecka przykładamy kontekst dorosły i się przestraszamy. A badanie ciała, całego ciała – to jest zachowanie związane z rozwojem dziecka. Tak jak dziecko dotyka głowy, nogi czy ucha, tak samo dotyka genitaliów. I bada różnice. I orientuje się, że to jest przyjemne, więc powtarza ten dotyk. Masturbacja dziecięca jest rozwojowa, naturalna, nie ma w niej nic złego. Dzieci są ciekawe świata, więc wraz z wiekiem pojawiają się zabawy „w doktora” czy „w mamę i tatę”, w których dzieci badają siebie nawzajem i odgrywają sceny tworzone z obserwacji i różnych zlepków informacji. To okazja do ekspresji emocji, poznawania, jak wygląda inna płeć. Tym zabawom towarzyszy też ekscytacja, bo dzieci wyczuwają, że to dziedzina tabu. Wiedzą, że ludzie nie ganiają po ulicach na golasa, że ta sfera związana jest z intymnością. W niektórych rodzinach ta sfera jest represjonowana – pojawiają się zakazy i kary, złamanie zakazu tym bardziej wzbudza ekscytację. Dawanie dziecku prawa, by się z drugim dzieckiem bawiło „w doktora”, rozumienie, że to jest rozwojowe, nierobienie z tego afery – to też jest wychowanie seksualne.
Trzeci filar wychowania seksualnego – niezwykle istotny – to jest to, co się dzieje między rodzicami. Czy dziecko przeczuwa, że jest między nimi miłosna, erotyczna więź. Nie chodzi o to, że dziecko ma mieć szczegółową wiedzę o stosunkach seksualnych, wystarczy, że widzi rodziców przytulonych leżących w łóżku i uśmiechniętych. Wtedy wyczuwa, że między rodzicami jest dobra seksualna energia. Że oni lubią być w tym łóżku.
Trudno jednak oczekiwać, że przedszkolanka pozwoli dziecku na publiczną masturbację.
Zacznijmy od tego, że nauka opisuje trzy rodzaje dziecięcej masturbacji. Najpowszechniejsza jest masturbacja rozwojowa – dziecko orientuje się, że dotykanie okolic intymnych jest miłe, i powtarza to, a po jakimś czasie porzuca tę praktykę na rzecz innych przyjemności. Drugi typ prof. Maria Beisert nazwała masturbacją eksperymentalną: kiedy dziecko dotyka się z powodów poznawczych. Bada, jak to tam działa. Swoje ciało traktuje trochę jak obiekt eksperymentu i wtedy bywa, że konieczna jest interwencja dorosłego, jeśli dziecko używa do tych badań niebezpiecznych przedmiotów. Wówczas trzeba powiedzieć, że to niedobry pomysł, bo można sobie zrobić krzywdę. Ale zaniepokoić powinna nas jedynie tzw. masturbacja instrumentalna, czyli taka, która służy rozładowaniu napięcia. Dziecko używa jej, bo w jego życiu dzieje się coś bardzo trudnego – np. żyje w silnym stresie, przeżywa lęk albo czuje się opuszczone, chce zwrócić na siebie uwagę. Wtedy dorośli powinni interweniować, bo tu chodzi o coś innego niż tylko poznawanie czy czerpanie przyjemności ze swojego ciała. Wtedy dziecku trzeba pomóc, zainteresować się, co trudnego dzieje się w jego życiu.
Wracając do pytania – jeśli dziecko masturbuje się publicznie, warto powiedzieć: „wiem, że to miłe, ale nie dotykamy genitaliów publicznie, to jest zachowanie intymne, możesz to robić, jak jesteś sam/sama”. Trzylatek pewnie będzie miał kłopot, żeby to zrozumieć, ale pięciolatek już to przyjmie. W ten sposób dziecko się dowiaduje, że są granice intymności, które służą ochronie człowieka. Nie masturbujemy się publicznie, podobnie jak nie latamy na golasa po ulicy.
Katolicka moralistyka nie akceptuje masturbacji. Jak zatem wierzący rodzice mają podchodzić do masturbacji swojego dziecka?
To jest temat na osobną dużą rozmowę. Dlaczego Kościół tego nie akceptuje? Kiedy próbuję się wczuć w intencje Kościoła, to przypuszczam, że masturbacja jest źle widziana, bo dostrzega się w niej zagrożenie instrumentalnego, przedmiotowego traktowania siebie. Ale przecież w przypadku dziecka mamy do czynienia z czymś innym – z rodzajem ekspresji seksualnej, poznawania siebie i wyrażania uczuć. W tym naprawdę trudno doszukać się czegoś nagannego. Chyba Kościołowi zależy, aby człowiek uczył się doznawania przyjemności, bo to jest, jak już mówiłam, więziotwórczy wehikuł – bardzo potrzebny w życiu.
Z amerykańskich badań wynika, że tzw. zdrowe rodziny (osiągające najwyższy poziom zadowolenia ze swojego życia) to te, w których jest pozytywny stosunek do ciała i do życia seksualnego. A to są często rodziny religijne, wyznające spójny system wartości.
Czy akceptacja dziecięcej masturbacji i zabawy „w lekarza” nie stwarza niebezpieczeństwa, że dziecko łatwiej będzie komuś wykorzystać?
Zabawa dwójki czterolatków „w doktora” nie ma nic wspólnego z wykorzystaniem seksualnym. Od zawsze dzieci tak się bawiły. Przygotowanie dziecka na problem wykorzystania seksualnego to zupełnie inny temat. Powiem więcej – dziecko, z którym swobodnie rozmawiamy na temat seksu, jest bardziej chronione przed nadużyciem niż to wychowywane w atmosferze szczelnego tabu. To pierwsze będzie wiedziało, czym „zły dotyk” różni się od dobrego. Tu wkraczamy na teren edukacji seksualnej, czyli przekazywania informacji.
Co Pani sądzi o standardach edukacji seksualnej zalecanych przez WHO dla Europy, o których ostatnio głośno?
Mam wątpliwości, ponieważ w tych standardach miesza się przekazywanie informacji z przekazywaniem nastawień, wartości, umiejętności, czyli elementów wychowania seksualnego. Ta standaryzacja mi przeszkadza, bo uważam, że nie ma jednego dobrego wychowania seksualnego. Podobnie jak nie ma jednego, jedynie słusznego i wystandaryzowanego sposobu wychowania dziecka w ogóle. Wychowanie seksualne umieszczone jest w kontekście. Są różne rodziny, różne systemy wartości, różne przekonania, w tym religijne, różne temperamenty, potrzeby itd. Ważne, żeby to, co przekazujemy dziecku jako rodzice, było spójne z nami, z tym, jak żyjemy i co myślimy. Podam przykład: jedni rodzice będą latać na golasa przy swoim dwulatku i to jest dla nich OK. I jeśli będą uważni na to, kiedy dziecko zacznie być zawstydzone tą golizną, to wtedy zamkną drzwi do łazienki. Inni rodzice będą przy dziecku raczej ubrani, bo tak się będą lepiej czuli. Jedna i druga droga jest w porządku. WHO próbuje jednak ujednolicić sposób przekazywania seksualnego kontekstu i to mi przeszkadza.
Dzieci potrzebują wiedzy – jak człowiek jest zbudowany, skąd się biorą dzieci, na czym polega zapłodnienie, jak wygląda poród. W tej edukacji powinna się zawierać także wiedza o „złym dotyku”: że nikt obcy nie ma prawa dotykać dzieci, a jeśli ktoś, kogo dziecko zna, dotyka je w sposób, który mu się nie podoba, ma prawo protestować. Jeśli ten sprzeciw nie wystarcza, to ma zwrócić się o pomoc do opiekuna.
Inna sprawa, czy dziecko przyswoi tę wiedzę. Badania pokazują, że dzieci nie zatrzymują w umyśle tego, czego nie mogą skojarzyć z własnym doświadczeniem. Dlatego np. czterolatek nauczy się, jak się nazywają części jego ciała, ale nie bardzo zrozumie tajniki stosunku seksualnego. To będzie abstrakcja, wylecą mu z głowy te techniczne szczegóły, uprości je sobie: „a, te plemniki sobie idą po prześcieradle do jaja mamy”. Dlatego szczegółową wiedzę na temat „skąd się biorą dzieci” warto przekazywać w dialogu z dzieckiem, brać pod uwagę jego zainteresowanie. Mam wrażenie, że wytyczne WHO tego nie uwzględniają. Podobnie dzieje się na zajęciach przedszkolnych przedstawionych na wspomnianym na początku filmie, tam dzieciom bez względu na to, czy są tym zainteresowane, nauczycielka pokazuje lalki z pochwą i penisem. Te zaciekawione zapamiętają lekcję, reszta pewnie zajmie się innymi sprawami.
Mamy zatem dylemat: uczyć czy czekać na pytania dziecka? Ta druga opcja jest możliwa raczej w domu. Ale z kolei wytyczne WHO uznają, że rodzice często spychają odpowiedzialność na instytucje państwowe.
To prawda. Często są zawstydzeni, uważają, że mówienie o tej sferze czymś grozi. Pojawia się zarzut, że wiedza podana zbyt wcześnie rozbudzi dziecko seksualnie. Zupełnie nieuprawniony. Powtarzam – dziecko jest istotą seksualną od początku. Jeżeli nie jest narażone na traumy, nie ogląda pornografii (nie mówiąc o byciu wykorzystanym seksualnie), to jego rozwój seksualny przebiega swoim rytmem.
Czy czekać na pytania? To zależy od sytuacji.
Gdy mój najstarszy syn miał siedem lat, postanowiłem uświadomić go, skąd się biorą dzieci. Powiedziałem, że mama z tatą się całują i jeden z plemników od taty łączy się z komórką jajową od mamy, a potem w brzuchu mamy rośnie dziecko. Syn się chwilę zastanowił i trzeźwo zapytał: „Te plemniki przechodzą przez szyję?”. Uświadomiłem sobie popełniony błąd i, próbując ratować sytuację, powiedziałem, że plemniki są produkowane przez jądra i wychodzą przez penis. Usłyszałem następne logiczne pytanie: „Przez ubranie?”. Odchrząknąłem i powiedziałem, szybko zmieniając temat: „No nie, rodzice przytulają się bez ubrania. A czy widziałeś ten najnowszy zestaw lego?”.
Przekazanie informacji, że mężczyzna wkłada penisa do pochwy kobiety, jest dla rodziców trudne...
Trudne, bo nie wiemy, jak dziecko zareaguje.
A czego się tu obawiać? Odpowie po prostu: „Aha”.
Wydaje się, że może być to dla niego niesmaczne, skoro od małego ze względów higienicznych uczone jest, by ze swoim ciałem nie robiło dziwnych rzeczy.
Na takie pytania trudno odpowiadać, bo na tę sytuację nakładamy swoje nastawienie: ekscytację albo przeciwnie – powściągliwość. W życiu dorosłym seks nasycony jest silnymi emocjami i mamy obawy przed wprowadzaniem dziecka w świat tych namiętności. Lękamy się, że mówiąc mu o tym, naruszymy jego kruchość, wprowadzimy do własnej sypialni. Albo – jeśli sami trzymamy swoją seksualność na smyczy – boimy się, że „wypuszczamy potwora z klatki”. Tymczasem dzieci potrzebują od nas konkretnej informacji podobnej np. do tej, skąd się bierze śnieg albo skąd się bierze burza, albo dlaczego ten pan tak brzydko pachnie.
W świetnej książce „Tato! Gdzie ja mam te plemniki?” jest cały zbiór zaskakujących pytań dzieci i propozycji mądrych odpowiedzi. Syn autora, Marka Babika, widząc np. prezerwatywy na półce przy kasie w sklepie, nie tylko zapytał, do czego służą, ale ponadto przeczytał, iż mają różne smaki. Jak dziecku mówić o seksie oralnym?
Sama pewnie w pierwszej chwili miałabym kłopot. Powiedziałabym może, że ludzie się bawią seksem i jak się tak mocno przytulają, to też się wszędzie całują.
Autor wybrnął w ten sposób, że odpowiedział: „Może te smaki w czymś komuś pomagają. Ja tego nie kupuję i nie używam”.
Doradzałabym nie okłamywać dzieci. Gdy brakowało mi pomysłu na odpowiedź, albo czułam się zbyt skrępowana, odpowiadałam, że muszę się zastanowić.
Autor tej książki przypomina, że mamy prawo do własnej intymności i można po prostu o tym dziecku powiedzieć.
To działa na podobnej zasadzie, jak drzwi do alkowy. Dbając o własną intymność, wychowujemy dziecko do dbania o własną intymność.
Wracając do wytycznych WHO, kontrowersyjna jest sugestia, że dziecko ma prawo do opieki medycznej bez informowania rodziców o swoich problemach. To rodzi niepokój, że nastolatka może dokonać aborcji bez wiedzy rodziców.
Po pierwsze, w Polsce nadal mamy dziwne prawo, które mówi, że opiekunami prawnymi dziecka niepełnoletniej dziewczyny są jej rodzice. Tej sprawie należy się osobna dyskusja. Po drugie, o tym, co dzieje się z życiem seksualnym naszych nastolatków, decyduje wychowanie seksualne, o którym mówiliśmy na początku. To, które odbywa się w pierwszych latach życia dziecka. Potem zbieramy tylko owoce. Nastolatka w ciąży nie pojawia się w naszym domu ni stąd, ni zowąd. Nie da się zacząć rozmowy uświadamiającej z nastolatkiem – to o wiele za późno! Najważniejszych rzeczy dzieci dowiadują się w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym.
Zatem edukacja seksualna dzieci przedszkolnych jest uzasadniona. Tymczasem biskupi w liście przeznaczonym do duszpasterskiego wykorzystania przez księży napisali m.in.: „Edukacja genderowa jest seksualizacją dzieci i młodzieży. Rozbudzanie seksualne już od najmłodszych lat prowadzi do uzależnień w sferze seksualnej i do zniewolenia człowieka”.
To nieporozumienie świadczące o braku wiedzy. 

JUSTYNA DĄBROWSKA jest psycholożką, psychoterapeutką, założycielką i wieloletnią redaktor naczelną miesięcznika „Dziecko”. Matka dwójki dorosłych dzieci.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2014