Dotknij mnie tutaj

Kasia Koczułap, edukatorka seksualna: Mamy promy kosmiczne, za chwilę zaczniemy produkować syntetyczne mięso i latamy na Marsa. A rozmawiać o seksie dalej nie umiemy.

15.03.2021

Czyta się kilka minut

Edukacja poskramia namiętność. Protest Jesień średniowiecza pod Sejmem. Warszawa, 16 października 2019 r. / MACIEJ ŁUCZNIEWSKI / REPORTER
Edukacja poskramia namiętność. Protest Jesień średniowiecza pod Sejmem. Warszawa, 16 października 2019 r. / MACIEJ ŁUCZNIEWSKI / REPORTER

KRZYSZTOF STORY: Na początku stycznia 13-letnia Patrycja z Bytomia została zamordowana przez kolegę niewiele starszego od niej. Dziewczyna była w ciąży.

KASIA KOCZUŁAP: Proszę nie oczekiwać ode mnie diagnozy ani oceny. To nie moje zadanie. Ja mogę tylko zadać jedno pytanie: ilu takich tragedii można by uniknąć, gdybyśmy mieli dostęp do profesjonalnej edukacji seksualnej? Do wiedzy po prostu.

Takich historii są tysiące, nawet jeśli nie kończą się tragicznie. Ja codziennie dostaję wiadomości, które mogą być ich początkiem. Wiadomości od nastolatków, których nikt nie nauczył, czym jest seks, antykoncepcja, świadoma zgoda. Pytania, czy można zajść w ciążę w ubraniu. I czy same majtki też się liczą? A co jeśli tylko włoży i wyjmie?

Ile jest tych pytań? Pytam, bo Pani konto na Instagramie obserwuje 340 tysięcy osób. Dla wielu z nich stało się podstawowym źródłem wiedzy o seksie.

Od trzech do ośmiu tysięcy wiadomości tygodniowo. A to stwierdzenie, że mogę być podstawowym źródłem wiedzy, jednak mnie trochę przeraża.

Dlaczego?

Bo ani ja, ani inni influencerzy nie mają być żadnym podstawowym źródłem! Wiem, że to, co robię, jest potrzebne, mam z tego satysfakcję. Ale ja jestem tylko w mediach społecznościowych. Tworzę dla bańki ludzi, którzy świadomie kliknęli „obserwuj”, zdecydowali się na to. Jak to się ma do systemowej edukacji? Nijak. Nigdy jej nie zastąpimy. Tylko na razie nie bardzo jest co zastępować, i to mnie przeraża. Przeraża mnie to, że nie rozmawia pan teraz z ministrem, ekspertami tworzącymi program edukacji seksualnej w szkołach, posłanką, tylko z dziewczyną z Instagrama.

W szkołach jest WDŻ. Według raportu Grupy Ponton z 2014 r. miało do niego dostęp 86 proc. uczniów.

Wychowanie do życia w rodzinie. Widzi pan, że już sama nazwa zawiera tezę? A co, jeśli ktoś nie chce żyć w rodzinie? Wtedy nie ma już prawa uprawiać seksu? Nie ma prawa wiedzieć, czym jest molestowanie i jak na nie reagować?

Z tamtego raportu wyłania się ponury obraz. Kiepskie podręczniki, straszenie seksem, cytaty z nauczycieli takie jak: „najlepszym środkiem antykoncepcyjnym jest aspiryna trzymana kolanami, bo jak dziewczyna nie rozkłada nóg, to nie ma problemu”. To było w 2014 r., może coś się zmieniło?

Są zmiany, ale to kropla w morzu. Niedawno zapytałam swoje obserwatorki i obserwatorów o ich wspomnienia z WDŻ. To jest nadal ta sama opowieść. Lekcje prowadzone wyłącznie według nauczania Kościoła. 10-latkom pokazuje się film „Niemy krzyk” [drastyczny i zmanipulowany dokument nt. aborcji – red.]. 15-latków straszy się seksem, który mogą zupełnie legalnie uprawiać. A przede wszystkim nie przekazuje się rzetelnej wiedzy. Na innych przedmiotach to jest niewyobrażalne. To tak jakby na chemii nauczyciel powiedział, że wzór chemiczny wody to np. „RT3”.

W takich momentach często pada argument: przecież jest internet. I tam jest cała wiedza.

A chemii nie ma w internecie? A artykułów o biologii, fizyce, weryfikowaniu informacji? Są tysiące, a i tak mamy teorie spiskowe, antyszczepionkowców i płaskoziemców. To nie jest żaden argument. Co z tego, że mamy rzetelne źródła, skoro nie ufamy im albo patrzymy przez pryzmat polityki? Proszę spojrzeć, jak wyglądała w Polsce dyskusja o standardach WHO.

Zostały sprowadzone do „uczenia dzieci masturbacji”.

Czytałam je cztery razy. One są głównie dla ekspertów i nauczycieli, żeby wiedzieli, jak i kiedy poruszać pewne tematy. Nie są atakiem na nic, opierają się na ­nauce i faktach. A fakt jest taki, że małe dzieci czasem same się masturbują. To jeden z etapów rozwoju. W standardach WHO jest przekaz: bądź świadomy, że to może wystąpić, i naucz się poprawnie ­reagować. A my robimy z tej informacji zagładę współczesnej cywilizacji. Tylko po to, żeby nie musieć zaakceptować faktu, że dzieci się masturbują. Zaklinamy rzeczywistość.

Konsekwencje?

Od najpoważniejszych zaczęliśmy rozmowę. Niechciane ciąże, wykorzystywanie seksualne, ale też po prostu gorszy seks. Nie umiemy stawiać granic, bardzo trudno jest nam mówić, czego w łóżku nie chcemy, a jeszcze trudniej – czego chcemy. Ja się z tym stykam na co dzień.

Jesteśmy krajem złego seksu?

Absolutnie nie. Polska w łóżku nie jest jakimś gorszym krewnym reszty świata. Polacy uprawiają fajny, różnorodny seks. O zgrozo, nie zawsze po ślubie. Jesteśmy w różnych związkach, także poliamorycznych, chodzimy do klubów swingerskich, mamy fetysze, robimy to samo, co na tym strasznym Zachodzie. Tylko jakoś nie wypada o tym mówić.

W Pani domu i szkole wypadało?

W domu nie miałam żadnej edukacji seksualnej. Temat fizjologii nie istniał. Jak dostałam okres, mama pokazała mi, jak używać podpasek. W panikę nie wpadłam, bo wcześniej słyszałam o tym w szkole na biologii. Na WDŻ rozmawialiśmy o narkotykach, przyjaźni i emocjach. Lekcje o miesiączce były tylko dla dziewczyn, bo przecież chłopcom nie wypada o tym słuchać. Na religii obejrzałam „Niemy krzyk”.

Skąd brała Pani wiedzę?

Książki, gazeta „Bravo” i internet. Mam szczęście, że lubiłam czytać.

W przeciwieństwie do „Bravo”, internet może być rewelacyjnym źródłem.

Poza rzetelną wiedzą jest tam mnóstwo bzdur. Ja wszędzie w sieci podaję swoje wykształcenie, nie po to, żeby się popisywać, tylko żeby samą siebie zweryfikować. Na internetowych forach często dzieci uczą dzieci.

Dla wielu pierwszy kontakt z seksem to pornografia.

Tutaj dostęp jest banalnie prosty, zwłaszcza do mainstreamowego porno. I sięgają po nie coraz młodsze dzieci. To bardzo ryzykowne.

Pornografia jest zła?

Może być wykorzystana dobrze albo źle. Jest narzędziem, ale na pewno nie edukacyjnym. To edukacja jest po to, żeby wiedzieć, że porno to fikcja. Że czasem jedna scena nagrywana jest dwa dni, robi się montaż, światło, make-up genitaliów. Kiedy oglądamy „Szklaną pułapkę”, wiemy, że nie wyskoczymy z okna tak jak Bruce Willis.

Pornografię dużo częściej oglądają mężczyźni. Natomiast zdecydowana większość Pani odbiorców to kobiety.

93 procent. Jednym z powodów jest moja płeć. Patrzę z perspektywy kobiety i jej doświadczeń. Niestety edukatorów seksualnych-mężczyzn bardzo brakuje. Mam wrażenie, że dziewczyny mają większą potrzebę, żeby się nauczyć, albo przynajmniej mniej się jej wstydzą. Kobiecie wybacza się, że czegoś nie wie, że wprost pyta: „jak zrobić loda?”. Facetom wydaje się, że to niemęskie nie wiedzieć czegoś o seksie.

A te 7 procent mężczyzn o co pyta?

O długość i obwód, bo z jakiegoś powodu przyjęliśmy rozmiar penisa za wyznacznik męskości. Często wstydzą się tego, że mają niższe libido niż partnerka, a to zupełnie normalne. O problemy ze wzwodem i zbyt szybkim wytryskiem. O to, jak sprawić przyjemność partnerce lub partnerowi. O zdrowie, bo profilaktyce mężczyzn nikt nie poświęca uwagi. I bardzo często pada pytanie: jak lepiej rozmawiać o seksie?

Pisze Pani bardzo wprost. Nie każdy tak umie. Łatwiej mówić szyfrem.

I to też jest w porządku. Te słowa warto powoli oswajać, osłuchiwać się, ale nic nie dzieje się natychmiast. Jeśli nie jesteście gotowi rozmawiać dosłownie – rozmawiajcie po swojemu. Trzeba się po prostu dogadać. Nawet jeśli powiesz po prostu: „dotknij mnie tutaj”. Liczy się zrozumienie, a nie zasób słownictwa. Niektóre pary o seksie piszą, zamiast mówić. Inni rozmawiają tylko po angielsku albo stojąc tyłem do siebie.

Poprawne słownictwo jest najważniejsze w przypadku dzieci, w czasie zajęć edukacji seksualnej. Dorośli ludzie mogą tworzyć własne zasady, jeśli to im pomaga.

Pamięta Pani swoje pierwsze skojarzenie z seksualnością?

Grzech.

Była Pani mocno wierząca.

Odejście od Kościoła było najtrudniejszą rzeczą, jaką zrobiłam w życiu.

Byłam nastolatką, moje ciało i myśli zaczęły się zmieniać. Miałam 15 lat i mnóstwo pytań, a Kościół oferował tylko zakazy. Bądź czysta, nie myśl za dużo, wszystko odłóż na „po ślubie”. Dla mnie ważna była nauka i to, co czuję, a na to Kościół nie miał żadnej odpowiedzi. Nie spotkałam nikogo, kto potrafiłby mi to wytłumaczyć.

Co Pani słyszała?

Że swoje trudności, czyli normalne dojrzewanie, powinnam ofiarować Bogu. Ja walczyłam przez całe lata, żeby pozostać w Kościele. Byłam w oazie, znałam wielu księży, rozmawiałam z nimi i ze swoim kierownikiem duchowym. Pytałam: dlaczego moje ciało jest wrogiem? Ja chciałam być czysta, chciałam dorosnąć do tych ideałów. Potrafiłam się codziennie spowiadać, jeździć na rekolekcje i wykłady. I słyszałam, że przy podnieceniu mam się modlić, a zamiast myśleć o chłopcach – czytać Biblię. Biblię znam na pamięć.

Seksualność była wstępem do kwestionowania moich przekonań, potem naturalnie pojawiły się inne zarzuty. Ale traktowania własnego ciała jak wroga nie życzę nikomu. Może dzięki temu, co robię, inna lub inny nie będzie musiał przez to przechodzić.

Piszą do Pani osoby wierzące?

Tak. Mam dla nich dużo zrozumienia i ciepła. Nie narzucam swoich przekonań, nie operuję kategorią „grzech”. Zresztą edukacja seksualna i abstynencja wcale się nie wykluczają. Wręcz przeciwnie – przemocą jest oczekiwanie, że cała wiedza o seksie spłynie na parę w noc poślubną. Dostaję wiele wiadomości od takich par. Ludzi, którym całe życie obrzydzano seks, straszono nim w szkole i przy konfesjonale, a potem zostawiono ich samych. Kościół ma w tym niestety sporą rolę.

Według raportu Pontonu 12 proc. prowadzących WDŻ to nauczyciele religii. W tym samym czasie pod skrzydłami Kościoła nadal działają grupy organizujące tzw. terapie konwersyjne, niepotwierdzone naukowo próby wyleczenia homoseksualizmu.

Wolałabym, żebyśmy słowo „terapia”, nawet w cudzysłowie, zarezerwowali dla potwierdzonych działań, które pomagają ludziom. To nie spełnia żadnego z tych warunków. Spełnia za to definicję przemocy psychicznej.

Te problemy mogą się wydawać abstrakcyjne, ale ja czytam o nich codziennie. Dostaję historie przemocy, stygmy aborcyjnej i fatalnych zachowań niektórych lekarzy. O „mężowskich szwach”, odmawianiu recepty na tabletkę dzień po, upokarzających komentarzach. O homofobii, transfobii, odbieraniu praw kobietom. Czasami jestem pierwszą osobą, która te historie słyszy. Czytam wszystkie wiadomości. Często odsyłam do specjalistów, bo Instagram nie jest miejscem na konsultacje, terapię, leczenie. Jestem wdzięczna za zaufanie, ale jednocześnie smutna. Bo okazuje się, że mamy promy kosmiczne, za chwilę zaczniemy produkować syntetyczne mięso i latamy na Marsa. A rozmawiać o seksie dalej nie umiemy.

Możemy się tego nauczyć?

W nic na świecie nie wierzę tak, jak w edukację. Nieważne, czy chodzi o matematykę, czy seks.

Wracamy do punktu wyjścia, czyli szkoły.

I tu muszą zajść zmiany. Państwo nie może tej odpowiedzialności zrzucić ani na Kasię z Instagrama, ani tym bardziej na rodziców. Po pierwsze: nie wszystkie dzieci mają rodziców, niektóre żyją w przemocowych domach, gdzie nie ma bezpiecznej przestrzeni do rozmowy. Po drugie: nauka wymaga wiedzy. Który rodzic wymieni wszystkie choroby przenoszone drogą płciową razem z objawami?

Jaka jest rola rodzica?

Wspierać. Rozmawiać. Nie udawać przez 15 lat życia dziecka, że seks nie istnieje.

Wielu dorosłych boi się takich rozmów.

Rozumiem. Ale naprawdę wystarczy mówić prosto i bardzo dosłownie. Dzieci do pewnego wieku nie rozumieją metafor. Jeśli powiemy, że mama ma w brzuchu „domek dla dzidziusia”, dziecko widzi domek. Z kominem, oknami, czerwonym dachem.

Jak by Pani zatem opowiedziała o zapłodnieniu?

Wprost. Że tata ma penisa i wkłada go do dziurki, którą ma mama. Że malutka komórka przechodzi od taty do mamy i łączy się z jej komórką. Niech pan zrozumie – dla dziecka to jest dokładnie to, co usłyszało. To my, dorośli, seksualizujemy tę wiedzę. Jeśli dziecko o coś pyta, to znaczy, że jest przygotowane na odpowiedź. Często nie doceniamy dzieci. Boimy się im nawet powiedzieć, jak nazywają się ich genitalia.

Moja znajoma słyszała w dzieciństwie podczas kąpieli, że ma umyć „pupę z przodu”.

Ja zapytałam kiedyś o to swoją społeczność. Dostałam kilkadziesiąt przedziwnych określeń. Dziecko później nie potrafi powiedzieć, gdzie było dotykane. W Wielkiej Brytanii był przypadek, gdzie molestowana dziewczynka próbowała powiedzieć, że jest dotykana w „cupcake” przez kogoś z rodziny, i nikt jej nie rozumiał. Umiała nazwać wszystkie części swojego ciała poza jedną. To naprawdę może być kwestia bezpieczeństwa.

W listopadzie zeszłego roku złożono projekt ustawy zmieniającej definicję gwałtu.

Nowy zapis zakładał jedynie, że na seks trzeba uzyskać świadomą i wyraźną zgodę drugiej osoby. O tym zresztą mówi Konwencja Stambulska, której jeszcze nie wypowiedzieliśmy.

Wśród reakcji poza czerstwymi żartami o chodzeniu do łóżka z notariuszem padł argument, że nie jesteśmy na to gotowi.

I tego już mam dość. Polska nigdy nie jest na nic gotowa. Mamy tysiące postępowań o gwałt rocznie [2527 w 2019 r. – red.], wiele przypadków nigdy nie zostanie zgłoszonych. To są tragedie, traumy realnych ludzi. I nadal mamy śmiałość, żeby mówić, że nie jesteśmy gotowi. Skoro nie jesteśmy gotowi na mniej gwałtów, to ja pytam: kiedy wreszcie będziemy? Proszę mi podać datę. ©

KASIA KOCZUŁAP jest psycholożką z wykształceniem seksuologicznym, edukatorką. Prowadzi kanał na Instagramie (@kasia_coztymseksem), a niedawno stworzyła również edukacyjną aplikację „Co z tym seksem?”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter „Tygodnika Powszechnego”, członek zespołu Fundacji Reporterów. Pisze o kwestiach społecznych i relacjach człowieka z naturą, tworzy podkasty, występuje jako mówca. Laureat Festiwalu Wrażliwego i Nagrody Młodych Dziennikarzy. Piękno przyrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 12/2021