Idąc w Polsce do porodu, trafiasz do maszyny losującej

JUSTYNA DĄBROWSKA, psychoterapeutka: W rozmowie o porodach brakuje mi perspektywy kobiet. Zastanawiam się, co jest takiego w systemie szpitalnym, że produkuje traumy. I nie zgadzam się na mówienie: „Tak musi być, bo zawsze tak było”.

08.07.2023

Czyta się kilka minut

 / IULIIA ISAIEVA / GETTY IMAGES
/ IULIIA ISAIEVA / GETTY IMAGES

SABINA JAKUBOWSKA: Lubisz Tolkiena? Czytając Twoją nową książkę przypomniałam sobie jedną z Valarów, Niennę, która dobrze zna smutek, opłakuje każdą ranę, przynosi siłę ducha i przemienia żal w mądrość.

JUSTYNA DĄBROWSKA: Podoba mi się to odczytanie. Rzeczywiście, chciałabym przemieniać żal w ukojenie i w ulgę – taką, która przychodzi po płaczu, kiedy orientujesz się, że nagle znajdujesz słowa do opisania tego, co cię spotkało, i ładunek bólu przestaje już tak ciążyć. Smutek nie znika, ale pojawia się ulga płynąca z faktu, że wiesz, co ci się przydarzyło, i możesz tę historię położyć obok innych na półce, która nazywa się „przeszłość”.

Tytuł „Przeprowadzę Cię na drugi brzeg. Rozmowy o porodzie, traumie i ukojeniu” jest obietnicą.

Mam nadzieję, że nie bez pokrycia. Listy, które teraz dostaję, upewniają mnie w tym.

Tytuł ma zresztą wiele znaczeń. Widzę poród jako przeprawę na drugą stronę wartkiej rzeki. To przejście przez żywioł: wysiłek, trud, satysfakcja. Na drugim brzegu jest dziecko, z którym się witamy po wielkim wysiłku. Przewodniczką w tej przeprawie jest położna, ona mówi: pokażę ci, czym poród może być, pomogę. Ale jest też inne znaczenie, które wypływa z mojej pracy psychoterapeutki: „przeprowadzę cię na drugi brzeg przez twoje trudne doświadczenie, przez twoją traumę”. Pomogę ci znaleźć ukojenie.

Stąd dedykacja „dla kobiet, które nie znajdują słów do opisania ran, które zostały im zadane, gdy rodziły”?

Wiem, że mówienie o traumie jest trudne. Ale niemówienie też kosztuje. Często dziś słyszę: „wiesz, kupiłam twoją książkę i położyłam na stoliku obok łóżka, ale bałam się ją otworzyć. A potem wzięłam, czytałam i nie mogłam przestać, i czytałam, i płakałam. Zrozumiałam, co mi się wydarzyło. Zrozumiałam, że to nie była moja wina. I jest mi lepiej”.

Ten lęk jest przed dotknięciem bolesnego miejsca?

Tak. I to jest zupełnie zrozumiałe. Nie chcemy dotykać naszych ran. Ale jak nosisz w sobie coś, czego boisz się dotknąć, to jakąś część ciebie to unieruchamia, drenuje z energii. Żeby trauma przestała wpływać na nasze życie, żeby przestała być cieleśnie odczuwanym kłębowiskiem wewnętrznego bólu, musi zamienić się w opowieść.

Najpierw oddajesz głos kobietom, które doznały traumy, rodząc dziecko. W ich słowach wiele czytelniczek zobaczy siebie. Następnie wyjaśniasz ich sytuacje jako terapeutka, a potem pokazujesz jasną stronę mocy, dając głos położnym. Twoje rozmówczynie są dowodem, że dobre rzeczy też się dzieją.

Byłam przy kilku porodach i nie mam wątpliwości, że to może być wspaniałe doświadczenie. Bardzo mi zależało, żeby porozmawiać z położnymi jako przewodniczkami.

Napisałaś: „Wiele kobiet długo pamięta ten dzień”. Poznałam panią, która 70 lat po porodzie silnie odczuwała emocje związane z tym, czego wtedy doświadczyła. Położna czy lekarz, którzy przy tym byli, są pamiętani nawet po ich śmierci.

To, z czym kobieta wychodzi z porodu, może ją uskrzydlać. Ale to doświadczenie może też położyć się cieniem – także na relacji kobiety z jej dzieckiem, z partnerem. Nie wiem, czy lekarze i położne zdają sobie z tego sprawę.

Zastanawiam się też, co by się zmieniło, gdyby możliwa była – jak w Holandii – ciągłość opieki: ta sama położna prowadzi ciążę, przyjmuje poród, a potem opiekuje się kobietą po porodzie. Jak to by zmieniło sytuację?

Na pewno znacząco, bo narodziłaby się między nimi więź, wynikająca z tego, że widzą siebie w rozwoju, w różnych dniach, lepszych i gorszych. Poznanie kobiety i jej historii, ale też poznanie położnej jako człowieka – na coś się przekłada.

Nie wiem, czy położne zauważają, jak ważnymi osobami stają się w świecie wewnętrznym kobiet przez sam fakt bycia z nimi w tym kluczowym momencie. Otwiera się wtedy furtka do wielkiej intymności. Kobieta pamięta, co położna robiła, jakie słowa wypowiadała, jaki miała wyraz twarzy. Skąd to wiem? Bo jako psychoterapeutka pracuję z kobietami, które po tych doświadczeniach przychodzą do mnie.

Piszesz: „Postanowiłam wydobyć na światło dzienne porodowe traumy, o których tak mało się mówi”. Czy rzeczywiście tak mało? Łatwiej usłyszeć trudną historię porodową niż pozytywną. Czasem ma się wrażenie, że przykre historie bombardują nas ze wszystkich stron, to są opowieści naszych matek, ­koleżanek, świadectwa z ­internetu. Powstała nawet idea Kręgu ­Opowieści Porodowych, żeby dla równowagi szerzyć pozytywną wizję tego ­doświadczenia.

Zgadzam się, że w przestrzeni publicznej jest dużo straszenia porodem. Te obrazy w filmach, serialach! Ale to są opowieści o tym, co na zewnątrz – o fizjologii, krwi, pośpiechu, natomiast brakuje opowiedzenia historii od wewnątrz, o trudnych uczuciach, jakich kobiety doświadczają. Tylko żeby to mogło być opowiedziane, musi być też ktoś, kto słucha. Bo czym innym są głośne tytuły w tabloidach, a czym innym prawdziwa, głęboka rozmowa, w której można powiedzieć, co było dla mnie trudne, a ktoś na to odpowie: „tak, rzeczywiście, to się nie powinno było zdarzyć”.

Więc z jednej strony mamy „krwawe historie” oglądane z zewnątrz, a z drugiej komunikat „nie ma co do tego wracać, zapomnisz, najważniejsze, że dziecko jest zdrowe” – czyli nie wnikajmy do wnętrza, do tego, co naprawdę zabolało. Dlatego pytam każdą z moich bohaterek: „z czym zostałaś?”. I słyszę: „Nie dałam rady”. „Przeze mnie mojemu dziecku mogła stać się krzywda”. „Czułam, że moje ciało nie potrafi zrobić niczego dobrego”. „Boję się zbliżać do męża”. „Coś jest ze mną bardzo nie tak”. Brakuje mi więc rozmowy o perspektywie kobiet. I jeszcze, dlaczego tak się dzieje? Co jest takiego w systemie szpitalnym, że produkuje podobne sytuacje? Ta książka powstała więc także z mojej niezgody na twierdzenie: „Tak musi być, zawsze tak było i będzie”.


CZYTAJ TAKŻE

JAKA TY TU JESTEŚ PIĘKNA. ROZMOWA Z JUSTYNĄ DĄBROWSKĄ: Wiele kobiet ma przekonanie, że ich łono jest gdzieś bardzo daleko. Że to jest jakby nie ich, że ktoś inny tym zawiaduje. A to jest takie odkrycie: powiedzieć sobie, że to jestem ja >>>


 

Twoja rozmówczyni Katarzyna mówi: „Sama nie wiem, co jest trudniejsze: pierwszy poród, gdy się nic nie wie, czy kolejny, gdy wie się już wszystko”.

Rozumiem kobiety obawiające się po takich doświadczeniach mieć następne dziecko. Przychodzą o tym porozmawiać, chciałyby, ale trauma pierwszego porodu hamuje decyzję. Chcę też wyraźnie powiedzieć, że w książce jest mowa o trudnych zdarzeniach, za którymi zawsze stała decyzja konkretnej osoby. Nie mówimy o złym losie, tylko o złym traktowaniu. Ktoś zdecydował, że tak a nie inaczej potraktuje drugiego człowieka: odmówi odpowiedzi, zlekceważy, zignoruje, wyśmieje, zbagatelizuje. Zada ból bez uprzedzenia, nie wyjaśni procedur, przytrzyma, zatka usta...

Konsekwencje dotykają więcej niż jednej osoby.

I w tym sensie poród różni się od innych trudnych sytuacji w ochronie zdrowia. Kiedy idziesz urodzić swoje dziecko, to zazwyczaj się na to cieszysz. Oczywiście, są obawy – w końcu to wyprawa w nieznane – ale jest też ekscytacja, oczekiwanie, że w końcu się spotkacie. Nie spodziewasz się, że ta radość zniknie. Tymczasem kobieta po traumatycznym porodzie jest tak wypełniona trudnymi uczuciami, że czasami nie ma już przestrzeni na to, żeby budować więź z nowo poznanym człowiekiem. Jest w zamrożeniu, w dezorientacji albo w rozpaczy. A kiedy próbuje o tym mówić swoim bliskim, słyszy: „nie mów już o tym, myśl pozytywnie, szybko zapomnisz”.


CZYTAJ TAKŻE

DLACZEGO BOIMY SIĘ RODZIĆ. ARTYKUŁ ZUZANNY RADZIK: W centrum stoją embrion i płód, wymagające bezwzględnej obrony przed zagrażającym światem, w tym... przed matką. To zwycięstwo narracyjne zabija i okalecza kobiety >>>


Są różne rodzaje traum. Mówiąc w wielkim skrócie: jeden rodzaj to trauma związana z jakąś katastrofą, nagłym i niespodziewanym, trudnym do zniesienia wydarzeniem. Drugi rodzaj to traumy relacyjne, ich źródłem jest człowiek, zwłaszcza ten, który jest dla nas ważny. Tutaj te traumy się spotykają: nagle spada na mnie coś trudnego, np. ból, z którym nic nie mogę zrobić (bo np. nie mogę się ruszać), a jednocześnie obok jest człowiek, który zamiast mnie przez to przeprowadzić, dodatkowo mnie wystrasza.

Pozwalasz zrozumieć te mechanizmy.

W leczeniu traumy to wydaje mi się kluczowe. Najpierw żeby był świadek; żeby ktoś powiedział: „to ci się nie wydaje”, „nie wymyśliłaś tego”. Drugi krok polega na wysłuchaniu i przyjęciu uczuć. Trzeba wtedy mieć obok siebie kogoś, kto będzie taką „emocjonalną gąbką”. Móc popłakać nad tym, co boli. A trzecim krokiem jest znajdywanie słów do opowiedzenia tego, co się wydarzyło. Jak nas spotyka coś tak wszechogarniającego, to na początku brak nam słów, prawda?

Przypuszczam, że wkrótce zawoła Cię kolejne środowisko – kobiet, których nikt nie chciał wysłuchać – żebyś przyjęła historie ich strat. To też temat słabo zaopiekowany.

Zapraszam do pisania, w książce podaję adres (przeprowadzecie@gmail.com), i już przychodzą poruszające listy, nie tylko o porodzie. W książce jednak chciałam się na nim skupić, zrobić taką „stopklatkę” i przyjrzeć się chwili, którą kobiety często pamiętają do końca życia. Chciałabym, żeby to przestał być jedynie temat obecny na kameralnych kobiecych spotkaniach. Żeby wszedł do debaty, żebyśmy się wspólnie zastanowili, co trzeba zmienić, żeby ludzie przychodzili na świat otoczeni szacunkiem.

O porodach myślę, od kiedy siebie pamiętam. W miesięczniku „Dziecko” już w latach 90. pisały dla nas położne i doule [profesjonalne towarzyszki okołoporodowe, dające kobietom ciężarnym wsparcie przed, w czasie porodu i po nim – red.] – o tym, że kontakt skóra do skóry jest czymś absolutnie podstawowym, że rutynowe nacięcie krocza nie jest dobrym rozwiązaniem, że pozycje wertykalne mają sens. Pamiętam zdziwione reakcje, że to fanaberie, że po co się tym zajmować, że to jest trochę „obrzydliwe”, kto się przy tym zareklamuje...

Chciałabym, żebyśmy o tym mówili głośno. Prawa kobiety w porodzie to przecież prawa człowieka.

Jedna z Twoich rozmówczyń, Dagmara, mówi: „Do porodu trzeba się szykować jak na wojnę”.

To zdanie też mnie zatrzymuje. Często je słyszę i jestem rozdarta. Z jednej strony nie chcę, żeby trzeba było się szykować jak na wojnę, bo to oznacza mobilizację. Poza tym jak jest wojna, to są wrogowie, a trudno zakładać z góry złą wolę personelu. W porodzie potrzebne jest poczucie bezpieczeństwa, żeby kobieta mogła skupić się na sobie, na byciu w kontakcie ze swoim ciałem, zamiast czujnie monitorować otoczenie.

Ale z drugiej strony myślę, że warto dobrze się przygotować. Może jak na wyprawę wysokogórską? Przemyśleć poród wcześniej, zastanowić się, z kim i jak będę rodzić. Jestem wielką orędowniczką porodów, w których kobietom towarzyszą doule, widzę to jako rozwiązanie sytuacji, w jakiej jesteśmy, a w której jest zbyt mało położnych. Z doulą można mieć relację jeszcze na etapie ciąży, poznać się, porozmawiać o tym, czego bym chciała, czego się boję, przygotować „plan porodu”. Doula może pomóc się przeprawić na drugi brzeg.

Podnosisz temat planu porodu: że nie tyle jest on listą życzeń, co sposobem na to, by zbadać swoje preferencje i możliwości.

„Plan porodu” rzeczywiście brzmi myląco. Może się kobiecie wydawać, że coś szczegółowo zaplanuje, jak remont czy wycieczkę. A w porodzie nigdy nie wiemy, jak on dokładnie przebiegnie. Natomiast kobieta może – i o tym w książce pięknie opowiada Magda Stankiewicz, położna z Rotterdamu – odbyć rozmowę sama ze sobą. Np. na tyle, na ile siebie znam, wiem, że potrzebuję kogoś, kto będzie mi mówił, co mam robić; albo potrzebuję takiej osoby, która będzie szła równolegle ze mną. Albo: wiem, że się strasznie boję bólu, więc muszę szukać szpitala, który ma kilku anestezjologów na dyżurze i zagwarantuje mi znieczulenie. Albo: marzy mi się poród rodzinny, poszukam szpitala, w którym może być kilka osób towarzyszących.

To może być też spotkanie z własnym światopoglądem: czy się dopuszcza dialog, czy kobieta daje sobie prawo do zmiany zdania?

Jesteśmy bardzo różne. Myślę, że jeśli ktoś się kurczowo trzyma podjętych z góry decyzji, to znaczy, że ma w sobie dużo lęku i być może brakuje obok osoby, która by wytłumaczyła, czemu warto rozważyć zmianę. W książce mówi o tym położna z Wiednia, Agnieszka Herzig. Standardem jest tam tłumaczenie, co się dzieje, dialog – nawet w drodze na salę operacyjną. I, jak widać, rzadko się ­zdarzają kobiety, które nie współpracują. Szacunek jest podstawą.

W głosach kobiet często pojawia się pytanie: czy moje doświadczenie porodowe jest normalne? Ale normę tworzy większość. Jaka ta norma jest?

To pytanie do badaczki. Raporty Fundacji Rodzić po Ludzku pokazują, że około 60 proc. kobiet jest zadowolonych ze swojego porodu. Mam jednak wrażenie, że zdobycze dotyczące praw kobiet w porodzie są delikatne i kruche.

Wystarczył covid, żeby wszystko poszło dwa kroki w tył.

No właśnie. Sprawdzono, jak wyglądają prawa kobiet na porodówkach w Europie po pierwszym półroczu pandemii. Okazało się, że w wielu szpitalach nie tylko wycofano możliwość uczestniczenia osoby towarzyszącej w porodzie, czyli rodzące zostały znowu same, ale także na dużą skalę wprowadzono izolację dzieci. Jak można – przy naszej dzisiejszej wiedzy na temat tworzenia się więzi – oddzielać noworodki od matek?!

Więc nie wiem, jaka dziś jest norma. Albo inaczej: idąc do porodu, trafiasz do maszyny losującej. Dużo zależy od tego, kogo wylosujesz. Jeśli trafisz na miłą i wypoczętą zmianę w szpitalu, to będziesz potraktowana z szacunkiem, a jeśli wylosujesz gorzej, trafisz na kogoś, kto ma zły dzień i rzuci: „niech nie histeryzuje”. Być może są szpitale w Polsce, gdzie wszyscy spełniają wysokie standardy, ale obawiam się, że częściej niestety nie wiesz, jak będzie.

Piszesz: „Przecież dobrze wiemy, co pomaga kobiecie rodzić (poczucie bezpieczeństwa), a co akcję hamuje (poczucie zagrożenia)”. ­Możliwych krzywd wymieniasz sporo: uprzedmiotowienie, infantylizacja, wymaganie poświęcenia, obwinianie, upokarzanie, nieuzasadnione interwencje, a czasami właśnie ich brak, przemoc fizyczna i psychiczna oraz gaslighting – czyli?

Unieważnianie, bagatelizowanie: „ty nie czujesz tego, co czujesz”, „to ci się tylko zdaje”, „nie, wcale cię tak nie boli”.

A co jest najtrudniejsze?

O to trzeba za każdym razem pytać kobietę, która tych krzywd doświadczyła. Jedna z czymś poradzi sobie lepiej, a drugą to samo zrani bardzo boleśnie. Mogę powiedzieć, co słyszałam najczęściej, i co mnie samą jednak zaskoczyło. Chodzi o traktowanie kobiety jak takiego głupiutkiego, emocjonalnego dziecka, które nie potrafi samo podejmować decyzji, nie myśli racjonalnie, nie może wziąć odpowiedzialności, trzeba nim dyrygować, dyscyplinować. W wyniku tego rodząca nie jest pytana: „jak by pani wolała?”. Nie jest przygotowywana: „przepraszam, to będzie nieprzyjemne, ale zrobię to szybko, obiecuję, że nie będzie trwało dłużej niż...”. Emocjonalność jest traktowana jak przeszkoda, wada. A przecież wszyscy jesteśmy emocjonalni, samą emocję można traktować jako informację. Jeśli widać, że ktoś jest zaniepokojony, to możemy się zastanowić, skąd ten niepokój płynie i czy można go zmniejszyć. Rzeczywiście, to prawda, że w porodzie jest moment, kiedy kobieta, jak mówił Michel Odent, „oddala się na inną planetę”, przestaje posługiwać się logiką, zanurza się w to, co dyktuje jej ciało. Ale w tym jest siła, a nie słabość kobiecego organizmu.

Wystarczyłoby nie zadawać trudnych pytań, gdy kobieta ma swoje fale odczuć. One się kończą po kilkudziesięciu sekundach, tyle można zaczekać. Po prostu trzeba dostosować rytm rozmowy do fizjologii kobiety.

Dokładnie tak. Gdy ktoś zna mechanizm tego procesu, może z nim współgrać.

Myślałam wiele razy, że procedury szpitalne to nawyki z czasów komunistycznej porodówki, kiedy wszystkie interwencje były uzasadniane tym, że jest wyż demograficzny i kobiety mają rodzić szybko. Tyle że dziś te nawyki przekładają się na niż demograficzny, bo traktowane w taki sposób kobiety boją się rodzić. Czego potrzebują, żeby mieć odwagę być matkami?

Żeby je traktować podmiotowo i z szacunkiem. Czy to jest takie trudne, żeby posłuchać, co mówią, i wyjść naprzeciw ich potrzebom? Np. żebyśmy wszyscy uznali, że wartością jest, by poród bolał jak najmniej? I nie mówię tutaj, żeby wszystkim od razu fundować znieczulenie zewnątrzoponowe, ono też bywa problematyczne, poza tym nie wyczarujemy nagle kilku tysięcy anestezjologów. Ale marzy mi się taka rzeczywistość, w której kobieta przychodzi do porodu i dla wszystkich jest oczywiste, że fajnie by jej było przynieść ulgę w bolesnych skurczach: by mogła się ruszać, przyjmować różne pozycje, wejść pod prysznic albo do wanny, a nawet tam urodzić.

Żeby się mogła przytulić do partnera.

Żeby była swobodna i żebyśmy wszyscy byli po jej stronie. Przecież od dawna wiemy, że ruch, krzyk pomaga redukować ból i otwierać się drogom rodnym. Dlaczego musimy wciąż to od nowa przypominać?

Mam często wrażenie, że łatwiej w szpitalach dać kobietom znieczulenie niż swobodę, aby mówiły, czego chcą. Tak jest wygodniej, a wygodniej jest dlatego, że personel nie nadąża, jest go za mało, jest zbyt obciążony biurokracją. Ale wszystkiego nie da się wytłumaczyć systemem szpitalnym. Znam wspaniałe położne, ale w Twojej książce pada wiele trudnych pytań także pod ich adresem. Gdzie są ich marzenia? Czy dla takiej rzeczywistości decydowały się na ten zawód?

Ja te pytania zostawiam otwarte. Czekam na głos położnych i ich perspektywę. Jestem w kapitule nagrody „Anioły” Fundacji Rodzić po Ludzku, czytałam setki poruszających komentarzy, w których kobiety dziękują swoim położnym. Tym bardziej jestem ciekawa, jak to się dzieje, że ktoś tej empatii w sobie nie ma, że z emocjami kobiety rodzącej sobie nie radzi. Jak to się dzieje, że w sytuacji porodu uruchamia się jakiś rodzaj przemocy?


WEŹ, SŁUCHAJ!

SABINA JAKUBOWSKA: O TOWARZYSZENIU MATKOM [WŁASNY POKÓJ]:  Wyobraźmy sobie, że stoimy na wzgórzu Bocheniec w Jadownikach, skąd bardzo dobrze widać okolicę i np. bitwę na Sterkowcu, gdzie po jednej stronie stali Moskale, po drugiej – Austriacy, słychać huk, dym, ogień. I w tym wszystkim niepewność losu, istnienia, jutra. Jak wyjść z domu i iść do porodu? Jak powiedzieć rodzącej: nie bój się, otwórz się. Wydaj dziecko na świat. Jaki ten świat? czy w ogóle warto? SŁUCHAJ W PODKAŚCIE TYGODNIKA POWSZECHNEGO >>>


Mam różne hipotezy, ale nie znam odpowiedzi. Chciałabym, aby w hierarchii szpitalnej pozycja położnej była równie podmiotowa, jak pozycja lekarza. Dlaczego ma być inaczej? Położna jest specjalistką od fizjologii, na tym się zna najlepiej, lekarz jest specjalistą od patologii. W pewnych momentach mogą współpracować, uczyć się od siebie nawzajem – jak to opisuje Magda Stankiewicz – natomiast nie ma żadnego powodu, żeby położna podlegała lekarzowi, a mam wrażenie, że wciąż tak się dzieje.

To marzenie o dialogu z położną jest chyba najważniejsze dla rodzących. Niektóre pragną mieć położną – mamę, przyjaciółkę, która je uchroni, wyratuje. Może nawet być szorstka, byle była uważna na kobietę.

Najważniejsze, żeby położna była w kontakcie i żeby tę kobietę przyjmowała ze wszystkim, z czym ta kobieta jest. Bo człowiek jest istotą, która potrzebuje odpowiedzi. Kiedy położna mówi: „­widzę, z czym ci trudno, słyszę, co mówisz do mnie” – poczucie bezpieczeństwa rośnie.

Ale system wywiera presję. Jak się w nim nie pozbyć tej postawy: „Widzę, słyszę, czuję”?

Położne robią coś niesłychanie ważnego. Przyjmują nowych ludzi na świat. Jeśliby się razem policzyły, stowarzyszyły, żeby nie musieć działać w pojedynkę, uprawiając jakiś rodzaj partyzantki, to być może byłoby im łatwiej zachęcać kolegów i koleżanki – lekarzy – aby dali im więcej przestrzeni. Z badań wynika, że im większą położna ma podmiotowość i samodzielność w swoim zawodzie, tym większa satysfakcja kobiet z porodu. Tak jest np. w Danii, Szwecji i Holandii.

Twoja rozmówczyni, położna Katarzyna Oleś, mówi: „Zmiana sposobu myślenia wymaga odwagi”. Irena Chołuj wspomina, że przez wiele lat pracowała w systemie i wtedy ­odbierała porody. A potem postanowiła coś zmienić i przez ostatnie lata je po prostu przyjmuje. W każdym wieku można stanąć w odpowiedzialności za jakość swojej pracy i dokonać zmiany.

Myślę, że tak. Nigdy nie jest za późno na zmiany.

Wróćmy do skrzywdzonych kobiet. Jak nie czuć się całe życie ofiarą, kiedy przeżyło się trudną historię w tak bardzo delikatnej sferze? Piszesz: „z opowieści moich bohaterek wynika, że zwykłe »przepraszam« ma niezwykłą moc”.

Dobrym przykładem jest to, co opisuje wspomniana Agnieszka Herzig z Wiednia. Kobieta, która się czuje źle potraktowana, przychodzi do szpitala i składa białe róże pod salą, gdzie rodziła, i gdzie zaszło coś, o czym ona nie może zapomnieć. Potem spotykają się z nią rzeczniczki szpitala, rozmawiają i przepraszają. Czasami to się okazuje wystarczające. Bo powiedzenie „przepraszam” oznacza, że biorę odpowiedzialność.

Większość dramatycznych historii, z którymi się stykam, ma wspólny mianownik: tak naprawdę nie maszyny zawiodły, tylko czynnik ludzki. Medykalizacja ma na celu uratowanie tego, co w drodze ewolucji nie byłoby do uratowania. Maszyny są coraz doskonalsze, ale czynnik ludzki opornie reaguje na możliwość zmian. Dlaczego?

To pewnie koresponduje z niskim zaufaniem. W polskim społeczeństwie jedynie 11 proc. osób ufa komuś więcej niż tylko najbliższej rodzinie, a nie da się przejść przez poród bez wzajemnego zaufania. Jedna z bohaterek mówi: „wszyscy patrzyli na KTG, a nikt nie patrzył na mnie”. Przecież nic nie stoi na przeszkodzie, by korzystać z narzędzi i nadal być w kontakcie. Aby kobieta mogła zaufać położnej, a położna kobiecie. ©

JUSTYNA DĄBROWSKA jest psychoterapeutką specjalizującą się w towarzyszeniu kobietom po porodzie, założycielką miesięcznika „Dziecko” i portalu eDziecko.pl. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. Wydała wiele tomów rozmów i książek, m.in. „Matka młodej matki” i „Zrozumieć dziecko”. „Przeprowadzę cię na drugi brzeg. Rozmowy o porodzie, traumie i ukojeniu” ukazały się właśnie nakładem wydawnictwa Agora.



SABINA JAKUBOWSKA jest pisarką i doulą, towarzyszącą kobietom w ciąży i macierzyństwie. Badaczka historii lokalnej, archeolożka i nauczycielka, prawnuczka jadownickiej położnej Anny Czerneckiej, jest autorką wydanych w 2022 r. bestsellerowych „Akuszerek” (nominacje do nagrody Nike, Nagrody Literackiej im. Witolda Gombrowicza) – powieści o kobietach przyjmujących porody w XIX- i XX-wiecznej Małopolsce.



Jakie pytania warto zadać sobie przed porodem?

1. Czy jestem pewna, że chcę urodzić i karmić naturalnie? Czego mi potrzeba, żeby podjąć decyzję?

2. Czy potrafię wyobrazić sobie swój idealny poród?

3. Czy chcę, by ktoś mi towarzyszył? Czy wybrana osoba czuje się gotowa do podjęcia tej roli?

4.Czy wiem, gdzie mogłabym urodzić tak, jak sobie wymarzyłam i czy jestem gotowa poświęcić energię na znalezienie takiego miejsca?

5. Czy jestem gotowa zaakceptować konieczność zmiany planów?

6. Czy jest coś, co budzi mój szczególny niepokój, kiedy myślę o porodzie?

7. Czy umiem odczytywać sygnały płynące z ciała, np. nadmierne napięcie mięśni? I czy potrafię reagować na nie?

8. Czy znam naturalne techniki radzenia sobie z bólem?

9. Czy wiem, co daje mi poczucie bezpieczeństwa, pozwala się odprężyć?

10. Czy ufam lekarzowi/położnej opiekującym się mną w ciąży i czy umiem ich prosić o pomoc?

11. Czy wiem, jakie są aktualne prawa kobiety w porodzie?

„Jeśli kobieta jest przekonana, że nie ma potrzeby specjalnie myśleć o rodzeniu, bo »jakoś to będzie«, to zawsze warto rozważyć, czy nie jest to (…) nie do końca świadoma próba uniknięcia zmierzenia się z wyobrażeniem porodu (…). A jeśli tak właśnie jest, to dobrze znaleźć kogoś, z kim można otwarcie porozmawiać na ten temat. (…) Na pewno nie warto stosować strategii ucieczki, bo dolegliwe lęki w czasie porodu uniemożliwiają płynny przebieg akcji porodowej. Na szczęście możemy także liczyć na to wszystko, czego zwykle sobie nie uświadamiamy, a co wie o rodzeniu nasze ciało. Trzeba mu tylko pozwolić wykonać tę pracę”.

Fragment książki Katarzyny Oleś „Poród naturalny”. Pochodzące z niej pytania w wyborze i opracowaniu Justyny Dąbrowskiej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 29/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Zobaczcie, usłyszcie, poczujcie