Nie będą ci klaskać

Wolelibyście, żeby sądził was ktoś, kto boi się mediów, czy ktoś, kogo interesuje tylko to, co jest w aktach? Kiedy sędzia zaczyna się bać, trzecia władza umiera – mówi Barbara Piwnik. Jej opinie nie spodobają się ani politykom, ani kolegom po fachu.

26.03.2013

Czyta się kilka minut

Barbara Piwnik, marzec 2013 r. / Fot. Adam Kozak
Barbara Piwnik, marzec 2013 r. / Fot. Adam Kozak

Mieszka od 25 lat w tej samej kawalerce. Do pracy jeździ tramwajem i – w co głęboko wierzy – ma telefon na podsłuchu. Mawiała, że jak ją kiedyś wsadzą, to zorganizuje bunt więźniów. A jak nie wsadzą? To zostanie Prokuratorem Generalnym i zrobi porządek z łajdactwami w prokuraturze.

Oto dawna ulubienica mediów, była minister sprawiedliwości, sędzia z ponad 30-letnim stażem. Barbara Piwnik.

W BURZY

Kiedy rozpoczął się proces matki „małej Madzi”, wszyscy wpadli w amok. Psychologowie nazywali podejrzaną seksualną wampirzycą, fachowcy od prawa karnego z tytułami profesorów dowodzili, że to był mord. Dlaczego? Bo Katarzyna W. to niska osoba i gdyby tylko upuściła dziecko, to na pewno by żyło – dowodzili.

Głos Barbary Piwnik brzmiał jak głos rozsądku: „Nikt nie został za nic skazany” – przypominała. Dlaczego?

– Kiedy pan sądzi, ma pan władzę nad życiem człowieka – odpowiada po namyśle. – Musi pan mu spojrzeć w oczy. Poczuć kłamstwo. Zobaczyć strach. Kto tego nie zaznał, nie wie, co to znaczy skazać kogoś na dożywotnie więzienie. Siedząc za biurkiem, w studiu telewizyjnym, łatwo jest wyrokować.

Jesteśmy w kawiarni koło sądów, w centrum Warszawy. Późne popołudnie.

– Ile mamy czasu? – pytam.

– Tyle, ile panu potrzeba – mówi sędzia Piwnik.

Będziemy rozmawiali o przypadku dzieci państwa Bajkowskich. Właśnie sąd okręgowy w Krakowie zdecydował, że nie wrócą do rodziców: zostaną w domu dziecka. Stronę rodziny wzięły media. Protestowali sąsiedzi. Minister sprawiedliwości alarmował, że sytuacja jest dramatyczna i będzie prosił swoje biuro poselskie o udzielenie pomocy rodzinie.

Próbuję myśleć jak sędzia, który musiał mieć zgryz. Z jednej strony odbieranie dzieci rodzicom wygląda paskudnie. Z drugiej strony: co jeśli dzieciom po powrocie do domu stałaby się krzywda? Łatwo sobie wyobrazić zupełnie inne nagłówki gazet i potępienie polityków, tym razem z dokładnie przeciwnej pozycji.

– W tym rzecz. Dzieci są „dobre”, by wywołać społeczne zainteresowanie, burzę w mediach – mówi Barbara Piwnik. – Tymczasem sędzia bierze odpowiedzialność na siebie. Mimo że nie ma możliwości nadprzyrodzonych, by przewidzieć, co się stanie następnego dnia. Zostaje z wyrokiem sam i psychicznie musi się uporać z odpowiedzialnością za decyzję. Czy nie krzywdzi człowieka, czy będzie mógł po latach powiedzieć: „tak, to był słuszny wyrok”. Proszę dołożyć do tego presję mediów, ministra, możliwość postępowania dyscyplinarnego. Zwłaszcza ministrowie sprawiedliwości powinni być bardzo powściągliwi. Ja nie potrafię się wypowiedzieć o jakiejś sytuacji, jeśli nie znam akt sprawy.

Pytam: czy sędzia tego słucha?

– Myśli pan, że nie? Nie tylko sędzia, ale i obywatel.

– Co z tego?

– To, że z sądów codziennie wychodzą setki niezadowolonych: ktoś przegrał, ktoś uważa, że wyrok był za niski – mówi Barbara Piwnik. – Potem wracają uzbrojeni w argumenty usłyszane i przeczytane w mediach: o skandalu, o pomyłce, o rażącej niesprawiedliwości. Z coraz mniejszą wiarą w sprawiedliwość.

PRESJA

Przed podobnym problemem stają sędziowie, którzy akceptują wnioski o przedterminowe zwolnienie albo wnioski o zastosowanie aresztu tymczasowego. Tym bardziej, że areszt w powszechnym odbiorze równa się skazaniu za przestępstwo. „Siedzi, znaczy winny”... Problem zaczyna się, gdy ktoś nie trafi do aresztu i popełni przestępstwo. To samo, jeśli zostanie z niego zwolniony albo wyjdzie przed upływem końca kary na wolność.

Barbara Piwnik zaparza herbatę i ściąga brwi: – Przygotowywał się pan do rozmowy, więc pewnie pan znalazł nagłówki: „Piwnik wypuściła mordercę” i „Potwór w todze?”.

– Owszem, były takie.

– To panu powiem, że wszyscy moi koledzy mają świadomość: „jutro moja decyzja może znaleźć się w gazetach, być komentowana przez polityków”.

– I co z tego?

– Ja pana zapytam: kto chce być tym złym, głupim, szkodnikiem społecznym? Lepiej chyba być mądrym i chwalonym. Tylko w tym łatwo się zatracić. Wolałby pan być sądzony przez sędziego, który się boi telewizji i gazet, czy takiego, którego interesuje tylko to, co jest w aktach? Bać się jest rzeczą ludzką. Ale kiedy sędzia zaczyna się bać, trzecia władza umiera.

POD GÓRĘ

Ale niech nie będzie cukierkowo. Przypominam kontekst: SLD odchodził od władzy w atmosferze skandalu. Barbara Piwnik była w rządzie Leszka Millera przez niecałe osiem miesięcy ministrem sprawiedliwości. Zaczynała jako ulubienica mediów. Dziennikarze byli zachwyceni, że potrafiła zrugać na sali sądowej nieprzygotowanego prokuratora i znanego adwokata. Byli wyrozumiali, gdy z powodu źle zebranego materiału dowodowego uniewinniła oskarżonych w sprawie zabójstwa studenta Wojtka Króla, uzasadniając, że „proces poszlakowy to nie jest proces oparty na domysłach i życzeniach prokuratury”. Zauważali z uznaniem, że potrafiła – gdy była pewna swego – orzec karę wyższą, niż chciał prokurator: „Wampir z Ochoty” dostał 25 lat, choć oskarżenie wnioskowało o 15. Potrafiła wyrzucić z sali policjantkę konwojentkę, gdy ta na zwróconą uwagę westchnęła: „O Boże!”: – Proszę nie wzywać imienia Pana Boga nadaremnie i wyjść.

Oskarżonych trzymała krótko i równie bezwzględnie wyrzucała. Jeden zaczął reagować nawet na jej spojrzenie. Gdy Piwnik patrzyła na niego groźnie, wyciągał ręce do strażników: „Skujcie mnie już i wyprowadźcie!”.

Do tego dochodziła legenda rodzinna – Barbara Piwnik, bratanica majora Jana Piwnika „Ponurego”, legendarnego dowódcy AK w Górach Świętokrzyskich.

Kontakt z dziennikarzami łapała błyskawicznie. Młoda, ładna, przebojowa pani sędzia, która nie bała się kamer, wybijała się na tle skostniałych i jąkających się kolegów po fachu. Była jednym z najbardziej lubianych rzeczników sądu również dlatego, że potrafiła godzinami – poza protokołem i społecznie – tłumaczyć reporterom zawiłości procedur prawnych.

Jako minister brylowała już w kolorowych magazynach. Ale potem miała tylko pod górkę. Poważne wątpliwości wzbudziło to, że dla stanowiska w ministerstwie porzuciła proces FOZZ – nazywany matką wszystkich polskich afer.

Dziś Barbara Piwnik tłumaczy, że była wówczas o krok od wylądowania w szpitalu: – FOZZ, normalne sprawy, rzecznikowanie, a nie mogłam nawet doprosić się stałego protokolanta. Propozycja pójścia do ministerstwa brzmiała jak szansa na odpoczynek.

Kolejna sprawa to mianowanie Andrzeja Kaucza, który występował w procesach politycznych przeciwko opozycji w latach 80. Zmyto jej głowę, ale broniła decyzji, mówiąc, że przecież Kaucz pozytywnie przeszedł weryfikację. Prokurator sam poprosił o dymisję.

KOMISJA ŚLEDCZA

Barbara Piwnik odeszła z rządu poobijana. Leszek Miller zwolnił ją telefonicznie. Gdy zadzwonił, pani minister zapytała: „Pewnie chce mnie pan odwołać”. Potwierdził, nie podając przyczyn, stwierdził tylko, że jest taka potrzeba. Niedawno przyznał, że to był błąd.

Jednak największy skandal związany z jej krótkim pobytem w rządzie miał nadejść blisko dwa lata później.

W 2004 r. wybuchła Orlengate. Chodziło m.in. o zatrzymanie prezesa Orlenu Andrzeja Modrzejewskiego i przesłuchanie go w prokuraturze. Dało to pretekst Radzie Nadzorczej koncernu do odwołania go ze stanowiska i zatrzymania zawarcia wieloletniej umowy na dostawy ropy do Polski.

Rano 7 lutego 2002 r., w dniu zatrzymania prezesa, minister Piwnik brała udział w naradzie z Leszkiem Millerem, szefem UOP Zbigniewem Siemiątkowskim i ministrem skarbu Wiesławem Kaczmarkiem. Potem prokurator zajmująca się sprawą wydała decyzję o zatrzymaniu. Wyglądało to bardzo dziwnie, ale Piwnik zaprzecza, że wywierała jakiekolwiek naciski na prokuratorów albo brała udział w podejmowaniu decyzji o zatrzymaniu.

Komisja śledcza uznała jednak, że decyzja o zatrzymaniu Modrzejewskiego zapadła na spotkaniu u Millera.

ŻYCZENIA WŁADZY

Po dymisji dotrzymała słowa: wróciła do kawalerki na Mokotowie i do pracy w sądzie okręgowym, do orzekania w pierwszej instancji, czyli na pierwszej linii.

Media o niej zapomniały. W czasie trwania afery Orlenu zrobiła prawo jazdy i kupiła nissana micrę z automatyczną skrzynią biegów. Jeździła pod Warszawę do stadniny, gdzie dzierżawiła konia. Jazda konna to u niej tradycja rodzinna: „Prawdziwe szczęście na świecie na końskim leży grzbiecie” – mówi. Chodziła na strzelnicę. Przez cały ten czas miała ochronę.

W tym czasie PiS i PO, dwie partie opozycyjne, rozpędzały się. W 2005 r. poszły do wyborów, atakując postkomunistyczne rządy za korupcję i afery. Zwyciężyły.

Mówię, że sędziowie chyba posłuchali politycznego wezwania, bo od kilku lat areszty tymczasowe i podsłuchy zatwierdzają na wniosek prokuratury niemal z automatu.

Barbara Piwnik ciągle rozumie media. Bierze do ręki filiżankę z herbatą, gdy nasz fotoreporter przymierza się do zdjęcia. Zamyśla się: – Beznamiętne stosowanie aresztów, zastraszająco duża liczba podsłuchów, stają się problemem. Najgorzej jest, gdy organy ścigania, sędziowie zaczynają odgadywać życzenia władzy. Młodzi prokuratorzy zauważyli, że odgadywanie życzeń to szansa na szybką karierę. To demoralizuje. Podobnie w sądach. Można być delegowanym do ministerstwa, można mieć dodatki funkcyjne. Po co harować w piątek i świątek, skoro jest łatwiejsza ścieżka? Ale kiedyś społeczeństwo upomni się o odpowiedzialność sędziów, np. za areszty wydobywcze. Kiedyś może dojść do postępowań karnych, w których oskarżonymi będą sędziowie – mówi była minister. Po chwili dodaje: – Wie pan, że ja czytam w aktach wszystko.

– Na przykład co?

– Na przykład godziny rozpoczęcia posiedzenia w sprawie tymczasowego aresztowania i jego zakończenia.

– I?

– Czasem trwa to 10, czasem 15 minut. Jestem starym sędzią i nie bardzo sobie wyobrażam, że mogłabym podjąć decyzję w 10 minut. Podejrzany musi podać personalia, musi być odczytany wniosek, musi złożyć wyjaśnienia. Jak odmawia, również trzeba to zaprotokołować. Muszę go zobaczyć... Mamy coraz więcej informacji o dużych odszkodowaniach za niesłuszne areszty tymczasowe. Pamięta pan Amber Gold?

– Wszyscy pamiętają.

– Wszyscy mówili, że Marcin P. powinien zostać aresztowany i to natychmiast. Potem zobaczyliśmy stół pełen akt i wiadomość, że wniosek o areszt wpłynął przed południem. W południe była już decyzja o areszcie. Trochę szybko.

Zauważam, że mechanizmy, jakie wówczas działały, pokazała rozmowa prezesa sądu z niby-doradcą Tuska: sędzia był gotowy wykazać daleko idącą elastyczność.

– Nawet gdyby sędzia nie miał takiego zwierzchnika, to i tak mam wątpliwość, czy zdążyłby przestudiować taką liczbę akt – ripostuje Barbara Piwnik. – Rano akta, w południe areszt. Musiał przeczytać, pomyśleć, przeprowadzić posiedzenie, przygotować decyzję. Kiedy?

– Może sędziowie chcą mieć alibi? – pytam. – Prokurator chce aresztu, to niech ma, jeszcze gość wyjdzie i zakatrupi kogoś siekierą, dopiero będzie...

– Dziś nie mają ci klaskać, dziś decydujesz o cudzym życiu – mówi pani sędzia. – Bierzesz to na swoje sumienie. Młodzi ludzie myślą: ważne, żeby mnie chwalili tu i teraz. Może jestem stara duchem, ale wiem, że po mnie pozostanie to, co w aktach.

– Z podsłuchami sędziowie też chyba nie mają kłopotu? Zatwierdzają je na potęgę!

– Fakt. Idzie to tak taśmowo, że niedługo sędziowie sami na siebie będą podpisywali zgody. Mówię kolegom: „niech nikt nie będzie spokojny, że te decyzje nie będą kiedyś badane”. Młyny sprawiedliwości mielą powoli. Każdy sędzia powinien mieć świadomość, że jego decyzje mogą być analizowane po latach.

– Ale to, że Panią podsłuchują, to nie jest żart?

– Podsłuchiwali i podsłuchują. Przestępcom, świadkom koronnym oferowano profity w zamian za obciążanie mojej osoby. Są na to protokoły, bo przestępcy to mówią na sali. Wiem, że kilka lat temu szykowano prowokację przeciwko mnie.

– Jaką?

– Ktoś miał na korytarzu sądowym przede mną upuścić papierową teczkę, kopertę, jakiś przedmiot. Liczyli, że podniosę to odruchowo. Wtedy miałam zostać zatrzymana na gorącym uczynku przyjęcia łapówki, w świetle kamer oczywiście. Nie wiedząc jeszcze o tym, ale słysząc, co mówią oskarżeni, półpublicznie mówiłam: „Niech mnie zamkną, najpierw się wyśpię, a potem będę przywódcą buntu w zakładach karnych. Wtedy zobaczą, co to znaczy zamykanie ludzi bez dowodów”. Może dlatego odstąpili od chorego planu.

– Kto? Kiedy?

– Kiedyś o tym opowiem.

WYTNIJ, WKLEJ

Jaka jest dziś Barbara Piwnik? Nie chodzi już na wysokich obcasach, mniej się uśmiecha, po wygranym procesie przeciwko dziennikarzom, którzy sugerowali, że jest skorumpowana, ma większą rezerwę do mediów. Ciągle jest elegancka i ciągle walczy.

– Teraz w żartach mówię kolegom tak: „zostanę prokuratorem generalnym. Wtedy ci z prokuratury, którzy robili niegodne rzeczy, będą uciekać przez okna”.

– Co na to koledzy?

– Koleżanka z prokuratury zapytała: „To z kim byś pracowała?”. A ja mam plan: przez tydzień 24 godziny na dobę jestem do dyspozycji tych, którzy chcą odejść z honorem, bo wiedzą, że ich czas się skończył. Drugi tydzień dla tych, którzy chcą wrócić, a odeszli, bo nie mogli tego znieść. Trzeci tydzień pracujemy normalnie.

Barbara Piwnik śmieje się, gdy to mówi, ale nie jestem pewny, czy to do końca żart. Prokuratorem generalnym raczej nie zostanie. Władza za nią nie przepada, a ona krytykuje ją, ile wlezie: instytucję świadka koronnego, likwidację sądów powiatowych, nagrywanie rozpraw, digitalizację akt. Wszystko, co miało przyśpieszyć, usprawnić pracę sądów.

Sama mówi, że jest niedzisiejsza. Komputera używa tylko do sprawdzania aktów prawnych, maila nie ma, uzasadnienia wyroków pisze piórem.

Przyznaje, że coraz mniej rozumie dzisiejsze sądy: wyroki w stylu „wytnij, wklej”, kolegów prowadzących rozprawy z nosem w komputerze. Mówi półżartem: „może jestem stara i głupia”, ale ciągle chce patrzeć w oczy oskarżonych, czuć kłamstwo i widzieć strach.

NUDNE RZEMIOSŁO

– Życie jest teatrem, a rozprawa przed sądem to mały teatr – tłumaczy. – Sędzia musi to rozumieć. Nie dać się zwieść pozorom. Czasem na ogłoszenie wyroku przychodzą dziennikarze i piszą: „Nie wykazał skruchy, śmiał się”. A ja mówię, że trzeba spędzić cały proces na sali, żeby zrozumieć wiele rzeczy.

– Co na przykład?

– Że ludzie potrafią śmiać się ze strachu, a płakać, bo są dobrymi aktorami i wiedzą, kiedy zapłakać. Śmiech i płacz nie zawsze świadczą o skrusze albo jej braku.

Barbara Piwnik znów jest w swoim żywiole, bo chociaż siedzimy w kafejce, ona znów myślami jest w sądzie:

– Na sali funkcjonariusz z psem – opowiada. – Pilnują oskarżonego z bogatą przeszłością kryminalną. Pies śpi. Wchodzi świadek. Poci się, wyłamuje ręce – ewidentnie kłamie. Nagle pies się budzi, rzuca się w kierunku świadka. Mówię: „Co, wykrywacz kłamstwa zadziałał?”.

Kiedy inny świadek pytany o zawód, odpowiedział „przestępca”, Piwnik kazała zaprotokołować.

Zawodowa przestępczość istnieje – mówi. – Zawodowy świat przestępczy wie wszystko na temat sędziów, adwokatów, policjantów. Kto ma kochankę, kto się kłóci z żoną, kto jest powierzchowny, a kto dokładny, kto lubi chodzić na zwolnienia lekarskie. To można wykorzystywać na różne sposoby. Przestępcy mają wyostrzone poczucie sprawiedliwości, wiedział pan?

– Myślałem, że wszyscy są niewinni... – odpowiadam.

– Jasne, że wszyscy są niewinni, ale wiedzą, co to jest sprawiedliwy proces. Kiedyś dostałam list od człowieka, którego sąd pod moim przewodnictwem skazał na 14 lat więzienia, prawie maksymalny wymiar kary: „Dziękuję za przebieg procesu, uzasadnienie, wyrok”. Oczywiście, on też był „niewinny”.

– To takie piękne?

– Człowiek nie chce być poniżany, traktowany niegodnie. Czasem słyszę na sali: „Ja jestem bandziorem, tylko osądźcie mnie za to, co zrobiłem. Niech mi prokurator nie stawia wymyślonych zarzutów”. Uczciwy proces dla oskarżonego jest wtedy, kiedy sędzia zna akta, zna materiał dowodowy. Oskarżeni na to zasługują.

– Lubi pani tych oskarżonych.

– Tak mówią, tylko że wiele razy sąd pod moim przewodnictwem dawał wyroki większe, niż chciał prokurator. Ja tylko uważam, że mam obowiązek wysłuchać człowieka.

– Sąd ma się starać zrozumieć bandytę?

– Orzekałam w sprawie oskarżonego o rozbój. Wiek 30 lat, 10 – w więzieniach. Zastanawiało, że pochodząc z inteligenckiej rodziny, dorosłe życie spędził w więzieniu. W wyniku pytań ustalono, że w sytuacji, kiedy ojciec porzucił rodzinę, on, 17-latek, pobił go, za co trafił do aresztu. A kiedy wyszedł w Wigilię, matka nie wpuściła go do domu i tę noc spędził na dworcu. Przez lata żaden ze skazujących go sędziów tego nie wysłuchał. Skazałam go i pytam: „Zrozumiał oskarżony wyrok?”. A on po raz pierwszy na sali się uśmiechnął i powiedział: „Słuszny wyrok”. Może jego los potoczyłby się inaczej, gdyby ktoś wcześniej chciał go zrozumieć. Był pan w więzieniu?

– Nie tak często jak Pani, przypuszczam.

– Jako minister jeździłam tam często. Trzeba zobaczyć więzienie od środka, żeby zrozumieć, o czym się mówi. Kiedy wchodziłam do celi, oskarżeni musieli wstać z prycz. Czasem, gdy wszyscy zeszli, nie było miejsca, by ktoś tam wszedł, a w kącie stał kubeł na odchody. Bywało, że w jednej celi siedziały 23 osoby. A w nocy w całym więzieniu było 21 funkcjonariuszy. Gdyby więc w tej celi zaczęło się cokolwiek dziać, nie można byłoby jej otworzyć. Trzeba mieć dużą odwagę, żeby nie wiedząc, jak jest w więzieniu, mówić o wysokości kar i ferować wyroki na tego, co się nie rozpłakał. Wiem, że ja jestem rzemieślnikiem, więc jestem nudna.

SWOJE ŻYCIE

Nudna nie jest. Barbara Piwnik to wyjątkowo ciekawy rozmówca. Ma pamięć słonia, doświadczenie ponad 30 lat w todze, wyroki w sprawie najgłośniejszych przestępców. Mało kto jest w stanie ją zaskoczyć.

Może dlatego nie jest zbyt lubiana. Świadka koronnego, który mówił, że był „prawą ręką” znanego, nieżyjącego już gangstera, poprosiła, by podał cechę charakterystyczną dawnego bossa. Powiedział, że nie pamięta. Stało się jasne, że po prostu go nie znał.

Mówi otwarcie, że prokurator powinien mieć więcej lat w metryce niż bandzior kryminalnego stażu. Kiedy funkcjonariusze operacyjni arogancko odpowiadają, że czegoś nie pamiętają, bo „nie kolekcjonują wspomnień”, atakuje: „Tak? Pan się, widać, nie nadaje do tej pracy. Wspomnienia mogą uratować panu życie”.

Kiedyś jeden z funkcjonariuszy rzucił jej na sali: „Mam swoje życie prywatne i nie obciążam pamięci pracą”. Pytam, czy wzięła to do siebie. Że niby właśnie dlatego ona zajmuje się tylko pracą...

– Jak się nie bardzo wie, jak kogoś dotknąć, stosuje się chwyty w rodzaju „Ona nie ma rodziny” – odpowiada spokojnie. – To mój wybór i moja umiejętność organizowania sobie życia. Co obchodzi oskarżonego, czy ta pani się kłóci z mężem, czy dziecko dostało dwóję w szkole. Nigdy nie było w prasie moich zdjęć w rodzaju „z kim jest ta pani”. Bo to jest moja prywatna sprawa.

OBYWATEL

Konia już nie ma – biega po niebieskich łąkach. Nie strzela z braku czasu. Micrę zmieniła na quashkaia z napędem na cztery koła, w automacie. Dobrze radzi sobie w rodzinnych Górach Świętokrzyskich. Mieszka na Mokotowie.

– Kim jestem? Zwykłym obywatelem. Tramwajem przyjeżdżam do pracy. Od ćwierć wieku kupuję w tym samym sklepie spożywczym – mówi.

 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2013