Narodziny reprezentatywki

18 grudnia 1921 roku: tego dnia dla piłkarzy z polskiej „jedenastki” wszystko jest pierwsze.

13.12.2021

Czyta się kilka minut

Kolorowane zdjęcie ekipy polskiej reprezentacji przed meczem z Węgrami (18 grudnia 1921 r.).  / ARCHIWUM WYDAWNICTWA GIA
Kolorowane zdjęcie ekipy polskiej reprezentacji przed meczem z Węgrami (18 grudnia 1921 r.). / ARCHIWUM WYDAWNICTWA GIA

To będzie ich pierwszy mecz. A chciałoby się, aby był też pierwszy gol. Może nawet wygrana, choć w tę mało kto wierzy. Nikt nie wie, jaki poziom reprezentują jako zespół, bo jak donosi prasa: „w wielkiej wszechświatowej rywalizacji ludów jeszcze wogóle udziału nie brali” (pisownia ówczesna). Polska nie należy nawet do FIFA, powstałej w 1904 r. (wejdzie w jej skład w 1923 r.).

Jest 18 grudnia 1921 r. i Polacy właśnie „zawodują” z Węgrami – drużyną znakomitą, z przeszło 80 meczami na koncie. Niebawem zacznie się pojedynek, od którego będziemy liczyć dzieje polskiej reprezentacji w piłce nożnej. Pogoda w Budapeszcie nie sprzyja, jest zimno i deszczowo. Polacy odczuwają trudy podróży: trasa z Krakowa do Budapesztu zajęła im 36 godzin pociągiem, a stawiający pierwsze kroki PZPN wysłał kadrę wagonem niższej klasy.

Gdy wróg u granic

Tymczasem towarzyszący polskim piłkarzom korespondenci ślą depesze do swoich gazet. Wiemy z nich, że czescy celnicy podczas kontroli „czynili wstręty” trenerowi, ale ostatecznie go puścili (Czesi nas nie lubią, my – Czechów: chwilę wcześniej zakończyła się gorąca faza konfliktu o Śląsk zaolziański).

Z relacji prasowych wiemy też, że w Bohuminie piłkarze posilili się sznyclami z piwem, po czym udali się na miasto „napełniając puste ulice śmiechem” i urządzili zawody w biciu głowami o parkan. Następnie wsiedli na powrót do pociągu, a „w drodze uprzyjemniano sobie chwile dyskusjami metafizycznemi nad »szczęściem« we footballu”. Na Węgry dojechali „niewypoczęci, ociężali, pochmurni jak niebo w tym dniu. (...) Kałuża w gorączce, Gintel z bólami żołądka, reszta znużona i zdenerwowana” (cytowane w tekście depesze pochodzą z „Przeglądu Sportowego”, „Tygodnika Sportowego” i „Sportu Polskiego”).

„Reprezentatywka” Polski, odrodzonej w 1918 r., dotąd nie występowała na arenach światowych. Zabrakło jej na olimpiadzie w 1920 r. w Antwerpii, gdzie w szranki stanęło 29 drużyn (na ostatnich tokijskich igrzyskach było ich już ponad 200). Nie stanęli, choć planowali – szyki pokrzyżowała wojna z bolszewikami. „Kurier Warszawski” pisał w lipcu 1920 r.: „Jak to? Wróg stoi u granic ojczyzny, wyciąga łapę bolszewicką po Mińsk, Wilno i Lwów, obwieszczając Europie, że za miesiąc wkroczy do Warszawy, a nasza młodzież będzie grała tenisa w Antwerpii, skakała przez płoty lub pokazywała tłumom polską atletykę?”.

Imperia, narody i piłka

Sportowcy nie wzięli więc udziału w tej olimpiadzie, tak różnej od wcześniejszych. Nie było tam już takich pojedynków jak na poprzedniej – choćby meczu piłkarskiego Cesarstwa Niemieckiego z Imperium Rosyjskim, w którym kajzer pokonał cara 16:0. W 1920 r. zmagania monarchii zmieniły się w zmagania coraz liczniejszych republik. W Antwerpii zabrakło zresztą nie tylko Polaków. Nie było też Węgrów, Niemców, Austriaków, Bułgarów, Turków – drużyn z krajów, które w I wojnie światowej stały po przegranej stronie i zostały ukarane krótkotrwałym wykluczeniem z igrzysk. Nie było też reprezentacji Rosji, gdzie trwała wojna domowa.

Przed I wojną światową polska reprezentacja nie istniała, podobnie jak polskie państwo – choć zdarzało się wówczas, że niektóre regiony ówczesnych imperiów miały swe drużyny. Np. w 1912 r. Mikołaj II pozwolił fińskim piłkarzom wystąpić pod własną flagą na igrzyskach (Wielkie Księstwo Finlandii miało autonomię, z Rosją łączyła je unia personalna). Być może car pożałował tej decyzji – Finowie pokonali reprezentację Rosji 2:1. Londyn z kolei zezwalał na start drużyn Australazji i Związku Południowej Afryki (później Australia i RPA).

W czasach Franciszka Józefa w szeregi FIFA przyjęta została czeska drużyna – Czechy należały do cesarstwa austriackiego jako jego kraj koronny – ale wobec protestu Wiednia prędko ją z organizacji usunięto (obawiano się zapewne, że reprezentacja może umocnić tendencje niepodległościowe). Czesi łatwo się nie poddali: założyli UIAFA, alternatywną wobec FIFA federację, która miała zrzeszać tak państwa, jak i narody. Przystąpiła do niej np. Wisła Kraków, założona w 1906 r. (Cracovia, powstała w tym samym roku, pozostała wierna Austrii). FIFA zakazała rozgrywania meczów z „separatystami”. Trwała więc wojenka UIAFA i FIFA. Powstał nawet Związek Footballistów Polskich, który chciał reprezentować polski futbol, ale na niewiele się to zdało. Monopolu FIFA nie udało się skruszyć. Na swój pierwszy międzynarodowy mecz Polska musiała czekać do 1921 r.

Galicja rządzi!

Organizacja pierwszego meczu międzynarodowego nie była prosta. Z większością sąsiadów nie sposób było zagrać ze względu na trwające konflikty. Rywal nie mógł też leżeć zbyt daleko, aby koszty dojazdu nie były zbyt wysokie.

Najpierw Polska miała debiutować meczem z Belgią (mistrzem z Antwerpii), ale szyki pokrzyżowała wojna 1920 r. Później na mecz umówiono się ze znakomitymi Austriakami. Kontakty sportowe w ramach niedawnych Austro-Węgier były silne. To właśnie w mocnym piłkarsko imperium Habsburgów jedną z liczących się drużyn była Cracovia, później pierwszy mistrz Polski, i to ona była po wojnie wizytówką polskiego futbolu. W c.k. imperium Cracovia miała status „klubu pierwszej klasy” – w Austro-Węgrzech cieszyło się nim 16 drużyn, w tym tylko trzy spoza Wiednia.

Krakowski futbol rozwija się w tym czasie dynamicznie. W 1888 r. w mieście pojawia się pierwsza – przynajmniej oficjalnie – piłka: przywozi ją doktor Henryk Jordan, propagator kultury fizycznej. W 1906 r. gazeta „Nowa Reforma” zamieści ogłoszenie: „Akademicki klub footbalistów (gra w piłkę nożną) zawiązuje się w Krakowie. (...) Uprasza się wszystkich, którzy chcą do tego klubu należeć, o przybycie do parku dra Jordana we środę o godz. 6 wieczorem przed pawilonem”. Tak powstawała Cracovia.

Spośród trzech zaborów to w Galicji polscy „footballiści” odnosili największe sukcesy (o drużynach z zaborów pruskiego, rosyjskiego czy z Górnego Śląska w tym czasie w Europie wiele się nie mówi). Według „Przeglądu Sportowego”, powstałego w 1921 r. jako organ PZPN, Węgrzy zgodzili się w ogóle zagrać z Polską właśnie po tym, jak Cracovia świetnie zaprezentowała się na meczach z węgierskimi drużynami.

Po 1918 r. kluby z Galicji zdominują też polską piłkę. Gdy w 1921 r. zaczną się rozgrywki klubowe, pierwszym mistrzem będzie Cracovia – otrzyma ufundowany przez Ministerstwo Zdrowia Publicznego „puchar wędrowny”. Do 1932 r. tylko jeden jedyny raz mistrz Polski nie będzie pochodzić z Krakowa lub Lwowa.

Tę dominację widać również sto lat temu podczas meczu z Węgrami. Na boisko tego dnia wybiega siedmiu zawodników z Cracovii, dwóch z Polonii Warszawa oraz po jednym z Pogoni Lwów i Warty Poznań. Ówczesne przepisy nie przewidywały zmian w trakcie meczu, więc ławka rezerwowych nie istniała. Grano na ogół z piątką napastników, trójką pomocników i dwójką obrońców – odwrotnie niż dziś.

Kuchar cuci bramkarza

Gdy piłkarze wybiegają na murawę budapeszteńskiego stadionu, ich celem jest nie tyle wygrać (choć pewnie nie mieliby nic przeciwko temu), co przede wszystkim się nie zbłaźnić. Polscy korespondenci będą później pisać: „Gra rozpoczyna się w szalonem tempie. Węgrzy przechodzą odrazu do szeregu ataków”; „Robinzonady Lotha” (naszego bramkarza); „Węgrzy napadają z furją”; „Deszcz uczynił boisko elastycznem”. Polacy nie potrafią strzelić, a „część winy tego spoczywa na pomocy, która nie karmiła ataku dobremi piłkami”.

W końcu zabraknie robinzonady Jana Lotha (z Polonii Warszawa; jedynego w historii polskiej drużyny zawodnika, który czasem grał jako bramkarz, a czasem jako napastnik). Węgrzy prowadzą. Chwilę później podanie od Józefa Kałuży (z Cracovii; w latach 30. będzie trenować reprezentację) otrzymuje Wacław Kuchar (z Pogoni Lwów; potem selekcjoner). Kuchar strzela, piłka trafia w głowę węgierskiego bramkarza. Ten pada. Sędzia nie przerywa gry. Kuchar ma przed sobą pustą bramkę. Ale zamiast strzelić pierwszego w dziejach polskiej drużyny gola, cuci Węgra, który stracił przytomność.

Z ławki trenerskiej przygląda się temu Imre Pozsonyi. Na co dzień trenuje Cracovię, a dziś kieruje też polską drużyną. W przeszłości zawodnik reprezentacji Węgier, wystąpił w pierwszym w historii jej meczu – w 1902 r., gdy Węgrzy przegrali z Austriakami (przypomina się tu mem z Euro 2016, gdy Austria spotkała się z Węgrami: na memie Franciszek Józef, dowiadując się, że szykuje się mecz Austria–Węgry, pyta: „A przeciw komu zagrają?”). Gdy Pozsonyi opuści za jakiś czas Cracovię, zostanie trenerem FC Barcelony.

Ale dziś Pozsonyi wspiera Polaków. Czytelnicy nazajutrz dowiedzą się, że „w pierwszej połowie gry przewaga Węgrów była widoczna, po pauzie gra prawie równomierna”. Niestety na koniec Polska przegrywa jeden do zera.

Rozwój wprost żywiołowy

Ale i tak w powszechnym odbiorze sukcesem jest sam już mecz. Prasa uzna go „zaszczytną dla nas przegraną”. Gazety piszą: „Wynik ten jest naprawdę nadzwyczaj chlubny. Ponieśliśmy porażkę najmniejszą jaką zna ten sport”. Gdzie indziej: „Przez wynik ten doprowadziliśmy do tego, że od razu stajemy się państwem, z którem zagranica w sporcie piłki nożnej się liczyć musi”.

Dziennikarze przesadzają, pisząc, że Węgry są najlepszą drużyną Europy, choć prawdą jest, że należą do czołówki. Międzywojnie to czas największych w historii sukcesów piłkarskich krajów powstałych po rozpadzie Austro-Węgier (choć dziś z futbolu węgierskiego pamiętamy głównie złotą „jedenastkę” Ferenca Puskása i finał z 1954 r., gdy Węgrzy o włos zostaliby mistrzami świata).

Podsumowując rok 1921, „Przegląd Sportowy” napisze: „Bilans sportowy Polski za rok ubiegły przedstawia się nader korzystnie. Postęp z zadowoleniem notujemy w każdej dziedzinie. Żywiołowy wprost rozwój notuje piłka nożna”. A Polska i Węgry spotkają się niebawem na pierwszych dla naszych piłkarzy igrzyskach (Paryż 1924), choć tam przegrają 0:5. Na międzynarodowe sukcesy piłkarskie będziemy musieli jeszcze poczekać.

Później

Meczem z Węgrami polska „reprezentatywka” otworzyła swoje zmagania w międzywojniu i podobnym meczem je zakończy: 27 sierpnia 1939 r. w Warszawie pokona 4:2 Węgrów, ówczesnych wicemistrzów świata. Kolejnych planowanych wtedy spotkań (3 września z Bułgarią i 6 września z Jugosławią) już nie będzie.

Wśród polskich sportowców, którzy stracą życie w kolejnych latach, będzie kilku spośród tych, którzy w 1921 r. grali w Budapeszcie. Napastnik Martin Einbacher zginie w Auschwitz. Innego napastnika, Leona Sperlinga, gestapowiec zastrzeli w getcie. Obrońca Ludwik Gintel zdąży uciec do Palestyny, popełni tam samobójstwo. Jego kolega z defensywy, Artur Marczewski, zostanie w 1945 r. schwytany przez Sowietów i ślad po nim zaginie.

Niektórzy z ich boiskowych kolegów będą po wojnie trenerami lub gwiazdami. Ale to już będzie inna piłka i inna „reprezentatywka”. ©

Autor jest stałym współpracownikiem „TP”. Autor książek reporterskich, m.in. „Kajś. Opowieść o Górnym Śląsku”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz zajmujący się Europą Wschodnią, redaktor dwumiesięcznika „Nowa Europa Wschodnia”. Autor książki „Królowie strzelców. Piłka w cieniu imperium”, Czarne 2018.  Za wydany w 2020 r. reportaż „Kajś. Opowieść o Górnym Śląsku” otrzymał podwójną… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 51-52/2021