Najlepsza cząstka

Odruch Marty z Betanii odzwierciedla to, co w nas najbardziej ludzkie. Przekonujemy się o tym także w ostatnich dniach.

11.04.2022

Czyta się kilka minut

KATARZYNA PILITOWSKA (w żółtej czapce): „Odzew był natychmiastowy. W takim jedzeniu jest coś więcej niż pożywienie”. Akcja „Zupa dla Ukrainy”, Dworzec Główny w Krakowie, 8 marca 2022 r. / GRAŻYNA MAKARA
KATARZYNA PILITOWSKA (w żółtej czapce): „Odzew był natychmiastowy. W takim jedzeniu jest coś więcej niż pożywienie”. Akcja „Zupa dla Ukrainy”, Dworzec Główny w Krakowie, 8 marca 2022 r. / GRAŻYNA MAKARA

Łatwo przegapić ten obraz w Królewskim Muzeum Sztuk Pięknych w Brukseli, bo pędzi się już wtedy do sali z Brueglami. Ale jeśli zwolni się kroku, po prawej stronie napotka się zmęczone oczy. Należą do skubiącej ptactwo kobiety o krępych przedramionach i krótkich palcach. Obok niej spoczywa upozowana szynka lśniąca od warstw tłuszczu, kosz z kaczką i marchwią, dwie bułki, dzban. Za nią są jeszcze dwie kobiety: jedna dzierży żelazny rożen z nadzianym nań połciem mięsiwa i oskubaną już kurę, druga, w fartuchu, przysiadła tyłem do widza przy palenisku, dając odpocząć opuchniętym dłoniom.

Na obrazie Joachima Beuckelaera „Chrystus w domu Marii i Marty” (1565) ewangeliczna scena ulega odwróceniu – widać ją głęboko w tyle, ledwo majaczącą w odcieniach szarości. Marta stoi tam w dali, pomiędzy Mistrzem a kuchnią, jakby mediowała między przedstawionymi na malowidle światami. Jej siostra Maria spoczywa na poduszkach u stóp Jezusa, któremu flamandzki malarz kilkoma dotknięciami pędzla odmalował taką minę, jakby właśnie on spostrzegł, że tam, w kuchni, poza wygodną przestrzenią kontemplacji, coś się dzieje. A pierwszy plan to życie, z jego barwami, mięsistością, sokami, codziennym doświadczeniem i zmęczeniem.

Kto choć okazjonalnie gotuje, ten pewnie nieraz poczuł ukłucie na wspomnienie sceny w Betanii, gdzie Marta za całe swoje starania słyszy – i z tym będzie musiała przejść do historii – że to jej siostra obrała lepszą cząstkę.

Ta „lepsza cząstka” stanie się potem wygodną wymówką, zaś Marta zostanie sprowadzona do roli patronki czynności potrzebnych wprawdzie, ale jakoś nieszlachetnych, kuchennych i, a jakże, kobiecych. W najlepszym wypadku – dopiero wiodących ku doskonałości vita contemplativa.

A tymczasem odruch Marty odzwierciedla to, co w nas najlepsze. W rzeczy samej – najbardziej ludzkie.

Zupa dla Ukrainy

„Oho, będą głodni” – pomyślała wtedy na wieść o uchodźczyniach i uchodźcach z Ukrainy przybywających na krakowski dworzec. Teraz dyżuruje na tyłach budynku, w którym od XVIII w. składowano wielicką sól czekającą na spławienie Wisłą. Wiosną 2022 r. jest tu skład litrowych słoików z zupą. Całe to miejsce pulsuje: ktoś wchodzi, ktoś wychodzi, przynosi słoiki bądź sięga po nie z pełnych regałów, ktoś się nieśmiało wita, ktoś raportuje coś koordynatorce, ktoś dziękuje. Wszystko w otoczeniu przedziwnych barwnych instalacji – bo przestrzeni tej użycza Centrum Sztuki Współczesnej Wiewiórka.

– Wyszło stąd już 60 tys. zup – mówi znad laptopa Katarzyna Pilitowska, koordynatorka akcji. Prowadzi w mieście dwa lokale, napisała wraz z córką Zofią dwie książki kucharskie, jest animatorką kultury kulinarnej – i wolontariuszką. Gotowała m.in. w „Zupie na Plantach”, inicjatywie karmiącej osoby bezdomne, a pomagając jesienią na granicy polsko-białoruskiej, zetknęła się z warszawską kooperatywą „Zupa na granicę”. Gdy więc pomyślała, że uchodźcy będą głodni, z miejsca – wraz z literaturoznawczynią Anną Chromik, która wpadła na identyczny pomysł – założyła facebookową grupę „Zupa dla Ukrainy Kraków”.


ATAK NA UKRAINĘ | KORESPONDENCJE, ZDJĘCIA, ANALIZY | CZYTAJ NA BIEŻĄCO W SERWISIE SPECJALNYM >>>


– Odzew był natychmiastowy, nie upłynęło nawet pół godziny – opowiada Pilitowska. Zupę dla Ukrainy ruszyło gotować blisko 4,5 tys. osób.

W grupie organizatorki alarmują, gdy kończą się zapasy, i instruują, że zupa ma być wegańska (Pilitowska, która sama nie je mięsa, tłumaczy: – Bo taka lepiej się przechowuje, każdy może ją zjeść i dbamy w ten sposób o dobrostan zwierząt) i objaśniają, jak ją pasteryzować. A członkowie grupy koordynują się też sami: skrzykują się na dowóz porcji zup do Składu Solnego albo ogłaszają, że mają słoiki do oddania. Są też tacy, co proszą o porady dla początkujących, bo specjalnie dla tej akcji uczą się gotować.

– Zupę gotują seniorzy z centrum aktywizacji i koło gospodyń wiejskich, grupa mam z dzielnicy Podgórze i kilka krakowskich restauracji – wylicza Pilitowska. – Jest nawet wolontariat turystyczny: ludzie z zagranicy odwiedzający Kraków przychodzą pomagać na kilka dni. Wolontariusze wydawali zupę na dworcu, słoiki od początku trafiały na wszystkie przejścia graniczne, ale też do Lwowa, Kijowa, Charkowa.

Z zupą jest tak, że wymaga zaangażowania, przemyślenia, dania od siebie czegoś ekstra, ale ugotować może ją właściwie każdy. Także ktoś, kto nie ma w sobie śmiałości aktywisty albo po prostu czasu. – W takim jedzeniu jest coś więcej niż pożywienie – mówi Pilitowska.

– Zupa jest konkretna – dodaje Piotr Żyłka, jeden z twórców „Zupy na Plantach” i szef organizującej ją fundacji ZUPA, autor wywiadów-rzek z praktykami duchowości i dobroczynności. – To szybka, realna pomoc. I taki rzeczywiście był pierwszy odruch wielu ludzi: mam siły, zdrowie i zasoby, mogę pomóc. To chyba naturalne?

Żyłka kontynuuje: – Ale nawet my byliśmy zaskoczeni skalą chęci pomagania. Wpływ na masowe zaangażowanie w pomoc dla Ukraińców może mieć to, że po raz pierwszy od dawna doświadczamy ludzkiej krzywdy z bardzo bliska, bo to nie dzieje się gdzieś daleko w Syrii czy Sudanie, ale u naszych sąsiadów, i z taką intensywnością. Nie da się jej nie widzieć. I to jeszcze wyrządzanej przez Rosję, z którą nasze społeczeństwo też ma różne trudne doświadczenia. Może pojawił się w nas, obok współczucia i solidarności, także lęk. Gdy działasz, nie masz czasu na rozmyślanie o swoich obawach, tylko pomagasz ludziom, którzy są w potrzebie, i doświadczyli tego, czego ty sam też się boisz.

Na drugiej szali

– Tak, można popatrzeć na rzucenie się w działanie jako pewnego rodzaju mechanizm obronny – mówi Natalia de Barbaro, psycholożka i socjolożka. – Gdy działam, nie kontaktuję się z zamętem we mnie, jakbym mówiła sobie: „teraz nie mogę czuć tego, co czuję”. Ale to wcale nie unieważnia samego tego działania ani motywów, z których ono płynie – tłumaczy.

Od miesiąca sama więcej gotuje. – Zauważyłam, że w gotowaniu splatają się trzy wartości: po pierwsze, gdy słyszę o wojnie, dostarcza ono kojącej świadomości, że w ogóle mam jedzenie – wylicza. – Po drugie, daje ono okazję do ­skupienia. I po trzecie, najważniejsze, sprawia, że mogę coś dać.

De Barbaro także wspomina tamtą drugą granicę, białoruską. – Patrzyliśmy na to, a część z nas ciągle na to patrzy, i w zbiorowej podświadomości rodzi się wyrzut sumienia – mówi. – Sama tego doświadczyłam. Wtedy ograniczyłam swoją pomoc do przekazywania datków. A teraz, pomagając konkretnym ludziom, na przykład robiąc tak podstawową rzecz, jak dzielenie się jedzeniem, możemy sobie pokazać, że jednak jesteśmy dobrymi ludźmi. Nie po to, żeby wyrzut sumienia zagłuszyć, tylko żeby położyć coś na drugiej szali. Próbować uzbierać przeciwwagę dla całego tego zła. Możemy nie być bezsilni.

Ten odruch karmienia odczuło mnóstwo ludzi, którzy nie tylko zabrali się za gotowanie zup, ale też zaczęli przywozić na dworce kanapki i składniki na nie, słoiczki dla dzieci i batony energetyczne. Zadbanie o posiłek to coś, co każdy potrafi zrobić. I co może zrobić.

– Bo nie ma ludzi, którzy nie jedzą – mówi Katarzyna Pilitowska.

A odruch karmienia zatacza kręgi i wyraża coraz więcej. U rodziców Natalii de Barbaro znalazła gościnę Maria ze Lwowa wraz z dwójką dzieci, informatyczka. – Najpierw zrobiliśmy dla niej zakupy, potem poszłam do restauracyjki w sąsiedztwie z propozycją, że Maria z dziećmi będą się tam stołować, a my za to zapłacimy. Ale właściciele lokalu powiedzieli, że zapraszają ich serdecznie i nie chcą pieniędzy – opowiada psycholożka. – Maria jednak wolała sama gotować swoim dzieciom, a do tego nalegała, żeby choć raz ugotować coś także dla nas. Zrobiła barszcz ukraiński, wareniki, czyli pierogi, w sosie grzybowym, i strudel – wspomina. – Wszyscy wszystkich pragnęli karmić.

W karmieniu de Barbaro widzi coś absolutnie pierwszego. Może rodzicielskiego, a może po prostu ludzkiego. – Karmiąc głodnego, jesteśmy w bliskim kontakcie ze swoim człowieczeństwem – mówi.

Możliwe, że nawet w bardzo ścisłym, biologicznym sensie.

Hipoteza paleniska

Inne zwierzęta też się karmią. Przede wszystkim, gdy w grę wchodzi opieka nad potomstwem. Niektóre, jak kruki, papugi, mewy czy dzięcioły, dzielą się też pożywieniem, gdy starają się o względy partnera. W jednym i drugim socjobiolodzy, jak Desmond Morris, upatrują zresztą źródła naszych pocałunków. Niektóre zwierzęta dzielą się też jedzeniem z innymi członkami stada, ale to zawsze ściśle się wiąże z pokrewieństwem i pozycją w grupie. Ale czy jakieś inne zwierzęta dzielą się jedzeniem z niespokrewnionymi głodnymi, słabszymi, chorymi?

– Rzeczywiście, wydaje się, że to coś unikalnego dla nas, ludzi – mówi „Tygodnikowi” prof. Richard Wrangham, światowej sławy prymatolog i antropolog biologiczny. I wspomina, że jego mentorka Jane Goodall bodaj tylko raz w całej karierze zaobserwowała taki gest u małp, i to spokrewnionych: jeden szympans przyniósł pokarm swojemu choremu na polio, niemogącemu chodzić bratu. – Ponadto u szympansów pewne zachowania społeczne występują w kontekście polowania i dzielenia zdobyczy, ale to zawsze się wiąże z rywalizacją i agresją – dodaje. – Jak odległe od tego są nasze kolacje! Ludzie, poprzez gotowanie, zmienili cały proces pozyskiwania pokarmu i jedzenia z czegoś indywidualnego w społeczne.

Wrangham jest autorem koncepcji, w świetle której to właśnie gotowanie odegrało kluczową rolę w ewolucji człowieka: przenosząc obróbkę żywności poza swój organizm, homininy zaoszczędziły czas i energię potrzebne na żucie i trawienie oraz zasilanie energochłonnych tkanek układu pokarmowego. Wszystko na rzecz innej energochłonnej tkanki: mózgu. Pociągnęło to, obok rozwoju jego samego, masę innych konsekwencji. Bo gotowanie gromadzi, a ugotowaną żywnością łatwiej się dzielić. Także z tymi, którzy nie mogą jej sami zdobywać, czy wręcz nie potrafiliby poradzić sobie z surowym pokarmem: osobnikami chorymi i starymi. Paleoantropolodzy znają takie znaleziska, jak kości leciwego neandertalczyka z La Chapelle-aux-Saints, który stracił większość zębów, ale kość w ich miejscu zdążyła się zaleczyć, co znaczy, że utraciwszy możliwość żywienia się samodzielnie, pożył jeszcze, zapewne objęty opieką. Czy gotowanie przyczyniło się do tego, że ludzkość stała się bardziej ludzka?

– Dokładnie tak – zgadza się Wrangham. – Opisaliśmy ze współpracownikami „hipotezę paleniska”, według której fakt, że ludzie nauczyli się kooperować przy posiłku, ściśle się wiąże z potrzebą poskromienia potencjalnej agresji. Otóż gotowanie trudno ukryć i długo ono trwa, ściąga więc złodziejaszków i wystawia kucharza na niebezpieczeństwo. Potrzebny był zatem system społeczny przemieniający ryzyko wybuchu agresji w porozumienie.

Przy tamtych paleniskach powstał potężny symbol. Prof. Wrangham uśmiecha się, słysząc o słoikach z zupą, kanapkach i odruchu karmienia.

– To niezwykle mocno widać właśnie w przypadku dzielenia posiłku z obcymi – podchwytuje. – Wspólny posiłek tworzy więź znacznie głębszą niż wdzięczność za udostępnienie kilku kalorii. Bo oto stajemy się częścią jednej społecznej sieci.

– Dla mnie posiłek jest czymś, co łączy totalnie i pomaga się poznać – Pilitowska mówi w gruncie rzeczy to samo. – Wspólny stół dla ludzi wokół niego może być namiastką tego, co właśnie stracili. Gdy poszliśmy pierwszy raz z zupą na dworzec, był właśnie barszcz ukraiński. Jedna z pań się rozpłakała, mówiąc, że przypomina jej dom.

▪▪▪

Natalię de Barbaro złoszczą pytania o to, kiedy ten odruch karmienia wygaśnie, a zapał przejdzie. – Przejdzie czy nie, ale to wszystko, co teraz się dzieje, po prostu się liczy i nie ma co gadać – mówi. – Może takie pytania biorą się stąd, że trudno na dłuższą metę wytrzymać z założeniem, że ludzie są dobrzy. Bo to chwiejne założenie, podatne na zranienia, bezpieczniej się osadzić w przekonaniu, że świat jest okropny. Ale może warto zaryzykować i zobaczyć, że nie tylko wielkie zło, które się dzieje, jest realne, ale że dobro, którego jesteśmy częścią, też jest prawdziwe? ©℗

NATALIA DE BARBARO: Próbujemy uzbierać przeciwwagę dla całego tego zła. Możemy nie być bezsilni.

PIOTR ŻYŁKA: Gdy działasz, nie masz czasu na rozmyślanie o swoich obawach.

RICHARD WRANGHAM: Wspólny posiłek tworzy więź znacznie głębszą niż wdzięczność za udostępnienie kilku kalorii.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zastępca redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”, dziennikarz, twórca i prowadzący Podkastu Tygodnika Powszechnego, twórca i wieloletni kierownik serwisu internetowego „Tygodnika” oraz działu „Nauka”. Zajmuje się tematyką społeczną, wpływem technologii… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 16/2022