Na wafelki

10.01.2022

Czyta się kilka minut

 / ANTONS JEVTEREVS / ADOBE STOCK
/ ANTONS JEVTEREVS / ADOBE STOCK

Dwieście milionów dolarów zamierza zainwestować Tajwan na Litwie, niejako w podzięce za to, że ze wszystkich krajów wolnej Europy to ona zbliżyła się najbardziej do uznania oczywistego faktu: Tajwan to suwerenne państwo, z którym należy mieć właściwe relacje dyplomatyczne, a nie jakaś krnąbrna chińska prowincja, z którą utrzymuje się stosunki pokątne, zapewniając potem, że „ja tylko tę panią pytałem o godzinę”. Chinom się to, rzecz jasna, nie spodobało, ogłosiły bojkot produktów naszego sąsiada oraz towarów wytwarzanych gdziekolwiek indziej z udziałem części powstałych na Litwie. Wspólnota europejska drapie się na razie w głowę, jak by tu okazać coś na kształt skutecznego rewanżu, ale tak, żeby w żadnym razie nie popsuć nikomu biznesu. Współczuję jej (czyli nam), trudno się zebrać do działania pod presją, a tu ma ona jeszcze do strawienia gorszy pasztet z szantażem Rosji na granicy ukraińskiej.

Patrząc tak czysto po kupiecku, zachowanie Litwinów okazuje się całkiem sensowne i per saldo gest może się nieźle opłacić. Dwieście milionów obiecane przez Tajwan to nie jest wielka kwota. Na waciki. Choć w tym kontekście raczej trzeba powiedzieć: na wafelki. Ściślej, na wafle krzemowe, będące podstawą produkcji półprzewodników. W której to dziedzinie Tajwan sam liczy się tyle, ile cała reszta świata razem wzięta. Przy czym zazdrośnie strzeże swoich technologii i nie przenosi ich byle gdzie (zwłaszcza jeśli chodzi o Europę). Dlatego ta nawet niewielka kwota zyskuje ogromny ciężar, jeśli w ślad za nią Wilno stanie się choć niewielkim przyczółkiem wafelkowego imperium. Jego długie macki sięgają wprost do waszej lodówki, płyty indukcyjnej, inteligentnego piekarnika i jeszcze inteligentniejszego robota podłączonego do internetu. Jeśli macie dziś problem z wymianą go na jeszcze nowszy model, samoczynnie lepiący pierogi i zawijający gołąbki, to dzieje się tak właśnie przez ogólnoświatowe zatory w dostawach mikroczipów z Azji.


SMAKI. Czytaj felietony kulinarne Pawła Bravo w "Tygodniku"


Umysł ludzki, skłonny oswajać cielesnymi skojarzeniami nowe, niezrozumiałe elementy, nazwał kiedyś klocki stanowiące budulec każdego mózgu elektronicznego „kośćmi”. Stało się tak zapewne przez skojarzenie ich kształtu z kostką do gry, ale dziś ta anatomiczna metafora okazuje się mieć jeszcze głębsze odniesienia. Kryzys w łańcuchach dostaw półprzewodników, czyli niedobór kości krzemowych, sprawia, jakby z naszej kultury materialnej ktoś usuwał kolejne fragmenty szkieletu. Ciało naszej codzienności osuwa się w bezwład i bezkształt. Jaja, mąka, cukier, drożdże tudzież marchew, cebula, seler, łopatka leżą smętnie na blacie, każda rzecz osobno, na próżno czekając, aż jakaś siła sprawcza zjednoczy je i podda procesom stwórczym, z których powstanie strawa. Miliony przepisów i receptur zawieszonych w chmurze, zgodnie z trendem outsourcingu naszej pamięci i doświadczeń, też tracą zdolność poruszania rzeczywistością. Polecenie typu „nastaw obroty na siedem pulsacyjnie przez piętnaście sekund” traci sens, jeśli braknie maszyny, której można zadać jakiekolwiek obroty, puls czy tempo.

Zagnieść lepkie, błotniste ciasto ręką, a potem pilnować, by pod ściereczką miało ciepło i rosło bez przeciągów. Mieszać konfiturę drewnianą łyżką, aż drętwieją nadgarstki, a znudzony umysł zaczyna sobie przypominać wzory na ruch przyspieszony po okręgu. Przetrzeć mus przez sito, wkurzając się, że połowa i tak zostaje między oczkami. Obrać skrobaczką wór kartofli, zbyt niekształtnych, żeby dało się nadać palcom sensowny algorytm ruchów. Odszypułkować nożykiem jabłka, siekać marchew na równiutką zapałkę, ogórki na wióry, a cebulę na piórka. To wszystko jest w zasięgu pary rąk każdego (z wyjątkiem bezrękich, jak śpiewał Brassens), dziesięciorga zwinnych palców, które można odziać w nitrylową rękawiczkę, jeśli boicie się plam i spierzchniętej skóry. Znów popadam w naiwny sentymentalizm, powiadacie, dobry dla ludzi traktujących gotowanie jako weekendową rozrywkę, a nie codzienne żmudne zadanie. Nie mam na to celnej odpowiedzi, ale jak czytam o tym, ilu naprawdę ważnych, trudnych do zastąpienia maszyn nie daje się dziś sprawnie dostarczyć z powodu braku nieszczęsnych krzemowych wafelków, to robi mi się głupio, że część z nich idzie na miksery z pikającym wyświetlaczem.©℗

W pierwszych dniach roku, sprzątając zakamarki kuchni z ostatnich śladów świątecznego czasu, znalazłem zapomnianą garść suszonych fig. Udało mi się dzięki nim podkręcić pieczoną brukselkę, którą kocham przez całą zimę, ale każda wszak miłość zaczyna szukać atrakcji. Kroimy sześć suszonych fig na drobne kawałki, przekładamy na godzinę do miseczki z wodą. Pół kilo brukselki czyścimy z nadpsutych listków, solimy, posypujemy wędzoną papryką, polewamy obficie oliwą, dodajemy namoczone figi, dwa obrane ząbki czosnku i pieczemy ok. pół godziny w 180 stopniach (jeśli brukselka jest większa niż 1 cm, to przed pieczeniem kroimy ją na połówki), dolewając na dno brytfanki wodę z moczenia. Po wystudzeniu dodajemy garstkę ciemnych winogron pokrojonych na pół i posypujemy siekanymi migdałami. Można podawać lekko podgrzane, w ten sposób mocniej wydobędziemy słodkie smaki na pierwszy plan.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 3/2022