Myśliwski: Żywot nieopisany

Myśliwski jako pisarz nie wątpi, że jakiś wspólny sens naszych poszukiwań istnieje. Bo gdyby nie istniał, sam akt opowiadania, a więc i literatura – nie byłyby możliwe.

21.03.2022

Czyta się kilka minut

Wiesław Myśliwski,  Warszawa, 5 czerwca 2014 r. / WŁODZIMIERZ WASYLUK / FORUM
Wiesław Myśliwski, Warszawa, 5 czerwca 2014 r. / WŁODZIMIERZ WASYLUK / FORUM

W czerwcu 2019 r. jeździliśmy z Wiesławem Myśliwskim i grupą przyjaciół po miejscach związanych z jego dzieciństwem i młodością. Okazało się, że dom w Dwikozach, w którym przyszedł na świat, obrócił się w ruinę: dach się zapadł, wnętrze zarosło trawą, a z okien wystają gałęzie młodych drzewek. Nie ma już opisanego w „Widnokręgu” domu na sandomierskich Rybitwach, nie ma kamienicy, w której przez rok mieszkał na stancji, rozebrano też dom, pod który odprowadzał swoją sympatię, a potem narzeczoną. Nie ma nawet wzniesionego już po wojnie domu jego matki; kiedy zajechaliśmy na ulicę Dworcową w Dwikozach, w miejscu, gdzie kiedyś stał, leżała sterta zwęglonych desek. Patrząc na krążącego bezradnie wśród zgliszcz, pomyślałem, że jest w tym znikaniu poszczególnych miejsc coś symbolicznego.

„To nie pisarz jest ważny – podkreślał Myśliwski wielokrotnie – ważne są jego dzieła”. Protestował też, kiedy z jego powieści usiłowano wyłuskiwać wątki autobiograficzne. „Nikt nie zna mojego życia – powtarzał stanowczo – sam nie wiem, czy je znam”. Wędrując po jego rodzinnych stronach, można było ­odnieść wrażenie, jakby rzeczywistość ­posłuchała go i sama zaczęła zacierać ślady.

Tylko nie o życiu

Nie w tym rzecz, że biografia Myśliwskiego skrywa jakieś tajemnice. Chodzi o coś bardziej zasadniczego: pisarz przez całe lata walczył o to, żeby nie czytać literatury jako relacji z tego, co pisarz przeżył, zobaczył, doświadczył. Literatura nie powinna być reprodukcją tego, co się wydarzyło, powieść to nie inwentarz doświadczeń, lecz ich przetworzenie. Zdaniem Myśliwskiego o tym, co się wydarzyło, tak naprawdę niewiele wiadomo. Pamięć miesza kolejność zdarzeń i ich przebieg, nasyca je nowymi emocjami, myli się w szczegółach, fragmentaryzuje, a nierzadko – mistyfikuje. Każdy człowiek zamienia swoje doświadczenia w opowieść, ta zaś rządzi się regułami, jakie wyznacza jej język, a szczególnie mowa – jego najdoskonalsza, bo najbardziej wolna forma istnienia. I właśnie wierność mowie jest, zdaniem pisarza, istotą literatury, nie idee, bohaterowie czy zdarzenia. „Nie ma w literaturze nic nudniejszego niż przygody” – żartuje Myśliwski. Bo niepowtarzalni jesteśmy nie tyle w naszych przeżyciach, ile w tym, jak je opowiadamy.

Wiedząc to wszystko, nigdy nie zgodził się na rozmowę rzekę o swoim życiu. Równocześnie udzielił jednak kilku­dziesięciu mniejszych i większych ­wywiadów, w których coś niecoś ze swej biografii odsłonił. Na 90. urodziny ­Myśliwskiego w Znaku ukazał się właśnie tom zatytułowany „W środku jesteśmy baśnią”, w którym część z tych wywiadów została przedrukowana. Znalazły się w niej też jego najważniejsze publiczne wystąpienia – na czele z wygłoszonym przed laty w Mikołowie wykładem „Kres kultury chłopskiej”. Praca nad książką trwała trzy lata, pomagaliśmy w niej ja i Jerzy Illg, ale ostatecznie to sam autor dokonał wyboru tekstów, ułożył je i wspólnie z żoną zaproponował ­zestaw zdjęć, które je zilustrowały.

Można z tego zbioru wyłuskać całkiem sporo informacji, bo paradoks polega na tym, że choć Myśliwski nie lubi się odsłaniać w publicznych sytuacjach, to prywatnie jest znakomitym gawędziarzem, chętnie opowiadającym o zdarzeniach ze swego życia. Niektórym jego rozmówczyniom i rozmówcom udało się tę słabość wykorzystać i sprowokować pisarza do opowieści o sobie. Można więc czytać ten nowy tom jako swoistą autobiografię – bo innej na pewno nie będzie.

Różne mowy

Urodzony 25 marca 1932 r. w podsandomierskich Dwikozach, Myśliwski wspomina dzieciństwo jako czas nieustannych przeprowadzek ze wsi do miasta i z powrotem. Wbrew powszechnemu przekonaniu, jego korzenie są mieszczańsko-chłopskie, a nie wyłącznie chłopskie. Ojciec Julian pochodził z Ćmielowa, był oficerem Wojska Polskiego, walczył w wojnie polsko-bolszewickiej, a wiele wskazuje na to, że wcześniej także w Białej Gwardii (m.in. w okolicach bombardowanego dziś Charkowa). Po demobilizacji pracował jako urzędnik, a w końcu znalazł posadę w zakładach zbrojeniowych w Starachowicach. Musiał lubić polską literaturę romantyczną, bo urodzonemu w 1932 r. synowi wybrał imię Wiesław, a młodszej od niego o dziesięć lat córce – Grażyna. Syn wspomina, że miał mocny głos i chętnie śpiewał, ale niestety, chorował na serce, długo zresztą ukrywając przed rodziną, jak poważna jest ta choroba. Zmarł w momencie, gdy „nie wypadało już umierać” – latem 1945 r., dwa miesiące po zakończeniu wojny.


Wiesław Myśliwski w rozmowie z Anną Goc: Książkę pisze się w równym stopniu świadomie, co nieświadomie. Pisze się jakiś fragment i nie wie się, dlaczego, ale takie fragmenty bywają najlepsze. Jakby to język sam je pisał, jakby język wiedział więcej, jakby był mądrzejszy od nas.


 

Po jego śmierci Wiesław czuł się zobowiązany, żeby pomagać matce w utrzymaniu rodziny. Marianna z Gałęzów była przed wojną działaczką Związku Młodzieży Wiejskiej „Wici” i wychowanką Uniwersytetu Ludowego Ignacego i ­Zofii Solarzów. W czasie okupacji zdecydowała się przenieść z dziećmi do rodzinnego domu w Dwikozach. „Mieszkałem na przemian to na wsi, to w mieście, więc nasyciłem się różnymi mowami ludzkimi – opowiadał mi po latach Myśliwski. – Najwięcej tej chłopskiej mowy nasłuchałem się do trzeciego roku życia i nieco później, gdy po śmierci ojca zamieszkaliśmy już na stałe na wsi. Kiedy poszedłem do szkoły średniej, na każdą niedzielę odwiedzałem matkę, która mi opowiadała, co się działo przez cały tydzień”.

Pisarz nosi w sobie silne wspomnienie wojny. Na cmentarzu w Dwikozach pokazywał nam grób partyzanta, którego rozstrzelano w pobliskim wąwozie. Razem z innymi chłopcami przybiegł, żeby zobaczyć jego zwłoki, i pamięta, że zastrzelony miał między brwiami małą dziurkę po kuli. W „Traktacie o łuskaniu fasoli” opisał scenę, w której chłopiec patrzący ze wzgórza na płonące wsie wybucha śmiechem. To jedno z jego własnych wspomnień – z lutego 1944 r., na kilka miesięcy przez wkroczeniem Rosjan na przyczółek sandomierski. Stał wtedy z matką na wzgórzu zwanym Winnicą w gromadzie wystraszonych ludzi. „Ktoś się modlił, ktoś płakał, matka kazała mi uklęknąć, a ja (z niewiedzy? głupoty? strachu?) się roześmiałem. To wspomnienie tkwiło we mnie przez ponad sześćdziesiąt lat...” – mówił w wywiadzie dla „Tygodnika Powszechnego”.

Miłość i przestrzeń

O swojej młodości mówi, że była „biedna, krucha, niepewna”. Wszystko jednak zmieniło się w dniu, w którym na ulicy wypatrzył młodszą o rok Wacławę Stec. Szła w gronie koleżanek – roześmiana, elegancka, zachwycająca. Pomyślał: „Będzie moją żoną”, choć sam w tym czasie często chodził głodny i w połatanych spodniach. Wkrótce zostali parą – jak się okazało, na całe życie. To właśnie Wacławę odprowadzał przez słynne sandomierskie Ucho Igielne, które uwiecznił w swej ostatniej powieści.

Kiedy nie dostał się na Politechnikę Gdańską, gdzie zamierzał studiować budowę okrętów, poszedł za nią na polonistykę na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, choć literatura nie bardzo go interesowała. Pobrali się w pięknym romańskim kościele św. Jakuba w Sandomierzu. Kiedy podczas wywiadu spytałem go, gdzie właściwie jest jego dom, w mieście czy na wsi, odpowiedział, że duchowo nigdzie nie zamieszkał, a jego kotwicą jest Wacława: „To miłość określiła moją przestrzeń”. Co ciekawe, w powieściach opisuje przeważnie miłości niespełnione, zerwane, często z niejasnych powodów, będące raczej tęsknotą niż trwałą relacją. Tak jakby chciał jeszcze wyraźniej dać do zrozumienia, że w jego utworach nie należy doszukiwać się autobiografii.

Oboje z Wacławą marzyli, by zamieszkać kiedyś w Warszawie. Jednak dyplom KUL-u w Polsce lat 50. nie gwarantował udanego startu, a już na pewno nie w stolicy. Pomogły „wiciowe” kontakty matki – w 1955 r. Wiesław dostał pracę w Ludowej Spółdzielni Wydawniczej. „Przyszedłem do wydawnictwa, które było straszne, ale byłem dobrze wykształcony, normalnie, a ludzie, którzy kończyli polonistykę na innych uniwersytetach, byli nasiąknięci marksizmem, teoriami realizmu socjalistycznego. Zobaczono, że przyszedł młody człowiek, nie ma jeszcze dwudziestu czterech lat, zna się na literaturze – robiłem wrażenie”.

Na fali odwilży wydawnictwo postanowiło szukać książek, które można by wznowić, i wysłało go jako asystenta do bibliotek, żeby przeglądnął katalogi. Myśliwski opowiadał później, że było to dlań porażające: literatura ukazała mu się jako wielkie cmentarzysko. „Nazwiska w swoim czasie popularne, wzięte, z dziełami zebranymi za życia – całkiem zapomniane. Tamto doświadczenie stanowi dla mnie do dziś memento” – mówił po latach Stanisławowi Beresiowi. Mimo to nie zrezygnował, a kiedy w 1958 r. zaproponowano mu kierowanie redakcją literatury współczesnej, zaczął ściągać do LSW nowych autorów, zarówno uznanych, jak i zdolnych debiutantów.


Wiesław Myśliwski: To dla uproszczenia wymyśliliśmy podział świata na empiryczny i metafizyczny. Nie ma czegoś takiego. Gdy człowiek rano wstanie i spojrzy przez okno, nie zobaczy tego, co jest za oknem, tylko to, co jest w nim.


 

„Lubiłem tę pracę, lubiłem rozmawiać z autorami, przeważnie na kawie spędzałem czas – wspominał w rozmowie z Donatą Subbotko. – Przychodzili ludzie starzy, przedwojenni, a tu taki gówniarz – syciłem się ich wiedzą. Jakie miałem powody, żeby pisać? Żadnych”. Mimo to, w tajemnicy przed wszystkimi, zaczął w końcu pracować nad swoją pierwszą powieścią, której wątkiem przewodnim była relacja ojca i syna. Pisał ją trzy lata, nocami i w weekendy, ale z rezultatu nie był zadowolony. Tak się jednak złożyło, że w tym czasie Myśliwskim urodził się syn – Grzegorz, a wraz z nim w domu pojawiły się nowe emocje i nowa energia. Wiesław postanowił raz jeszcze spróbować: w ciągu czterech miesięcy powstała nowa wersja powieści, którą odważył się zanieść do wydawnictwa, oczywiście nie własnego. „Nagi sad”, który ukazał się w 1967 r., od razu zwrócił uwagę krytyki.

Porządek przeznaczenia

Czas był politycznie nieciekawy, ale dla polskiej prozy szczęśliwy – dość wspomnieć, że w 1966 r. ukazała się „Austeria” Juliana Stryjkowskiego i „Takie większe wesele” Tadeusza Nowaka, a w samym 1967 r. „Wniebowstąpienie” Tadeusza Konwickiego i „Kamienne pszczoły” również wówczas debiutującego Piotra Wojciechowskiego. Mimo takiej konkurencji pierwszej powieści Myśliwskiego nie przeoczono; Julian Przyboś opublikował nawet w „Życiu Warszawy” recenzję zatytułowaną „Niezwyczajny debiut”. Ale powieść była też dla komentujących pewnym kłopotem. Najłatwiej było ją wpisać w przeżywający wówczas swoje apogeum nurt chłopski, tyle że „Nagi sad” Myśliwskiego był intrygujący przede wszystkim od strony formy: nielinearny charakter narracji, poetycki klimat i enigmatyczność niektórych fragmentów sprawiały, że nie dało się tego debiutu czytać wyłącznie jako powieści społecznej.

Niemniej przy kolejnych jego książkach często powielano ten błąd: sięgano po klucz historyczno-społeczny, mniej zwracając uwagę na to, jaki styl opowiadania proponuje autor i jak bardzo wielo­warstwowe są historie, które snują jego bohaterowie. W 1970 r. ukazał się „Pałac” – powieść napisana szybko, w transie, sama zresztą będąca najbardziej „tran­sowym” z utworów pisarza. Monolog jej bohatera – Jakuba, który wkracza do pałacu opuszczonego przez dotychczasowych mieszkańców – to historia kogoś, kto przede wszystkim chce zbadać granice własnego „ja”. Jak mówił po latach autor, Jakub poddaje się „próbie sprawdzenia, kim właściwie jest i kim mógłby być. I okazuje się, że mógłby być wszystkim. Mógłby być dziedzicem, złoczyńcą, aniołem, diabłem, wszystkim”. I choć w rezultacie tej próby popada w szaleństwo, to równocześnie opowieść, jaką pozostawia, jest wielką, poruszającą manifestacją jego wolności.

W połowie lat 70. Myśliwski rezygnuje z pracy w wydawnictwie i obejmuje funkcję redaktora naczelnego kwartalnika „Regiony”. Był to krok ryzykowny: pismo musiało nieustannie walczyć o fundusze i przydział papieru, a redakcja często zmieniała adresy. Niemniej naczelny pilnował, żeby co tydzień odbywały się kolegia, stanowiące swoiste seminaria z historii i antropologii kultury. „Ten kwartalnik wyrósł z takiej intencji, że oto kultura chłopska umiera i że trzeba starać się ocalić z niej to, co jest jeszcze do ocalenia” – tłumaczył Myśliwski. Szczupły zespół redakcyjny był otwarty na różne propozycje literackie, ale starał się przede wszystkim gromadzić zapisy chłopskie z pogranicza kultury przedpiśmiennej i piśmiennej – testamenty, supliki, wspomnienia – „najczęściej nieporadne, żmudne, świadczące o wielkim trudzie, żeby przelać myśli na konwencje pisma, a jednocześnie żeby zachować mowę żywą, tę mowę, której się ufa. Spotyka się w tych zapisach wręcz wynalazcze struktury zdań i wszelkie możliwe struktury narracji”. Praca w „Regionach” była kolejną wielką lekcją języka, którą Myśliwski wziął u polskich chłopów.


Wiesław Myśliwski: W środku jesteśmy baśnią


 

Niewątpliwie jego następna powieść, wydany w 1984 r. „Kamień na kamieniu”, wiele tej lekcji zawdzięcza. Wielowątkowa i meandrująca opowieść jej chłopskiego bohatera, Szymona Pietruszki, który pod koniec życia postanawia zbudować grobowiec zdolny pomieścić szczątki wszystkich jego bliskich, stwarza wrażenie, jakby jedna biografia była syntezą historii wielu osób. W ten sposób ktoś, kto włożył wiele wysiłku, by się ze zbiorowości wyodrębnić, symbolicznie spłacał owej zbiorowości zaciągnięty dług.

Pytany, jaki sens ma ostatecznie opowieść Szymona, pisarz odpowiadał: „Z chaosu zdarzeń wydobyć porządek przeznaczenia, który życiu jego nada znamię losu”. Wszystko to zrobione zostało bardzo subtelnie; staranna kompozycja całości i umiejętna kreacja głównego bohatera sprawiły, że „Kamień na kamieniu” okrzyknięto arcydziełem, a pierwszy nakład szybko zniknął z półek. „Politycznie czas był fatalny – mówił po latach pisarz w rozmowie z Katarzyną Janowską. – Myślałem nawet, że w niewłaściwym momencie wydałem książkę. Ale okazało się, że przeciwnie. W okresie rozbicia po stanie wojennym ludzie szukali jakiegoś punktu odniesienia, a może i pocieszenia w swoich dramatach”.

Widnokręgi

Kolejną powieść Myśliwski opublikował już w wolnej Polsce. W wydanym w 1996 r. „Widnokręgu” postanowił otwarcie zmierzyć się z własną biografią, umieszczając akcję utworu w miejscach związanych z własnym dzieciństwem i młodością, a pierwowzorami niektórych postaci czyniąc osoby rzeczywiste. Jednocześnie pokazał, jak uniknąć pułapki, jaką biografia zastawia zwykle na piszących: główny bohater powieści, Piotr, to nie ­porte-parole pisarza, ale raczej ktoś, kto rodzi się na jego oczach, w miarę jak opowieść rozwija się i komplikuje. Nam, czytającym, może się wydawać, że wiemy o Piotrze bardzo dużo, ale po lekturze zostajemy z mnóstwem pytań, często dotyczących momentów dla biegu jego życia zasadniczych. Bo Piotr – Myśliwski mówił o tym w rozmowie z Heleną Zaworską – jest paradoksalnie „najbardziej skromną postacią w powieści. Ledwo ją widać”. I jeśli czegoś się o niej dowiadujemy, to raczej pośrednio, śledząc losy innych. Niemniej rekonstruując jego losy, uświadamiamy sobie jednocześnie, jak tworzy się nasz własny „widnokrąg” i jak wiele niedookreślonych miejsc zawiera.

To wrażenie nieuchwytności i związane z nim uczucie zakłopotania pogłębiać się będzie przy lekturze kolejnych powieści: „Traktatu o łuskaniu fasoli” (2006), „Ostatniego rozdania” (2013) czy „Ucha Igielnego” (2018). Lektura każdej z nich nie pozostawia wątpliwości, że Myśliwskiemu w literaturze chodzi o wielkie cele – o „zamach na wszystko”. Nie o jednego człowieka, jedno pokolenie, jeden czas, czy nawet jedną kulturową formację, ale o człowieka jako takiego, każdego człowieka, będącego zawsze tajemnicą nie tylko dla innych, ale również dla samego siebie. Tylko w akcie mowy, opowiadając, człowiek może nadać sens zdarzeniom, w których uczestniczył, wysiłkom, jakie podejmował, i relacjom, jakie nawiązywał z innymi – zawsze ze świadomością, że nie będzie to akt wyczerpujący, że będzie on w jakimś stopniu zafałszowany i że w każdej chwili zjawić się może inna opowieść, a wraz z nią inne znaczenia.

Niemniej w to, że jakiś wspólny sens naszych poszukiwań istnieje, Myśliwski jako pisarz nie wątpi: gdyby nie istniał, sam akt opowiadania, a więc i ­literatura – nie byłyby możliwe. Ważne, by poszukiwań owego sensu nie ograniczać konwencjami. To dlatego literatura, choć ostatecznie realizuje się w piśmie, powinna być wierna raczej duchowi mowy, bo dzięki temu może objąć szerszy czas i większą przestrzeń. „Linearna ­literatura jest konwencją – tłumaczył mi kiedyś. – Tak zwana fabuła jest konwencją. Pamiętasz ze studiów, jak rozpatrywało się powieść: ekspozycja, punkt ­kulminacyjny itd. To wszystko konwencja, nic takiego w rzeczywistości nie ­istnieje”.

Myśliwski nigdy nie pisał, „żeby nie milczeć”, przeciwnie, twierdził, że ideałem byłoby napisać jedną powieść, w której udałoby się zawrzeć wszystko, co ma się do powiedzenia. Po wydaniu „Ucha Igielnego” oświadczył, że to już koniec, niczego więcej nie napisze. Ale... Leży przede mną maszynopis „Klucznika”, dramatu, który opublikował w 1978 r. w miesięczniku „Dialog” i który wejdzie do zbiorowej edycji jego utworów pisanych na scenę (ukaże się ona zapewne na kolejne urodziny). ­Napisany na papierze teraz już pożółkłym i brązowym na brzegach, nosi na sobie całkiem współczesne poprawki zrobione czarnym cienkopisem: trochę skreśleń, sporo drobnych zmian, kilkanaście dopisanych kwestii. To znak, że pisarz nie uważa jeszcze swego dzieła za zamknięte – że ono żyje, zmienia się, wciąż szuka swojej formy. I że chce otworzyć się na nowe czytelniczki i czytelników. ©℗

Wiesław Myśliwski W ŚRODKU JESTEŚMY BAŚNIĄ. MOWY I ROZMOWY Znak, Kraków 2022

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Poeta, publicysta, stały felietonista „Tygodnika Powszechnego”. Jako poeta debiutował w 1995 tomem „Wybór większości”. Laureat m.in. nagrody głównej w konkursach poetyckich „Nowego Nurtu” (1995) oraz im. Krzysztofa Kamila Baczyńskiego (1995), a także Nagrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 13/2022