Moda na mózg

Wystarczy dodać do jakiegoś słowa przedrostek „neuro-”, a ludzie zaraz patrzą na nie z większym szacunkiem.

07.09.2020

Czyta się kilka minut

„Uczeni zaglądają do czaszek”, rycina barwna, 1594 r. / SCIENCE HISTORY IMAGES / ALAMY / BEW
„Uczeni zaglądają do czaszek”, rycina barwna, 1594 r. / SCIENCE HISTORY IMAGES / ALAMY / BEW

Możliwość podglądania budowy i pracy mózgu to imponujące osiągnięcie nauki. Nieważne, czy mówimy o śledzeniu impulsów elektrycznych przepływających pomiędzy neuronami (EEG), rejestrowaniu zmian metabolizmu tkanki nerwowej (PET), czy tworzeniu obrazów mózgu w oparciu o zjawiska magnetyczne (MRI), za każdą z tych metod stoi wysoce rozwinięta technologia. Brytyjski pisarz science fiction Arthur C. Clarke sformułował jednak kiedyś zasadę mówiącą, że każda odpowiednio zaawansowana technologia jest nieodróżnialna od magii. Faktycznie, komuś, kto nie jest ekspertem, neuronaukowy żargon, wykresy i zdjęcia mogą mówić dokładnie tyle, co astrologiczne schematy. Ale i tak wiele z nich pojawia się w telewizji śniadaniowej, poradnikach, popularnych opracowaniach czy w trakcie rozmaitych szkoleń.

Czym innym jest jednak poziom zrozumienia jakiegoś przekazu, a czym innym zaufanie do jego treści. Szwedzki badacz Kimmo Eriksson wykazał niedawno, że jakość tych samych doniesień naukowych oceniana jest wyżej, gdy wprowadzi się do ich opisu zupełnie niepowiązaną z nimi formułę matematyczną. Całkiem uzasadnione wydaje się zatem pytanie o to, jak neuronaukowy „klimat” oddziałuje na nasze codzienne życie.

Wąż w ogrodzie wiedzy

W 2013 r. psycholog Andrew Shtulman poprosił uczestników eksperymentu o uzasadnienie ich opinii na temat zjawisk badanych przez naukę (takich jak elektrony czy ewolucja) oraz „zjawisk nadprzyrodzonych” (np. telepatii). Uczestnicy (studenci) częściej uznawali istnienie zjawisk badanych przez naukę oraz deklarowali wyższy poziom pewności w tym zakresie. Okazało się jednak, że bez względu na treść przekonań najczęściej w uzasadnieniach odwoływali się nie do faktów, ale osób, źródeł lub instytucji. Przykładem uzasadnienia tego rodzaju może być stwierdzenie, że „czarne dziury istnieją, ponieważ ufam nauczycielowi, który opowiadał nam o nich na lekcji”.

Niezależnie od rzeczywistych zasług metod neuroobrazowania w odkrywaniu tajemnic mózgu, potoczne uznanie dla neuronaukowej terminologii i wyników badań może mieć podobne podstawy. Warto przy tym pamiętać, że odwoływanie się do skomplikowanych pojęć i przemawiających do wyobraźni schematów to jedna z często stosowanych metod wywierania wpływu. Jedno z najbardziej znanych badań na temat uwodzicielskiej mocy neuronauki zostało opisane przez Deenę S. Weisberg i współpracowników w 2008 r. Prezentowali oni uczestnikom badania trafne lub nietrafne wyjaśnienia różnych zjawisk psychologicznych z użyciem neuronaukowego żargonu lub bez jego wykorzystania. Cieszyć może to, że badani zasadniczo uważali wyjaśnienia trafne za bardziej satysfakcjonujące niż te fałszywe. Okazało się jednak również, że wyjaśnienia zawierające odniesienia do neuronauk oceniane były ogólnie jako bardziej trafne niż te pozbawione takiego kontekstu.

Obecność neuronaukowych terminów nie miała znaczenia dla ocen dobrych wyjaśnień, ale te słabe zyskiwały na subiektywnej wiarygodności wtedy, gdy były nasycone neurożargonem. Dalsze badania wykazały m.in., że dłuższe wyjaśnienia uznawane są za bardziej satysfakcjonujące, niezależnie od ich rzeczywistej jakości. Zaobserwowano również, że ludzie mają większe trudności z oceną jakości wyjaśnień wtedy, gdy te trafniejsze pozbawione są neurożargonu, te słabsze zaś są wzbogacone o takie odniesienia. Co więcej, opisywane efekty „porażenia neuronauką” są równie wyraźne zarówno wtedy, gdy towarzyszy im specjalistyczny język, jak i wtedy, gdy mamy do czynienia po prostu z wyraźniejszymi odniesieniami do mózgu i jego pracy. Wygląda więc na to, że jeśli chcemy uchodzić za eksperta, to sięgnięcie po neurologiczny słownik może być niezłym sposobem na poprawę wizerunku w oczach innych.

Co było do udowodnienia

Nie zawsze jednak sam neuronaukowy żargon doprowadzi do przyswojenia jakiejś informacji. Istnieje bowiem zjawisko tzw. motywowanego rozumowania: ludzie niechętnie zmieniają swoje wcześniejsze przekonania i potrafią interpretować te same dane zupełnie inaczej, gdy trafiają w czułe punkty ich światopoglądu.

W badaniu Nicholasa Scuricha i Adama Shnidermana uczestnicy wypowiadali się na temat stosunku do kary śmierci, a potem zapoznawali się z artykułami dotyczącymi jej skuteczności lub nieskuteczności jako środka odstraszającego przestępców. Artykuły te odwoływały się do wyników badań neuroobrazowych. Zadaniem uczestników była ocena treści artykułu, zwłaszcza znaczenia neuronauki jako metody badań oraz źródła wskazówek dla polityki społecznej. W badaniu nie odnotowano efektów związanych wyłącznie ze stosunkiem do kary śmierci lub treścią artykułu. Istotny okazał się natomiast łączny efekt tych dwóch aspektów. Osoby sprzeciwiające się karze śmierci nisko oceniały treść artykułu wtedy, gdy była niezgodna z ich przekonaniami, znacznie wyżej zaś wtedy, gdy wspierała ona ich światopogląd. Identycznie wyglądały wyniki zebrane wśród zwolenników tej formy karania przestępców. Innym razem badacze przyglądali się temu samemu zjawisku w odniesieniu do przekonań na temat aborcji oraz rzekomych wyników badań neuronaukowych wskazujących, że w drugim trymestrze ciąży rozwijające się płody odczuwają lub nie bodźce bólowe. Uzyskane wyniki były właściwie identyczne – artykuły oceniano lepiej, gdy ich treść była zbieżna z wyznawanym światopoglądem.

Mamy więc skłonność do tego, by naukowe doniesienia traktować nie jako źródła informacji kształtujące nasz światopogląd, ale raczej jako amunicję do obrony już wcześniej przyjmowanych przekonań. Dobry przykład stanowi tu opublikowany w „JAMA Psychiatry” artykuł mówiący, że w pewnym badaniu część kory mózgowej osób wskazujących, że religijność bądź duchowość odgrywa ważną rolę w ich życiu, była grubsza niż u osób niezainteresowanych religią. Portal Fronda.pl podsumował te wyniki następująco: „wniosek jest prosty i oczywisty – to osoby wierzące w Boga mają prawidłową strukturę mózgu”. Pośród wielu rzeczy, które przemilczano w internetowym doniesieniu, jest jednak choćby to, że w badaniu brano pod uwagę nie religijność związaną z jakimś konkretnym wyznaniem, ale ogólną skłonność do poszukiwania w życiu transcendencji, oraz że grubość kory mózgowej nie była istotnie związana z częstotliwością praktyk duchowo-religijnych. Cóż, jak mówią słowa jednej z piosenek zespołu Kult, „człowiek chce widzieć, co sam chce zobaczyć, chce czytać, co sam chce przeczytać”.

Pułapka neuromarketingu

Życiowe motto doktora House’a brzmiało: „wszyscy kłamią”. Słynny serialowy diagnosta prawie nigdy nie brał na poważnie słów pacjentów, polegając raczej na pomiarach oraz wynikach prowadzonych śledztw. Przyglądanie się historii psychologii rodzi pokusę, by w tej dziedzinie stosować podobne podejście. Już na początku XX w. pojawiały się koncepcje zalecające, by badań psychologicznych nie prowadzić w pełnym zaufaniu do świadomych deklaracji uczestników. Z czasem te wątpliwości przybierały na sile. W swoich wypowiedziach, w kwestionariuszach, a nawet w zachowaniach w warunkach laboratoryjnych uczestnicy badań mogą chcieć pokazać się w lepszym świetle, unikać przyznawania się do jakichś preferencji albo odczuwać potrzebę sprostania oczekiwaniom osób prowadzących badanie – bądź po prostu nie mieć odpowiedniego wglądu we własne procesy psychiczne. Czy nie jest więc kuszące, aby zrezygnować z pytania badanych o cokolwiek i zwrócić się ku temu, co bardziej obiektywne?

Niektórzy szanse rozwinięcia takiego kierunku w naukach społecznych widzą w metodach big data, polegających na zbieraniu ogromnej ilości danych dotyczących rzeczywistej aktywności ludzi (np. w internecie), a następnie poszukiwaniu w nich określonych prawidłowości. Innym ścieżką psychologicznej prawdy wydaje się ta wiodąca przez neuronauki. Widać to choćby w obszarze marketingu, gdzie pieniądze wydane na badania prowadzące do błędnych wyników są uznawane za tracone trzykrotnie: w pierwszej kolejności na same badania, następnie na produkt powstały w wyniku ich przeprowadzenia, a na końcu wtedy, gdy kupujący skłaniają się jednak ku produktom konkurencji. W obliczu takiego ryzyka jakże wspaniale byłoby móc polegać na danych, których nie da się rozmyślnie zniekształcać. Za takie właśnie uchodzą te odnoszące się bezpośrednio do pracy mózgu.

W popularnej literaturze dotyczącej neuromarketingu jego skuteczność popierana jest często przemawiającymi do wyobraźni wartościami liczbowymi oraz metaforami. Mówi się na przykład o tym, że 99 proc. procesów mózgowych dokonuje się bez udziału świadomości, a zatem świadome deklaracje to nawet nie czubek góry lodowej, ale co najwyżej wieńcząca go mała grudka śniegu. Albo że bezpośrednie badania mózgu pozwalają wyeliminować „szum” obecny w wypowiedziach, co pozwala na dziesięciokrotne zmniejszenie liczebności osób biorących udział w badaniach. Albo też, że neurobadania przypominają poszukiwania „Świętego Graala marketingu” bądź neuronalnego „guzika kupowania” (buy button). Na popyt skutecznych oddziaływań odpowiedzią jest podaż prostych recept, które nie uwzględniają rzeczywistej złożoności działania mózgu. Bywa choćby, że poszczególnym obszarom mózgu na zasadzie „jeden do jednego” przyporządkowuje się konkretną funkcję (brzuszne prążkowie – układ nagrody; kora oczodołowo-czołowa – pragnienie posiadania; kora tylnego zakrętu obręczy – konflikt itd.), co sugeruje, że ich aktywacja świadczy o obecności bardzo konkretnego, niezróżnicowanego stanu. „Jeśli osobie w badaniu jądro półleżące się zaświeci, klient przy twoim produkcie przyjemność czuć będzie” – wypisz wymaluj jak w senniku.

Badaczu, zbadaj się sam

Uproszczone ujęcia metod neuroobrazowania mniej informują o tym, jak neuromarketing wykorzystać przy sprzedaży produktów, a więcej o tym, jak sprzedawać produkt określany jako „neuromarketing”. O ironio, do awangardy klientów przekonanych dzięki neuromarketingowi należą przecież ci, którzy kupują książki czy uczestniczą w szkoleniach poświęconych jego wykorzystywaniu. Nie da się jednak ukryć, że przedrostek „neuro-” porusza również wyobraźnię kręgów akademickich. Scott O. Lilienfeld, znany badacz psychologicznych mitów, razem ze współpracownikami opublikował na ten temat artykuł w czasopiśmie „American Psychologist”.

Autorzy z jednej strony podkreślają pozytywną rolę badań neuronaukowych w procesie porzucania dualistycznego podejścia, w myśl którego mózg i umysł nie mają ze sobą nic wspólnego, z drugiej jednak naświetlili konsekwencje pokusy traktowania poziomu neuronalnego jako jedynego, którym warto zajmować się na poważnie przy analizowaniu działania ludzkiej psychiki. Jedną z nich jest lekceważenie złożoności problemów psychologicznych i społecznych. W oparciu o poziom neuronaukowy trudno np. w pełni rozwiązywać takie problemy badane przez psychologów, jak konflikty małżeńskie czy bezrobocie.

Do wyników badań i terminologii neuronaukowej nawiązują często dostępne obecnie usługi edukacyjne, szkoleniowe czy samorozwojowe, choć ich skuteczność nie jest należycie weryfikowana. Najbardziej uderzającym grzechem neuroentuzjazmu może być jednak powielanie błędów, które do tej pory charakteryzowały badania głównego nurtu. Należy do nich publikowanie przede wszystkim wyników tych badań, których rezultaty wskazują na zachodzenie jakichś efektów. Badania, w których, mówiąc kolokwialnie, nic nie wyszło, bywają pomijane. Zjawisko to wymienia się jako jedną z przyczyn tzw. kryzysu replikacyjnego, który w psychologii trwa od jakiegoś czasu. Jeśli wyniki pochodzą z badań niewielkich grup prowadzonych z użyciem zbyt słabych lub nie w pełni rzetelnych testów, to uzyskiwane w nich rezultaty mogą być obarczone błędami bez względu na to, czy wykonano je metodą „papier, ołówek”, czy z użyciem zaawansowanej, kosztownej aparatury. Po opublikowaniu zaczynają one jednak żyć swoim życiem.

Sny o potędze

Ciekawy punkt widzenia na temat źródeł popularności technik neuronaukowych przedstawia duński psycholog Maarten Derksen. Zauważa on, że – niezależnie od rzeczywistych, praktycznych możliwości neuroobrazowania i neurointerwencji – zainteresowanie nimi stanowi przejaw obecnego od tysięcy lat pragnienia kontroli nad ludzkim zachowaniem i nadawania mu coraz bardziej wystandaryzowanej, możliwej do przewidywania postaci. Sęk w tym, że ludzie potrafią aktywnie odpowiadać na próby kierowania nimi. Historia podejmowanych dotąd działań – poczynając od starożytnych sofistów, przez proponowane przez Fredericka W. Taylora techniki zarządzania produkcją czy zalecenia Dale’a Carnegiego zawarte w podręczniku zatytułowanym „Jak zdobyć przyjaciół i zjednać sobie ludzi” – jest więc w dużym stopniu zapisem radzenia sobie z oporem, utrudniającym wypracowanie efektywnych narzędzi kontroli nad ludzkimi zachowaniami. Przejawem dążeń do „kontroli umysłu” są także podejmowane w licznych ośrodkach po II wojnie światowej działania wojskowo-wywiadowcze, a świadectwem związanych z nimi lęków – opowieści na temat technik tzw. prania mózgu. Zdaniem Derksena żargon neuronaukowy trafia dokładnie w te same pragnienia i obawy, a jego siła jest tym większa, im pewniejsze wydają się nam rozstrzygnięcia wprost odwołujące się do budowy i funkcjonowania mózgu. Tym bardziej jeśli dodać do tego tak typowe dla nas dążenie do rozwiązań szybkich, łatwych i jednoznacznych.


Czytaj pozostałe teksty dodatku "WIELKIE PYTANIA NA NOWO: MÓZG"


 

Kim jest zaś człowiek żyjący w świecie triumfującej neuronaukowej legendy? W filmie Quentina Tarantino „Kill Bill” jest mowa o ciosie kung-fu określanym jako Technika Pięciu Palców Dłoni Rozsadzających Serce. Zastosowanie zawartej w nim sekwencji uderzeń sprawia, że trafiona osoba umiera po przejściu pięciu kroków. Popularne sposoby ujmowania technik neuronaukowych bardzo przypominają taką właśnie wizję, wedle której każdy punkt na „mapie mózgu” ma swoje określone znaczenie, a uruchomienie go pociąga za sobą określoną sekwencję reakcji. Na praktycznym poziomie przekłada się to choćby na takie praktyki, jak formułowanie diagnoz na temat problemów psychicznych wyłącznie w oparciu o zdjęcia wykonane jedną z metod podglądania wnętrza organizmu (np. SPECT). Albo składanie przez adwokatów wniosków o odroczenie terminów rozpraw sądowych wtedy, gdy mają się one odbywać w godzinach przedpołudniowych, co wiąże się z opublikowanymi w 2011 r. wynikami badań sugerujących, że sędziowie patrzą na podsądnych łagodniejszym okiem wtedy, gdy ich mózgi są wypoczęte i mają łatwiejszy dostęp do zasobów energetycznych (czyli po obiedzie).

Jak żyć?

Przypuśćmy jednak, że sny o neuropotędze pewnego dnia się ziszczą i ludzkość będzie w posiadaniu wiedzy pozwalającej na skuteczne wykorzystywanie technik neuronaukowych w procesach opisywania, przewidywania i kontroli zachowań. Wiele wskazuje, że sytuacja taka zmusiłaby nas do zmian sposobu widzenia różnych sfer życia oraz przedefiniowanie wielu pojęć, do których przywiązani jesteśmy obecnie.

Przykładowo, czy w niektórych przypadkach należałoby rezygnować ze stosowania kary więzienia, jeżeli okazałoby się, że na poziomie neurologicznym niektórzy spostrzegają zamknięcie w zakładzie karnym raczej w kategoriach nagrody? Albo dlaczego należałoby ufać w wiarygodność przysięgi małżeńskiej, jeśli możliwe byłoby wprost sprawdzenie związku pomiędzy deklarowanymi zamiarami danej osoby a jej rzeczywistymi intencjami? Czy należałoby uniemożliwiać bezpłatne studiowanie ludziom, których budowa struktur mózgowych odpowiedzialnych za wytrwałość i motywację wskazywałaby na podwyższone ryzyko rezygnacji z nauki lub porzucenie wyuczonego zawodu? A czy partie polityczne powinny wysuwać na eksponowane stanowiska kandydatów faktycznie kompetentnych, czy raczej tych, którzy wywołują bardziej pozytywne skojarzenia u osób decydujących o ich wyborze?

Jeśli stosowanie „neurodopingu” chemicznego (psychostymulantów) lub mechanicznego (przez- czaszkowej stymulacji magnetycznej, TMS) przekładałoby się na wyższy poziom kreatywności w rozwiązywaniu problemów, to czy należałoby instytucjonalnie umożliwić korzystanie z niego naukowcom, inżynierom i wynalazcom? I wreszcie – jaki sens będzie miało publikowanie w tygodniku opinii artykułu popularnonaukowego bez uprzedniego sprawdzenia, na ile jego treść wydaje się przekonująca potencjalnym czytelnikom? ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 37/2020

Artykuł pochodzi z dodatku „Wielkie pytania na nowo: Mózg