Horrory: nasz łagodny masochizm

Gdy oglądamy filmy grozy, w naszych umysłach trwa taniec ciekawości i strachu. Zakrywamy oczy, ale pozostawiamy między palcami szparkę, bo interesuje nas, co będzie dalej.

07.04.2023

Czyta się kilka minut

Uczestnik „parady trupów” podczas obchodów Dnia Zmarłych. Mexico City, 2017 r. / MIGUEL PEREIRA / GETTY IMAGES
Uczestnik „parady trupów” podczas obchodów Dnia Zmarłych. Mexico City, 2017 r. / MIGUEL PEREIRA / GETTY IMAGES

Czy pamiętacie jeszcze poznane na lekcji języka polskiego określenie katharsis? Arystoteles opisywał nim emocjonalne odreagowanie i rozładowanie napięcia, jakiego doznaje się śledząc losy bohaterów tragedii w greckim teatrze. Tę koncepcję niekiedy wykorzystujemy również dziś, komentując wrażenia związane z oglądaniem filmów czy seriali. Ale gdy na scenę wkracza gatunek taki jak horror, stare dobre katharsis odpada. Po obejrzeniu horroru nasz poziom napięcia często wręcz rośnie. Stajemy się bardziej czujni, trudniej nam zasnąć i zaczynamy zastanawiać się, czy otwieranie drzwi do łazienki albo zejście do piwnicy to rzeczywiście dobry pomysł. Nikt nie chce być tym ostatnim, który gasi światło.

Filmy grozy potrafią na tym całkiem nieźle zarabiać. Jak podaje portal The Numbers, w 2022 r. gatunek „horrory” zajmował czwarte miejsce w rankingu sprzedaży biletów kinowych. Gdyby jednak horrory połączyły siły z podobnymi gatunkowo thrillerami, to wskoczyłyby na trzecią lokatę, wyraźnie wyprzedzając… komedie. Czemu tak ciągnie nas do oglądania tego, co przeraża lub wywołuje obrzydzenie? Przecież wiemy, że wampiry, zombie i potwory z kosmosu lub głębin oceanu nie istnieją. Skąd nasz apetyt na strach?

Kto się boi Virginii Werewolf?

Jeden z tropów w zagadce popularności filmów grozy wiedzie do naukowych badań cech osób lubiących je oglądać. Co zatem trzeba w sobie mieć, żeby lubić strachy z ekranu? Przeglądowy artykuł na ten temat ukazał się w czasopiśmie „Frontiers in Psychology”. Wynika z niego, że większą przyjemność z horrorów mają osoby ogólnie mniej strachliwe, o mniejszej empatii i słabszej skłonności do tłumienia w sobie negatywnych emocji. Okazuje się też, że z horrorami za pan brat są ekstrawertycy, ludzie bardziej nastawieni w życiu na poszukiwanie silnych doznań oraz ci z wyraźniejszymi cechami tak zwanej Ciemnej Triady osobowości (zwłaszcza makiawelizmem i psychopatią, bo narcyzm nie gra tu większej roli). Entuzjastów horrorów częściej znajdziemy też wśród mężczyzn niż wśród kobiet.

Co ciekawe, dane zdają się mówić nie o tym, kto bardziej lubi horrory, ale o tym, kto mniej ich nie lubi. Przykładowo, obniżona empatia i rozwinięte cechy Ciemnej Triady mogą sprawiać, że trudniej nam patrzeć na fabułę z perspektywy bohaterów ściganych lub krzywdzonych przez mroczne siły. U kobiet, w porównaniu z mężczyznami, zwykle łatwiej jest wzbudzić odczucie wstrętu, a horrory pełne są przecież wyzwalających odrazę bodźców, takich jak strugi krwi, obcięte kończyny czy lepkie wydzieliny. Jeśli natomiast jesteśmy bardziej odporni na strach lub szukamy w życiu silniejszych doznań, to być może po prostu później niż inni ludzie dochodzimy do progu, za którym zaczynamy czuć się nieswojo i nieprzyjemnie. Otoczenie widzi w nas fanów horrorów, ale w naszej głowie pojawia się niedosyt: „To już? Tylko tyle? Eee tam, wiele hałasu o nic”.

Zależność pomiędzy reakcjami organizmu a poziomem satysfakcji płynącej z doświadczania grozy zbadał zespół naukowców z Danii, Wielkiej Brytanii i USA. Zaprosili oni uczestników do „Dystopii” – pałacu grozy, składającego się z czterdziestu dwóch pomieszczeń pełnych dekoracji i rekwizytów mających wzbudzać strach. Pracują tam szczerze oddani swemu zajęciu aktorzy, którzy na co dzień wcielają się w postacie rodem z koszmaru. Naukowcy sprawdzali najpierw, dlaczego badani zdecydowali się wziąć udział w doświadczeniu. Potem uczestnikom przypinano przenośne urządzenia do monitorowania akcji serca, a następnie pozwalano wyruszyć na przechadzkę po domu strachów. Kiedy śmiałkom udało się już opuścić przybytek, czekała na nich jeszcze pewna ankieta.

Analiza zebranych danych wykazała, że im szybsze było tętno uczestników, tym wyższy był poziom strachu, jaki deklarowali po wyjściu z domu grozy. Związek pomiędzy odczuwanym strachem a przyjemnością z zabawy przyjmował jednak postać odwróconej litery U. Do pewnego momentu im silniejszy był strach odczuwany przez badane osoby, tym większą odczuwały one przyjemność z budzącej dreszcze przechadzki, ale po przekroczeniu określonego poziomu strachu satysfakcja z zabawy ­malała. Co ciekawe, z zebranych danych wynikało, że mniej więcej połowa uczestników brała udział w badaniu z własnej chęci, zaś pozostali zrobili to ze względu na swoich bliskich. Kiedy było już po wszystkim, to poziom zadowolenia z przygody u tych pierwszych okazał się być istotnie wyższy niż u tych drugich

Warto o tym pamiętać, jeśli myślimy, że przeżywanie grozy to świetna zabawa, do której warto namawiać innych. By cieszyć się wkraczaniem w świat horroru, trzeba być do tego przekonanym. Innym możemy zrobić tylko przykrość.

Ciało się nabrało

Zabierając się do oglądania horroru zwykle jednak nie wiemy, jaki wywoła on w nas poziom pobudzenia. Co zatem sprawia, że dobrowolnie oddajemy się w szpony filmowej grozy? Ciekawego wyjaśnienia dostarcza zaproponowana przez Paula Rozina koncepcja „łagodnego masochizmu”. Według tego podejścia satysfakcja płynąca z horrorów jest jednym z wielu przejawów aplikowania sobie przez ludzi w bezpiecznych, kontrolowanych warunkach doznań, jakie w innej formie nie byłyby wcale przyjemne.

Zdaniem Rozina, jedną z cech działania umysłu jest to, że do pewnego stopnia pozwala on nam wchodzić w rolę obserwatora reakcji i procesów zachodzących w naszym ciele. Szczególną radość czerpiemy zaś z sytuacji, kiedy przyłapujemy ciało na błędach i nieadekwatnych reakcjach, które na dodatek udaje nam się powstrzymywać lub kontrolować. Podczas oglądania złudzeń optycznych bawi nas to, że mózg nie radzi sobie z przetwarzaniem sygnałów wzrokowych. Podobnie przy doświadczaniu udawanej grozy – horroru lub pałacu strachów – satysfakcja bierze się stąd, że ludzka jaźń tryumfuje nad bijącym na alarm ciałem, dla którego sztuczna krew, wydzieliny, szpony i kły są nieodróżnialne od tych prawdziwych. Ciało się nabrało!

Rozin wraz ze współpracownikami wymienia całą masę innych przykładów łagodnego masochizmu, będącego dla wielu z nas na co dzień źródłem przyjemności. Są na niej między innymi słuchanie smutnych piosenek i tragicznych historii, sięganie po kwaśne, ostre i gorzkie jedzenie, degustowanie mocnych alkoholi, morsowanie oraz korzystanie z sauny, masaże tak bolesne, że aż przyjemne i… przejażdżki kolejką górską. Do listy tej można też dołożyć siadanie w pobliżu sceny podczas występu typu stand-up. Zwiększa to naszą szansę bycia wyszydzonym przez artystę, na którego show przyszliśmy. W typowych okolicznościach wiązałoby się to z odczuciami poniżenia, wstydu i odrzucenia. Jednak z perspektywy wygodnego fotela na biletowanym przedstawieniu ból społeczny może mieć całkiem przyjemny smak.

Zwolennicy koncepcji łagodnego masochizmu wspominają ponadto, że dla wielu ludzi źródłem największej satysfakcji są wrażenia znajdujące się tuż poniżej poziomu, który byłoby już trudno znieść. Czyżby więc opisana wcześniej zależność pomiędzy natężeniem strachu a radością z horroru przypominająca odwrócone U była przejawem bardziej ogólnego zjawiska?

Nieustraszona

Teoria łagodnego masochizmu wskazuje, że horrory przyciągają nas obietnicą doznań płynących z doświadczeń dostarczanych w nietypowych, ale kontrolowanych sytuacjach. Co stałoby się jednak, gdybyśmy utracili zdolność odczuwania czegoś takiego jak strach? Czy filmy grozy uznano by wtedy za tak nudne, że trzeba by je usunąć z repertuarów kin i platform stream- ingowych? Przypadek Pani SM sugeruje, że niekoniecznie.

Wskutek rzadkiej choroby genetycznej u Pani SM doszło do rozległych uszkodzeń ciała migdałowatego, czyli struktury mózgu odpowiedzialnej za przetwarzanie emocji. Choć Pani SM potrafiła odczuwać wstręt, gniew, smutek, radość czy zaskoczenie, to na co dzień zachowywała się tak, jakby w jej repertuarze emocji nie było strachu. Gdy bawiące się na podwórku dzieci powiedziały jej, że w pobliżu jest wąż, Pani SM po prostu podeszła do niego, chwyciła w ręce i przeniosła zwierzę w bezpieczne miejsce. Innym razem, gdy została napadnięta w parku przez nożownika, przemówiła do niego chłodnym głosem (mężczyzna zostawił ją w spokoju). Co ciekawe, Pani SM pamięta, że kiedyś bała się węży i wie, że inni ludzie odczuwają strach.

Grupa amerykańskich badaczy zajmujących się przypadkiem Pani SM postanowiła sprawdzić, jak kobieta zachowuje się w sytuacjach, w których inni ludzie zwykle przejawiają oznaki strachu. Kiedy zabrano ją do sklepu zoologicznego, Pani SM wręcz nie mogła się oderwać od sprzedawanych tam węży i pająków. Brała zwierzęta na ręce i dotykała je z takim zaangażowaniem i ciekawością, że do akcji musieli wkroczyć pracownicy sklepu obawiający się, że któreś ze zwierząt w końcu ją ukąsi. Zainteresowanie groźnymi zwierzętami przejawiało się również w pytaniach, jakie kobieta zadawała na ich temat oraz okrzykach zachwytu.

Nie inaczej było, gdy Pani SM pokazywano kilkuminutowe, przerażające sceny z horrorów (między innymi „The Ring”, „Blair Witch Project” i „Lśnienie”). Choć kobieta nie odczuwała przy nich strachu, to jednak wcale nie nudziła się podczas seansów. Wręcz przeciwnie – była podekscytowana i zaciekawiona, a nawet poprosiła badaczy o zanotowanie jednego z tytułów, ponieważ chciała samodzielnie obejrzeć cały film.

Kiedy naukowcy zabrali Panią SM do domu strachów, szybko weszła w rolę liderki grupy zwiedzających i dziarskim krokiem przemierzała kolejne pokoje. A gdy na jej drodze stawali kolejni przebrani za potwory pracownicy przybytku, po prostu do nich podchodziła, zaczynała z nimi rozmawiać oraz próbowała ich dotykać. Jej ciekawość była tak silna, że kilka razy nastraszyła wręcz tych, którzy na co dzień zajmują się przerażaniem innych.

Co ten przypadek nieustraszonej kobiety z uszkodzonym ciałem migdałowatym mówi o naszym zamiłowaniu do horrorów? Wygląda na to, że kiedy znika strach, do głosu wyraźniej dochodzi ciekawość. A horrory składają się wszak nie tylko z elementów brutalnych i makabrycznych, ale są też pełne osobliwości, tajemnic i niesamowitych wydarzeń. Gdy oglądamy filmy grozy, w naszych umysłach trwa być może skomplikowany taniec ciekawości i strachu. Z jednej strony zakrywamy oczy, ale z drugiej pozostawiamy między palcami szparkę, bo interesuje nas, co będzie dalej.

Przepisy na horror

Choć nakręcone dotąd filmy grozy liczy się w tysiącach, poruszane w nich wątki można spróbować przypisać do kilku głównych kategorii. Hank Davis i Andrea Javor zauważyli, że tematyka horrorów skupia się wokół trzech podstawowych tematów.

Pierwszym z nich jest wątek bycia ściganym przez koszmarnego drapieżnika. Bez trudu odnajdziemy go w klasycznym „Halloween”, serii filmów o Obcym czy opowieściach z motywem podążającej za bohaterami klątwy. Inny motyw to unikanie zagrożenia, które jest podobne do zakaźnej choroby. W taki sposób budowane są historie o wampirach, zombie czy wilkołakach, których ugryzienia mogą przemieniać ofiarę w kolejnego krwiożerczego potwora.

Skuteczność tych schematów budowania grozy można tłumaczyć działaniem mechanizmów, które w naszych umysłach ukształtowały się na drodze ewolucyjnej. Ludzie od niepamiętnych czasów musieli radzić sobie z zagrożeniami ze strony drapieżników czy chorób zakaźnych. Chcąc nas przerazić, wystarczy wyciągnąć z szafy stare, zakurzone kostiumy. Zagrożenia te są jednak dosyć jednoznaczne.

Ale Davis i Javor wymieniają również trzeci wątek. Są nim spotkania z istotami mającymi jedynie część cech, jakich zwykle oczekujemy u innych ludzi. Postacią taką jest na przykład Hannibal Lecter z „Milczenia owiec” – pod względem wyglądu będący zwyczajnym człowiekiem, ale przerażająco nietypowy pod względem działania umysłu. Mechanizmy grozy uruchamiane w takich przypadkach wynikają z niejednoznaczności sytuacji, kiedy dochodzi do przełamywania schematów zwykle ułatwiających szybkie podejmowanie decyzji. Przerażające jest samo dostrzeganie, że potwór taki, jak upodabniający się do ludzi przybysz z kosmosu z „Inwazji porywaczy ciał” czy człekokształtny robot z „Prometeusza”, może wkraść się do naszego otoczenia nie uruchamiając umysłowych alarmów, by potem znienacka uderzyć na zupełnie nieprzygotowaną ofiarę.

I w tym przypadku jednak groza zdaje się mieć swoje ewolucyjne uzasadnienie. Jest nim istnienie osób maskujących swoje prawdziwe intencje, których światopogląd i normy moralne nie powstrzymują od wyrządzania krzywdy innym ludziom. Stąd może brać się też popularność filmów i seriali o pozostających przez wiele lat na wolności seryjnych zabójcach, którzy potrafili wtapiać się w lokalne społeczności.

Znaczenie mają też scenerie przerażających wydarzeń. Gdy bawimy się w chowanego, to szukamy zwykle dobrej kryjówki, czyli lokalizacji pozwalającej obserwować otoczenie oraz pozostawać niewidocznym dla szukającego. Atmosferą zagrożenia nasiąknięte są więc te miejsca, w których jest dokładnie na odwrót. Ileż razy po naszych plecach przechodziły dreszcze, gdy szliśmy przez pusty korytarz czy leśną przecinką albo staliśmy przez chwilę na podziemnym parkingu lub na polanie otoczonej drzewami.

Aby czuć się gdzieś dobrze, należy móc widzieć dużo, ale nie za dużo. Cóż z tego, że mamy przed oczami wiele obiektów, jeśli nasza uwaga musi szybko przeskakiwać z jednego na drugi, a i tak nie mamy poczucia, że dobrze orientujemy się w sytuacji. Dlatego właśnie miejsca takie jak zagracone strychy, pełne osobliwych staroci sklepy albo atakujące wzrok feerią kolorów i świateł lunaparki dobrze nadają się na scenerię horroru. Efekt przytłoczenia bodźcami będzie jeszcze większy, gdy z jakiegoś powodu musimy przemierzać nieznajomy obszar, którego układ dobrze znają za to jego stali (przerażający) mieszkańcy. Kiedy bohaterowie filmu zmuszeni są wkroczyć do lasu, jaskini, kanałów, wielokondygnacyjnej posiadłości czy gotyckiego zamku, prawie na pewno spotkają tam coś lub kogoś, kto zna to miejsce jak własną kieszeń.

I wreszcie, strach wywołuje otoczenie, z którego ogólnie trudno się wydostać albo takie, do którego trudno sprowadzić pomoc. Gra pomiędzy bohaterami i przeciwnikami musi wtedy zakończyć się zwycięstwem lub przegraną każdej ze stron. Nieprzypadkowo popularnymi sceneriami niesamowitych opowieści są miejsca odludne, takie jak maleńkie wioski, domy położone pośrodku niczego, ośrodki badawcze czy internaty, ale również pokłady okrętów, łodzi podwodnych czy statków kosmicznych. W dzisiejszym świecie do kontaktu z innymi można wykorzystywać jednak telefony i internet. Wypada zadbać więc o to, aby na wstępnym etapie opowieści bohaterów zawiodła technologia (dawniej: „Ktoś przeciął kable!”, dziś: „To zjadło ruter!”).

Potworne przemiany

Stwarzanie atmosfery horroru polega w znacznym stopniu na podawaniu w ekstremalnych dawkach porcji tego, czego jako ludzie boimy się z uzasadnionych, biologicznych przyczyn. Z drugiej strony, konieczność odbierania bohaterom horrorów dostępu do nowoczesnych urządzeń pokazuje, że aby groza pozostawała grozą, trzeba dopasowywać ją nieco do aktualnych warunków. Czy możliwe jest więc, że rozwój nauki i technologii odeśle niektóre potwory albo upiorne schematy na emeryturę? Według Mathiasa Clasena, który od dawna zajmuje się psychologią horrorów, wcale nie musi tak być.

Clasen zauważa, że choć w opowieściach z dreszczykiem wciąż pojawiają się wilkołaki, wampiry czy duchy, to w różnych okresach przerażają one w nieco inny sposób. Dobrym przykładem są tu historie o zombie czy też bardziej swojsko: o „żywych trupach”. W dawnych opowieściach żywym trupem można było stać się wskutek klątwy, czarów lub niedopełnienia rytuałów pogrzebowych. W dzisiejszych wydaniach ludzie zachowujący się jak zombie powstają w wyniku działania wirusów („World War Z”), chemikaliów („Apokawixa”, ale również i komediowe „Zombie bobry”) albo pochodzących z kosmosu pasożytów („Oni”).

Choć miejsce czarów zajmują czynniki opisywane językiem nauki lub technologii, to w obu wersjach pojawia się ten sam motyw utraty kontroli nad ciałem i stawania się czymś na kształt narzędzia kierowanego przez obcą siłę. Społeczności terroryzowane przez seryjnego zabójcę działającego według określonego klucza przypominają zaś takie, gdzie grasuje wilkołak, którego apetyt związany jest z cyklem faz księżyca.

O horrorach typowo telewizyjnych: inflacji, transakcji odrzuconej i braku środków napiszemy następnym razem.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 16/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Apetyt na strach