Minister od prawdy

Piotr Gliński dostał od PiS zadanie zbudowania nowego kulturowego modelu Polaka, genetycznego patrioty dobrej zmiany. Środkiem jest nowa wersja historii, kultury i sztuki. A narzędziem – pieniądze.

27.06.2017

Czyta się kilka minut

Minister Piotr Gliński podczas Marszu Rotmistrza Pileckiego, Warszawa, maj 2017 r. / Maciej Stanik / REPORTER
Minister Piotr Gliński podczas Marszu Rotmistrza Pileckiego, Warszawa, maj 2017 r. / Maciej Stanik / REPORTER

W niedzielę 8 maja 2016 r. wicepremier, minister kultury Piotr Gliński i jego zastępczyni Magdalena Gawin zasiedli w kościele pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Ostrowi Mazowieckiej. Zostali świadkami na rocznicowej rekonstrukcji ślubu rotmistrza Witolda Pileckiego i Marii Ostrowskiej, zawartego w tej świątyni w 1931 r. Gliński i burmistrz Ostrowi podpisali przy tym list intencyjny w sprawie wspólnego prowadzenia muzeum w tzw. Domu Rodziny Pileckich.

Minister Gliński pęczniał z dumy, dopóki nie odezwała się rodzina rotmistrza, jednego z najwspanialszych bohaterów II wojny światowej. „Odtwarzanie ślubu, wesela czy wieczoru kawalerskiego zdaje nam się pomysłem niestosownym” – napisali, tłumacząc, że Dom Rodziny Pileckich nie ma z rotmistrzem wiele wspólnego. Dodali przy tym, że ślub odbył się 7 kwietnia, zaś 8 maja to na świętowanie fatalny wybór, bo tego dnia w 1947 r. Pilecki został aresztowany przez komunistów, był torturowany, a potem został zamordowany.

Ministerstwo Glińskiego usunęło z internetu informacje na temat jego „świadkowania” na „ślubie” Pileckiego. Ale do celebryckiej, a więc uproszczonej i trywialnej estetyki w patriotycznej scenerii Glińskiego to nie zraziło. Ba, to element przewodni jego kulturalnego premierostwa.

Dzikie życie amanta

Na zdjęciach z dawnych lat ma ciemne włosy, spojrzenie amanta i modny, kilkudniowy zarost. Widać, że wysportowany – judo, maratony, wspinaczka, kaskaderka. Ta krzepa profesora z miejsca zaimponowała Jarosławowi Kaczyńskiemu. Poznali się podczas jednej z konferencji organizowanych za prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Podczas kuluarowych rozmów przyszły minister wziął Jarosława za Lecha.

Gliński wyrósł w zupełnie innym środowisku niż Kaczyńscy. Zaangażowany ekolog, wegetarianin. Mawiał: „W ruchu ekologicznym jest mniej g… niż w całym świecie. Gdyby było tyle samo, to ja bym się tym nie zajmował”. Ale w latach 90. związał się z Unią Wolności. To partia przez narodową prawicę znienawidzona, z której w dużej mierze wyrosła potem Platforma.

W 1999 r. mówił w wywiadzie dla ekologicznego pisma „Dzikie Życie”: „Ja w pewnym momencie stwierdziłem, że należy się angażować w politykę. My tu w Warszawie największych przeciwników ekologii mieliśmy może właśnie w Unii Wolności. Jedna baba, kandydatka na posłankę z UW, odmówiła mi nawet podania ręki w czasie wieczoru powyborczego – tak była wściekła o spalarnię chyba czy inne nasze postulaty... I w takiej sytuacji niektórzy moi koledzy z ruchu ekologicznego pryncypialnie odmawiają mi poparcia. Wolą widać na posła tę babę”.

Po wejściu do Unii próbował tworzyć ugrupowanie Zieloni 2004 – partię o programie „proekologicznym, pacyfistycznym i feministycznym z silnym naciskiem na kwestie praw mniejszości seksualnych”.

– Rozstaliśmy się, bo oni poszli na lewo, w taki model europejski Zielonych. Mnie to nie odpowiadało – wspominał potem, przekonując, że był „zielonym konserwatystą”. Zawsze wyznawałem pewien kanon wartości. Z kolegami z ruchu ekologicznego kłóciłem się o sprawy obyczajowe.

Na ile Gliński był neofitą, a na ile oportunistą, który latami dobijał się o polityczne uznanie, a odprawiany z kwitkiem zapukał wreszcie do PiS – to wie tylko on sam.

Odarty z nobliwości

Pierwszym kluczowym momentem na drodze, która wyniosła go na polityczny szczyt, była współpraca z Lechem Kaczyńskim. Na początku 2010 r. prezydent powołał Glińskiego do prezydium Narodowej Rady Rozwoju, w której eksperci mieli dyskutować o modernizacji kraju. To było w sumie naturalne – Gliński to uznany naukowiec, wieloletni szef Polskiego Towarzystwa Socjologicznego.

Drugie wejście Glińskiego to kuriozalna misja „premiera technicznego”. Pod koniec 2012 r. Jarosław Kaczyński rzucił pomysł dymisji rządu Donalda Tuska i zastąpienia go gabinetem ekspertów. Światek polityczny zachodził w głowę, kogo Kaczyński zaproponuje na premiera. Teorie snuto fantastyczne. Oto np. Tuska miał obalić mityczny kandydat Kaczyńskiego, cicho wspierany przez prezydenta Komorowskiego.

Okazało się jednak, że prawda jest znacznie bardziej karykaturalna. Kaczyński zaproponował Glińskiego, do którego zbliżył się po Smoleńsku. Profesor badał bowiem socjologiczne efekty katastrofy i był aktywny podczas tzw. konferencji smoleńskich, których uczestnicy odrzucają oficjalną wersję przyczyn katastrofy.

Misja odarła Glińskiego z profesorskiej nobliwości. Godząc się na samobójcze zadanie zlecone przez Kaczyńskiego, naraził się na śmieszność. Kwintesencją tej groteski była sejmowa debata nad powołaniem „premiera technicznego”. Ponieważ ówczesna marszałek Ewa Kopacz uniemożliwiła Glińskiemu zabranie głosu z mównicy, Kaczyński odtworzył wystąpienie profesora z tabletu.

Ten „techniczny premier” i tablet jeszcze długo się za Glińskim ciągnęły, niechętni PiS robili z niego wręcz prezesowskiego błazna. I to był błąd. Kaczyński szanuje profesorów, jest w nim starointeligencki szacunek do naukowców. Nawet jeśli Glińskiego potraktował instrumentalnie, to za obopólną zgodą. Kluczowy zresztą był dalszy, potabletowy, poufny element tej umowy. To gwarancja, że Gliński dostanie wysokie stanowisko w PiS, a w razie wyborczej wygranej – w rządzie.

I tak wyśmiewany przez dwa lata Gliński po wygranej PiS jesienią 2015 r. stał się bardzo poważnym kandydatem na premiera. I to w sytuacji, gdy partia zawdzięczała dobrą passę nie jemu, tylko Beacie Szydło – która najpierw pomogła wygrać prezydenturę Andrzejowi Dudzie, by potem stać się twarzą kampanii wyborczej do parlamentu. Mimo że Szydło była prezentowana przed wyborami parlamentarnymi jako przyszły premier, mimo że harowała dzień i noc, mimo że brała udział w debatach przedwyborczych – jej premierostwo wisiało na włosku.

Ostatecznie, składając śluby lojalności i godząc się na pełną kontrolę Kaczyńskiego nad gabinetem, Szydło premierem została. Lider PiS osiągnął więc to, co chciał – osłabił szefową rządu, a jej konkurenta obsadził na fotelu pierwszego wicepremiera.

Każdego można zdmuchnąć

Dostał też własny resort. W Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego szybko zaczął się uwijać, jakby działał wedle z góry założonego planu.

Już próba zablokowania premiery kontrowersyjnego spektaklu „Śmierć i dziewczyna” w Teatrze Polskim we Wrocławiu jesienią 2015 r. pokazała jasno jego stanowisko, że państwo w jego osobie nie będzie mecenasem ślepym na treść sponsorowanego dzieła. Jeszcze przed premierą twórcy wycięli kontrowersyjne sceny.

– Dyrektor chciał zrobić sobie promocję i podpuścił idiotę ministra – miał wówczas stwierdzić brat ministra, reżyser Robert Gliński, sugerując, że to była akcja promocyjna obmyślona przez dyrektora Teatru Polskiego Krzysztofa Mieszkowskiego – posła Nowoczesnej. Ale minister w finale i tak postawił na swoim. Gdy w 2016 r. skończyła się kadencja Mieszkowskiego, Gliński doprowadził do obsadzenia na dyrektorskim stołku telenowelowego aktora Cezarego Morawskiego, który obiecał grać klasykę i czcić patriotyczne rocznice. Protesty podzielonego zespołu Gliński ignoruje. Zaś próby odwołania Morawskiego – torpeduje.

Historia z Wrocławia była jasnym sygnałem tego, jak chce zarządzać kulturą, sztuką i narodowym dziedzictwem – poprzez strumień pieniędzy. Za odchylenie lewicowe, swobodę obyczajową i antyklerykalizm karząc kijem, za treści klasyczne, konserwatywne i bogoojczyźniane ­nagradzając marchewką [patrz tekst Piotra Kosiewskiego na następnej stronie].

Kadry to dla Glińskiego sprawa kluczowa. Kształtując strumieniem pieniędzy artystyczny repertuar, Gliński przeprowadza jednocześnie czystkę personalną w instytucjach kultury, usuwając tych, których podejrzewa o odchylenie liberalno-lewicowe. Najgłośniejszy przykład to niedawna wymiana dyrektora Starego Teatru w Krakowie. Pewny zwycięstwa w ministerialnym konkursie był dotychczasowy, charyzmatyczny dyrektor Jan Klata, który – choć znany z poglądów dalekich od prawicy – unikał starć z nową władzą. Ale Gliński i jego wiceminister od teatrów Wanda Zwinogrodzka wybrali mało znany w teatralnym światku duet Marek Mikos-Michał Gieleta.

Wymiana w Starym była czytelnym komunikatem dla wszystkich menadżerów kultury: jeśli można usunąć Klatę, można zdmuchnąć każdego. Zresztą lista wojen i podbojów Glińskiego prowadzonych pod sztandarami nowej polityki kulturalnej jest długa.

Ze względu na „trudności we współpracy” oraz „w obliczu nowych wyzwań i konieczności modyfikacji polityki promocji polskiej kultury za granicą” minister usunął szefa Instytutu Adama Mickiewicza Pawła Potoroczyna. Wyrzucił też m.in. dyrektora Instytutu Książki Grzegorza Gaudena. Nowe władze IK postawiły na promocję dzieł uznanych przez władzę za „patriotyczne” i dofinansowują tłumaczenia książek autorów bliskich prawicy.

Historyczna racja stanu

Kolejna wojna, którą prowadzi Gliński, to wojna o muzea, czyli o pamięć. Po przejęciu władzy Gliński wznowił prace nad Muzeum Westerplatte, wstrzymane za rządów Platformy. Zrobił to głównie po to, by potem ogłosić jego połączenie z Muzeum II Wojny Światowej – to z kolei oczko w głowie Donalda Tuska, który w 2008 r. jako premier obsadził na fotelu dyrektora tej placówki prof. Pawła Machcewicza. Prawicy nie podoba się przygotowana przezeń ekspozycja, bo – jej zdaniem – jest zbyt mało polonocentryczna i nie pokazuje ofiary Kościoła podczas wojny, skupiając się na kolaboracji księdza Tiso z hitlerowcami na Słowacji i duchownych hiszpańskich z reżimem Franco.

Gliński walczył z Machcewiczem przed sądami administracyjnymi i wygrał – dostał zgodę na połączenie muzeów. W finale wyrzucił profesora i wprowadził do muzeum swoich ludzi, którzy mają przemeblować ekspozycję na patriotyczną modłę, co jest realizacją zapowiedzi Jarosława Kaczyńskiego jeszcze sprzed wyborów. – Treść ekspozycji Muzeum II Wojny powinna wyrażać podstawowe założenia i kierunki polityki historycznej, zgodne z polską racją stanu – oświadczył w Sejmie Gliński.

Poszły za tym dalsze działania w podobnym kierunku. W marcu 2016 r. MKiDN podpisało umowę dotyczącą współprowadzenia wraz z samorządem Muzeum Żołnierzy Wyklętych w Ostrołęce. Dofinansowało też tworzenie Muzeum Pamięci Sybiru w Białymstoku.

Resort współprowadzi Centralne Muzeum Jeńców Wojennych w Łambinowicach-Opolu oraz – to decyzja z minionego tygodnia – Muzeum Polaków Ratujących Żydów podczas II wojny światowej im. Rodziny Ulmów w Markowej. Gliński zdecydował też, że Ministerstwo będzie wraz z Kościołem zarządzać Muzeum Jana Pawła II i Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. W kwietniu 2016 r. podpisał umowę w tej sprawie z metropolitą warszawskim kard. Kazimierzem Nyczem.

Minister nie szczędzi grosza na muzea. W grudniu 2016 r. podpisał z Fundacją Książąt Czartoryskich umowę o przejęciu przez Skarb Państwa zbiorów Czartoryskich, m.in. „Damy z gronostajem”. Gliński tłumaczył, że w innym wypadku dzieło Leonarda da Vinci może trafić za granicę. Sprawa była kontrowersyjna, bo zdaniem wielu ekspertów obraz był niezagrożony – fundacja nie miała zamiaru go sprzedawać za granicę, zresztą państwo nie dałoby zgody na jego wywóz. Gliński jednak przejął całą kolekcję Czartoryskich wraz z nieruchomościami. Na nacjonalizację kolekcji wyłożył 100 mln euro.

Nasza telewizja atakuje

Gliński ma jedno jeszcze zadanie – utrwalić pieniędzmi podatników władzę PiS nad mediami publicznymi. To w jego resorcie powstały kontrowersyjne przepisy dotyczące ściągania abonamentu RTV, które – jeśli będą restrykcyjnie egzekwowane – zasilą kasę tonącej w długach TVP setkami milionów. Takie media publiczne – zaangażowane politycznie, ale też silne finansowo, by rozmachem móc wpływać na poglądy widzów – zawsze były marzeniem Jarosława Kaczyńskiego.

Gliński zdaje sobie sprawę, jak działa dziś TVP. Sam padł tego ofiarą, gdy „Wiadomości” przypuściły wielodniowy atak na organizacje pozarządowe, tropiąc w nich córki Bronisława Komorowskiego i prezesa TK Andrzeja Rzepińskiego. Rykoszetem dostała żona Glińskiego, która od lat działa w trzecim sektorze. Renata Koźlicka-Glińska jest jednym z dyrektorów Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności. Gliński uniósł się honorem i na antenie TVP wypalił: – To jest jakiś koszmar, dom wariatów! Państwo żeście oszaleli z tymi programami drążącymi organizacje pozarządowe.

W obozie władzy wybuchła panika. Prezes TVP Jacek Kurski, formalnie podległy Glińskiemu, był gotów wyrzucić kierownictwo „Wiadomości”. Nerwowa atmosfera trwała długo, bo Kaczyński był chory, więc nie miał kto zakończyć wojny. Ostatecznie sprawę zatuszowano tak, aby i Gliński był syty, i „Wiadomości” całe. Serial o pozarządowcach się skończył.

Na NGO-sach Gliński zna się jak mało kto. Był m.in. wieloletnim członkiem władz Stowarzyszenia Klon/Jawor oraz współzałożycielem Akademii Rozwoju Filantropii. Zdawał więc sobie sprawę, że „Wiadomości” atakują pozarządowców poniżej pasa. Długo jednak milczał, mimo próśb o pomoc z dawnego środowiska.

To jeden z elementów, który wskazuje na polityczny pragmatyzm profesora. Jest ich zresztą więcej. Dawny wegetarianin-ekolog, który zakładał towarzystwo na rzecz utworzenia Mazurskiego Parku Narodowego, dziś milczy, gdy minister środowiska-myśliwy zezwala na masową wycinkę drzew w Puszczy Białowieskiej. Już te tylko elementy wskazują na to, że Gliński z zielonego działacza stał się rasowym politykiem, który kalkuluje swe osobiste korzyści. Wszak z premierowskich ambicji nigdy nie zrezygnował.

Z jednej strony buduje swoją pozycję polityczną, tworząc sojusze wewnątrz rządu, choćby antyszydłowy tercet z pozostałymi wicepremierami. Z drugiej błyszczy w kolorowych mediach, które uwielbiają jego kozacką przeszłość i późne ojcostwo (ma 11-letnią córkę, teraz spodziewa się kolejnego dziecka). Po trzecie korzysta ze szczególnej pozycji w relacjach z Kaczyńskim.

Z woli prezesa Mateusz Morawiecki ma zbudować nową gospodarkę PiS, swoisty miks etatyzmu z kontrolowanym przez państwo kapitalizmem. Ministrowie siłowi – Kamiński, Ziobro, Błaszczak, Macierewicz – mają zbudować nowe służby mundurowe, organy ścigania i sądy. Analogicznie Gliński ma zapewnić kulturową karmę dla nowego polskiego patrioty. Gdyby określenie „Ministerstwo Prawdy” nie zostało negatywnie nacechowane przez Orwellowski „Rok 1984”, to idealnie pasowałoby do resortu Glińskiego. ©

Autor jest dziennikarzem onet.pl

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz Onetu, wcześniej związany z redakcjami „Rzeczpospolitej”, „Newsweeka”, „Wprost” i „Tygodnika Powszechnego”. Zdobywca Nagrody Dziennikarskiej Grand Press 2018 za opublikowany w „Tygodniku Powszechnym” artykuł „Państwo prywatnej zemsty”. Laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 27/2017