Dożynki Ministra Glińskiego

Kiedy obejmował urząd, zapowiedział wiele zmian. Słowa dotrzymał, ale też okazał się jednym z najgorszych ministrów kultury w dziejach III RP. Generował chaos i artystyczne katastrofy.

04.11.2019

Czyta się kilka minut

Minister kultury i dziedzictwa narodowego Piotr Gliński odsłania instalacjię artystyczną Jerzego Kaliny  „Szlaban. Przejścia graniczne”  na dziedzińcu Zamku Królewskiego  w Warszawie 17 września 2019 r. / JAN BIELECKI / EAST NEWS / JAN BIELECKI / EAST NEWS
Minister kultury i dziedzictwa narodowego Piotr Gliński odsłania instalacjię artystyczną Jerzego Kaliny „Szlaban. Przejścia graniczne” na dziedzińcu Zamku Królewskiego w Warszawie 17 września 2019 r. / JAN BIELECKI / EAST NEWS / JAN BIELECKI / EAST NEWS

Ostatnie lata to był niezły czas dla polskiej kultury. Wystarczy wymienić zagraniczne sukcesy. Ich lista jest długa: Oscar oraz Nagroda BAFTA dla „Idy” i Złota Palma w Cannes dla „Zimnej wojny” Pawła Pawlikowskiego, Nobel dla Olgi Tokarczuk czy International Opera Awards dla Mariusza Trelińskiego. Poważne wystawy retrospektywne – Mirosława Bałki w mediolańskim Pirelli HangarBicocca w 2017 r. czy Magdaleny Abakanowicz, przygotowywana przez londyńską Tate Modern w przyszłym roku. Wreszcie sukcesy młodszego pokolenia: kontratenora Jana Jakuba Orlińskiego czy Agnieszki Polskiej, laureatki prestiżowej Preis der Nationalgalerie. Tyle że te osiągnięcia niewiele mają wspólnego z polityką Ministerstwa Kultury pod rządami Piotra Glińskiego.

Nie wiadomo, czy zachowa swoje stanowisko w nowym rządzie, czy wyląduje – takie krążą słuchy – na placówce dyplomatycznej. Jakkolwiek będzie, warto się przyjrzeć jego dorobkowi, bo trudno znaleźć autora równie niezrozumiałej polityki rządowej.

Kultura doceniona

Piotr Gliński obejmując w 2015 r. funkcję ministra kultury został jednocześnie wicepremierem rządu. Pierwszy raz po 1989 r. szefowi tego resortu nadano tak znaczącą politycznie rangę. Nie można było zatem mieć wątpliwości co do roli, jaką kultura i samo ministerstwo miały odegrać w obecnym rządzie, chociaż sam Piotr Gliński nie posiadał i nadal nie posiada własnej podmiotowości politycznej. Mimo to, jak napisał Piotr Zaremba kreśląc na łamach „Plusa-Minusa” portret ministra, Jarosław Kaczyński zawsze go lubił „jako otwartego na prawicę profesora, doceniał jego erudycję i sardoniczny humor”.

Samo Ministerstwo Kultury w III RP długo pozostawało na marginesie. Dysponowało ograniczonym budżetem i często było obsadzane przez osoby spoza klucza partyjnego. Jednak w nowym stuleciu kolejnym ministrom – od Waldemara Dąbrowskiego, przez Kazimierza Michała Ujazdowskiego i Bogdana Zdrojewskiego, po Małgorzatę Omilanowską – udało się przywrócić jego rangę oraz znacząco zwiększyć środki przeznaczone na kulturę. Co więcej, zapoczątkowali oni modernizację instytucji kultury, doprowadzając m.in. w wielu z nich do zmiany pokoleniowej. Stworzono bardziej przejrzysty model finansowania, a obok ministerstwa powstał szereg wyspecjalizowanych instytutów, jak Polski Instytut Sztuki Filmowej, który przyczynił się do odnowy polskiego filmu.

Wszystkie te decyzje prowadziły do zmniejszenia roli uznaniowości we wspieraniu kultury, a minister nie udawał już mecenasa, tylko miał odpowiedzialnie wydawać środki publiczne. Dopiero dzisiaj można dostrzec, jak wiele udało się zrobić. Szczególne są tu zasługi Kazimierza Michała Ujazdowskiego oraz Tomasza Merty, który potem współpracował (aż do tragicznej śmierci w katastrofie smoleńskiej) z Bogdanem Zdrojewskim.

Oczywiście, pozostało wiele niezałatwionych kwestii. Przede wszystkim nie udało się zreformować mediów publicznych. Nie uregulowano rynku wydawniczego. Nierozwiązany został problem reprywatyzacji, w tym dóbr kultury. Narosły dysproporcje między nakładami na budynki a tymi na działalność samych instytucji, w tym na wynagrodzenia pracowników. Nie udało się zapewnić poczucia, że ministerstwo dba o różnorodność ideową i estetyczną w kulturze, chociaż można wymienić szereg dofinansowanych inicjatyw czy twórców związanych np. ze środowiskami konserwatywnymi czy prawicowymi.

Czas na zmianę

Piotr Gliński obejmując urząd zapowiedział wiele zmian. Słowa dotrzymał, ale też okazał się jednym z najgorszych ministrów kultury w dziejach III RP. Nie oznacza to, że w ciągu ostatnich czterech lat nie było osiągnięć. Na pewno ważnym dla polskiej kultury był zakup kolekcji Czartoryskich. Jednak sposób przeprowadzenia tej transakcji oraz przekonywanie opinii publicznej, że bez nabycia przez państwo kolekcji Polsce grozi utrata „Damy z gronostajem” Leonarda da Vinci – są mocno problematyczne. Mówiąc to Piotr Gliński publicznie obwieszczał bowiem, że nie potrafi jako minister zapewnić przestrzegania obowiązującego w naszym kraju prawa. Trudno o bardziej przygnębiający obraz niemożności państwa.

Zakup kolekcji Czartoryskich czy nabycie od spadkobierców zamku w Gołuchowie były ważnymi krokami w kierunku uporządkowania kwestii własnościowych dóbr kultury w Polsce. Jednak za nimi nie poszły działania bardziej systemowe. Ze środków Ministerstwa Kultury udało się nabyć także kilka ważnych obiektów, jak hotel Cracovia w Krakowie czy Dom Hansenów w Szuminie, a także obszerny zbiór rzeźb Augusta Zamoyskiego. To były jednak pojedyncze decyzje, a nie próba stworzenia polityki zakupów muzealnych ze środków publicznych, na którą zostałyby przeznaczone większe, bardziej realne niż dotąd kwoty.

Do osiągnięć należą również zmiany w ustawie o ochronie zabytków i opiece nad zabytkami, wprowadzające bardziej dotkliwe kary za ich niszczenie, a także stworzenie możliwości – za sprawą wiceminister kultury Magdaleny Gawin – lepszej ochrony architektury z czasów PRL-u. Warto wymienić wreszcie sprawniejsze odzyskiwanie przez Polskę dzieł utraconych podczas II wojny oraz uchwalenie istotnej dla tych działań ustawy o restytucji narodowych dóbr kultury.

Minister Gliński kontynuował też tworzenie kolejnych specjalistycznych instytutów – m.in. Narodowego Instytutu Architektury oraz Narodowego Instytutu Polskiego Dziedzictwa Kulturowego za Granicą „Polonika”. Ale też zaczęły powstawać instytucje dublujące te już istniejące. W 2016 r. powołano Ośrodek Badań nad Totalitaryzmami im. Witolda Pileckiego, a po roku Instytut Solidarności i Męstwa, który miał pełnić funkcje bardzo zbliżone do wypełnianych przez Instytut Pamięci Narodowej (ostatecznie z ich połączenia powstał Instytut Solidarności i Męstwa im. Witolda Pileckiego).

W tym roku powołano Instytut Literatury, który powiela funkcje istniejącego od lat Instytutu Książki, oraz Instytut Dziedzictwa Solidarności, mający być konkurencją dla Europejskiego Centrum Solidarności. Co więcej, MKiDN zaczęło przejmować – jako współprowadzący – ­kolejne instytucje kultury, jak Teatr Polski w Warszawie. Pogłębia to centralizację państwa i osłabia naszą samorządność.

Jednocześnie za sprawą Glińskiego dokonano zmian szefów kluczowych instytucji podległych ministerstwu. Odwołano dyrektora Instytutu Książki Grzegorza Gaudena oraz kierującego Instytutem Adama Mickiewicza Pawła Potoroczyna, który uczynił IAM rozpoznawalną w świecie instytucją. Po połączeniu Filmoteki Narodowej i Narodowego Instytutu Audiowizualnego pracę stracił Michał Merczyński. Usunięto też Magdalenę Srokę, bo jak ogłosił wiceminister kultury Jarosław Sellin: straciliśmy zaufanie do szefowej PISF-u. Zmian tych dokonano, przerywając trwające kadencje dyrektorów. Podobnej czystki nie było od lat.

Radykał u władzy?

Piotr Zaremba tłumaczył, że Gliński ma profesorski styl bycia, choć przecież rzadko jego wypowiedzi bywały dyplomatyczne. Zdaniem Zaremby zasługuje on na „bardziej zniuansowany bilans niż karykatury, których mu nie szczędzą”. I dodawał, że czasem próbował „nadmiernie naginać rzeczywistość, ale częściej wybierał drogę zygzakowatą i różne formy kompromisu z realiami. Nie przeszkadzało to wielu ludziom kultury kreować go na hunwejbina”.

Owszem, na tle niektórych przedstawicieli rządzącego obozu minister kultury może uchodzić za osobę dość umiarkowaną. Zdarzało mu się nawet krytykować działania TVP pod rządami Jacka Kurskiego. Jednak z czasem stał się obrońcą mediów publicznych w obecnym kształcie, za który zresztą ponosi osobistą odpowiedzialność. To w jego resorcie przygotowywano ustawy pozwalające na pełną ich kontrolę przez PiS i do tej pory MKiDN pełni nadzór właścicielski nad Polskim Radiem oraz TVP. Trudno też dziwić się, że krytykowano wiele jego decyzji, w tym kolejne – nie raz chybione – zmiany personalne w instytucjach kultury, oraz wypowiedzi ministra.

Te wypowiedzi niejednokrotnie mogły budzić zdumienie, rozbawienie czy sprzeciw. Nie chodzi jedynie o oburzenie „dotychczasowych beneficjentów systemu” – jak zwykł nazywać adwersarzy, lecz o realny destrukcyjny wpływ słów i decyzji wicepremiera m.in. na relacje polsko-żydowskie. Problem z częścią krytyki jest inny: łatwo można poprzestać na przytoczeniu kolejnych gaf, wypowiedzi niefortunnych (jak w przypadku Olgi Tokarczuk) czy skandalicznych decyzji.

Władca prestiżu

W wywiadzie udzielonym „Naszemu Dziennikowi” na początku swojej kadencji Piotr Gliński zapowiadał „korektę w finansowaniu kultury” i podkreślał, że „nie ma powodu, żeby grupy zmierzające do dekonstrukcji kultury, tradycji, tożsamości polskiej były faworyzowane tak jak dotychczas”. Ogłosił zmianę dotychczasowych priorytetów, zwiększenie pluralizmu oraz dowartościowanie tych, którzy byli dotąd – z powodów ideowych czy estetycznych – mniej widoczni. Te zapowiedzi stały się wątkiem stale obecnym w czteroletnich rządach Glińskiego.

Na samym początku pełnienia swej funkcji urządził nawet spotkanie z wybraną grupą ok. 50 twórców. Uznał to za konieczne, bo – jak podkreślał na posiedzeniu sejmowej komisji kultury i środków przekazu – te osoby „miały bardzo ciężkie życie w sensie (...) codziennym, ponieważ były odcięte od finansowania (...) publicznego, mimo że są wybitnymi artystami”.

Zrozumiała, ale pożądana bywa zmiana akcentów, zwrócenie uwagi na twórców, ale też odbiorców, którzy byli trochę na marginesie (w przypadku PiS-u np. ważne zwrócenie uwagi na mniejsze ośrodki). Za poprzednich rządów nie zawsze też potrafiono docenić niektórych ciekawych autorów czy inicjatywy związane z wrażliwością konserwatywną i prawicową.

Działania MKiDN pod kierownictwem Glińskiego jednak nie doprowadziły do poszerzenia różnorodności, lecz do jej ograniczenia – w tym do wykluczenia inicjatyw oraz instytucji uznawanych z politycznych czy ideologicznych względów za niepożądane; przykładem chociażby „Krytyka Polityczna”. Towarzyszyło temu utwierdzanie środowisk prawicowych w przekonaniu, że do chwili objęcia władzy przez PiS były nieustannie wykluczane. Nie ma to wiele wspólnego z rzeczywistością, bo np. w latach 2012-15 ważne pisma prawicowo-konserwatywne, od „Arcanów” po „Frondę”, dotacje otrzymywały.

Opowieści o krzywdach towarzyszy przekonanie, że źródłem sukcesów krajowych i międzynarodowych wielu najważniejszych twórców w III RP było wyłącznie wsparcie finansowe (i nie tylko) ze strony państwa. Ministerstwo Kultury powinno zatem być „dysponentem prestiżu” i wpływać na hierarchie artystyczne. Sprawa okazała się jednak trudniejsza, niż się wydawało. Jak dotąd nie widać żadnych istotnych przewartościowań w obszarze kultury. Nie odkryto nowych czy zapomnianych twórców, a związani z obecnie rządzącymi nie odnoszą spektakularnych sukcesów. Jednocześnie ministerstwo będzie musiało się zderzyć z oczekiwaniami tych, którzy poparli obecną władzę.

Dobrym przykładem jest Instytut Książki. Jego nowy szef Dariusz Jaworski zapowiedział dokonanie ideologicznej korekty i docenienie twórców bliskich obecnemu rządowi. Jeśli jednak przejrzy się listy publikacji tłumaczeń polskich twórców w ostatnich latach, nie widać przełomu. W tym czasie ukazało się zaledwie kilka tłumaczeń, m.in. „Triumfu człowieka pospolitego” Ryszarda Legutki (na rumuński), a także pojedynczych książek: Grzegorza Górnego, Agnieszki Kołakowskiej oraz Pawła Lisickiego (wszystkie na węgierski). Zaznaczmy, że wcześniej także dotowano przekłady m.in. Ryszarda Legutki, Antoniego Libery czy Bronisława Wildsteina. A na liście ponad 90 pozycji wspartych w tym roku znalazły się jedynie trzy wprost związane z myślą prawicową, w tym „Północ i Południe. Teksty o polskiej kulturze i historii” Marka Cichockiego – jedna z najciekawszych publikacji w ostatnim czasie.

Ministerstwo jednej opcji

„Sukces zbiórki pieniędzy na Europejskie Centrum Solidarności jest sukcesem Polski obywatelskiej, nawet jeśli stoją za nim raczej wielkie emocje dotyczące bieżącej polityki niż realne społeczne zainteresowanie solidarnościową tradycją” – komentował Piotr Zaremba na łamach „Dziennika. Gazety Prawnej”. Nie była to pierwsza tego typu akcja w odpowiedzi na decyzje MKiDN, chociaż jej skala była imponująca: ostatecznie zebrano ponad 6 mln zł. Czy może pojawić się pokusa – zastanawiał się Zaremba – „upowszechnienia podobnego zwyczaju w drugą stronę? Czy jeśli rządzić będzie PO, wyborcy związani z prawicą też mają swoimi pieniędzmi wyrywać kawałki Polski z rąk ekipy rządowej?”.

Taka postawa byłaby groźna. Lecz działania Piotra Glińskiego poważnie osłabiają legitymizację samego ministerstwa – po raz pierwszy od lat można nawet usłyszeć postulaty jego likwidacji. Działania poprzedników zmierzały – mniej lub bardziej skutecznie – do wyjęcia całych obszarów jego działalności spod wpływu politycznej oceny. To ocena merytoryczna, a nie kryteria ideologiczne miały być podstawą finansowania. Gliński odwrócił całkowicie logikę. Zdaje się być przekonany, że wygranie wyborów daje zwycięzcy nieograniczony mandat. Prowadzi to do uznania, że autonomia instytucji kultury to fikcja, a sam fakt ­finansowania ze środków ministerstwa jest równoznaczny z oczekiwaniem pełnego poparcia dla rządzących.

Dobrze tę logikę oddaje oficjalne oświadczenie, wydane przez Ministerstwo Kultury przy okazji Kongresu Kultury Polskiej w 2016 r. Informowano w nim, że osoby zaangażowane w Kongres „otrzymywały lub otrzymują środki z programów ministra lub instytucji podległych MKiDN”. Mimo to wszystkie te osoby angażują się w „przedsięwzięciach ruchu deklarującego się jako opozycyjny”. Okazało się, że dla ministra kultury finansowanie kultury jest równoznaczne z oczekiwaniem poparcia dla rządzących. Żaden rząd po 1989 r. w ten sposób nie formułował swoich oczekiwań wobec ludzi kultury i nie określał swoich relacji z publicznymi instytucjami kultury. I nie jest ważne, że być może Piotr Gliński uważa, iż relacje ludzi kultury z rządzącymi wcześniej w III RP polegały na finansowym kontrakcie.

Taka optyka sprawia, że po pierwsze minister kultury dzieli instytucje na „nasze” i „wasze”, czego dobrym przykładem jest Muzeum Narodowe w Warszawie. Agnieszka Morawińska na prośbę o wsparcie instytucji, którą wówczas kierowała, usłyszała od ministra: „Wie pani, w pierwszej kolejności musimy zadbać o te nasze muzea”. Po drugie, dąży do pełnej monopolizacji w obszarach dla PiS-u najbardziej istotnych. Do nich należy na pewno pamięć historyczna. Służyć temu miało nie tylko powoływanie nowych instytucji, jak wspomniany już Ośrodek Badań nad Totalitaryzmami im. Witolda Pileckiego, Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych w Warszawie czy Muzeum Getta Warszawskiego, ale też najgłośniejszy spór za tej kadencji – o Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku.

Nie chodziło w nim – jak przekonywał Gliński i jego zwolennicy – o walkę z fałszowaniem naszej historii. Twórcy muzeum pokazali, że można zaproponować przekonującą, odmienną od pisowskiej wizję polskiej wspólnoty i jej przeszłości, ale też narzędzia do jej konsolidowania. To naruszało monopol rządzących na politykę pamięci. Ministerstwu udało się przejąć instytucję, ale pod nowym kierownictwem Muzeum II Wojny Światowej zagubiło swój uniwersalny wymiar, a państwo polskie utraciło ważne narzędzie do opowiadania w kontekście międzynarodowym o naszym polskim doświadczeniu. Prowincjonalizacja polskich instytucji, czego przykładem jest gdańska placówka, to też efekt ostatnich czterech lat.

Najbardziej niebezpieczne jest jednak przeświadczenie, że rządzący muszą się kierować wyłącznie interesem i oczekiwaniami własnych wyborców. Powinni przecież pamiętać, że dysponują środkami podatników, z których nie wszyscy są zwolennikami obecnego rządu. A kazus ECS-u pokazuje, że niektóre instytucje są dla nich na tyle ważne, iż skłonni są przekazać na nie dodatkowe środki. To jednak może prowadzić do coraz większej fragmentaryzacji wspólnoty, czego powinien być świadomy minister, który przez lata badał aktywność społeczną w Polsce.

Zerwanie ciągłości

Konkurs na dyrektora „stanowi najpełniejszą realizację konstytucyjnej zasady korzystania z praw publicznych” – pisał Piotr Gliński w piśmie uzasadniającym odmowę przedłużenia kadencji Moniki Szewczyk, z sukcesem kierującej białostocką Galerią Arsenał. „Jest to bowiem najbardziej transparentna i rekomendowana przez środowiska twórców metoda wyboru dyrektora instytucji kultury”.

Rozpisano zatem konkurs na to stanowisko. Ogłoszono także drugi – na dyrektora Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN. W obu wygrały osoby kierujące wcześniej tymi placówkami. W przypadku Arsenału prezydent Białegostoku podpisał nominację dla Moniki Szewczyk. Tymczasem Piotr Gliński od miesięcy zwleka z powołaniem Dariusza Stoli na stanowisko dyrektora Muzeum POLIN.

Nominacje na stanowiska to jeden z najpoważniejszych zarzutów stawianych obecnemu ministrowi. Niektóre z nich doprowadziły – jak w przypadku teatrów Polskiego we Wrocławiu i Starego w Krakowie czy Muzeum Narodowego w Warszawie – nie tylko do ostrych konfliktów, ale też do zapaści samych instytucji. Ostatnia z nich może być dobrym przykładem chaosu, który generują rządzący dziś Polską. Nie tylko podjęto błędną decyzję personalną – mianowano osobę nieposiadającą kompetencji niezbędnych do kierowania tak poważną instytucją – ale nie potrafiono z tej decyzji się wycofać, a instytucja coraz gorzej działa.

Problemem ministra Glińskiego nie są jedynie kontrowersyjne wybory personalne, łącznie z najnowszym, czyli zapowiedzią powołania bez konkursu Piotra Bernatowicza na nowego dyrektora Zamku Ujazdowskiego (na co pozwala prawo) – lecz stosunek do procedur, zasad i reguł. Nie są zmieniane, ale używane całkowicie dowolnie i naginane w zależności od sytuacji i politycznych potrzeb.

Przykładem może być odmowa MKiDN wypłacenia przyznanej już organizatorom poznańskiego Festiwalu Malta dotacji w wysokości 300 tys. zł na jego organizację w 2017 r. (sąd nakazał przekazanie tych środków), zwlekanie z powołaniem Dariusza Stoli czy bezprawne zwolnienia ze stanowisk. O Pawle Potoroczynie minister Gliński mówił dla Wirtualnej Polski: „Faktem jest, że wygrał sprawę w sądzie i to jego dotyczy kwestia, że może twierdzić, iż został zwolniony niezgodnie z prawem. Ale myślę, że zgodnie z polskim interesem”. Ta wypowiedź dobrze pokazuje podejście wicepremiera rządu do prawa, reguł, zasad i obyczajów – istnieją tylko formalnie.

W 2016 r. Artur Żmijewski w rozmowie z „Krytyką Polityczną” porównał Piotra Glińskiego do powołanego przez PiS nowego szefa stadniny koni w Janowie Podlaskim: „Każdym ruchem narusza równowagę ekosystemu kultury”.

Po czterech latach rządów PiS-u widać, że nie grozi nam hegemonia prawicowa w kulturze, lecz chaos, degradacja instytucji publicznych i ich artystyczny upadek. Powstanie miejsc prezentujących twórczość wtórną, epigońską i bez artystycznego znaczenia. Także ośmieszenie państwa i podważenie jego roli, a przecież tylko ono potrafi zagwarantować powszechny i równy dostęp do kultury. ©


TAK ODPOWIADALIŚMY MINISTROWI KULTURY

„Tygodnik Powszechny” nr 27/2018

W „TP” NR 22/2018 NAPISAŁAM„Minister kultury otwarcie przyznaje, że na kulturę szkoda mu czasu: nie śledzi ani polskiej kinematografii, ani telewizji – nawet tej, którą nadzoruje”.

Rzeczniczka prasowa Ministerstwa zażądała od redakcji sprostowania: „Nieprawdą jest, że minister kultury Piotr Gliński powiedział, iż szkoda mu czasu na kulturę”. W uzasadnieniu zaś czytamy: „Autorka artykułu nie podała daty, miejsca ani okoliczności, kiedy miałyby paść takie słowa”.

SPROSTOWANIE OPUBLIKOWALIŚMY w poprzednim numerze. Zgodnie z prawem prasowym możemy odnieść się do niego dopiero teraz.

Rzeczniczka zdaje się nie zauważać, że nie cytowałam konkretnej wypowiedzi ministra, a jedynie podsumowywałam jego wypowiedzi medialne, dotyczące kinematografii i telewizji. Poniżej lista cytatów, na których się opierałam.

20 października 2017, „Dziennik Gazeta Prawna”:

PIOTR ZAREMBA: A pana zdanie o kondycji polskiej kinematografii?

PIOTR GLIŃSKI: Ja niestety nie oglądam regularnie filmów, nie mam czasu, to obowiązek moich współpracowników; kieruję się w wielu wypadkach opisami i recenzjami. (...)

PIOTR ZAREMBA: Ale większość polskich filmów jest mniej skrajna niż deklaracje ich twórców.

PIOTR GLIŃSKI: Przyjmuję ten argument, bo nie oglądam tylu filmów co pan. Ale ich tematykę znam z lektur. (...)

PIOTR ZAREMBA: Siądzie pan do stołu z artystami?

PIOTR GLIŃSKI: Pewnie, ale muszę mieć więcej czasu, żeby obejrzeć wszystkie produkcje.

PIOTR ZAREMBA: A na czym pan był ostatnio w teatrze, w kinie?

PIOTR GLIŃSKI: Panie redaktorze, litości, ostatnio zaliczyłem sympatyczne czytanie pierwszego aktu „Wesela” w parku Saskim. Pracuję po kilkanaście godzin dziennie, tak, przyznaję, zupełnie się zapuściłem.

23 marca 2017, „Gość Wydarzeń”, Polsat:

BEATA LUBECKA: A co panu się nie podoba w TVP?

PIOTR GLIŃSKI: Wie pani, ja rzadko oglądam, więc trudno mi powiedzieć.

11 maja 2016, „Kontrwywiad”, RMF FM:

PIOTR GLIŃSKI: Chciałbym powiedzieć, że w pracy nie oglądam telewizji. Wielu polityków ma wstawione [telewizory], ja nie mam na to możliwości i czasu.

NIE JESTEM PIERWSZĄ DZIENNIKARKĄ, od której minister Gliński domaga się sprostowania i przeprosin. Słynna była sprawa z „Rzeczpospolitą” z sierpnia 2016 r. Wicepremier oskarżył Roberta Mazurka o opublikowanie wywiadu bez wprowadzenia całości autoryzacji, a Mazurek przeprosił na łamach za pomyłkę, która „naraziła Pana Wicepremiera na zarzuty, iż jest człowiekiem dowcipnym i ma poczucie dystansu do siebie”.

Ten sam dziennikarz w lutym 2018 r. na antenie RMF FM usłyszał od ministra: „to, co pan mówi, jest bezczelne” oraz „pana pytania są aroganckie i nie na temat”.

LISTA DZIENNIKARZY I MEDIÓW, do których pracy wicepremier odnosił się negatywnie, jest długa i różnorodna: od Karoliny Lewickiej po Łukasza Warzechę, od „Faktu” po Discovery Polska. Nie pamiętam innego polskiego ministra, który miałby tak poważny problem z wolnymi mediami.

A przecież gdyby wicepremier mniej czasu i energii poświęcał walce z dziennikarzami, miałby go więcej na oglądanie polskich filmów i seriali. Co jest zajęciem bliższym obowiązkom ministra kultury niż karkołomne próby prostowania publicystyki. ©(P) Kalina Błażejowska

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk sztuki, dziennikarz, redaktor, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Laureat Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy za 2013 rok.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 45/2019