Między zbawcą a zdrajcą

Na czym polega wyższość Jezusa? Dlaczego to za nim podążają ci, którzy wsłuchali się w jego słowa? Odpowiedź Máraiego jest jednoznaczna: ponieważ jest lepszym poetą.

12.09.2016

Czyta się kilka minut

Sándor Márai, Budapeszt, lata 30. XX wieku / Fot. Leemage / EAST NEWS
Sándor Márai, Budapeszt, lata 30. XX wieku / Fot. Leemage / EAST NEWS

Znany nam doskonale wizerunek Jezusa – długowłosego, błękitnookiego, brodatego mężczyzny o łagodnym obliczu – został po raz pierwszy opisany przez niejakiego Publiusa Lentulusa, rzymskiego konsula, który rzekomo żył w czasach Augusta. W liście do senatu Lentulus przedstawił fizjonomię Chrystusa z najdrobniejszymi szczegółami. To właśnie tym dokumentem inspirowali się późniejsi artyści i wytwórcy dewocjonaliów. Bez listu konsula nasza wyobraźnia pracowałaby w inny sposób, inaczej myślelibyśmy o wydarzeniach sprzed dwóch tysięcy lat. Więcej: całkowicie inaczej odnosilibyśmy się również do rzeczywistości, w której żyjemy. Gdyby jego oczy nie były błękitne, lecz ciemne, gdyby skóra jego twarzy nie była biała, lecz śniada, gdyby miał rozczochrane włosy i potarganą brodę, nasz obraz boskości byłby zupełnie inny. Być może życzliwiej odnosilibyśmy się wówczas do ludzi przybywających do nas z odległych stron świata? Być może łatwiej byłoby nam zaakceptować ich odmienność? Być może przestalibyśmy się ich bać?

Biorąc pod uwagę fakt, że list Publiusa Lentulusa jest średniowieczną fałszywką, która została sprokurowana przez nieznanego autora, a następnie przetłumaczona na inne języki i rozpropagowana wśród wiernych, nic nie stoi na przeszkodzie, by zmienić wizerunek Jezusa. Żaden z biblijnych tekstów nie przynosi informacji na temat jego aparycji. Do czego zatem powinniśmy się odwołać? Gdzie szukać inspiracji? W historycznych dokumentach, w których zachowały się wzmianki o wyglądzie Żydów żyjących podówczas w Palestynie? A może winniśmy tę twarz odcieleśnić, oderwać od konkretnej rzeczywistości i jej kształt powiązać z teraźniejszością, nadając jej rysy ludzi najbardziej dziś pokrzywdzonych, cierpiących, wyrzuconych na gruzowisko współczesnego świata?<

Zmiana

Sándor Márai przekonuje, że musimy w tej materii zaufać artystom, a mówiąc precyzyjnie – artystycznemu impulsowi, który rodzi się w nas w chwili, w której umysł podlega sile wywołanej emocjonalnym wstrząsem, co rozpala wyobraźnię i w jej wytworach każe nam szukać ukojenia. Owszem – pisze węgierski prozaik – Jezus nie wyglądał tak, jak go dziś przedstawiamy, ale artyści, którzy malowali jego oblicze, nie mogli się mylić. Nie dlatego, że odzwierciedlali weryfikowalną prawdę, lecz dlatego, że ich wyobraźnia nadawała formę pewnej idei boskości, która pojawia się zawsze wtedy, gdy w dookolnym świecie nie znajdujemy już żadnego oparcia, gdy świat, do którego przynależymy, zawodzi nas całkowicie.

W swojej książce (trudno określić jej gatunek – esej to, a może zeseizowana powieść przetykana udramatyzowanymi fragmentami?) Márai zajmuje się tym, co wykracza poza horyzont naszego codziennego doświadczenia, poza granice empirycznego świata. Podejmuje refleksję na temat naddatku, który stał się zaczynem nowej religii. Jezus wprowadza do świata różnicę, która – jak kamień wywołujący lawinę – zapoczątkowuje totalną metamorfozę rzeczywistości.

Zmiana, która z dzisiejszej perspektywy wydaje się czymś oczywistym, której skalę i znaczenie potrafimy doskonale uchwycić i wyrazić, nie była wcale oczywista dla współczesnych Chrystusa. Albo inaczej: wszyscy, którzy podówczas żyli w tamtym rejonie świata (Żydzi, Rzymianie i prozelici), spodziewali się, że jakaś zmiana nadejdzie, byli przekonani, że niebawem nastąpi gwałtowny przełom. W takiej atmosferze toczyły się dyskusje religijne i polityczne. Rzymianie wersami swojego poety zapowiadali złoty wiek ludzkości. Żydzi wieszczyli nadejście mesjasza. Zbiorowa świadomość była zatem przygotowana na proces fundamentalnej transformacji świata. Ale że to właśnie Jezusowi przypadła w udziale rola największego rewolucjonisty, że to on tę zmianę wywołał, tego współcześni mu mieszkańcy Galilei czy Jerozolimy nie byli wcale pewni. Márai pisze, że po wydarzeniach, które miały miejsce na Górze Oliwnej, potrzeba było jeszcze stu lat, by oddzielić od siebie judaizm i chrześcijaństwo, które wcześniej złączone były strukturalnym węzłem. Trzeba było czasu, by powstały odpowiednie idee, by powstał zestaw symbolicznych form umożliwiających zrozumienie przeszłości.

Máraiego fascynuje moment, w którym energia starego porządku świata już się wyczerpała, ale właściwe jej formy życia wciąż jeszcze są celebrowane. Ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, że historia weszła właśnie na nowe tory, a ich egzystencja wpadła w boczną odnogę czasu. Majaczący na horyzoncie kształt przyszłości pozostaje dla nich tajemnicą. Nie potrafią pojąć istoty zjawisk, z jakimi mają do czynienia, nie odczytują znaków czasu, nie mogą uczestniczyć w procesie transformacji świadomie – są zaledwie jej biernymi statystami. Márai przywołuje opowiadanie Anatola France’a pt. „Prokurator Judei”, w którym przysłuchujemy się rozmowie starego Piłata z jego znajomym. Gdy pada pytanie o Jezusa, Piłat nie potrafi sobie przypomnieć tej postaci. Chrystus to dla niego zaledwie jeden z wielu skazanych, fakt statystyczny.

W „Dzienniku” Gombrowicz pisze, że gdyby udało się komuś wymyślić narzędzie, za pomocą którego można by zgromadzić wiedzę na temat zdarzeń z życia ludzi żyjących w tym samym momencie, a następnie przeprowadzić badania porównawcze nad ich losami, moglibyśmy wreszcie zapanować nad szaleństwem historii. W podobnym duchu węgierski prozaik sugeruje, że brak czujności skazuje jednostki i społeczeństwa na historyczną ślepotę. To oczywiste, że nie możemy wyciągnąć się za harcap z czasu i miejsca, w których przyszło nam żyć, że nie dysponujemy odpowiednią perspektywą, by w pełni zrozumieć istotę przemian, które wokół nas zachodzą. A jednak nie powinniśmy całkowicie porzucać tego zadania. Niegdyś wsłuchiwaliśmy się w słowa proroków i profetów, by z ich niejasnych formuł wyinterpretować zapowiedź przełomu. Dziś lektura znaków jest zadaniem wspólnotowym. Nie ma jednego źródła wiedzy, nie istnieje jeden tekst, do którego możemy się odwołać. Dlatego tak ważna jest praca interpretacji.

Kto to jest Jezus?

Tytuł książki Máraiego – „Trzydzieści srebrników” – jest nieco mylący, gdyż sugeruje, że głównym jej bohaterem jest Judasz. W rzeczywistości Iskariota na dobre pojawia się dopiero w drugiej części eseju. Pierwsza zaś poświęcona jest Jezusowi, którego autor przedstawia jako artystę, poetę miłosierdzia. Nie chodzi mu o to, by podważyć boski status Chrystusa. W ogóle nie wdaje się w dyskusję z dogmatykami. Jego celem nie jest krytyczna lektura źródeł ewangelicznych i apokryficznych, choć doskonale je zna i świetnie się orientuje w ich recepcji. Powtórzę: interesuje go naddatek, nadmiar – coś, co wykracza poza granice naszego doświadczenia, co pojawia się z nagła i wywołuje zmianę. A szafarzem takiego „nadmiaru” jest właśnie Chrystus.

W świecie, w którym wszyscy spodziewają się przełomu, choć niewielu potrafi określić jego właściwe parametry, liczba mesjaszy jest wręcz onieśmielająca. Nie inaczej było w czasach Jezusa. Márai przedstawia ulice ówczesnej Galilei czy Jerozolimy jako scenę, na której toczy się walka zaciekle rywalizujących ze sobą poetów. Tym, co przyciąga tłum, są sugestywne słowa, formuły, które odwołują się do lęków i pragnień, wersy, dzięki którym jednostki rozpoznają swą przynależność do wspólnoty, np. wspólnoty pokrzywdzonych. Ale tylko jeden spośród przemawiających ma się okazać Wybrańcem.

Na czym polega wyższość Jezusa? Dlaczego to właśnie za nim podążają ci, którzy wsłuchali się w jego słowa? Odpowiedź Máraiego jest jednoznaczna: ponieważ jest lepszym poetą.

Najciekawszy fragment książki to opis konfrontacji Jezusa z Janem Chrzcicielem. Posłańcy przynoszą Galilejczykowi informację, że nad Jordanem naucza człowiek o niezwykłej sile ducha, do którego lgną ludzie szukający przewodnika. Mówią o nim, że jest prawdziwym mesjaszem, wybawcą, wyzwolicielem ludzkości. Márai powołuje się na źródła, nazywając spotkanie Jezusa z Janem sprawdzianem, chwilą próby, testem powołania. Ale to nie źródłom daje się prowadzić w tej części swojego eseju, lecz po raz kolejny wyobraźni, która spotkanie tych dwóch każe mu przedstawić jako agon silnych poetów.

Janowi nie brakuje pasji, jest sugestywny i przemawia w uniesieniu. Ludzie dają mu posłuch, bo wskazuje palcem tych, którzy są przyczyną ich utrapienia. Jezus jest przejęty wiadomością o rzekomym mesjaszu. Zastanawia się, czy jego moc jest prawdziwa. Może to tamtemu należy się pierwszeństwo?

Być może powinien się wycofać? Gdy jednak dochodzi do spotkania, wszystkie wątpliwości ustępują. Z ust Jana wychodzą słowa przepełnione gniewem. Chrzciciel opowiada o codziennych zdarzeniach, zajmuje się sprawami, które z perspektywy Jezusa nie mają aż takiego znaczenia. Jego przesłanie dotyczy bowiem spraw na wskroś uniwersalnych. Krzywda pojedynczego człowieka jest ważna, ale lekarstwem na nią nie powinien być gniew, lecz miłosierdzie. W wizji Máraiego Jezus – jako poeta miłosierdzia – wprowadza do świata coś, czego brakuje wszystkim jego mieszkańcom. Naddatkiem są właśnie dobroczynność i ofiarność.

Przeciwwagą dla Jezusowego nadmiaru miłosierdzia są Judaszowe srebrniki. Niewielka to kwota, biorąc pod uwagę ówczesną sytuację ekonomiczną, z całą pewnością zbyt mała, by przekonująco wyjaśnić powód zdrady. W drugiej części eseju Márai zastanawia się, co popchnęło Iskariotę do tego czynu. Przedstawia fikcyjny dialog niedoszłego jeszcze zdrajcy i Mateusza, późniejszego ewangelisty. Rozmowa ma miejsce w przeddzień wydarzeń na Górze Oliwnej. W jej trakcie Judasz ujawnia swe wątpliwości. Z jednej strony jest zafascynowany osobowością Jezusa, pozostaje pod jego przemożnym wpływem. Z drugiej natomiast nie dowierza w nadprzyrodzony charakter jego czynów. Márai subtelnie kreśli portret psychologiczny Iskarioty: urodził się i wychował gdzie indziej niż pozostali uczniowie, dlatego czuje się wśród nich obco; odebrał wykształcenie, jest obyty, ma ogromne ambicje, marzy o czymś, co pozwoliłoby mu się wybić ponad pozostałych.

Nie znajdziemy w tej książce jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, dlaczego Judasz zdecydował się zdradzić Jezusa, choć w dziennikowych zapiskach Márai wyznał, że właśnie to go najbardziej interesuje, tego chciałby się przede wszystkim dowiedzieć podczas pisania książki. Pracował nad nią jednak wystarczająco długo (kilkadziesiąt lat), by zarysowany na początku cel zmienić. Ostatecznie postanowił ukazać dramatyczne napięcie między nadmiarem, który zbawia świat, a małością, która ów świat na powrót pogrąża w mroku.

Wizja zbawienia

Pomysł napisania książki o Judaszu przyszedł Máraiemu do głowy w powojennym Budapeszcie. W „Dzienniku” pisze, że któregoś dnia w półśnie zobaczył tę postać i zaczął się zastanawiać, jaka relacja łączyła ją z Chrystusem, co tak naprawdę wydarzyło się między nimi, co powodowało człowiekiem, który stał się w naszej kulturze archetypem zdrajcy. Pisarz nie wiedział wtedy jeszcze, że praca nad tekstem o Judaszu zabierze mu tak dużo czasu. Że rękopis będzie ze sobą woził z Europy do Stanów Zjednoczonych, gdzie szukał azylu. Że będzie go przepisywał i przerabiał, dodawał do niego nowe fragmenty, oddalał się od wyjściowego zamysłu, by ostatecznie całkowicie go porzucić i z dialogu między Judaszem a Mateuszem (to miał być trzon opowieści) uczynić zaledwie rodzaj interludium (rozmowa tych dwóch – mimo fundamentalnego charakteru – ma w sobie także coś komicznego, a ta komiczność, sama w sobie niegroźna, stanowi jeden z sygnałów, za pomocą którego Márai pomaga nam zidentyfikować małość).

Temat zdrady interesował go również dlatego, że w trakcie wojny wielokrotnie doświadczał jej skutków. Obserwował przyjaciół, znajomych i obcych, którzy nie oparli się pokusie. Ale nie napisał książki o nich, nie opisał rzeczywistości, nie chodziło mu bowiem o zwykłą prawdę (tak jak ją rozumieją ci, którzy punkt oparcia znajdują w konkretnym zdarzeniu), lecz o wizję, czyli prawdę wyższą, która rodzi się w naszej wyobraźni, gdy świat nas zawodzi. Wizję zbawienia, która przynosi choć chwilowe ukojenie. Wizję, której zawsze towarzyszy jej nikczemne przeciwieństwo. ©℗

Sándor Márai „Trzydzieści srebrników”, przeł. Irena Makarewicz, Zeszyty Literackie, Warszawa 2016

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodzony w 1978 r. Aktywista literacki, filozof literatury, eseista, redaktor, wydawca, krytyk i tłumacz. Dyrektor programowy Festiwalu Conrada. Redaktor działu kultury „Tygodnika Powszechnego”. Dyrektor programów literackich Fundacji Tygodnika Powszechnego.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2016