Mam dość

Gdybym w przestrzeni publicznej określała mężczyzn mianem: „sprawnych fiutków”, „niezłych ciałek”, „kolesi z andropauzą”, nikt by ze mną nie rozmawiał. Dlaczego mężczyznom, wykształconym, piastującym ważne funkcje, wciąż wolno to robić?

19.07.2021

Czyta się kilka minut

Kasia Kozakiewicz /
Kasia Kozakiewicz /

Profesor uniwersytetu przeprasza mnie, że długo nie odpisywał na ­maila.

– Może przydałaby się panu profesorowi asystentka? Albo asystent? – pytam.

– Po co mi asystent? Lepsza jedna szparka sekretarka niż dziesięciu asystentów.

Milknę. Wmawiam sobie, że musiałam się przesłyszeć. Po spotkaniu upewniam się, że nie. Słowa o „szparce sekretarce” padły.

Przemoc słowna jest jednym z przejawów przemocy seksualnej. Często mieści się w definicji molestowania seksualnego. Kobieta, wobec której jej użyto, czuje się winna, „brudna”. Zastanawia się, czy nie sprowokowała sprawcy. Albo udaje (jak ja), że „to musiała być pomyłka”. Przecież mężczyzna o takim dorobku i takiej reputacji nie mógł się w ten sposób wysłowić. Kobieta zagryza więc zęby i stara się zapomnieć, co ją spotkało.

Bo słysząc słowa o „szparce sekretarce”, to my, kobiety się wstydzimy. Czujemy się zażenowane. Upokorzone. Spuszczamy głowy i milkniemy.

Ten tekst jest głosem w imieniu kobiet, które zetknęły się ze słowną przemocą, a dotyczy ona prawie każdej dziewczynki i kobiety. Przemoc powinno się karać. Nawet jeśli karą będzie jedynie towarzyski ostracyzm. My, kobiety, chcemy też przestać się za mężczyzn wstydzić.

On tak tylko powiedział

Rzeczywistość najlepiej ilustrują przykłady. Podam ich jeszcze kilka. Choć – niestety – mogłabym sypać nimi jak z rękawa.

Biorę udział w spotkaniu środowiska ekspertów zajmujących się polityką międzynarodową. To „poważni” ludzie, z tytułami naukowymi i na wysokich stanowiskach. Ustalamy skład paneli dyskusyjnych. Jak zwykle zasiąść w nich mają sami mężczyźni. Ten musi i tamten musi, bo są mądrzy, doświadczeni, fajnie mówią – przekonują ich koledzy po fachu. Męska solidarność. Zwracam uwagę, że jest także sporo kobiet-ekspertek, a ich obserwacje (często terenowe, nie zza biurka) wzbogacą dyskusję. Jeden z mężczyzn mówi o kobietach per „baby”. Zgadza się ze mną. „Jakieś baby muszą wystąpić”, bo w przeciwnym razie „znów się zaczną awantury”. Więc dla świętego spokoju niech choć jedna (na trzech albo czterech mężczyzn) znajdzie się za stołem prezydialnym. Pada nazwisko jednej z pań, znanej z ciętych ripost. „Ona ma klimakterium” – oburza się dyrektor jednej z największych kulturalnych instytucji w Polsce. „Dlatego tak się zachowuje” – dodaje. Państwowa placówka, której szefuje, zajmuje się sztuką, polskim dziedzictwem kulturalnym i dialogiem międzynarodowym. Na twarzach panów uśmiechy. Ten język dobrze do nich przemawia.

Jedna z telewizji zaprasza mnie do dyskusji na temat Białorusi. Trwa pandemia, program nagrywamy przy pomocy platformy internetowej. Prowadzącym jest mężczyzna, ekspertów trzech i jedna ekspertka, ja.

– Chcę się upewnić, czy jesteśmy już na wizji? – pyta były dyplomata z wieloletnim stażem pracy.

– Nie – informuje prowadzący.

– To ja wam coś opowiem – zapowiada dyplomata. – Łukaszenka miał kiedyś romans z taką aktorką [pada nazwisko kobiety – MN]. Jak się mu znudziła, „przekazał ją” synowi. Zagadnąłem go o nią. Powiedziałem: „Wiem, że pan prezydent jest jedyną osobą na Białorusi, która ma prawo wypowiadać komplementy pod adresem tej damy”. Ze zrozumieniem walnął mnie swoją wielką łapą w plecy. „Mołodiec” – powiedział.

Po chwili dyplomata zwraca się do mnie: – Małgosiu, przepraszam za ten seksistowski żarcik.

W autorytarnym państwie (a jest nim Białoruś) kobieta angażuje się w romans z dyktatorem nie zawsze z własnej woli. I nie jest to relacja przyjemna. Często wręcz przemocowa. Kobieta jest seksualnym towarem. Czymś w rodzaju ubrań z second handu. Dlatego „zużytą” kochankę Łukaszenka „przekazuje” synowi. Albo zamyka w areszcie domowym. Tak jak dwie dekady temu uwięził i ubezwłasnowolnił swoją żonę. Dyplomata powinien o tym wiedzieć.

Kolejny dyplomata, wykładowca, wieloletni dyrektor placówek kulturalnych w Europie Wschodniej, pisze publiczny post na Facebooku. Utyskuje, że leży właśnie w szpitalu i zdany jest na opiekę „nieładnych polskich pielęgniarek”. Chce, żeby zajmowały się nim „pielęgniarki ze Wschodu”. Są młodsze i o wiele atrakcyjniejsze.

Profesor jednej z krakowskich uczelni zaprasza na doroczną imprezę swoich pracowników (mężczyzn). Mówi: „No i weźcie panowie ze sobą żony, żeby było na czym siedzieć”.

Pewien polityk umawia się na wywiad z dziennikarką. Na spotkanie doprasza asystenta. „Wie pani, lubię trójkąty” – rzuca do dziennikarki.

Moja koleżanka marząca o specjalizacji z kardiochirurgii słyszy od profesora medycyny: „Kobieta chirurg jest jak świnka morska. Ani świnka, ani morska”. Rezygnuje z marzeń. Wybiera kardiologię.

Autorami wszystkich przytoczonych wypowiedzi są mężczyźni wykształceni, sprawujący funkcje publiczne albo piastujący wysokie stanowiska. Nasza intelektualna elita. To należy podkreślić. Bowiem oburzając się na podobne wypowiedzi, zawsze słyszałam (od mężczyzn, ale też od kobiet) takie tłumaczenie: „Wiesz, on nie rozumie, że to obraźliwe”; „On tak tylko powiedział...”; „On tak tylko zażartował, przecież wiesz, że szanuje kobiety”. Albo próbowano mnie obarczyć winą za powstały dysonans: „No co ty, nie masz poczucia humoru?”.

One są takie kochane

Mężczyznom, posługującym się seksistowskim językiem, starałam się tłumaczyć, że język definiuje nasze poglądy. Mówi o wizji świata, której hołdujemy. Słowa mają ogromną moc. Uskrzydlają albo ranią. Wiele z nich w nas zapada. Długo je analizujemy i przeżywamy. U osób o słabszej konstrukcji psychicznej przemoc słowna może wywołać długi kryzys. Te tłumaczenia często na niewiele się zdawały, bowiem wciąż w życiu publicznym mamy do czynienia z nadreprezentacją mężczyzn. To sprawia, że seksistowski język jest powszechny. Jak na znanym rysunku Marty Frej. Studio telewizyjne, dyskusja na temat aborcji. Wśród ekspertów sami mężczyźni. Podpis: „To kto dziś zabierze głos w imieniu kobiet?”. Prof. Wiktor Osiatyński odmawiał udziału w takich spotkaniach. Dziś mało który mężczyzna ma z tym problem.

Kobieta traktowana jest często jak „ozdoba” paneli dyskusyjnych. Panowie witają się i dzielą refleksjami na temat ostatnio przeczytanych książek oraz tekstów. Padają znane nazwiska, ważne pojęcia. Pytają się nawzajem: „A o czym dziś zamierzasz mówić?”; „A czy ten problem poruszysz?”; „A jakie mogę ci zadać pytanie?”. W końcu zwracają się do ekspertki: „O, jak pani ładnie wygląda. Piękna bluzeczka”. Wielu z nich (nie tylko starszej daty) całuje kobietę w rękę.

Kilkanaście dni temu, podczas imprezy kończącej coroczny poznański festiwal teatralny Malta, zagrał zespół jazzowy. Jego lider przedstawił muzyków z imienia i nazwiska, skrzypaczki – jedynie z imienia. Padło: „pani Ania, pani Kasia”. Publiczność się oburzyła. Muzyk, zamiast przeprosić, zaczął się tłumaczyć. Powiedział: „Przecież one są takie kochane”. Kiedy publiczność zaczęła buczeć, zwrócił się z pytaniem: „O co wam w ogóle chodzi?”. Incydent ten opisali na swoich profilach na Facebooku aktorzy Teatru Polskiego w Poznaniu. Retorycznie pytali: „Czy ktoś w ogóle o tym napisze?”.

Chciałabym temu panu udzielić odpowiedzi na pytanie: „O co nam w ogóle chodzi?”. Temat języka używanego wobec kobiet jest mi niezwykle bliski. Język ten frustruje mnie i moje koleżanki, sprawia, że czujemy sztywność ram patriarchalnej kultury. To nie zawsze jest język seksistowski, ale często słyszymy słowa dezawuujące nasze osiągnięcia. Każda z nas, kilka razy w życiu, została potraktowana nie jak „ekspertka”, tylko jak „baba”, która się w dodatku „awanturuje”, albo jak „pani Kasia”. Nie liczyła się nasza wiedza, tytuł naukowy, odbyte podróże, napisane teksty i książki. Miałyśmy po prostu gdzieś wystąpić „w ładnej bluzeczce”. Wymagano, byśmy kulturalnie usiadły, stosownie się wysławiały i zachowywały. 


Joanna Stryjczyk, psychoterapeutka: Poczucie słabości ofiary to pierwszy warunek mobbingu czy molestowania. 


 

Oczywiście, jest wielu mężczyzn, którzy traktują kobiety w sposób równościowy. Dobrze się z nimi dyskutuje i współpracuje, ale – niestety – normą jest podejście wyższościowe. Normą jest też przemoc słowna, która prowadzi do „unieważnienia uczuć kobiety”. To znaczy nasze emocje są uważane za nieodpowiednie, złe, „nie na miejscu”, wręcz „nienormalne”. Mężczyźni chcą, abyśmy myślały i czuły w narzucony przez nich sposób.

Ważne są także gesty. Mowa ciała. Londyńskie metro pewien czas temu wprowadziło zakaz siedzenia z szeroko rozstawionymi nogami. W wagonach pojawiły się stosowne naklejki (przekreślony symbol mężczyzny przybierającego taką pozę). W grupach na Facebooku, zrzeszających ekspertki zajmujące się polityką międzynarodową, zawrzało. „W punkt. Taka naklejka powinna znaleźć się w każdej sali konferencyjnej” – pisały kobiety. Bo mężczyźni (w przewadze) tak właśnie siedzą. Dominują nie tylko słowem, ale i ciałem.

Jedna z ekspertek zajmujących się problematyką wschodnią w następujący sposób wspomina każde ze swoich publicznych wystąpień: – Przygotowuję się jak do bitwy. Żadnych sukienek, butów na obcasie. Ubieram się po męsku i po męsku się zachowuję. Przybieram pozę podobną do męskiej. Nigdy nie siadam z nogą założoną na nogę. Żadnych small talków. Uśmiechów. Nie daję się sprowokować. Osadzić w roli „panienki”. Jeśli całują w rękę, co także jest próbą dominacji i podporządkowania, odwzajemniam. Dla mnie liczy się tylko merytoryczna dyskusja. W środowisku mam już opinię „niezrównoważonej”.

Inna kobieta, która wielokrotnie doświadczyła seksistowskich uwag, zaczęła odmawiać publicznych występów. Wykonuje swoją pracę po cichu. Konfrontacja z mężczyznami jest dla niej źródłem ogromnego stresu (ból brzucha, mdłości, drżenia rąk). Woli jej uniknąć.

Końskie zaloty

Dr hab. Iwona Chmura-Rutkowska, pedagożka i socjolożka, wykładowczyni Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, uważa, że kluczową kwestią jest nazwanie wprost problemu: – Opisane wyżej kobiety doświadczyły przemocy, która w specjalistycznym języku nazywa się „przemocą ze względu na płeć”. Poprzez stworzenie atmosfery poniżenia naruszono ich godność. Pogardliwe określenia, seksistowskie żarty, wulgarne komentarze są rodzajem naruszenia psychologicznej granicy, ale też sygnalizują dużo szerszy problem związany z nierównością i przemocą ze względu na płeć. Źródłem seksistowskiego języka pogardy, czyli szczególnego rodzaju przemocy werbalnej, jest przekonanie mężczyzn o ich przewadze nad kobietami. Każda przemoc karmi się nierównością. Ta również.

Z obserwacji i badań dr hab. Chmury-Rutkowskiej wynika, że naruszanie granic fizycznych jest już w wielu środowiskach nieakceptowane. Ale naruszanie granic psychologicznych jest wciąż powszechne. Socjolożka jest zdania, że język pogardy stanowi preludium do innych form przemocy.

Zdaniem dr. Mariusza Makowskiego, psychoterapeuty, wykładowcy Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, kiedy osoba szanowana i na tzw. stanowisku posługuje się językiem seksistowskim, zachodzi u odbiorcy sytuacja dysonansu poznawczego: – Gdyby ktoś stał z boku, cicho przysłuchując się przytaczanym tu wypowiedziom mężczyzn, i zdecydował się zapytać: „A dlaczego użył pan seksistowskiego języka?”, mężczyzna odparłby zapewne: „Ależ to był taki żart!”. Jeśli był to „żart”, to czy jego adresatka jest pozbawiona humoru? Dlaczego zamiast się śmiać, czuje się dotknięta, a często wręcz winna? Miała miejsce przemoc, ale akcent zostaje przeniesiony na kobietę. Jakby to z nią coś było nie tak i dlatego te żarty nie śmieszą.

Zdaniem Makowskiego w opisanych przypadkach kobieta zostaje postawiona w sytuacji tragicznego wyboru: – Musi albo unieważnić siebie, czyli zlekceważyć swoje uczucia: wstyd, zażenowanie, upokorzenie, albo unieważnić mężczyznę, który te słowa wypowiedział, czyli zanegować to, co on sobą reprezentuje: jego wiedzę, tytuł naukowy, dorobek. Czy mężczyźni, którzy posługują się podobnym językiem, są świadomi konsekwencji swojego zachowania? Badania dowodzą, że u pewnej grupy mężczyzn władza łączy się z poczuciem seksualnej atrakcyjności. Mężczyzna wykorzystuje więc sytuację, w której może władzy użyć – mówi psychoterapeuta.

Z tą diagnozą zgadza się dr hab. Chmura-Rutkowska: – Źródłem satysfakcji dla osób przemocowych jest poczucie wyższości, wynikające z przekonania, że ze względu na posiadane cechy należą do kategorii lepszych w opozycji do innych i gorszych. Motywacją wielu seksistowsko zachowujących się mężczyzn nie zawsze jest chęć zadania bólu czy poniżenia, ale podtrzymanie dominującej pozycji i bycie „męskim”.

Poznańska socjolożka uważa, że seksistowski język jest powszechny. Pogardliwe określenia dotyczące kobiet wybrzmiewają podczas rozmów w domu i w pracy. Są obecne w plotkach, przekleństwach, w mediach tradycyjnych i społecznościowych, słowach piosenek, grach komputerowych, na blogach.


Czytaj także: Ponad 40 procent studentek i studentów doświadczyło molestowania, co trzecia osoba – molestowania seksualnego. Według anonimowych badań, bo oficjalne skargi są rzadkością, a sprawcy latami pozostają bezkarni.


 

Ekspertka zwraca uwagę, że w Polsce co trzecia dziewczynka przed 15. rokiem życia doświadczyła jakiejś formy seksualnego wykorzystania lub nadużycia. Aż 90 proc. kobiet przyznaje, że było molestowanych seksualnie. Z jej badań wynika, że 60 proc. dziewcząt, każdego dnia, słyszy seksistowski język ze strony swoich kolegów i koleżanek.

– Wiele form werbalnej przemocy chłopców i mężczyzn wobec dziewcząt i kobiet traktowanych jest jako normalne i dopuszczalne zachowanie. To przecież tylko „końskie zaloty” czy „ostry podryw”. Na wiele form poniżania kobiet – takich jak wulgarne dowcipy, komentarze na temat ich wyglądu, deprecjonujące opinie na temat „babskich” cech, poniżające wizerunki w mediach – istnieje społeczne przyzwolenie. Zazwyczaj nie budzą one żadnego sprzeciwu. Dziewczęta uczy się, że najważniejszym atutem kobiet jest ciało i uroda, a seksistowskie komentarze należy traktować jako formę okazywania uznania. Trening uległości do bycia miłą i grzeczną powoduje, że kobiety stają się bezbronne w sytuacji naruszania ich granic psychologicznych i same stosują język pogardy wobec siebie oraz innych kobiet – mówi dr hab. Chmura-Rutkowska.

Złość piękności szkodzi

Pytam dr. Makowskiego, jak on (jako mężczyzna) poczułby się, gdyby w relacji służbowej kobieta wystosowała pod jego adresem seksistowski komentarz. Na przykład: „Jesteś dobrym pracownikiem, ale wy, faceci, myślicie tylko o jednym”. – Poczułbym złość, gniew – odpowiada. – Może nawet na usta cisnąłby się jakiś wulgaryzm.

Wiele kobiet, z którymi rozmawiałam na temat przemocy werbalnej, wymienia inne uczucie. To poczucie winy. A jeśli już czują gniew, tłumią go.

– W procesie wychowywania czyny dziewczynek i one same mają być ładne. Natomiast chłopcy mają być skuteczni, to, co robią, ma być „dobre”, „wartościowe”. Uczucie złości dziewczynek często jest unieważniane przez najbliższe otoczenie: rodzinę, przedszkole, szkołę – wyjaśnia Makowski. – Kiedy czują irytację, mówi się im: „histeryzujesz” albo „nie ma się o co złościć”, czyli „to, co czujesz, jest nieprawdziwe”. Wypowiadany wielokrotnie komunikat wytwarza w mózgu neuronalny szlak reagowania. Kolejny raz, kiedy dziewczynka czuje gniew, dezawuuje ten przekaz. Jest przecież nauczona, że za ów gniew sama siebie powinna ukarać.

– „Złość piękności szkodzi”? Kobiety nie mogą się złościć? – pytam dr. Makowskiego.

– Tak – odpowiada. – Dziewczynki kształtuje przekaz narcystyczny: twoją wartością jest uroda, upiększanie świata innym, w tym mężczyznom. Kiedy się złościsz, nie jesteś taka piękna. Co więcej, złoszcząc się, określasz swoje granice, masz dostęp do swojej siły, a to niektórym mężczyznom się nie podoba, tak jakby chcieli mieć na siłę monopol. I znów pojawia się dylemat: czy zyskać akceptację otoczenia, czy wyrazić swoje emocje.

Wśród osób umawiających gości do audycji radiowych i telewizyjnych krąży pewna anegdota. Kiedy z propozycją wzięcia udziału w programie zwracają się do mężczyzny, słyszą w odpowiedzi: „Gdzie i o której godzinie?”, natomiast kobiety pytają: „A na jaki temat?”. Mężczyzn cechuje pewność siebie, często podsycana używanym przez nich nieodpowiednim językiem. Kobiety (jak opisana w tym tekście ekspertka) kiedy wiedzą, że w spotkaniu publicznym weźmie udział zbyt wielu mężczyzn, często rezygnują z zaproszenia. Czynienie z kobiet „pań Kaś”, czyli umniejszanie ich zawodowych osiągnięć i protekcjonalny język, sprawia, że połowa populacji jest dyskryminowana w życiu publicznym. I być może to życie publiczne, w którym słychać wciąż te same argumenty i polemiki, na tym cierpi. ©

Autorka jest dziennikarką „Tygodnika Powszechnego”. Specjalizuje się w tematyce krajów poradzieckich i problematyce społecznej. Autorka książki „Wczesne życie” oraz współautorka książek: „Białoruś. „Kartofle i dżinsy”; „Ograbiony naród. Rozmowy z intelektualistami białoruskimi”; „Armenia. Karawany śmierci”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, reporterka, ekspertka w tematyce wschodniej, zastępczyni redaktora naczelnego „Nowej Europy Wschodniej”. Przez wiele lat korespondentka „Tygodnika Powszechnego”, dla którego relacjonowała m.in. Pomarańczową Rewolucję na Ukrainie, za co otrzymała… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 30/2021