Magyar Faustyna

Kiedy 30 kwietnia 2000 r. Papież kanonizował siostrę Faustynę, Plac św. Piotra wypełniali przede wszystkim Polacy. Dla przybyszów z innych krajów nowa święta była raczej egzotyczną nieznajomą. Ale tamtego dnia wśród tłumu pielgrzymów stał Lajos Antaloczi, ksiądz z węgierskiej diecezji Eger. Z napięciem słuchał Jana Pawła II.

25.07.2004

Czyta się kilka minut

- Gdy Papież zaczął mówić o Niedzieli Miłosierdzia, Antalóczi chwycił mnie za rękę. Zdawał się być bardzo przejęty - wspomina o. Paweł Cebula, polski franciszkanin od kilku lat mieszkający na Węgrzech.

Dla księdza znad Dunaju imię “Faustyna" nie brzmiało obco. Od paru lat zajmował się propagowaniem kultu Bożego Miłosierdzia w swoim kraju. Słysząc, że Niedziela Miłosierdzia będzie odtąd powszechnie obchodzoną uroczystością, odetchnął z ulgą. Wcześniej bezskutecznie zabiegał, by w choć jednej diecezji węgierskiej wprowadzono takie święto. To dzięki niemu w 1996 r. “Dzienniczek" przetłumaczono na węgierski, a w księgarniach znalazły się obrazki Jezusa Miłosiernego. Życiorys św. Faustyny ukazał się w 400 tys. egzemplarzy. Modlitewnik “Jezu, ufam Tobie" wydrukowano w 10 tysiącach. Fundacja założona przez Antalócziego pomogła pokryć wszystkie koszty.

Trzy lata później, przy okazji kanonizacji bł. Kingi, kapłan z Egeru przyjechał do Polski, by osobiście wręczyć Papieżowi przekład “Dzienniczka". W Łagiewnikach miał tylko odprawić Mszę dla przybyłej z nim grupy Węgrów. Ta wizyta zapoczątkowała jednak polsko-węgierskie przedsięwzięcie w podziemiach łagiewnickiej bazyliki. W trakcie rozmowy z opiekującymi się Sanktuarium zakonnicami powstało drobne nieporozumienie filologiczne. Siostry opowiedziały Antalócziemu o planach stworzenia kaplic językowych, w których grupy obcokrajowców mogłyby odprawiać nabożeństwa. Zamiast “językowe" Węgier zrozumiał “narodowe", mając w pamięci ideę podobnych kaplic w kościołach na całym świecie.

Być może to właśnie błąd w tłumaczeniu stał się impulsem do listu, który w 2000 r. kard. Franciszek Macharski napisał do Episkopatu Węgier, proponując tamtejszemu Kościołowi zaprojektowanie i urządzenie kaplicy w podziemiach Sanktuarium. Machina ruszyła. W 2001 r. w jednej z katolickich gazet ukazał się apel Episkopatu o pomoc finansową. Faustyny nie trzeba już było wtedy Węgrom przedstawiać. Po niedługim czasie zebrano połowę sumy. Ksiądz Antalóczi nie mógł się cieszyć owocami działań, które zainicjował. W grudniu 2001 zmarł, a Episkopat Węgier oddał sprawę w ręce biskupa Istvana Katony.

Dziś podziemne przestrzenie przyprószone są pyłem z rozkuwanych tynków. Uroczyste otwarcie kaplic (oprócz węgierskiej urządzane są trzy inne) zaplanowano na 9 października. W centrum - kaplica włoska. Jedno z wnętrz ma zostać oddane pod opiekę Polonii. Niemcy przygotowali swoją kaplicę najszybciej, jednak jej projekt artystyczny nie został zaakceptowany. - Łatwo wstawić barokowe figury - mówi ks. Jan Zając, kustosz Sanktuarium. - Tyle że chodzi o to, by wszystko grało nie tylko teologicznie, ale i artystycznie.

W kaplicy węgierskiej zastać można najczęściej dwie osoby. Greckokatolicki ksiądz László Puskás i jego żona Anna są artystami, wykładali w Akademii Sztuk Pięknych we Lwowie. Pierwotnie, zgodnie z pomysłem ks. Antalocziego, kaplica miała nosić imię św. Elżbiety Węgierskiej. Pojawiły się głosy, by nie ograniczać się do jednej świętej. Wtedy odszukano Puskasa i powierzono mu wykonanie mozaiki wedle projektu Communnio Sanctorum (Wspólnota Świętych). Jego nazwisko znaleziono w notatkach ks. Antalócziego, który współpracował z Puskásem przy robieniu mozaik w pałacu arcybiskupim w Egerze.

Wśród naszkicowanych postaci, które wraz z Anną żmudnie zapełniają kolorowymi kawałkami szkła, ks. Puskás czuje się niemal jak wśród własnych krewnych. O każdym z nich potrafi opowiadać długie, ubarwiane anegdotami historie. Jest zresztą nie tylko artystą i teologiem: ukończył Wydział Prawa Kanonicznego i bierze udział w procesach beatyfikacyjnych XX-wiecznych męczenników. 65-letni malarz przyjął święcenia kapłańskie 10 lat temu. Wcześniej studiował malarstwo we Lwowie i zarabiał na życie swoimi obrazami. Potem, dzięki sukcesom na międzynarodowych wystawach, mógł wyjechać z ZSRR.

Po trosze z przekory nie poszedł w młodości w ślady swojego ojca - księdza. Tradycja greckokatolicka przypomina zwyczaje żydowskich lewitów: kapłaństwo często przechodzi z ojca na syna. Puskás nie chciał się temu poddać. Teologię ukończył już na Węgrzech, ale ciągle jako świecki. Stopniowo jednak zrodziło się w nim powołanie. Sam woli mówić, że po prostu je odkrył, bo musiało w nim tkwić od zawsze, zgodnie ze słowami Izajasza: “Ty mnie wybrałeś już w łonie mej matki". Twierdzi, że od stanu duchownego nie mógłby uciec, skoro sam Chrystus był artystą.

- Ewangelia wspomina tylko raz, że rysował coś na piasku - wyjaśnia Puskás. - Ale ja myślę, że rysował częściej. I mówię sobie, że wtedy kreślił moją drogę do ołtarza. Bo przecież nie były to na pewno jakieś proste linie, prędzej meandry.

Puskásowi zlecono, by na mozaice znaleźli się tylko ci “wspólni" święci - chociażby, znane zarówno na Węgrzech, jak i w Polsce, Kinga i Salomea. Ale te plany ks. Puskas uznał za niewystarczające. - Kilkanaście osób to za mało jak na obraz całości, komunii - mówi. - Dlatego ciągle decydowałem się dołączyć jeszcze kogoś.

By wprowadzić jak najwięcej postaci, wertował dzieje ich przodków. W ten sposób odkrył węgierskie korzenie św. Stanisława Kostki. Chociaż węgierskich koligacji Faustyny doszukać się trudno, nie mogło się bez niej obyć - siostry zaglądały co jakiś czas i powtarzały swoje: “A gdzie Faustyna?".

“Argument z pokrewieństwa" pozwolił mu przeforsować pomysł, który początkowo budził wątpliwości katolickich duchownych. Na mozaice Puskás chciał uwiecznić Piroszkę, córkę św. Władysława, którą beatyfikował patriarcha Konstantynopola. Gdy usłyszał protest jednego z biskupów, zareagował prostodusznie: “Nie miałem śmiałości rozdzielać rodziny...". Biskup machnął ręką.

Kaplica przypomina o wspólnych losach obu narodów. Nie można przecież mówić o dziejach Węgier bez Krakowa, tak jak w historii Polski nie sposób ominąć Stefana Batorego. O tym, że w czasie wojny nad Balatonem mieściło się polskie gimnazjum, nie wie chyba nikt. Kontakty, w latach 70. i 80. ożywione, przygasły.

- Przez ostatnie 15 lat za mało zwracaliśmy na siebie uwagę - mówi rzecznik Episkopatu Węgierskiego Szerdahelyi Csongor. Sanktuarium w Łagiewnikach odwiedzają coraz liczniej pielgrzymi z Węgier. Na październikową uroczystość, której przewodniczyć będzie prymas tamtejszego Kościoła Péter Erdl, przyjedzie ich ok. czterech tysięcy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 30/2004