"Będziemy drukować artykuł o Bogu"

Realista - tak nazwał go jeden z biografów. Na fotografii w oczach czterdziestoletniego mężczyzny o zdecydowanym profilu dostrzec można nawet coś więcej niż realizm: nutę sceptycyzmu.

26.06.2005

Czyta się kilka minut

 /
/

Pewnego dnia ks. Bronisława Markiewicza, wikariusza katedry w Przemyślu, odwiedził dawny kolega z seminarium, profesor teologii. - Księże Bronisławie, pozwolę sobie zwrócić uwagę, że kazania księdza są na bardzo miernym poziomie - jął go pouczać po wysłuchaniu homilii. - A tu przecież katedra! Tu przychodzą nie pastuszkowie, ale elita.

Ks. Markiewicz odparł, że gdy wchodzi na ambonę, ma przed sobą jednakowe dusze, którym chce uzmysłowić sprawy najważniejsze, niezależne od poziomu intelektualnego. Nie był stworzony do metropolii, do nauczania intelektualistów. Nie licząc krótkiego pobytu w Przemyślu, po święceniach trafiał do niewielkich miejscowości. Z zakłopotaniem przyjął nominację na profesora homiletyki w 1882 r. albo wieść, że będzie uczył teologii księcia Augusta Czartoryskiego, który chciał wstąpić do salezjanów.

Polityka i seminarium

Urodził się w 1842 r. W młodości nie ominęły go duchowe kryzysy. Opowiadał: “Ja sam, kształcony od dziecka na Skardze i Krasickim, czytając w 18 roku mego życia dzieła wielce poważne z dziedziny historii i nauk przyrodniczych w języku niemieckim, a obok nich - autorów greckich i łacińskich w całości, nie zadowalając się szkolnymi podręcznikami obciętymi (z niepełnym tekstem), wkrótce straciłem wiarę w Boga i harmonię wewnętrzną, których brak odebrał mi pogodę i spokój duszy". Jednak dzięki lekturze - jak twierdził - “najcelniejszych pisarzy polskich" powrócił do równowagi. Przy lekturze “Narożnej kamienicy" Józefa Korzeniowskiego upadł na kolana i prosił: “Jeśli istniejesz, Boże, daj mi się poznać, a wszystko dla ciebie gotowym uczynić".

W rodzinnym miasteczku, galicyjskim Pruchniku, jako kilkunastolatek wiódł z kolegami zagorzałe dysputy polityczne. Ze wzburzeniem czytał akt abdykacji króla Stanisława Augusta z 1795 r. Gdy przyszło Powstanie Styczniowe, razem z kolegą zaplanował przyłączyć się po maturze do walk. Zamiast tego znalazł się w seminarium. “Nie przeczuwałem dobrze, że ten stan domaga się takiej ofiary i wkłada na nas tak straszne obowiązki - opowiadał wiele lat później jednemu z wychowanków. - Nie wiem, czy bym się był odważył wstąpić do seminarium, gdybym był to wszystko tak rozumiał, jak dzisiaj".

Czy z życia świeckiego zrezygnował za sprawą tajemniczej przepowiedni? Z pewnością ogromne wrażenie wywarły na nim opowieści kolegi, Józefa Dąbrowskiego, które przypominały nieco Mickiewiczowskie “Widzenie Księdza Piotra". Otóż pewien młodzieniec miał poprosić w gospodzie Dąbrowskich o nocleg. Następnego dnia zajaśniał “niezwykłym blaskiem". Wieszczył o “wszechświatowej wojnie, o zmartwychwstaniu Polski". Mówił także, że “widzi wielkiego Męża Bożego, który wychowuje świętych kapłanów. A oni rozejdą się wszędzie, oddając się różnym zajęciom, wychowują młodzież i przemieniają na nowo oblicze świata". Przepowiednia mówiła o cierpieniach, jakie czekają “Męża Bożego", i wreszcie o zgromadzeniu zakonnym, jakie założy.

Prawdopodobnie świadkiem widzenia był sam Markiewicz, co zresztą skrzętnie ukrywał. Po kilkunastu dopiero latach po jego śmierci odnalazł się opis wydarzeń pochodzący od niego. Na podstawie tej wizji napisał krótki dramat “Bój bezkrwawy", wokół którego mnożyły się kontrowersje, ale władze kościelne ostatecznie go zaaprobowały.

Asceza i jeremiada

Po prymicji zakomunikował rodzinie, że zwyczajowego hucznego przyjęcia nie będzie.

Zaczął prowadzić “Zapiski dotyczące życia wewnętrznego". Notował w czasie rekolekcji: “Jam nic. Mniej niż nic. Mówisz, żeś nic, a czemuż, obłudniku, trwożysz się względami ludzkimi? Czemu smucisz się, gdy cię lekceważą? Przecież mówisz sam: iżem niczym, a z drugiej strony uważasz, jakimi to względami jesteś zaszczycony".

Niebawem to duchowe samobiczowanie będzie mógł wykorzystać w praktyce. Może uodporni go trochę na niezbyt pochlebne opinie o jego kolejnych pomysłach, wśród których nagłą chęć podjęcia studiów filozoficznych uznano jeszcze za umiarkowanie osobliwą.

Tymczasem przyjeżdża do Harty, wioski w Galicji. Jest rok 1867. We wsiach nędza, z rolnictwa nie sposób wyżyć. Markiewicz walczy z pijaństwem, powtarzając niestrudzenie, że kieliszek wódki może nie zrujnuje nikomu zdrowia, ale nadszarpnie budżet rodzinny. Mieszkańcy nie bardzo go słuchają, ale już widzą w nim świętego - chodzi pieszo do oddalonych przysiółków, śpi na desce. Gdy w Przemyślu wybuchnie epidemia cholery, całe dnie spędzi w mieszkaniach chorych.

Pozostały i szczegółowe opisy. Relacjonuje ks. Walenty Michułka, uczeń Markiewicza: “Kilka dni gotowano na błoniach nad Sanem zupę dla chorych. Między czekającymi na zupę byli i tacy, którym niełatwo było zwyciężyć ambicję i przyjść albo wysłać dziecko po tę strawę dla ubogich. [Ks. Markiewicz] opowiadał nam pewnego dnia: zauważyłem dziewczynkę, może 10-letnią, stojącą na uboczu. Wydało się, że i ona przyszła po ciepłą zupę. Wziąłem garnuszek, napełniłem zupą i podałem dziecku. Później śledziłem bacznie tych biednych, którzy nie mieli odwagi dopominać się o swoją porcję i uprzedzałem ich z jałmużną". Pointa ks. Bronisława brzmiała: “Zaoszczędzić komuś upokorzenia też należy do miłosierdzia chrześcijańskiego".

Nie ograniczał się do symbolicznych gestów, do rozprawiania z ambony o tym, co jest dobre, a co złe. Miał na to za wiele wyobraźni. W Błażowej dzięki jego interwencji wybudowano obok kościoła szpital. Wpadł na pomysł, jak ożywić przemysł tkacki, z którego niegdyś miejscowość słynęła. Na otwarcie “Spółki Tkaczy" i “Szkoły Tkaczy" sprowadził marszałka Mikołaja Zyblikiewicza z Krakowa. Ten, nie mogąc wyjść z podziwu, otworzył dla instytucji kredyt w wysokości czterech tysięcy złotych reńskich.

W 1887 r. ukazała się we Lwowie niewielka książka: “Trzy słowa do starszych w narodzie polskim" autorstwa księdza B. Miromira. Pod tym pseudonimem ukrywał się Markiewicz. Najważniejsze dzieło pisał w czasie niełatwych dla siebie decyzji. Miał za sobą pracę wikarego w Harcie, proboszcza w Gaci i Błażowej. W 1885 r. poprosił biskupa Soleckiego o zgodę na wstąpienie do zakonu.

“Trzy słowa..." to gorzka jeremiada, rozrachunek z polskością. Autor głosi, że Polacy nie są niewinnymi ofiarami w rękach najeźdźców, ale ponoszą słuszną karę. Obietnica Jana Kazimierza złożona przed obliczem Maryi, że naprawione zostaną krzywdy ludowi, spełzła na niczym. Wyzysk, “ciemnota religijna" pogłębiają się.

Ks. Markiewicz krytykuje elity polityczne, ale równie ostro wytyka duchownym zaniedbanie obowiązków duszpasterskich wobec wieśniaków, rzemieślników. Sugeruje, by do pomocy zaangażować - prawie osiemdziesiąt lat przed Soborem Watykańskim II -świeckich i siostry zakonne.

Nakład rozszedł się błyskawicznie i niemal w całości został zniszczony przez zirytowanych adresatów książki. Do dziś zachowało się tylko kilka egzemplarzy.

Zakon i redakcja

Zastanawiał się nad teatynami i salezjanami. W czasie rekolekcji odprawionych przed wyjazdem do Włoch w 1885 r. zanotował: “W małych rzeczach być wiernym. Nie będę tracił żadnej chwili czasu. Mało mówić".

W Turynie spotyka się z ks. Janem Bosco, który wita go słowami: “Czekałem na księdza dość długo". Rok później zaczyna nowicjat u salezjanów w San Benigno Canavese. We Włoszech także wejdzie w meta-rzeczywistość tajemnych wizji. Swe prorocze sny opisuje mu ks. Bosco. Markiewicz umieszcza w zapiskach oryginalny włoski tekst widzenia, w którym Franciszek Salezy przykazywał ks. Bosco: “Powściągliwość i praca mają kwitnąć w zgromadzeniu salezjańskim. Te dwa wyrazy będziesz wykładał, objaśniał, będziesz ciągle powtarzał". Ta wizja posłużyła za tytuł miesięcznika wydawanego przez ks. Markiewicza od 1898 r. Przez wiele lat redagował “Powściągliwość i Pracę" zupełnie sam, potem pomagali mu uczniowie.

We Włoszech postanowił wrócić do Polski, żeby założyć pierwszą placówkę salezjańską. Jan Trzecieski, ziemianin i poseł do Sejmu Galicyjskiego, ofiarował wakującą parafię w Miejscu Piastowym. Po długiej wymianie listów między różnymi instytucjami, gdy finału nie było widać (biskup wahał się, czy może przyjąć cenny podarek) do akcji wkroczyła hrabina Anna Potocka z Rymanowa. “Pomysł Pana jest opatrznościowy i genialny" - pisała do Trzecieskiego. I sama wystosowała list do biskupa, zabiegając też o poparcie namiestnika Galicji, Kazimierza Badeniego. Argumentowała: “Warsztaty cały przewrót ekonomiczny by zrobiły, nie byłoby już nadmiaru inteligencji, na co wszyscy narzekają, a podniósłby się handel i przemysł, tak potrzebne".

Wkrótce w Miejscu Piastowym - jest rok 1892 - ks. Markiewicz otwiera pierwsze schronisko dla sierot. Po dwóch latach powstają przy nim warsztaty rzemieślnicze i pierwsza klasa gimnazjalna dla kandydatów do zgromadzenia.

Warunki nie były zachęcające. Wspomina ks. Michułka: “Chleb czarny, potrawy ubogie, bezmięsne, poduszka wypchana sianem, nieprasowana bielizna". I “wstawanie rano o czwartej, praca poza godzinami nauki, często nawet upokarzająca". Bo - powtarzał Markiewicz - kto umartwiony, ten święty, kto więcej umartwiony, ten świętszy. Najsurowszą dyscyplinę wyznaczył sobie. Drobiazgowo, punkt po punkcie notuje radykalne polecenia: “Raczej po obiedzie się położyć na spoczynek krótki, aniżeli spóźnić wstawanie i tak opuścić medytację". Albo: “W dniu postu rano filiżankę kawy i 2 kęsy chleba - wieczorem 1/2 chochli ciepłej strawy i szklankę herbaty". “Ciało moje gnojem. Nie ma co mu służyć".

Ascetyczne praktyki nie dawały mu cienia duchowego komfortu. “Pokazuje się, żem winniejszy niż Lucyper. Większa moja wina niźli Adama i gorszym niż niejeden potępieniec. Culpa rubet vultus meus" - przeczytamy w “Zapiskach...".

Tym bardziej dziwili się ludzie, a niektórzy i gorszyli na wieść, że do zakładu przywieziono trąby i bębny. Ksiądz-asceta zakładał w Miejscu orkiestrę. A że na plebani często nie było czego do garnka włożyć, uznali to za fanaberię.

Teatr w zakładzie ks. Markiewicza już za fanaberię nie uchodził. Na “Kościuszkę pod Racławicami" Anczyca zjechały się tłumy z całej Galicji. W okresie dwudziestu lat działalności Zakładu wystawiono tu kilkadziesiąt przedstawień teatralnych: całą polską klasykę od “Judasza z Kariotu" Rostworowskiego, “Nie-Boską komedię", “Dziady", poprzez “Zemstę", skończywszy na “Boju bezkrwawym" ks. Markiewicza. Kostiumy robili własnoręcznie aktorzy.

Poetka i biskup

“Żarnowiec dn. 19 X 1909

Czcigodny Księże Prefekcie,

Przypominając się łaskawej pamięci Sz. Księdza Prefekta, pozwalam sobie zapytać Go, czy by się w zakładzie Jego nie znalazło miejsce dla dziewięcioletniego chłopca, sieroty bez matki, syna ubogiego wyrobnika, który nie może dziecku temu zapewnić żadnej opieki?

Znając serce Ks. Prefekta, które czyni cuda i rozszerza mury, mam nadzieję, że prośba moja za tym sierotą przyjęta będzie z tym samym miłosierdziem, jakie tam, w Miejscu Piastowem, setki dzieci opieką ogarnia. Proszę, niech Sz. Ksiądz Prefekt przyjmie wyrazy mego wysokiego szacunku.

Marya Konopnicka".

Poznali się prawdopodobnie około 1902 r., kiedy poetka na jubileusz 25-lecia swojej twórczości literackiej otrzymała dworek w Żarnowcu pod Krosnem, niedaleko od Miejsca Piastowego. Jak wynika z zachowanej korespondencji, wypożyczali sobie nawzajem książki.

Życzliwość sąsiadów i hojność dobrodziejów zakładu nie była wystarczającą ochroną przed kłopotami. Najpierw wzywany do Lwowa tłumaczył się Markiewicz urzędnikom cesarskim - niezadowolonym, że bez ich zgody otwiera sierociniec. Ks. Bronisław miał na to odpowiedzieć: “Zakład dla sierot mam dopiero budować; tymczasem uważałem za zbyteczne zawiadamiać władze o tym, że chcę nakarmić, odziać i ogrzać dzieci ubogie, a równocześnie pouczyć je i wychować na pożytecznych ludzi i dobrych obywateli kraju".

Zostawiono go w spokoju, ale niedługo potem zaczęły się problemy większego kalibru, bo z władzami własnego zgromadzenia. W 1897 r. przyjechał do Miejsca wizytator, ks. Mojżesz Veronesi. Nie przypadł mu do gustu spartański tryb życia mieszkańców. Przed budynki zajechał transport z beczułkami piwa z Iwonicza - dla wychowawców i kandydatów do stanu zakonnego. Pozostałe - czyli najuboższe - dzieci miały odtąd jadać osobno. Markiewicz nie godził się na nowe porządki. Rychło przyszedł z Turynu zakaz otwierania kolejnych domów.

Wówczas podjął decyzję o odłączeniu się od salezjanów. Ułożył statut nowego Towarzystwa “Powściągliwość i Praca". To jednak nie rozwiązywało sprawy. W 1902 r. biskup Józef Pelczar zakazał tworzenia jakiegokolwiek instytutu zakonnego w Miejscu Piastowym. Wielu chłopców opuszcza dom. Ks. Bronisław wygłasza płomienną mowę: “Nie sutanna, którą nam zdjąć kazano, ale miłosierdzie, które czynicie, żywiąc i ucząc setki ubogich dzieci, jest prawdziwą ozdobą i dowodem żywotności Kościoła".

Można przypuszczać, że konflikt z bp. Pelczarem miał drugie dno. W poglądach społecznych i politycznych różnili się diametralnie. Jeszcze jako wykładowca seminarium ks. Markiewicz zbliżył się do grupy postępowych profesorów na czele z ks. Stanisławem Spisem. W sprawach własności powoływali się na śmiałe opinie Ojców Kościoła. Tradycjonaliści, m.in. bp Pelczar i Jan Puzyna mieli nieco inną wizję naprawy społecznej: krytykowali żądania, aby dwory oddały nieodpłatnie ziemię chłopom.

Do entuzjastów Markiewicza należeli Radziwiłłowie, Sanguszkowie, Antoni i Andrzej Potoccy. Niestety, wsparcie materialne arystokracji wynikało często z przekonania, że jałmużną uda się ostudzić reformatorskie idee ks. Bronisława: “Myśmy księdza Markiewicza nie rozumieli" - powiedział abp Józef Bilczewski już po śmierci założyciela zakładu.

Miesiąc przed śmiercią - zmarł 29 stycznia 1912 r. - wysłał do Watykanu ostatnią prośbę o zatwierdzenie nowego zakonu. Dopiero dziewięć lat po jego śmierci, w 1921 r. erygowano Zgromadzenie św. Michała Archanioła, a jeszcze później gałąź żeńską.

Prosty i Niezmierzony

Realista - tak nazwał go jeden z biografów. Na wczesnej fotografii w oczach czterdziestoletniego mężczyzny o zdecydowanym profilu dostrzec można nawet coś więcej niż realizm - nutę sceptycyzmu. To chroniło go przed myśleniem schematami. Zapewne przysparzało też wrogów. Wychowankowi, który objął parafię w Ludwikówce, zamieszkałej i przez Polaków, i przez Niemców, radził: “Rozglądaj się, czy by nie było we wsi miejsca na ochronkę dla małych dzieci. Rób cicho, bo jeśli byś wziął zakonnice Polki, narobią krzyku, że chcesz polszczyć, a jeślibyś zaprosił Niemki, to narobią hałasu pisma katolickie, że protegujesz germanizację. Otóż gdy upatrzysz dom i dasz zadatek dzierżawczy na niego i na ogródek przyległy, daj znać, a przyślę

2-3 niewiasty dziewice umiejące oba języki. I pozyskasz obie strony i będziesz miał pomoc niemałą z parafii".

W grudniową noc 1911 r. znaleziono ks. Markiewicza nieprzytomnego na podłodze. Na prośby, żeby odpoczął kilka dni, bo “tego wymaga jego stan", odpowiedział, że jego stan wymaga, aby nazajutrz odprawił Mszę. Nie zdecydował się na operację. Gdy w końcu wyraził zgodę, na zabieg było już za późno. “Żyć, aby żyć, to nie korzyść żadna dla zgromadzenia" - mówił. Pocieszał współpracowników, że jego śmierć wyjdzie im na dobre, że władze kościelne zaopiekują się Towarzystwem, dzięki czemu szybko otrzymają aprobatę. Nękały go wizje zbliżającej się wojny. Popadał w długie stany omdlenia. Półprzytomny wezwał infirmarza. “Będziemy drukować artykuł o Bogu" - oznajmił.

“Bóg jest bardzo prosty..." - zaczął dyktować i natychmiast jakby się poprawił: “Nieskończony, niezmierzony..." Po kilku słowach urwał.

***

Podśmiewali się z niego, gdy szedł do konfesjonału o piątej rano: - Koty i myszy będziesz spowiadał?

Biografowie twierdzą, że po kilku tygodniach kolejka ustawiała się tuż przed piątą.

W chwili zamykania numeru “Tygodnika" w Warszawie trwa uroczysta Msza, która wieńczy III Krajowy Kongres Eucharystyczny (18 i 19 czerwca). Benedykt XVI zapowiedział, że nie będzie przewodniczył beatyfikacjom, dlatego - po raz pierwszy w historii - uroczystości prowadzi Prymas Polski, kard. Józef Glemp. Błogosławionymi ogłasza trzech kapłanów: ks. Bronisława Markiewicza (1842-1912), założyciela michalitów; Władysława Findysza (1907-1964) - pierwszego polskiego męczennika komunizmu; ks. Ignacego Kłopotowskiego (1866-1931) - założyciela zgromadzenia sióstr loretanek. W tym numerze przedstawiamy sylwetkę ks. Markiewicza, za tydzień - ks. Findysza.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2005