Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Zaczęło się od książki młodego magistranta, który podmiotem swoich badań uczynił Lecha Wałęsę. Twórca Solidarności na swoim blogu zareagował ostro. Emocjonalność jego wypowiedzi można zrozumieć (choć nie ma obowiązku jej podzielać), ale trudno zgodzić się z reakcją i stwierdzeniami premiera, marszałka Sejmu, szefa klubu partii rządzącej, ministra czy byłego prezydenta, którzy przypuścili atak na IPN, niewiele mający wspólnego z powstaniem i wydaniem książki. A przecież - chciałoby się wierzyć - słowa najważniejszych osób w państwie ważą więcej niż słowa szefa jakiegokolwiek państwowego instytutu.
Zapowiedzi szybkiej zmiany ustawy o IPN (aby go "odpolitycznić") oraz kontroli jakości kształcenia na UJ powinny budzić niepokój: w imię niezadowalających wyników zamierza się zmieniać demokratyczne reguły. Tak z ustawą medialną zrobił kiedyś PiS, tak z IPN-em zamierza postąpić Platforma.
Na szczęście z kontroli krakowskiej uczelni szybko się wycofano, a sobotnia wypowiedź premiera Tuska daje nadzieję, że "odwetu" na Instytucie nie będzie. Nie zmienia to jednak faktu, że jesteśmy świadkami kolejnego gorszącego epizodu walki o pamięć i że narastająca obsesja postrzegania IPN-u jako siedliska wszelkiego zła niczego dobrego nie wróży: ani dla owej pamięci, ani dla naszej demokracji.