POtyczki z kulturą

Skąd się bierze coraz większe napięcie między rządem a twórcami? Czy można mówić, że władza rozczarowała polską inteligencję? Niektóre wypowiedzi przedstawicieli partii rządzącej szokują brutalnością, nie brakuje insynuacji i pomówień. Słychać język, którym posługiwali się dotąd polityczni adwersarze Platformy. Artyści muszą wybierać między manipulacją a marginalizacją. Między partią, która docenia rangę kultury, ale narzuca jej ideologiczny wymiar, a lekceważeniem czy postponowaniem jej znaczenia, sprowadzaniem jej do rozrywki dla mas. Znaleźli się więc w potrzasku.

01.09.2009

Czyta się kilka minut

Mateusz Kaniewski, "Oglądając prezentację", 2008 / Tycjan, "Portret doży Andrea Gritti", 1544-45 /
Mateusz Kaniewski, "Oglądając prezentację", 2008 / Tycjan, "Portret doży Andrea Gritti", 1544-45 /

Listy otwarte, ostre wypowiedzi, polemiki - od kilku tygodni iskrzy na linii rządzący i twórcy. Ten spór może zaskakiwać, skoro Platformę Obywatelską postrzegano jako partię bliską środowiskom kulturalnym. Tymczasem artyści zaczynają otwarcie mówić o rozczarowaniu rządem Donalda Tuska. Czy mogą znaleźć sojuszników gdzie indziej? Czy jakaś inna siła polityczna jest zdolna przedstawić przekonujący program dotyczący kultury?

Nadmiar marzeń

Już na starcie rząd Platformy Obywatelskiej obdarzono dużym kredytem zaufania. Nieprzypadkowo. Klęskę Prawa i Sprawiedliwości w wyborach 2007 r. w wielu środowiskach zajmujących się kulturą przyjęto z ulgą - mimo że Kazimierz Michał Ujazdowski jako minister kultury był dość dobrze oceniany i za jego kadencji zwiększono budżet ministerstwa, podkreślano znaczenie kultury czy rolę mecenatu państwa.

Sam Ujazdowski nie miał zbytnich zapędów do projektowania ideologicznie poprawnej sztuki. Jeżeli już, to proponował korekty, zmianę akcentów w dotychczasowej polityce państwa. Dobrym przykładem są losy "Znaków czasu" - pokazowego projektu jego poprzednika, Waldemara Dąbrowskiego, zakładającego powstanie w każdym województwie kolekcji sztuki współczesnej. Po raz pierwszy po 1989 r. znaczne kwoty przeznaczono na powstającą dziś twórczość. Ujazdowski nie zlikwidował programu, lecz środki na ten cel zmniejszono z 4 milionów złotych do 2,5. Uruchomiono za to wielki program "Patriotyzm jutra", poważnie zwiększono wydatki na konserwację zabytków. Niczym mantrę powtarzano hasło "polityka historyczna", dając do zrozumienia, co jest priorytetem MKiDN. Jednak - co oczywiste - to nie działania ministra kultury kształtowały obraz rządów Jarosława Kaczyńskiego.

Bogdan Zdrojewski jako nowy minister został dobrze przyjęty. Pamiętano o jego osiągnięciach w roli prezydenta Wrocławia, a proponowane przez niego zmiany programu ministerstwa brzmiały przekonywająco. Słowa: "Nie chciałbym, aby Polska zamieniła się za 5-7 lat w państwo nekropolii i muzeów", chociaż wywołały protesty polityków związanych z PiS-em, wyrażały odczucia wielu osób. Zaczęto też - po latach - rozmawiać o roli samego ministerstwa, o uczynieniu z niego miejsca kształtującego politykę kulturalną państwa, wyznaczającego kierunki rozwoju i odpowiedzialnego za prawny ład w tej dziedzinie, a nie zajmującego się tylko administrowaniem instytucjami i rozdawaniem publicznych środków. Już teraz MKiDN przekazało programy grantowe do wyspecjalizowanych agend jak Narodowe Centrum Kultury, Instytut Adama Mickiewicza czy Instytut Książki. Wreszcie na wrzesień tego roku zaplanowano zorganizowanie Kongresu Kultury Polskiej, pierwszego od 1989 r. spotkania poświęconego sytuacji w kulturze. Rozmach tego przedsięwzięcia, lista tematów i mówców sprawiały, że jeszcze niedawno można było sądzić, iż rząd PO jest naturalnym sprzymierzeńcem twórców. Sytuacja diametralnie zmieniła się w ostatnich tygodniach.

Totalna wojna o media

Już w pierwszych miesiącach urzędowania Bogdana Zdrojewskiego można było stawiać pytania o jego pozycję w rządzie. Zaskakujące było pominięcie ministerstwa przy przygotowywaniu pierwszej ustawy medialnej, a był to przecież flagowy projekt PO, mający uporządkować sytuację w KRRiTV oraz mediach publicznych po rządach kolacji PiS-u, LPR-u i Samoobrony. Dopiero klęska tej ustawy sprawiła, że prace nad projektem przekazano MKiDN. Jednak ostateczny jej kształt został ustalony przez polityków w Sejmie i budził tak wielkie zastrzeżenia, że nawet Zdrojewski publicznie się od niej dystansował. Nowy projekt ustawy został dość powszechnie skrytykowany przez ekspertów. Lista zarzutów była doprawdy imponująca.

Burzę wywołało wycofanie się PO - na żądanie Donalda Tuska - z zapisu ustawowych gwarancji finansowych dla mediów publicznych. Zaprotestowały stowarzyszenia artystyczne i osoby powszechnie uznawane za autorytety w sferze kultury. Rząd nagle, i chyba dla siebie nieoczekiwanie, znalazł się w otwartym konflikcie z ważnymi i wpływowymi środowiskami artystycznymi. Spór twórcy versus Platforma Obywatelska nieomal całkowicie przysłonił inny: rządzący a opozycja, która przecież okopała się w mediach publicznych.

Niektórzy uznawali tę sytuację za zwykłą wpadkę przy pracy: obiecano likwidację abonamentu, a nagle przyszedł kryzys i okazało się, że w budżecie brakuje środków. Ale mówiono też o tradycyjnej już arogancji władzy. Byli tacy, którzy wskazywali na lekceważenie przez PO znaczenia publicznych mediów i misji publicznej, inni zaś posądzali Donalda Tuska o chęć wzmocnienia nadawców prywatnych (jako generalnie przychylnych PO) kosztem publicznych.

Niektóre wypowiedzi reprezentantów PO szokowały brutalnością. Kazimierz Kutz atakował krytyków nowej ustawy w wywiadzie udzielonym "Super Expressowi" (29 sierpnia 2009): "Jeżeli osoba taka jak Agnieszka Holland staje na czele kampanii przeciwko reformie w mediach publicznych, to przecież musi mieć w tym jakiś interes! Nie jest dziewicą orleańską. Dlaczego błagała prezydenta Kaczyńskiego, żeby otoczył ich opieką jak jakieś dzieci, które chce pożreć zły wilk?". Nie mniej zdumiewające były wypowiedzi Iwony Śledzińskiej-Katarasińskiej i łatwość, z jaką odmawiano oponentom posiadania jakichkolwiek racji. Dyskredytowano lub pomijano to, że najważniejsi eksperci zajmujący się mediami, w tym osoby w przeszłości związane z PO (np. Jan Dworak), także krytykowały nowe prawo. Zawzięcie kreowano obraz pazernych i przekupnych artystów, którzy chcą dokonać skoku na publiczną kasę.

Bezpardonowość dyskusji sprawiła, że pojawiły się pytania, czy spór nie sięga głębiej i nie jest początkiem głębszego procesu: rozczarowania inteligencji czy też elit Platformą Obywatelską. Czy nie zapowiada kresu tego, co Dariusz Gawin określił zmową powszechną za rządem (mówił on także, raczej przesadnie, o kredycie hipokryzji udzielonym PO). Oczywiście, część środowisk artystycznych Platformę wsparła - niektórzy, jak Leon Tarasewicz, otwarcie deklarowali, że będą na nią głosować. Byli przecież inni, którzy opowiadali się za PiS-em.

To nie "spiskom" elit (i mediów) PO zawdzięcza, że wygrała wybory. Odniosła sukces i nadal cieszy się znaczącym poparciem, ponieważ nie jest PiS-em. To była i jest wystarczająco efektywna strategia. Jednak konflikt wokół ustawy medialnej rozmywa ten wygodny podział (co zasadnie jako szansę dla siebie zauważyli działacze PiS-u i SLD). Jeżeli zatem pominiemy stawiane przez Kutza i innych aberracyjne zarzuty o interesowność adwersarzy, to wypowiadane przez nich słowa służyły przede wszystkim utrwaleniu stanu zimnej wojny PO-PiS. Tu nie ma miejsca na wątpliwości. Janusz A. Majcherek ironizował np. na temat przedstawicieli środowisk twórczych, że wieszają się u klamek w pałacu prezydenta, wymagając zapewne, by wszyscy, bezapelacyjnie, wpisywali się w logikę trwającego od kilku lat politycznego sporu.

Wypadek przy pracy?

Nie tylko nowa ustawa medialna sprawiła, że nieufność wkradła się w relacje świata kultury i rządu. Inne wydarzenia były mniej spektakularne i dotyczyły węższych grup, ale nie należy ich bagatelizować. Niedawny protest radiowej Dwójki przypomniał o wypowiedziach czołowych polityków PO dyskredytujących ideę abonamentu (mówienie o nim jako o "haraczu" itp.). To w tych deklaracjach szukano jednej z przyczyn kłopotów finansowych, z jakimi borykają się dziś publiczni nadawcy. W Warszawie dobrze zapamiętano ambiwalentną postawę Hanny Gronkiewicz-Waltz wobec projektu Muzeum Sztuki Nowoczesnej czy aroganckie wypowiedzi wiceprezydenta miasta w tej sprawie. Niepokój wzbudziły wreszcie propozycje zmian w polityce kulturalnej, przedstawione przez prof. Jerzego Hausnera w wywiadzie dla "Gazecie Wyborczej". Wszystko to budowało wizerunek PO jako partii, która nie rozumie kultury i ignoruje jej potrzeby.

Niektórzy ten głośny już wywiad czytali nawet jako zagrożenie dla funkcjonowania kultury. Trochę przesadnie. Część wątpliwości rozwiało upublicznienie tekstu raportu opracowanego przez Hausnera na zamówienie MKiDN. Z dokumentu wyzierała jednak wizja ekonomizacji kultury i jej podporządkowanie logice wolnego rynku. Władze publiczne według tych koncepcji zostają sprowadzone do zamawiających określone usługi od rozmaitych kontrahentów, a stanem idealnym byłoby oddanie znacznej części działalności kulturalnej w ręce prywatne. Oczywiście były to propozycje ekspertów, a nie program ministerstwa, jednak ich wprowadzenie w istocie zdejmowałoby z władz publicznych znaczną część odpowiedzialności.

Agnieszka Holland na łamach "Dziennika" pytała o to, co się stało z ludźmi Platformy. PO zdawało się być partią odpowiedzialną i nowoczesną. Wśród jej czołowych polityków nie brakuje osób, które powinny dostrzegać wagę kultury, by wymienić Kazimierza Kutza­ czy Rafała Grupińskiego. Janusz Palikot dobrze zapisał się w pamięci jako mecenas. Czy wszyscy nagle zmienili poglądy? A może doszło do nieuchronnego spięcia między rządzącymi środowiskami twórczymi?

Jest jeszcze jedna odpowiedź, wróciłbym do 2005 r. Wśród różnych przedstawianych wówczas programów naprawczych III RP (i powołania IV) jedynie Prawo i Sprawiedliwość więcej miejsca poświęcało kulturze. Jarosław Kaczyński - w wykładzie w Fundacji Stefana Batorego - podkreślał: "Zdecydowanie opowiadamy się za podtrzymaniem mecenatu państwowego oraz funkcjonowaniem ministerstwa kultury i jego roli koordynującej w tej dziedzinie. Opowiadamy się za zawarciem paktu dla kultury narodowej, który ma przewidywać podwyższenie do 2009 r. o 20 procent wydatków na kulturę narodową. Planujemy cały szereg przedsięwzięć zmierzających nie do ograniczenia aktywności państwa w tej dziedzinie, lecz do jej pobudzenia. Uważamy bowiem, że wiara w mecenat prywatny przy naszym kształcie kapitalizmu jest zupełnie nieuzasadniona".

To PiS składał oferty. Tymczasem PO mówiła o znaczeniu decentralizacji i konieczności ograniczenia funkcji państwa. O kulturze milczano, a jeżeli już pojawiały się wypowiedzi, to lepiej o nich zapomnieć (Jan Rokita w swym "Alfabecie" niepokoił się, że ze środków publicznych może być finansowana "nieodpowiednia" twórczość, jak filmy "o skomplikowanych problemach trzech pederastów"; tylko tyle miał do powiedzenia na temat kultury).

Oczywiście, dziś obie partie inaczej wyglądają. W PO nie ma już Rokity. Ujazdowski i Jarosław Sellin są poza PiS-em. Nikt nie wspomina o POPiS-ie, między partiami wykopano ogromny rów. Jednak - jeśli się nie mylę - umyka naszej uwadze, że kultura w programie Platformy, partii o liberalnych po części korzeniach i przywiązanej do neoliberalnego modelu ekonomicznego, nieprzypadkowo zajmuje marginalne miejsce.

Trzeba przyznać, że zmieniła się retoryka Donalda Tuska. Nie eksponuje on wyraźnej dla wielu liberałów niechęci wobec państwa. Co nie oznacza, że chce budować jego silne struktury. Próżno też oczekiwać od niego odwołań do jakichś wielkich ideologii. Wręcz przeciwnie, jest wobec nich nieustannie nieufny. Istotne stały się kwestie bezpieczeństwa, ale także m.in. podkreślanie wagi i znaczenia procesów wspólnotowych oraz zapewnienia swobody działań społecznych. Gdzie tu miejsce dla kultury? Niektórzy - jak Bogdan Zdrojewski - podkreślają, że może być istotnym elementem modernizacji kraju. Ale czy to samo powtórzy z przekonaniem Donald Tusk?

Dla PO kultura to przede wszystkim sfera indywidualnej aktywności. Niezachwiana wydaje się być też wiara w znaczenie wolnego rynku, który ma najlepiej służyć rozwojowi twórczości artystycznej. Postulowane przez Jerzego Hausnera przesunięcia akcentów z instytucji państwa na działalność samorządu, organizacji pozarządowych czy wspólnot lokalnych dobrze wpisują się w sposób myślenia tej partii o państwie.

Ów minimalistyczny projekt można uznać zapewne za przejaw realizmu. Wysokość środków przeznaczanych na działalność instytucji kultury w Polsce to 0,4 proc. budżetu, tymczasem w całej UE to 2-3 proc. Przy czym nie liczyłbym w najbliższych latach na zwiększenie tej kwoty ani też na bardziej aktywną rolę państwa w kulturze. Jeżeli Platforma oferuje coś w zamian, to nie narzucanie ideologicznej żarliwości, mimo wyraźnego konserwatywnego komponentu obecnego w tej partii. Nie oczekiwałbym też jakieś szczególnej oferty adresowanej do twórców (obym się mylił).

Prof. Krystyna Skarżyńska ciekawie podkreślała problematyczny stosunek obecnego premiera do elit. W dyskusji opublikowanej w tomie "Polska Tuska" mówiła, że "są one dla niego, zwłaszcza te intelektualne, zbyt »ideologiczne«. Tusk jest pragmatykiem, nie intelektualistą. Jednocześnie jest realistą i zdaje sobie sprawę, że Polska jest znacznie bardziej zróżnicowana społecznie. Problemy elit to niekoniecznie problemy najważniejsze dla większości. I tu pojawią się napięcia". Nie bez znaczenia jest wreszcie stale populistyczny ("odpowiedzialny populizm" według określenia samego Tuska), a tym samym nieuchronnie antyelitarny rys PO.

***

Wygodny podział na PO i PiS sprawia, że dla wielu twórców nie ma alternatywy. Tusk może spać spokojnie, chyba że pojawi się propozycja przełamująca dwubiegunowość polskiej sceny politycznej. Nie pomoże podkreślanie przez partię Jarosława Kaczyńskiego znaczenia roli państwa w kulturze. To zbyt mało, by przełamać niechęć, a nawet strach przed powtórzeniem się rządów PiS.

A co z konfliktami takimi jak o ustawę medialną? Zapewne będą wyciszane. Elity można ignorować, ale liczy się przecież każdy punkt sondażowy. Brzmi to cynicznie? Trudno. ?

Być może kiedyś doczekamy się partii, którą dostrzeże znaczenie kultury w nowoczesnym społeczeństwie. Będzie oczekiwała sztuki, która nie jest zapatrzona w przeszłość, lecz rozgrywa się we współczesnej przestrzeni; sztuki, która jest rozmową o problemach, a nie jedynie rozrywką. Nadmierne wymagania? A dlaczego jest to możliwe w Madrycie, Londynie czy Berlinie?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk sztuki, dziennikarz, redaktor, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Laureat Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy za 2013 rok.

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2009