Łomot

Historia dla Twardocha to w najlepszym razie wdzięczny rezerwuar gadżetów. Naprawdę interesują go wyłącznie fantazje na temat patriarchalno-mizoginicznego świata.

23.10.2016

Czyta się kilka minut

Po udanym i (jak na tego autora) wręcz eksperymentalnym „Drachu” Szczepan Twardoch wraca do sprawdzonych i dobrze znanych rozwiązań z „Morfiny”. Być może kiepska recepcja poprzedniej książki sprawiła, że postanowił wycofać się na bezpieczne wody opowieści retro o przedwojennej Warszawie. Już od pierwszych stron zostajemy wrzuceni w doskonale znany knajpiany świat, gdzie mężczyźni o wypomadowanych włosach i ubrani w nienagannie skrojone garnitury piją „lornetę” i zakąszają śledziem, po czym rozbijają się po mieście buickami i cadillacami, wyposażonymi w poręczne schowki na rewolwery i inne niezbędne akcesoria. A kobiety nie mają nic przeciwko byciu uprzedmiotawianymi.

Czym więc właściwie „Król” różni się od „Morfiny”? Autor proponuje nam tu przesunięcie perspektywy – głównym bohaterem powieści (a zarazem narratorem) nie jest już konformista i dandys zmagający się z odwiecznymi (w naszym kraju) problemami narodowej tożsamości, tylko żydowski bokser, prawa ręka Kuma Kaplicy, ojca chrzestnego warszawskiej mafii. Pierwsze sceny powieści mogłyby sugerować, że mamy do czynienia z przerysowaną fantazją w stylu Tarantinowskiego „Django” – rok 1937, brunatniejąca na potęgę Warszawa i silny, odważny, niemalże wszechmocny (ze względu na swoją pozycję w kryminalnym półświatku) żydowski bokser, stający w obronie prześladowanych i krwawo mszczący się na chuderlawych chłopaczkach z Falangi czy ONR-u. Twardoch szybko jednak porzuca tę estetykę, żeby zanurzyć się bez reszty w fantazji na temat patriarchalno-mizoginicznego świata.

Kilka dni, na które składa się akcja książki (nie licząc retrospektyw), wypełnia barwna i szczegółowo opisana feeria wymyślnych i drastycznych aktów przemocy: ćwiartowanie handlarzy, którzy nie zapłacili na czas, obcinanie genitaliów wrogom politycznym czy nieustannie powracające sceny agresji wobec kobiet. Ten ostatni element zwraca szczególną uwagę, gdyż o ile pozostałe wątki dają się jeszcze od biedy uzasadnić knajacko-balladową estetyką znaną już z „Morfiny”, o tyle nadreprezentacja mizoginicznej przemocy zakrawa już na niebezpieczną fascynację. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze niezachwiane i bezkrytyczne uwielbienie dla męskiej siły, przybierającej co rusz nowe formy szowinizmu. Takiej kumulacji nie jest w stanie pomieścić żadna ironiczna ani konwencjonalna klamra.

Na drugim planie dzieje się wielka historia – narastają faszystowsko-apokaliptyczne nastroje, a cały świat zmierza nieuchronnie ku samozagładzie. Na marginesie – najwartościowsze w tej powieści wydaje się właśnie owo przypomnienie, że II Rzeczpospolita, szczególnie u swojego kresu, była krajem dalekim od idyllicznych fantazji, w które często każe nam się wierzyć. Problem polega na tym, że „Król” proponuje nam bardzo spłaszczone, wręcz naiwne spojrzenie na ówczesne problemy społeczne i polityczne. Wszystkie niuanse i zawiłości sprowadzają się tu do sporu dwóch samców alfa – lewicującego (deklaratywnie) Kuma i Zielińskiego, reprezentującego interesy narodowców. Na ten komiksowy z ducha dualizm można by machnąć ręką, zrzucając go na karb specyficznej gatunkowości tej powieści (ochrzczonej już kryminałem retro noir), gdyby nie fakt, że Twardocha czyta się jako (do czego sam aktywnie zachęca) poważnego i zaangażowanego komentatora politycznej rzeczywistości – tu chodziłoby o narodziny faszyzmu, czyli problem bardzo aktualny. W takiej sytuacji naiwność przestaje być niegroźną wadą, a staje się niebezpieczna. Deklaratywnie ma to być historia ostatnich sprawiedliwych, którzy heroicznie odpierają wzbierające brunatne fale – jednak o wolność walczą oni wyłącznie przy pomocy pięści, noża i rewolweru (okazjonalnie wykorzystując te narzędzia także do ściągania haraczy czy czerpania korzyści z sutenerstwa). Nie sposób jednak nie odnieść wrażenia, że historia dla Twardocha to jedynie tło, w najlepszym razie wdzięczny rezerwuar zegarów z dewizką, automobilów i innych gadżetów.

Niektórzy unieważniają powyższe zarzuty (może poza mizoginią) argumentem, że to przecież ma być przede wszystkim dobrze skrojona, wartka proza. Zgoda, Twardochowi nie sposób odmówić sprawnego warsztatu literackiego. Sęk w tym, że jego ambicje są większe, czego dowodem mogą być uparcie powracające metafizyczne interwencje – w przypadku „Króla” jest to żerujący na nienawiści i przemocy Lewiatan, który co rusz przelatuje nad głowami bohaterów. I nawet najbardziej „wciągające” historie o ćwiartowaniu, kastrowaniu czy wykorzystywaniu kobiet nie będą w stanie skutecznie odwrócić naszej uwagi od tych pretensjonalnych chwytów. ©

Szczepan Twardoch „Król”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2016

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Redaktor i krytyk literacki, stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2016