Lojalni, lecz nie wzorowi

Amerykanie rozpoczęli ewakuację tłumaczy, którzy przez niemal dwadzieścia lat pracowali z ich armią w Afganistanie. Pomogą jednak nielicznym.

09.08.2021

Czyta się kilka minut

Demonstracja tłumaczy afgańskich przed ambasadą USA w Kabulu, 25 czerwca 2021 r. / REUTERS / FORUM
Demonstracja tłumaczy afgańskich przed ambasadą USA w Kabulu, 25 czerwca 2021 r. / REUTERS / FORUM

Omid Mahmoodi przesyła mi zdjęcie zakrwawionego, martwego ciała. Mówi, że to zwłoki Sohaila Pardisa, byłego tłumacza z Kabulu, który w maju wpadł w ręce talibów. O losie mężczyzny zaważyła jedna, ryzykowna decyzja. Choć dostawał już wcześniej groźby śmierci, wyruszył do sąsiedniej prowincji Khost odwiedzić siostrę.

Nie dotarł na miejsce. Podczas pięciogodzinnej podróży musiał minąć kontrolowany przez talibów checkpoint. Próba uniknięcia konfrontacji zakończyła się tragicznie – rozpędzony samochód Sohaila został ostrzelany przez talibów, wpadł w poślizg i przekoziołkował na pobocze. Jak wynika z relacji mieszkańców pobliskiej wsi, ekstremiści wyciągnęli z auta ciało mężczyzny i odcięli mu głowę.

Podobnej zemsty obawiają się teraz tysiące innych tłumaczy, którzy już wkrótce, po całkowitym wycofaniu wojsk USA i NATO z Afganistanu, mogą stać się łatwym celem dla talibów. Śmierci z rąk bojowników boi się też 31-letni Omid Mahmoodi. Choć pracował dla amerykańskiej armii przez trzy lata, na pomoc Waszyngtonu raczej nie ma szans.

Schronienie dla wybranych

Administracja Joego Bidena stawia sprawę jasno: na ewakuację z Afganistanu w pierwszej kolejności załapie się grupa siedmiuset tłumaczy z rodzinami, którzy są na końcowym etapie ubiegania się o wizę do USA. Pierwszy samolot z około trzystoma Afgańczykami na pokładzie wylądował pod koniec lipca w bazie wojskowej Fort Lee w Wirginii.

W ramach operacji „Schronienie dla sojuszników” Amerykanie planują ewakuować dodatkową grupę 4 tys. tłumaczy, którzy prawdopodobnie trafią do amerykańskich baz za granicą, gdzie będą czekać na dokończenie procedur wizowych.

Przynajmniej na razie na ewakuację może liczyć zaledwie jedna czwarta spośród 18 tys. aplikujących o wizę, zarezerwowaną dla byłych współpracowników Amerykanów w Afganistanie i Iraku. W szczególnie trudnej sytuacji znaleźli się teraz Afgańczycy, którzy już wcześniej nie zakwalifikowali się do programu wizowego: np. nie mieli listu polecającego od amerykańskich przełożonych, z jakiejś przyczyny zerwano z nim wcześniej współpracę lub dopuścili się drobnych nieścisłości podczas kolejnych wywiadów z amerykańskimi urzędnikami.

„Otrujmy zdrajców”

Omid Mahmoodi mówi, że po trzech latach pracy dla Amerykanów nie przeszedł rutynowego badania wariografem i zerwano z nim kontrakt. To ­wystarczyło, by przekreślić jego starania o amerykańską wizę. W decyzji wydanej przez ambasadę w Kabulu napisano, że skoro Omid dostał wypowiedzenie, to znaczy, że nie może pochwalić się „wierną i wzorową służbą”. Ta logika kłóci się jednak z opiniami wojskowych, z którymi Afgańczyk niegdyś współpracował. W liście polecającym od ppłk. ­Dennisa ­Loucka czytam, że Omid „był lojalny i narażał się na niebezpieczeństwo dla dobra amerykańskich żołnierzy”. O tym, że 31-latek był wyjątkowo oddany sprawie, pisze też kpt. Jonathan W. Flancher.

„Podczas szkolenia dla afgańskiego batalionu Omid przekazał nam informację, że jeden z żołnierzy mówi o »zdrajcach« i »Amerykanach, których należy otruć«. Jestem pewien, że dzięki szybkiej reakcji udało się ocalić życie moich podwładnych” – podkreśla kpt. Flancher, który nadzorował pracę tłumacza od kwietnia do listopada 2019 r. Zaledwie dwa miesiące później Afgańczyk stracił pracę.

Pogróżki od talibów

Teraz, gdy ewakuowano z Kabulu pierwszą grupę tłumaczy, Omid ma nadzieję, że Amerykanie pozytywnie rozpatrzą jego odwołanie i ostatecznie przyznają mu wizę. Omid robi zresztą ostatnio wszystko, by nagłośnić swoją sprawę: udziela wywiadów zagranicznym mediom, wystąpił na antenie amerykańskiej telewizji CBS News i uczestniczył w czerwcowym proteście tłumaczy w pobliżu ambasady USA w Kabulu.

– Nie mam nic do stracenia – przekonuje Afgańczyk. – Przecież jeśli talibowie zdobędą kontrolę nad miastem, i tak mnie zabiją! Po tym, jak udzieliłem wywiadu amerykańskiej telewizji, zacząłem dostawać na Facebooku groźby śmierci. Ekstremiści nazywają mnie „psem”, „amerykańskim szpiegiem” i „zdrajcą”.

Omid zachowuje ostatnio maksymalną ostrożność. Wraca do domu za każdym razem nieco inną trasą, nie włóczy się po mieście po zmroku i zrezygnował z jeżdżenia do rodzinnej wsi, położonej o godzinę drogi od Kabulu.

Tłumaczy, że tamtejsze tereny zajęli talibowie, którzy szybko wprowadzają własne porządki: zakazali mieszkańcom oglądania telewizji, zmuszają mężczyzn do noszenia długich bród i zabraniają kobietom wychodzenia z domów bez opieki mężów.

– Wiem od krewnych, że talibowie niedawno pytali o mnie – mówi Omid. – Trudno w to uwierzyć, ale część rodziny uważa mnie za zdrajcę i rozpowiada o tym, że pracowałem dla amerykańskiej armii. Jestem wściekły! Jeszcze kiedyś wierzyłem, że Amerykanie zadbają o ewakuację swoich tłumaczy. A oni wymykają się z kraju jak złodzieje. Spójrzmy na to, w jaki sposób opuścili bazę Bagram. Wylecieli nocą, bez poinformowania afgańskiej armii o ewakuacji. Zanim dotarli tam nasi, teren bazy został splądrowany przez złodziei. To może być zapowiedź chaosu, który nas czeka. Najbardziej martwię się o rodziców. Mają już swoje lata, są schorowani. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś im się stało.

Dwa posiłki dziennie

Sayed Obaidullah Amin przeprasza, że podczas rozmowy nie mogę zobaczyć jego twarzy. Gdy łączymy się o ósmej wieczorem, w całym Kabulu akurat nie ma prądu. To coraz częstszy problem, odkąd w Afganistanie trwają nasilone walki między siłami rządowymi i talibami.

– Talibowie kontrolują już połowę terytorium Afganistanu – mówi przerażony Sayed. – Co zrobię, jeśli opanują Kabul i mnie zabiją? Kto utrzyma wtedy moją żonę i dwójkę dzieci? Jeden syn ma trzy lata, drugi zaledwie półtora roku. Oni nie mogą stracić ojca! – krzyczy 46-latek, który podobnie jak Omid Mahmoodi znalazł się w sytuacji beznadziejnej.

Po pięciu latach ubiegania się o amerykańską wizę Sayed dostał odmowę w związku z brakiem „wiernej i wzorowej służby”. Nie pomogło wówczas ani odwołanie, ani próby interwencji ze strony kapitana piechoty morskiej Andrew Darlingtona, z którym mężczyzna współpracował przez dwa lata.

– A przecież było już tak blisko – mówi ze smutkiem. – Najpierw w grudniu 2016 r. dostaliśmy z żoną zaproszenie na wywiad w ambasadzie. Potem wezwano nas na obowiązkowe badanie lekarskie, które również przeszliśmy bez zarzutów. Sprawa skomplikowała się dopiero, gdy urodził nam się pierwszy syn Rahman i zaproszono nas na kolejną rozmowę. Rok później dostałem decyzję odmowną – tłumaczy Sayed i spekuluje, że być może o wyniku jego procedury wizowej przesądziły dwie kwestie.

Po pierwsze, Afgańczyk stracił pracę tłumacza po tym, jak powrócił z urlopu z kilkudniowym opóźnieniem (mówi, że wziął wolne, bo jego ojciec dostał ataku serca i musiał się nim zająć). Po drugie, nie zdał testu bezpieczeństwa, gdy po raz kolejny starał się o pracę w amerykańskiej bazie lotniczej Bagram.

– Bez względu na to, co wpłynęło na decyzję Amerykanów, talibów to nie interesuje. Dla nich po prostu jestem zdrajcą! – krzyczy Sayed, który ze strachu przed ekstremistami prawie nie wychodzi teraz z domu. Żeby było trudniej, od kilku miesięcy jest bezrobotny, a jego jedynym źródłem utrzymania są dorywcze korepetycje z języka angielskiego i matematyki.

– Jest tak ciężko, że ostatnio jemy tylko dwa posiłki dziennie – przyznaje ze smutkiem. – Nie mogę już słuchać, jak starszy syn powtarza, że jest głodny. Od tych wszystkich nerwów schudłem kilkanaście kilogramów, nie mogę spać w nocy. Naprawdę nie wiem, co zrobimy, jeśli talibowie wejdą do Kabulu. Nie stać nas na ucieczkę z Afganistanu. Nie mamy też krewnych, u których moglibyśmy się schronić. Staram się uspokajać żonę, ale ona płacze tak, jakby miała mnie zaraz stracić – dodaje.

Śmierć komika

Żona Sayeda nie wierzy w zapewnienia talibów, którzy wypisują w oficjalnych komunikatach, że współpracownicy obcych wojsk są bezpieczni, jeśli „okażą skruchę”. O prawdziwych zamiarach ekstremistów świadczą statystyki: według szacunków amerykańskiej organizacji No One Left Behind od 2014 r. zabili co najmniej trzystu tłumaczy i członków ich rodzin.

Niepokoją też doniesienia o wzrastającej w ostatnich tygodniach liczbie porwań i zabójstw na terenach zajmowanych przez talibów. Jak alarmuje ­Human Rights Watch, bojownicy rozpoczęli krwawą krucjatę przeciwko swoim wrogom – w południowej prowincji Kandahar zabili już wielu przedstawicieli lokalnych władz i policji. Szerokim echem odbiła się śmierć policjanta i popularnego komika Nazara Mohammada Kashy, który był znany z wyśmiewania talibów w aplikacji społecznościowej TikTok.

W związku z zaostrzającą się sytuacją Amerykanie starają się usprawnić pomoc dla swoich dawnych współpracowników. Departament Stanu USA ogłosił na początku sierpnia nowe przepisy, które ułatwią ubieganie się o azyl tysiącom Afgańczyków, którzy współpracowali z amerykańskimi organizacjami pozarządowymi i mediami.

Pod koniec lipca Senat USA przyjął również ustawę zwiększającą liczbę przyznawanych tłumaczom wiz. Waszyngtońscy politycy obiecują również przyspieszenie procedury, która od lat krytykowana jest za niewydolność. Jak wynika z danych amerykańskiego Departamentu Stanu, od 2009 do marca 2021 r. afgańskim tłumaczom przyznano niecałe 21 tys. wiz. To o niemal 11 tys. mniej, niż dopuszczały obowiązujące w tym okresie limity.

Ostatnia prosta

Amerykanie wzięli się za reformę programu wizowego zbyt późno. Coraz częstszym zmartwieniem Afgańczyków jest teraz nie tylko to, kiedy i czy w ogóle dostaną wizę, ale także, jak przedostaną się do Kabulu, gdzie mieści się ambasada USA i ochraniane przez Amerykanów lotnisko (trwają negocjacje, by po wycofaniu amerykańskich wojsk odpowiedzialność za bezpieczeństwo przejęli tam Turcy).

To, jak trudne jest obecnie dotarcie do Kabulu, pokazują historie grupki szczęśliwców zakwalifikowanych do pierwszej ewakuacji dla tłumaczy. Serwis telewizji NBC News opisywał m.in. historię 31-letniego Mohammada, który, aby wydostać się bezpiecznie z otoczonego przez talibów Kandaharu, musiał wykupić za 85 dolarów bilet lotniczy do Kabulu. Nie było go stać na przelot dla całej rodziny, dlatego jego żona i sześcioro dzieci wyruszyli w podróż autobusem. To bardzo ryzykowne rozwiązanie, bo coraz więcej dróg w Afganistanie kontrolowanych jest obecnie przez talibów.

Fuks

W przeciwieństwie do tysięcy afgańskich tłumaczy Mohammad Shoaib Walizada może w końcu odetchnąć z ulgą. Gdy rozmawiamy 22 lipca, 31-latek od kilku dni przebywa na kwarantannie w przylotniskowym hotelu w Manchesterze. Do Wielkiej Brytanii dotarł dzięki wizie wydanej przez brytyjską ambasadę w Kabulu.

Mohammad miał dużo szczęścia. Zanim w 2010 r. zaczął pracować dla Amerykanów, odbył czteromiesięczny kontrakt dla brytyjskiej armii w prowincji Helmand. To wystarczyło, by 31-latek zakwalifikował się na przyspieszoną ewakuację dla tłumaczy i innych byłych brytyjskich sojuszników w Afganistanie.

– To nie mogło być prostsze – cieszy się Mohammad. – Wysłałem do brytyjskiej ambasady maila z numerem mojej odznaki i skanami listów polecających od brytyjskich przełożonych. Po kilku dniach dostałem zaproszenie na rozmowę w ambasadzie, a po miesiącu siedziałem już w samolocie do Manchesteru. Na taką pomoc od Amerykanów nie miałem szans – mówi Afgańczyk, który o wizę do USA starał się przez osiem lat. Nie pomogły odwołania i interwencje ze strony dawnych przełożonych. Mohammadowi, który przepracował dla Amerykanów cztery lata, zarzucono brak „wiernej i wzorowej służby”.

Ewakuacja last minute

Ostatecznie 31-latek wyjechał z Afganistanu w odpowiednim momencie. Po tym jak zdesperowany zdecydował się pokazywać swoją twarz w amerykańskich mediach, ekstremiści zaczęli grozić mu śmiercią. Ostatnie pół roku spędził w ukryciu, pomieszkując u zaufanych krewnych i przyjaciół.

– Prawie co noc zmieniałem miejsce pobytu – wspomina. – Ze względów bezpieczeństwa ograniczyłem kontakty z większością znajomych. Prawie nie korzystałem z mediów społecznościowych i często zmieniałem karty SIM. Za namową ojca zapuściłem też brodę i co trzy tygodnie krótko ścinałem włosy. Chciałem wyglądać zupełnie inaczej niż w czasach, gdy pracowałem dla amerykańskiej armii – Mohammad w swej opowieści nie kryje rozżalenia polityką wizową Stanów Zjednoczonych.

Cięta na amerykańską biurokrację jest też Behshta Sediqi, która po dwóch latach ciszy ze strony ambasady USA w Kabulu zaczęła desperacko szukać innych sposobów na ucieczkę z kraju. Przez myśl przeszedł jej nawet wyjazd do sąsiedniego Tadżykistanu, ale jako kobieta bała się zaryzykować. Ostatecznie 32-latka z prowincji Baghlan załapała się na ewakuację organizowaną przez Holendrów. Traf chciał, że jako tłumaczka współpracowała nie tylko z Amerykanami, ale także z holenderską i duńską armią.


CZYTAJ TAKŻE

WOJCIECH JAGIELSKI: Na koniec sierpnia Amerykanie ostatecznie pożegnają się z afgańską wojną. Jeszcze przed ich wyjazdem talibowie, którzy nie zapuszczali się dotąd do miast, zajęli pół tuzina stolic prowincji i zapowiadają marsz na kolejne >>>


– Denerwuje mnie, że zabrakło tak niewiele – mówi Behshta. – Zaledwie dwa dni po tym, jak przyleciałam do Holandii, dostałam maila z informacją, że Amerykanie przyznali mi wizę. Ale jeszcze kilka tygodni temu potrzebowałam natychmiastowej pomocy. Odkąd talibowie zajęli tereny oddalone o pół godziny drogi od naszej miejscowości, żyłam w ciągłym strachu. Przecież wielu naszych sąsiadów wie o tym, że pracowałam dla Amerykanów!

Behshta mówi, że dziękuje Bogu, że jest w końcu bezpieczna, ale bardzo boi się o bliskich. Oni zostali w Afganistanie. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka specjalizująca się w tematyce amerykańskiej, stała współpracowniczka „Tygodnika Powszechnego”. W latach 2018-2020 była korespondentką w USA, skąd m.in. relacjonowała wybory prezydenckie. Publikowała w magazynie „Press”, Weekend Gazeta.pl, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 33/2021