Koniec ich świata

Talibowie zajęli kraj szybciej, niż ktokolwiek się spodziewał. Mieszkańcy Kabulu, których życie związane było z poprzednim porządkiem, zamarli w oczekiwaniu. Oto ich głosy.

23.08.2021

Czyta się kilka minut

Ewakuacja na lotnisku w Kabulu, 21 sierpnia 2021 r. / TAYLOR CRUL / U.S. AIR FORCE / GETTY IMAGES
Ewakuacja na lotnisku w Kabulu, 21 sierpnia 2021 r. / TAYLOR CRUL / U.S. AIR FORCE / GETTY IMAGES

Sowieci opuścili Afganistan, przez co upadek oblężonego marionetkowego rządu w Kabulu jest tylko kwestią czasu” – pisał w 1989 r. w artykule dla „Los Angeles Times” Aszraf Ghani.

Ponad trzy dekady później to Ghani był prezydentem. Jego tytuł z każdą godziną znaczył coraz mniej. Talibowie, którzy swoją ostatnią ofensywę zaczęli jeszcze z początkiem maja, na początku sierpnia przyspieszyli ją. Na końcu w błyskawicznym wręcz tempie zajmowali kluczowe miasta i nieuchronnie zbliżali się do stołecznego Kabulu.

W tym czasie Ghani przekonywał, że sytuacja może nie jest świetna, ale nie jest też tragiczna. Spotykał się z młodzieżą, rozmawiał z przedstawicielami rządu o potrzebie zwiększenia bezpieczeństwa, zapowiadał, że rząd poradzi sobie, że afgańskie władze i ich porządek będą trwać. Ani Ghani, ani nikt z jego otoczenia nie mówił głośno o dotkliwych porażkach, jakby poprzez milczenie chcieli je odkręcić. Mieszkańcy Kabulu wiedzieli jednak swoje – w prywatnych rozmowach i na mediach społecznościowych wrzało.

Rzeczywistość błyskawicznie niweczyła optymizm władz. Po tym, jak na początku sierpnia talibska ofensywa nabrała rozmachu, wystarczyło już tylko dziesięć dni. Właściwie trudno powiedzieć, aby to była ofensywa – raczej kupczenie, bo kolejne dystrykty, prowincje i miasta często zajmowane były bez wystrzału. W końcu stanęli u bram Kabulu.

Dziś, w sierpniu 2021 r., tamto zdanie z tekstu Ghaniego – gdyby podobny tekst powstał – mogłoby brzmieć: „Amerykanie opuścili Afganistan, przez co upadek oblężonego marionetkowego rządu w Kabulu był tylko kwestią czasu”. Miasto pozostało bez nadziei, nie mogąc liczyć na żadną pomoc.

Po zajęciu Kabulu przez talibów Reza napisał mi wiadomość poprzez komunikator internetowy: „Czujemy się jak owce, do których zbliża się rzeźnik z wielkim nożem oraz z uśmiechem na twarzy”.

Oczekiwanie

Reza już od jakiegoś czasu z przerażeniem obserwował sytuację w kraju. Był urzędnikiem państwowym. Obawiał się, że gdy do miasta wkroczą talibowie, czeka go nieuchronna śmierć. Dlatego na wszelki wypadek nie miał zamiaru wychodzić z domu. Zresztą nie miał też za bardzo po co.

Przed bankomatami kłębiły się takie tłumy, że czasami ochrona banków otwierała ogień w powietrze, by przestano na nich napierać; pieniądze wybierano do ostatniego afgani. Reza wiedział, że i tak się tam nie dopcha. Nie miał więc gotówki, by zrobić większe zapasy jedzenia. Sporadycznie chodził tylko do pobliskich sklepów. Gdy talibowie byli już w pobliżu miasta, nie poszedł też do pracy.

Wraz z żoną pozostało im wypatrywanie przez okno i przeglądanie mediów społecznościowych, aby choć spróbować zrozumieć, co tak naprawdę się dzieje. Do samego końca nikt nie wierzył w to, że talibowie mogą wkroczyć do Kabulu.

Wkrótce media i internet obiegła informacja, że prezydent Ghani uciekł z kraju. Reza zrozumiał, że to koniec. Ostatni zagraniczni żołnierze konsekwentnie szykowali się do opuszczenia Afganistanu – tak by wyrobić się z ­wycofaniem do końca sierpnia. ­Prezydent Stanów Zjednoczonych Joe Biden ­pozostawał niewzruszony. Wyjaśniał, że obecność amerykańskich wojsk w dwadzieścia lat po ataku na World Trade Center, czyli pierwotnej przyczynie ­inwazji, nie ma żadnego uzasadnienia.


CZYTAJ WIĘCEJ: SERWIS SPECJALNY O AFGANISTANIE >>>


Reza przez okno widział policjantów, którzy wzywali wszystkich do tego, by zamknąć sklepy i udać się do domów. Miało to uchronić przed rozbojami.

Napięcie stawało się nie do zniesienia.

Bezsilność

Roszan, choć znajduje się kilka tysięcy kilometrów od Afganistanu (wyjechała z kraju lata temu), nie mogła jeść ani spać. Ledwie się trzymała, z jej głosu biło zmęczenie.

Nieustannie była w kontakcie z rodziną, która mieszka w Kabulu. Wysyłali sobie wiadomości tekstowe, głosowe, a jak internet pozwalał, to także dzwonili. Jeśli przeczytała coś w mediach, od razu informowała bliskich. Oni dzielili się z nią tym, o czym mówiło się w Kabulu.

Dopóki prezydent nie zniknął z kraju, jej bliscy wciąż mieli nadzieję, że może jakoś to będzie, że jakimś cudem uda się uchronić miasto. W końcu deklarował, że nie ustąpi i będzie walczyć do samego końca. Dlatego po jego dezercji zupełnie stracili nadzieję. Nie spodziewali się, że zostaną przez niego porzuceni.

Aż pewnego dnia jej krewny, dziennikarz, zadzwonił do Roszan i powiedział: „Lada dzień może mnie nie być”. Pracownicy mediów są jedną z najbardziej zagrożonych grup społecznych w Afganistanie. Talibowie od lat brutalnie się z nimi rozprawiali. Teraz zdawało się, że nadchodzi sąd ostateczny.

Roszan próbowała uspokoić krewnego, ale trudno opanować emocje u kogoś, kto czuje, że ma nóż na gardle. Dobijało ją to, że jest daleko i nie może pomóc. Czuła się zupełnie bezradna. Sugerowała, by rozglądał się za możliwością wyjazdu z kraju, zamiast załamywać ręce. Wcześniej wysłał aplikacje do różnych programów relokacyjnych, ale do tej pory nie otrzymał odpowiedzi.

– Mam nadzieję, że przeżyje – mówi mi Roszan.

Chaos

Gdy prezydent uciekł, i gdy wraz z nim zniknęła władza w Kabulu, natychmiast rozpadł się dotychczas obowiązujący ład. Talibowie zapowiedzieli, że w tej sytuacji w ciągu kilku godzin wkroczą do stolicy, by zapewnić porządek.

Jeszcze działające banki zamknęły się na cztery spusty, podobnie jak sklepy, biura czy restauracje. Co bardziej przezorni zamalowywali wizerunki kobiet na witrynach sklepów czy salonów kosmetycznych. Zakładali, że nie spodobałyby się nowej władzy, która kobiety w sferze publicznej chce widzieć w strojach zasłaniających twarz.

Policjanci, którzy jeszcze niedawno wzywali mieszkańców do zamknięcia sklepów, w pośpiechu zrzucali mundury i w ubraniach cywilnych starali się wmieszać w tłum albo po prostu poddawali się talibom, gdy niedługo potem wkroczyli oni do miasta.

Samochody stanęły w ogromnych nawet jak na Kabul korkach. Mnóstwo ludzi chciało uciekać ze stolicy, choć rzadko kiedy mieli pojęcie, dokąd, bo z otoczonego miasta nie ma wielu dróg ucieczki. W zasadzie pozostawało tylko lotnisko. Kipiący z niecierpliwości kierowcy wraz z pasażerami stali w korkach, a ci najbardziej zdesperowani porzucali samochody i szli na piechotę ze spakowanymi na szybko walizkami. Szczęścia na lotnisku próbowali posiadacze biletów i wiz, samych wiz, a także ci niemający żadnych dokumentów.

Zachodnie ambasady były równie zaskoczone rozwojem wydarzeń, co mieszkańcy Kabulu. W ostatniej chwili ewakuowały swoich pracowników. Z dachu budynku amerykańskiej placówki personel zabierały helikoptery i przewoziły prosto na lotnisko wojskowe, przylegające do cywilnego. Znad ambasady unosił się dym, pracownicy niszczyli ważne dokumenty. Wkrótce ściągnęli z niej flagę.

Reza w wysłanej do mnie wiadomości próbował wykrzesać z siebie trochę humoru: „Nie mamy policji, armii ani nawet drogówki. Nie mamy prezydenta, jego zastępcy ani ministrów. Nie mamy też praw ani przepisów. To najzabawniejsze miejsce na świecie”.

Strach

Akurat tego dnia Lajla miała egzaminy na uniwersytecie. Na szczęście były online, nie musiała jechać na kampus. Rano było po sprawie.

To był już trzeci dzień, gdy nie wychodziła z domu. Ona i jej rodzina od jakiegoś czasu świetnie wiedzieli, że sprawy mają się jak najgorzej, bo w ich przestronnym domu nagle zaroiło się od ludzi. To krewni z różnych części Afganistanu, z których uciekli przed nacierającymi talibami. Krążyło wiele opowieści o gwałtach i przymusowym wydawaniu za mąż. Kuzynki Lajli wolały nie ryzykować i czekać, aby się przekonać, czy to prawda.

– Mieliśmy złe przeczucia od lat, ale teraz czujemy, jakbyśmy nie mogli oddychać – pisze mi Lajla. – Świat zostawił nas samych na pastwę strachu i mroku.

Zadaję kolejne pytania, a po chwili otrzymuję od niej wiadomość: – Odpiszę, ale później, bo teraz nie mogę się skupić ani rozmawiać. Jestem załamana.

Choć Lajla nie musiała wychodzić z domu, jej rodzeństwo tego dnia było w pracy i na kampusie. Nie wracali długimi godzinami z powodu zakorkowanych ulic. Nie było z nimi kontaktu. W domu Lajli już ich opłakiwali, bo obawiali się, że nie wrócą.

W tym czasie talibowie wkraczali do miasta. Pojawiali się w różnych jego częściach, przez nikogo nie niepokojeni. Lajla wkrótce trafiła w sieci na wideo, na którym widać, że są już przed jej uniwersytetem. Bardziej niż szturm było to wkroczenie. Zajęcie Kabulu odbyło się praktycznie bez starć.

Przez to, że Lajla nie mogła na własne oczy zobaczyć, co się dzieje na ulicach, strach był jeszcze większy. Nie mogła nawet zrozumieć, czy odgłosy wystrzałów karabinowych to starcia, czy salwy na wiwat, świętowanie zwycięstwa.

Strata

Gdy talibowie zjawili się w mieście, poza tymi jego ulicami, którymi podążali ludzie desperacko starający dostać się na lotnisko, życie w większości ustało. Nikt nie wiedział, czego się spodziewać, więc na wszelki wypadek pochowano się w domach.

Wielu kabulczyków było w ten czy inny sposób powiązanych z porządkiem ustanowionym po tym, jak w 2001 r. Amerykanie i ich afgańscy sojusznicy obalili poprzedni reżim talibów. Oni najbardziej się bali. Dziennikarze, aktywiści, artyści, politycy, urzędnicy, pracownicy trzeciego sektora, a przede wszystkim aktywne społecznie kobiety – wszyscy oni czuli, że pętla zaciska się wokół ich szyi. Jedni zamykali drzwi w swoich domach na cztery spusty, inni porzucali je w biegu i szukali schronienia u bliskich.

– Nikt nie spodziewał się, że talibowie zjawią się tak szybko, a pałac prezydencki wezmą do wieczora. Ludzie boją się o swoje życie, swoją własność, swoją pracę – pisze Reza.

Pałac prezydencki został wzięty bez wystrzału. Talibowie szybko się w nim rozgościli. W gabinecie jeszcze niedawno należącym do Ghaniego pozowali z karabinami do zdjęć dziennikarzom zagranicznych mediów.

Zajęli cały kraj – cały poza prowincją Pandższir, która po raz kolejny w afgańskiej historii stała się zarzewiem oporu. Kontrolują dużo więcej terenów niż podczas swoich pierwszych rządów w latach 1996–2001. Bojownicy z Pandższiru, odcięci od granic i dziś bez wyraźnego sojusznika zagranicznego, są w dużo trudniejszej sytuacji niż ćwierć wieku temu.

– Tylko nad Pandższirem unoszą się afgańskie flagi. To dla mnie ostatnia nadzieja – pisze Lajla.

Dla niej wraz z pojawieniem się talibów nastąpił koniec świata. Pisze: – Fizycznie nie jestem zagrożona, ale zniszczona psychicznie. Czuję się, jakbym rozpadła się na tysiąc kawałków. Płaczę z powodu tego losu, który zgotował nam świat. Dla nas wszystko się skończyło. Nasze marzenia legły w gruzach. Utraciliśmy wolność. Wszystkie nasze wysiłki, by ten kraj stał się miejscem, gdzie może zapanować nadzieja i światłość, poniosły klęskę. Myśleliśmy, że jest to możliwe, że możemy zbudować go na nowo, że żyjąc tutaj możemy patrzeć w przyszłość. Teraz jednak nawet nie chcę o niej myśleć. Straciliśmy wszystko, o co walczyliśmy.

Lotnisko

Wymownym dowodem na to, że świat skończył się nie tylko dla Lajli, są sceny z kabulskiego lotniska. Jego pracownicy w większości rozeszli się do domów, nie wiedząc, co robić w zaistniałej sytuacji. Ci, którzy pozostali, nie byli w stanie poradzić sobie z nacierającym tłumem, który rozbiegł się po płycie startowej. Port lotniczy został sparaliżowany. Jeden z samolotów cywilnych, który miał za chwilę odlecieć, pozostał na płycie, bo osaczyli go pasażerowie na gapę, gotowi zadowolić się choćby miejscem stojącym. Pokład wkrótce opuścili piloci i załoga, maszynę pozostawiono otwartą na oścież.

Loty cywilne zostały wstrzymane. Jedyną szansą, by wydostać się z Kabulu, jest trafienie do samolotu wojskowego któregoś z krajów prowadzących ewakuację swoich obywateli oraz Afgańczyków zagrożonych rządami talibów. Nie każdy może dostać się na listy. Kilka tysięcy żołnierzy amerykańskich, brytyjskich i sojuszniczych (z kilkunastu krajów NATO) kontroluje stołeczne lotnisko wojskowe: to ostatnia droga ucieczki. Ludzie są gotowi na wszystko, by wedrzeć się do środka. Spędzają tam kolejne doby. Niektórzy giną zadeptywani na śmierć, niektórzy zapewne także od kul. W powietrze strzelają talibowie i zagraniczni żołnierze, pragnący rozpędzić tłumy.

Prezydent Biden zapowiedział, że jego żołnierze będą na lotnisku do końca sierpnia. Widać już, że tak szybka ewakuacja nawet tych, którzy są na listach – to łącznie kilkadziesiąt tysięcy ludzi – jest niemożliwa. Kolejni sojusznicy namawiają Bidena, aby przedłużył termin opuszczenia lotniska.

W pierwszym chaosie, zaraz po wejściu talibów, najbardziej zdesperowani Afgańczycy łapali się wojskowych samolotów, jadących już po pasach startowych. Później ich szczątki znajdowano w lukach albo spadały na okoliczne domy.

Rozboje

Jednym z pracowników lotniska był krewny Roszan. Tamtego dnia pozostał na nim do późnego wieczora. Gdy wracał autem do domu, uzbrojeni mężczyźni w strojach cywilnych, stojący przy policyjnym pick-upie, wycelowali w niego karabiny. Grozili, że go zabiją, jeśli nie odda samochodu. Zrobił to posłusznie. W aucie miał też laptop, telefon i dokumenty.

Był tak roztrzęsiony, że nie zapamiętał zbyt wielu szczegółów. Zresztą komu miałby zgłosić sprawę? W Kabulu przestępczość od dawna była wielkim problemem, a w momencie chaosu rozpleniła się zupełnie. Uzbrojone grupy napadały na ludzi, często podszywając się pod talibów. Dlatego nie było wiadomo, z kim miało się do czynienia. Mogli to być przestępcy, talibowie, a nawet prawdziwi policjanci. Roszan nie wie, skąd krewny wziął telefon, żeby uspokoić rodzinę, że do domu wraca pieszo i dotrze później niż zwykle.

W pierwszych dniach podszywanie się pod talibów stało się częstą praktyką, przez co wiele rodzin, w tym rodzina Roszan, opuszczała dom tylko wtedy, gdy już naprawdę nie było co jeść. Szli do najbliższego sklepu czy piekarni, a potem znowu zamykali wszystkie zamki.

Zdjęcie

Fatima była najbardziej zapobiegliwa. Nie minął jeszcze tydzień od tamtego nagłego przyspieszenia ofensywy talibów na początku sierpnia. Wówczas jeszcze skupiali się oni niemal wyłącznie na północy kraju. Wtedy wydawało się, że Kabul pozostanie pod kontrolą sił rządowych przynajmniej jeszcze przez kilka tygodni. Każdy jednak starał się uspokoić i odsuwał od siebie możliwość, że stolica może być zagrożona.

Fatima nie miała złudzeń: wyjechała do rodzinnej wioski, położonej w jednej z afgańskich prowincji. Ona, niezamężna kobieta z dala od rodziny, pod rządami talibów przepadłaby w Kabulu.

Szybko okazało się, że nawet na wsi nie jest bezpiecznie. Niemal natychmiast zaprowadzono tam nowe porządki. Kobiety nie mogą wychodzić z domów bez towarzystwa męża lub członka rodziny. Muszą ukrywać się pod burkami.

Fatima wysyła mi zdjęcie, na którym jest ona i dwie inne kobiety z jej rodziny. Wszystkie mają uniesione okrycia, przez co widać ich twarze. Dwie kobiety niepewnie się uśmiechają, Fatima ma poważną minę. Takie zdjęcie – to symboliczny akt oporu, bo talibowie już ostrzegli mieszkańców wsi, że za brak podporządkowania grozi kara chłosty.

Wymieniamy się wiadomościami godzinę po tym, jak bojownicy przyszli przeszukać jej dom. W tamtym świecie, który właśnie się skończył, część członków jej rodziny była zaangażowana w działania na rzecz praw kobiet. Fatima pisze, że nie wie, czego talibowie szukali, ale chyba tego nie znaleźli. Po trzydziestu minutach dali jej spokój, odjechali. Strach jednak pozostał.

W Kabulu Fatima nigdy nie czuła się zupełnie bezpieczna, pokój i bezpieczeństwo odnajdywała tylko w rodzinnych stronach. Teraz również i tam nie może na to liczyć. ©

Tekst ukończono w niedzielę 22 sierpnia. Imiona wszystkich bohaterów zostały zmienione.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego". Relacjonował wydarzenia m.in. z Afganistanu, Górskiego Karabachu, Iraku, Syrii i Ukrainy. Autor książek „Po kalifacie. Nowa wojna w Syrii", „Wojna, która nas zmieniła" i „Pozdrowienia z Noworosji".… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 35/2021