Powrót do przeszłości

Amerykanie przyspieszają pożegnanie z Afganistanem i tamtejszą wojną. Talibowie, jej zwycięzcy, czekają, aż ostatni cudzoziemski żołnierz wyjedzie spod Hindukuszu, a wtedy spróbują wrócić do władzy w Kabulu. Nie spieszą się jednak: wiedzą, że czas jest ich sprzymierzeńcem.
w cyklu STRONA ŚWIATA

08.06.2021

Czyta się kilka minut

Ahmad Massud, syn legendarnego Ahmada Szaha Massuda, podczas uroczystości upamiętniającej ojca na Polach Elizejskich w Paryżu, 27 marca 2021 r. / Fot. Marechal Aurore / Abaca / East News /
Ahmad Massud, syn legendarnego Ahmada Szaha Massuda, podczas uroczystości upamiętniającej ojca na Polach Elizejskich w Paryżu, 27 marca 2021 r. / Fot. Marechal Aurore / Abaca / East News /

Poprzedni prezydent USA, Donald Trump, obiecał w lutym 2020 roku talibom, że wycofa wszystkie amerykańskie wojska z Afganistanu przed początkiem tegorocznego maja. Trump liczył, że w ten sposób zdobędzie wyborców w jesiennych wyborach, w których chciał przedłużyć panowanie na drugą czterolatkę. Przeliczył się i przegrał. 

4 lipca zamiast 11 września

Jego pogromca i następca, Joe Biden, oświadczył, że w wyznaczonym przez Trumpa terminie nie da rady wycofać z Afganistanu wojsk, ale z pewnością zacznie ich ewakuację. Obiecał też, że bez względu na wojenną sytuację ostatni amerykański żołnierz wyjedzie spod Hindukuszu przed 11 września, dwudziestą rocznicą terrorystycznych zamachów na Nowy Jork i Waszyngton, które stały się powodem do amerykańskiej inwazji na Afganistan.

Amerykańscy generałowie twierdzą, że do czerwca wywieźli z Afganistanu prawie połowę wojsk i wojskowego sprzętu. Przekazali już Afgańczykom sześć wojennych baz, w tym tę na lotnisku w Kandaharze (a także w Laszkar Gah, w sąsiedniej prowincji Helmand, w opiumowym zagłębiu), skąd prowadzili kampanię na afgańskim południu, w mateczniku talibów i głównym froncie tamtejszej wojny. W czerwcu zdadzą też bazę w podkabulskim Bagramie, największą i najważniejszą w kraju, z której dowodzili całą operacją pod Hindukuszem. W tym tempie, raportują generałowie, ostatni zachodni żołnierze opuszczą Afganistan nie przed 11 września, lecz przed świętowanym 4 lipca amerykańskim Dniem Niepodległości.

Wiosną stacjonowało w Afganistanie jeszcze ok. 3,5 tysiąca żołnierzy z USA, siedem tysięcy z armii sprzymierzonych (głównie z Zachodu), a także kilkanaście, a według innych szacunków – nawet kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy, zwerbowanych i przysłanych pod Hindukusz przez prywatne korporacje najemnicze. Nie uczestniczyli już w walkach i zajmowali się jedynie szkoleniem afgańskiego, rządowego wojska. Talibowie także przestali atakować zachodnie bazy, posterunki i konwoje. Amerykanie liczyli, że mimo niedotrzymania wyznaczonego przez Trumpa terminu ewakuacji pozostaną wierni obietnicy i nadal nie będą strzelać do wycofujących się z Afganistanu zachodnich wojsk. Od początku roku amerykańskie lotnictwo nie udziela już powietrznego wsparcia afgańskiej armii ani w operacjach zaczepnych, ani obronnych.


Czytaj także: Wojciech Jagielski: Emir pierworodny


Pozbawione amerykańskiego parasola, zapewniającego bezpieczeństwo i przewagę na polu bitwy, afgańskie wojsko rządowe cofa się na całej linii, a zachodnie wywiady wieszczą, że upadek Kabulu i przejęcie władzy przez talibów jest tylko kwestią czasu. Czarnowidze wróżą, że to sprawa miesięcy, optymiści, że lat, a najwięksi niepoprawni optymiści przekonują, że talibowie wcale nie zamierzają przejmować władzy siłą, zaś letnie natarcie podjęli jedynie po to, żeby móc z pozycji silniejszego układać się z kabulskim rządem.

Talibowie u bram

Talibowie ruszyli do natarcia w kwietniu, gdy Biden podał nowy, nieodwracalny termin ostatecznej ewakuacji (wraz z USA swoje wojska wycofują też państwa zachodniej koalicji). Nie obawiając się już tropiących i nękających ich amerykańskich samolotów i śmigłowców, mogli zbierać się w liczniejsze oddziały, przechodzić do śmielszych niż dotąd ataków i zapuszczać się dalej, w głąb terytoriów rządowych. Z szacunków znawców afgańskiej wojny, którzy na zamówienie ONZ przygotowali specjalny raport dla Rady Bezpieczeństwa, wynika, że talibowie kontrolują już prawie trzy czwarte terenów wiejskich i podchodzą coraz bliżej, otaczając stolice prowincji i powiatów. Nie szturmują jednak wielkich miast, lecz raczej czekają, aż wycieńczone oblężeniem same się im poddadzą. Według znawców Afganistanu talibowie zagrażają dziś już połowie z 34 stolic prowincji (w 2014 roku, kiedy Amerykanie za rządów Baracka Obamy utrzymywali jeszcze w Afganistanie 100-tysięczną armię, nie zagrażali żadnej).

Autorzy raportu dla Rady Bezpieczeństwa zwracają uwagę, że od maja, gdy Amerykanie ogłosili nowy termin ewakuacji, talibowie zaczęli podchodzić coraz bliżej Kabulu. Poza południowymi prowincjami Kandahar, Helmand, Uruzgan czy Zabul, gdzie królują od lat, wiosną zajęli powiaty w położonych na wschód od Kabulu prowincjach Laghman (na krótko zdobyli nawet jej stolicę, Mehtarlam) i Kapisa, w Farah, na zachodzie i w Baghlanie, przez który wydrążony w górach Hindukuszu tunel Salang wiedzie droga ze stolicy do Mazar-e Szarif, metropolii afgańskiej północy. W maju zajęli powiaty nawet w prowincji Majdan Wardak, odległej zaledwie 40-50 km od Kabulu i uważanej za bramę do stolicy. Spychając rządowe wojsko do stolic prowincji i garnizonów w większych miastach, talibowie przejmują kontrolę nad kluczowymi drogami kraju, w tym tą najważniejszą, prowadzącą z Heratu nad irańską granicą przez Kandahar do Kabulu.

Talibowie wywodzą się w ogromnej większości z pasztuńskich plemion z afgańskiego południa, ale zawierając jeszcze pod koniec lat 90., gdy rządzili w Kabulu, przymierze z Pasztunami wschodnimi i rodem Haqqanich, rozszerzyli wpływy na prowincje Paktię, Chost, Paktikę i Ghazni (te dwie mieli pod swoją kuratelą polscy żołnierze). Sojusz z Al-Kaidą – talibowie nie wyrzekli się go, choć solennie obiecali to Trumpowi – i jej uzbeckimi i tadżyckimi filiami pozwolił im zaś utworzyć przyczółki także na afgańskiej Północy, zamieszkałej przez Tadżyków i Uzbeków, wrogiej Pasztunom.

Jedynymi twierdzami wciąż niedostępnymi dla talibów są prowincja stołeczna i sąsiadujące z nią prowincje Parwan i Pandższir oraz położone w środku kraju Ghor, Dajkundi i Bamjan, zamieszkane przez skośnookich Hazarów, szyitów, uważanych przez talibów za odszczepieńców i bezbożników.

Cała w tył!

Autorzy raportu dla Rady Bezpieczeństwa szacują, że partyzanckie wojsko talibów może liczyć nawet sto tysięcy ludzi, a nowe wojenne zdobycze, przede wszystkim zaś wygrana w wojnie z Amerykanami – talibowie święcie w nią wierzą i chwalą się nią w swoich orędziach – sprawiają, że wciąż przybywa im nowych rekrutów.

Kiedy w lutym 2020 roku podpisali z Trumpem ugodę (wycofanie przez Amerykanów wojsk w zamian za zerwanie przez talibów przyjaźni z Al-Kaidą), pozorowali jeszcze zamiar podjęcia rozmów z kabulskim rządem o zawieszeniu broni, pokoju i przyszłości kraju. Odkąd w kwietniu Biden zapowiedział, że jesienią w Afganistanie nie będzie już żadnego amerykańskiego żołnierza, talibowie przestali nawet udawać, że zamierzają się układać z panującym od 2014 roku prezydentem Aszrafem Ghanim z Kabulu.

Ghani robi dobrą minę do złej gry i zapewnia, że afgańskie wojsko i bez pomocy Amerykanów poradzi sobie z talibami. Eksperci, którym ONZ zleciło sporządzenie remanentu po amerykańskiej wyprawie wojennej do Afganistanu, twierdzą jednak, że siły rządowe są zdemoralizowane, kiepsko uzbrojone i opłacane, oraz że wolą unikać potyczek z talibami. Choć trzykrotnie liczniejsze od talibów, to rozrzucone po całym kraju nie są w stanie stawić czoła partyzantom, którzy skrzykują się w większe oddziały, by atakować posterunki i garnizony.

Na południu kraju, w Kandaharze, Helmandzie i Uruzganie, wojsko na widok talibów wycofuje się, poddając bez walki miasta wraz z magazynami broni. Mnożą się dezercje. Zdarza się też, że rządowe oddziały przechodzą na stronę talibów. Do dezercji namawiają nie tylko sami talibowie – oni także głoszą potrzebę pojednania – ale także mułłowie i pasztuńska starszyzna, pragnąca za wszelką cenę uchronić swoje wioski i pola przed zniszczeniem.  

Z talibami biją się natomiast żołnierze z oddziałów specjalnych, wyszkolonych przez Amerykanów do walki z partyzantką. Jako najlepsi w rządowym wojsku rozdzielani są na drużyny i posyłani do wszystkich ważniejszych bitew – także do takich, w których ich umiejętności i doświadczenie w ogóle się nie przydają.

Raport z afgańskiego remanentu wojennego przewiduje, że już wkrótce, nie będąc w stanie przeciwstawić się talibom w całym kraju, rządowe wojsko podda im całe południe i wschód, z wyłączeniem może największych miast i najważniejszych dróg i skupi się na obronie podstołecznych prowincji, północy, a jeśli starczy sił, także zachodu.

Wszystko już było

Talibowie to najgroźniejszy, ale nie jedyny problem kabulskiego rządu Aszrafa Ghaniego. Rejterada Amerykanów spod Hindukuszu i porażki ponoszone przez pozbawioną ich wsparcia rządową armię sprawiły, że wiosną zaczęli przypominać o sobie wszechpotężni niegdyś prowincjonalni możnowładcy, wyrośli podczas wojny z Armią Radziecką z lat 80. i wojny domowej z lat 90., w której wyniku talibowie przejęli władzę w Afganistanie (1996-2001). Amerykanie, którzy chętnie korzystali z ich wsparcia podczas inwazji na Afganistan, obaliwszy talibów i zastąpiwszy ich nowym rządem w Kabulu, ukrócili potęgę niegdysiejszych bohaterów partyzanckiej wojny, a późniejszych watażków i samozwańczych chanów.


Polecamy: Strona świata - specjalny serwis z reportażami i analizami Wojciecha Jagielskiego


W kwietniu bohater i weteran wojny z Armią Czerwoną, 75-letni dziś Ismael Chan z Heratu wezwał rząd centralny, żeby zamiast przysyłać z Kabulu niechętne do walki i kiepsko uzbrojone wojsko, pozwolił, by wojnę z talibami wzięło na siebie herackie pospolite ruszenie pod dowództwem dawnych mudżahedinów. W maju o reaktywowaniu prywatnych armii i zbrojnych milicji zaczęli mówić dawni komendanci Sojuszu Północy, partyzanckiego przymierza afgańskich Tadżyków, które pod dowództwem Ahmada Szaha Massuda walczyło z Rosjanami w latach 80. i z talibami w latach 90. Massud, jeden z najwybitniejszych partyzanckich komendantów w Afganistanie z końca wieku, zginął 9 września 2001 roku w samobójczym zamachu bombowym, przeprowadzonym przez partyzantów Al-Kaidy w przeddzień uderzenia na Nowy Jork i Waszyngton. Dziś na politycznego przywódcę jego dawnych towarzyszy broni i podkomendnych wyrasta jego jedyny syn, 32-letni Ahmad Massud.

Nie wierząc, że kabulski rząd i jego wojsko obroni ich przed talibami, na własną rękę, przy wsparciu Iranu, zbroją się i skrzykują także Hazarowie, którzy na dowódców również biorą sobie dawnych mudżahedinów. A na północy czerwono-błękitno-zielonymi sztandarami samozwańczego Południowego Turkiestanu wymachuje uzbecki watażka Abdul Raszid Dostum. Tadżycy z Heratu i doliny Pandższiru, Uzbecy i Hazarowie domagają się, by Afganistan znów stał się luźną federacją autonomicznych regionów i dolin, połączonych wspólną historią, stolicą, walutą, a rządzących się samodzielnie, według własnych pomysłów i potrzeb.

Tak właśnie rozpadł się Afganistan, gdy po 10-letniej wojnie z Armią Radziecką, wiosną 1992 roku władzę w Kabulu zdobyli niepokonani mudżahedini i po krótkiej zgodzie, wywołali nową, bratobójczą wojnę o łupy. Zarówno partyzanckie armie, jak armia rządowa, wyszkolona, uzbrojona i opłacana przez Moskwę, pozawierały nowe przymierza, najczęściej według regionalnych i narodowościowych podziałów. Autorzy raportu dla ONZ obawiają się, że podobny scenariusz może powtórzyć się teraz, jeśli po wycofaniu wojsk Amerykanie stracą zainteresowanie Afganistanem, przestaną wspierać tamtejsze władze, szkolić i zbroić tamtejsze wojsko i płacić na jego utrzymanie.

Prezydent Mohammad Nadżibullah, usadzony na kabulskim tronie przez wycofujących się z Afganistanu Rosjan, utrzymał się u władzy przez trzy lata i póki mógł liczyć na kremlowskie czołgi, karabiny i ruble, odpierał wszystkie natarcia mudżahedunów. Został jednak obalony, gdy w 1991 roku rozpadł się Związek Radziecki, a Rosja przestała płacić na jego utrzymanie: rządowe wojsko rozpierzchło się, a generałowie poprzechodzili na służbę do partyzanckich i regionalnych watażków. Amerykanie właśnie zapowiedzieli, że przez najbliższe dwa lata będą płacić rządowi z Kabulu 3,5 miliarda dolarów rocznie i że przynajmniej tego jednego błędu Rosjan z wojennej wyprawy do Afganistanu postarają się nie powtórzyć.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej