Lekcja historii klasycznej

Nigdy wcześniej w świecie śródziemnomorskim nie dochodziło do tak swobodnej wymiany idei, towarów – i patogenów – jak w czasach Imperium Rzymskiego.

18.05.2020

Czyta się kilka minut

Koloseum w Rzymie, Włochy, 26 marca 2020 r. / YARA NARDI / REUTERS / FORUM
Koloseum w Rzymie, Włochy, 26 marca 2020 r. / YARA NARDI / REUTERS / FORUM

Starożytny Rzym postrzegamy często przez pryzmat wspaniałych dzieł sztuki, monumentalnej architektury czy rozwiniętego handlu. Zapominamy przy tym, że należał do świata preindustrialnego, który nie mógł się cieszyć z dobrodziejstw opartej na nauce medycyny. Dlatego Rzymianie raczej żyli na łez padole niż w okresie złotego wieku.

Na podstawie danych z rzymskiego Egiptu Roger S. Bagnall i Bruce W. Frier oszacowali, że średnia długość życia wynosiła zaledwie 27,3 lat dla kobiet i 26,2 dla mężczyzn. Ogromny wpływ na to miała oczywiście wysoka, sięgająca 30 proc. śmiertelność noworodków. Poród był niebezpieczny również dla matek, czego najlepszym przykładem jest śmierć córki Cezara, Julii, żony Pompejusza Wielkiego. Ciekawe, czy gdyby przeżyła poród, a co więcej – gdyby przeżyło urodzone przez nią dziecko – doszłoby w ogóle do wojny domowej? I czy Oktawian August zostałby pierwszym cesarzem?

Śmierć w lecie

Nawet przeżycie niemowlęctwa nie dawało gwarancji długiego życia. Szacuje się, że kolejne 30 proc. Rzymian nie dożywało okresu dojrzałości. Dotyczyło to wszystkich grup społecznych. Cesarz Antoninus Pius (panował w latach 138-161) miał czwórkę dzieci, ale tylko jedno przeżyło ojca – jego córka Faustyna Młodsza. Poślubiona Markowi Aureliuszowi urodziła przynajmniej trzynaścioro dzieci, jednak tylko piątka przeżyła rodziców, w tym znani z „Gladiatora” Kommodus i Lucilla. Lucjusz Werus, współrządca Marka Aureliusza, który sam odszedł w wieku ledwie 38 lat, miał trójkę dzieci. Wszystkie zmarły młodo. Jak widać, nawet przynależność do rodziny cesarskiej nie chroniła przed śmiercią, a czasem mogła wręcz ją przybliżać – o czym najlepiej przekonał się wspominany już Kommodus, zamordowany, gdy miał 31 lat.

Ile mógł żyć przeciętny Rzymianin? Wyniki badań inskrypcji nagrobnych pokazują, że mieszkaniec Imperium, który nie zmarł w dzieciństwie, mógł dożyć mniej więcej do pięćdziesiątki. Nie był to żywot usłany różami. Względnie wysoki współczynnik urbanizacji – tj. stosunek ludności miejskiej do wiejskiej – oraz intensywny handel sprawiały, że Imperium Rzymskie było rajem dla chorób zakaźnych.

Dane pozyskane z ponad 5 tys. inskrypcji chrześcijańskich wystawionych w latach 250-550 pokazują, że w mieście Rzym okresem największej śmiertelności były sierpień i wrzesień. Uważa się, że związane to było z zatruciami pokarmowymi, m.in. durem brzusznym. W przypadku osób powyżej 50. roku życia zauważono również drugi szczyt śmiertelności związany z miesiącami zimowymi, co można łączyć z chorobami zakaźnymi układu oddechowego.

Co jakiś czas wybuchały też mniejsze bądź większe epidemie. Jak wylicza Kyle Harper z University of Oklahoma na podstawie analizy dzieł antycznych historyków, tylko w okresie 200 lat między połową I w. p.n.e. a połową II w. n.e. tereny Imperium – szczególnie samo miasto Rzym – nawiedziło dziewięć różnych epidemii. Zapewne wydarzeń tego typu było znacznie więcej, ale nie zostały one odnotowane przez skupionych głównie na stolicy pisarzy.

Z pewnego niedostępnego miejsca…

Wszystko to nie mogło się jednak równać z trzema wielkimi epidemiami, które prawdopodobnie ogarnęły tereny całego Cesarstwa, a czasem wykraczały nawet daleko poza jego granice. Pierwsza z nich, którą najsłynniejszy rzymski lekarz Galen nazwał „wielką plagą”, trawiła Imperium w latach 165-180. Sami Rzymianie uważali, że zesłana została przez bogów za świętokradztwo, jakiego dopuścili się żołnierze rabując świątynię Apolla w Seleucji.

Jak czytamy u żyjącego w IV w. Ammiana Marcellina: „Powiadają, że po zabraniu tego posągu [Apolla] i po spaleniu miasta żołnierze, którzy przeszukiwali świątynię, znaleźli wąski otwór. Kiedy go rozdarli, aby znaleźć jakieś kosztowności, z pewnego niedostępnego dla ludzi miejsca, które było zamknięte dzięki tajemnej sztuce kapłanów chaldejskich, wydostała się jakaś zaraza z pierwotnych czasów. Miała w sobie siłę nieuleczalnych chorób i w epoce owego Werusa i Marka Antonina od samych granic perskich aż po Ren i Galię wszystko skaziła śmiertelną infekcją” (tłum. Ignacego Lewandowskiego).

W rzeczywistości zaraza dotarła do Rzymu z Chin bądź środkowej Azji i choć żołnierze mogli przyczynić się do jej rozprzestrzenienia, nie byli za nią odpowiedzialni. Jednak do tej pory nie udało się zidentyfikować patogenu, który ją wywołał. Wśród winnych najczęściej wskazuje się na odrę lub ospę właściwą. Liczba wzmianek o epidemii w ówczesnych źródłach pisanych z całego Imperium, które do tej pory udało się odnaleźć, sięga trzydziestu, choć nie możemy być pewni, że wszystkie dotyczą tej samej choroby. Co ciekawe, może na to wskazywać interesująca zbieżność: otóż w tym samym okresie odnotowuje się znaczny wzrost znalezisk amuletów apotropaicznych – czyli takich, które mają odstraszać zło – oraz dedykacji poświęconych Apollinowi.

Szacuje się, że plaga Antoninów zredukowała populację Imperium nawet o jedną trzecią, a jedną z ofiar mógł być sam cesarz Lucjusz Werus. Jeśli odpowiedzialna była ospa prawdziwa, śmiertelność mogła sięgnąć 20-25 proc. w najgęściej zaludnionych regionach i ok. 10 proc. w pozostałych. Bez względu na to, ile dokładnie osób zmarło wskutek zarazy Antoninów, wiemy, że jej skutki musiały być poważne. Znaleziona w Puteoli nieopodal Neapolu inskrypcja mówi np. o tym, że działające w Italii stowarzyszenie kupców z Tyru (w dzisiejszym Libanie) zostało tak przetrzebione, że nie jest w stanie wypełnić zobowiązań wobec miasta, w którym rezydowało, dlatego prosi o pomoc swoją metropolię.

Tak skuteczne szerzenie się choroby można przypisać dwóm czynnikom. Dużemu współczynnikowi urbanizacji i sporej gęstości zaludnienia oraz intensywnemu ruchowi towarów, a co za tym idzie: ludzi, dzięki sieci dróg oraz morskich i rzecznych szlaków handlowych. Nigdy wcześniej w świecie śródziemnomorskim nie dochodziło do tak swobodnej wymiany idei, towarów – i patogenów – jak w czasach Imperium Rzymskiego.

Choć skutki plagi mogły być poważne, były raczej krótkotrwałe. Wygląda na to, że już w epoce Sewerów (dynastia ta panowała w latach 193-235) nastąpił boom demograficzny i znaczne odrodzenie Imperium. Dane z egipskich papirusów zebrane przez Richarda Alstona wskazują, że choć w okresie tym nie udało się przywrócić populacji do poziomu sprzed epidemii, niewiele brakowało. Przykładowo, w Oksyrynchos w środkowym Egipcie – jednym z najlepiej udokumentowanych miast leżących w obrębie Cesarstwa – w roku 199 mieszkało blisko 12 tys. osób, a w 235 – już ok. 21 tys.

Świadectwo biskupa

O kolejnej poważnej epidemii, pladze Cypriana, nazwanej tak od imienia biskupa Kartaginy, wiemy niewiele. Szalała ona w latach 250-270 i zabiła m.in. cesarza Klaudiusza II Gockiego. Niestety, w związku z tym, że nastąpiła w czasach politycznego chaosu (do którego być może po części się przyczyniła), gdy legioniści zmieniali cesarzy częściej niż skarpety na własnych stopach, nie zachowało się na jej temat zbyt wiele przekazów.

Wiemy, że w tym okresie epidemie nawiedzały m.in. największe rzymskie miasta, takie jak Aleksandria, Antiochia, Kartagina czy sam Rzym. Znów jednak nie możemy mieć pewności, że w każdym przypadku chodzi o tę samą chorobę, ani jaki właściwie patogen wywołał epidemię. Część badaczy twierdzi, że była to ospa, inni stawiają na nieznaną wcześniej chorobę należącą do grupy gorączek krwotocznych (czyli krewniaków eboli).

Z przekazanego nam przez Euzebiusza z Cezarei świadectwa biskupa Aleksandrii Dionizego Wielkiego wynika, że śmiertelność w tym mieście mogła sięgnąć nawet 60 proc.! Najbardziej jednak uderzającym śladem plagi może być znalezisko z Teb, gdzie w 1997 r. archeolodzy odkryli masowy grób pokryty 15-centymetrową warstwą wapna. Dwadzieścia lat później w tym samym kompleksie odkopano pozostałości pieców do wypału wapna, a w ich otoczeniu ludzkie kości. Badacze z Włoskiej Misji Archeologicznej w Luksorze doszli do wniosku, że mają do czynienia z ofiarami plagi Cypriana. Najpierw ciała próbowano palić, a gdy metoda okazała się niewydolna, zmarłych zakopano w masowym grobie.

Rok 476 to symboliczna data upadku Cesarstwa Zachodniorzymskiego. Wschodnia część Imperium nadal jednak istniała, a gdy w 527 r. na tron w Konstantynopolu wstąpił Justynian, rozpoczął energicznie wcielać w czyn marzenia o ponownym scaleniu Cesarstwa w jego dawnych granicach. W kolejnych kampaniach wodzowie cesarza odzyskali znaczną część Italii, Afrykę, Sardynię, Korsykę oraz południowo-wschodnią część Hiszpanii. Do ostatecznego celu było jeszcze daleko, ale wydawało się, że wszystko idzie dobrze (choć lokalne elity nie były zachwycone zwierzchnością wschodniego cesarza, szczególnie że w parze z nią szedł bizantyński fiskus). I wtedy, gdy Bizantyńczycy równocześnie walczyli w Italii oraz na wschodniej granicy Imperium z Persami, uderzyła zaraza. Po raz kolejny śmierć nadciągnęła ze Wschodu.

Pierwsze odnotowane przypadki pochodzą z egipskiego portu Peluzjum, a stamtąd wraz z załogami handlowych statków choroba rozlała się w kierunku Aleksandrii, wybrzeża lewantyńskiego i syryjskiego oraz Konstantynopola. Szacunki oparte na świadectwie Jana z Efezu mówią, że w zamieszkałej wówczas przez ok. 500 tys. ludzi stolicy Cesarstwa śmierć zabrała 250-300 tys. dusz. Co mogło zebrać tak przerażające żniwo? Tym razem nie musimy spekulować. Wiemy, że była to pałeczka dżumy, ta sama, która 800 lat później siała spustoszenie w Europie i nazwana została Czarną Śmiercią.

Dowodów dostarczyły nam najpierw badania Ingrid Wiechmann i Giseli Grupe, które w 2005 r. potwierdziły występowanie DNA pałeczki dżumy w próbkach z VI-wiecznego cmentarzyska w Aschheim w Bawarii. Od tego czasu materiał genetyczny bakterii znaleziono na kilku innych stanowiskach. Biorąc pod uwagę fakt, że większość ludzi nadal żyła poza miastami, wysoka śmiertelność odnotowana w Konstantynopolu nie była charakterystyczna dla całego Cesarstwa. Zapewne jednak populacja znacznie się zmniejszyła. Nancy Benovitz z Muzeum Izraela w Jerozolimie wskazuje na wzrost liczby inskrypcji nagrobnych w Palestynie i bizantyńskiej Arabii po wybuchu plagi, co świadczyłoby o zwiększonej śmiertelności. W efekcie marzenia o scaleniu dawnego Imperium Rzymskiego pod władzą cesarza legły w gruzach.

Dżuma Justyniana poważnie dotknęła jednak nie tylko Bizancjum, ale również sasanidzką Persję. Według części historyków to ona utorowała drogę Arabom, którzy wykorzystując słabość najważniejszych graczy na Bliskim Wschodzie – Bizancjum i Persji – rozpoczęli swoją ekspansję, a tym samym to właśnie dżuma Justyniana, a nie złożenie władzy przez ostatniego cesarza zachodniorzymskiego, wyznacza koniec starożytności i rozpoczyna wieki średnie.

Dynamiczna równowaga

Nie wszyscy zgadzają się jednak co do skali i znaczenia tej epidemii. W obszernym artykule opublikowanym w 2019 r. Lee Mordechai i Merle Eisenberg krytycznym okiem przyjrzeli się wszystkim zgromadzonym do tej pory świadectwom plagi. Ich zdaniem nie ma dowodów na to, by twierdzić, że zdziesiątkowała ona populację śródziemnomorską i miała na nią znaczny wpływ, a nawet jeśli, to był on krótkotrwały. Urok – a może przekleństwo – nauk historycznych polega na tym, że na podstawie tych samych skąpych danych wyciągać można różne wnioski. Pozostaje nam czekać na kolejne odkrycia.

Ale zamiast zastanawiać się, czy to straszliwe epidemie doprowadziły do upadku Cesarstwa Rzymskiego, lepiej za wielkim XVIII-wiecznym historykiem Edwardem Gibbonem zapytać, jak to się stało, że przetrwało tak długo. Wspomniany już Kyle Harper wskazuje, że każde społeczeństwo to złożony system utrzymywany w stanie ciągłej dynamicznej równowagi, a zmiana ustawień jednego pokrętła rzadko kiedy doprowadza do zniszczenia całego systemu – co najwyżej jego rozchwiania. Dobrze funkcjonujące systemy, jakim przez wieki było Imperium Rzymskie, mają bowiem to do siebie, że w reakcji na przeciwności – czy są nimi słabości wewnętrzne, inwazje militarne czy epidemie – dostosowują się i przekształcają. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 21/2020

Artykuł pochodzi z dodatku „Wielkie Pytania na nowo. Pandemia