Lec i futbol

Jeżeli Bóg chce mówić jak człowiek, żeby przez człowieka być zrozumianym, to musi cytować. Kogo jednak cytuje Bóg?

15.02.2011

Czyta się kilka minut

/ fot. Corbis /
/ fot. Corbis /

7 rano.

Moje najnowsze odkrycie literackie? Lec. Jakie tam odkrycie! Pierwszy raz czytałem Leca w starych numerach "Dialogu" z lat 50. Sam miałem lat 17 i wchodziłem powoli w świat, z którego dotąd nie wyszedłem. Na dole strony, oddzielone kreską drobne zdanka, które świetnie korespondowały z pisarzami, których wówczas wielbiłem: Ionesco, Beckettem, całą tą absurdalną bandą w teatrze, która - nie wiem naprawdę czemu - doprowadziła mnie do studiów teatrologicznych.

Teatr porzuciłem już dawno, do Leca wróciłem niedawno. Nie ma porównania! Trudno, powiem herezję: uważam Leca za najwybitniejszego polskiego filozofa. Nie będę pisał: "wybitniejszego od", ale przecież każde nazwisko można sobie tu wstawić, naprawdę każde. U Leca jest wszystko: i etyka, i estetyka, i teoria poznania, i historiografia, i teoria polityki, oczywiście nie w formie rozwiniętej, zakończonej, wygładzonej, napuchniętej, pozbawionej sprzeczności, lecz w postaci aforyzmów, które "zostawiają więcej miejsca dla człowieka". Albo paradoksów. "Każda precyzyjna definicja świata musi być paradoksem".

Tego filozofowie nie lubią najbardziej: ot, takie tam gry słów, takie tam paradoksy, (fry)wolne żarty. Jakby można było w ogóle inaczej mówić o świecie! Po przeczytaniu jednego aforyzmu Leca czuję się potwornie naładowany, jakby spięcia słów i znaczeń miały fizyczną energię. Paradoks jest dla mnie pojęciem zmysłowym, odczuwam jego wewnętrzne poskręcanie całym ciałem i dlatego niewiele mogę Leca czytać cięgiem. Czasem otwieram książkę, przerzucę kilka stron, wyłowię jeden i się na chwilę zatrzymam. Jak teraz, rano, przy śniadaniu.

Kot mruczy, a ja czytam proste zdanie: "I Bóg mówił cytatami". Niby proste, ale jednak nie bardzo. Napęczniałe od ukrytych treści. Niebezpieczne. Bo tak: o jakie cytaty chodzi? O biblijne oczywiście, ale przecież Biblia jest późniejsza od Boga (jeśli można w ogóle powiedzieć, że cokolwiek jest późniejsze od Boga, skoro Bóg jest poza czasem), więc jak mógł Bóg używać tego, co późniejsze jako tego, co wcześniejsze (bo przecież cytaty tylko cytują to, co już zostało powiedziane wcześniej).

Jedno rozwiązanie jest takie: Bóg przemawiając przez pisarza biblijnego, cytował sam siebie. To rozwiązanie najprostsze, ale i najmniej interesujące - jak wszystkie najprostsze rozwiązania. A jeśli chodzi o Boga, który mówi do Mojżesza na przykład? Jeśli to on mówi cytatami? Ale wtedy kogo albo co cytuje? Zdanie "I Bóg mówił cytatami" może zakładać, że prawo cytatu jest wszechogarniające, że nawet Boga ono nie omija. Ale wtedy co? Wtedy mowa jest wcześniejsza od wszystkiego, nawet od Boga, wtedy Bóg nawet wypowiadając pierwsze słowo, nie wypowiada pierwszego słowa, tylko się powtarza. A jak się powtarza, to co to za Bóg? Bóg, który nie grzeszy oryginalnością? No tośmy zabrnęli! Nic dziwnego: "światu grozi interpretacja" - powiada Lec.

Kot już nie mruczy, tylko mnie szturcha, żebym dał jeść. Daję. Ale po powrocie książka otwiera mi się na innym kawałku: "Kto wie, ile Bóg wypróbował słów, nim znalazł to, które stworzyło świat". No przecież! Jeżeli Bóg chce mówić jak człowiek, żeby przez człowieka być zrozumianym, to musi cytować, musi odwoływać się do innych, już powiedzianych słów, gdyż mowa ludzka to ma do siebie, że nie zna pierwszego słowa, przed którym zalegałoby milczenie. Człowiek zawsze mówił i na tym polegało jego człowieczeństwo. Gdy nie mówił - był zwierzęciem. Gdy zaczął mówić, już siebie cytował. Dobrze, ale Bóg? Przecież Bóg był od zawsze. Jeśli był od zawsze, to od zawsze musiał też wypróbowywać słowa, które pozwoliły stworzyć mu świat. A jeśli tak, to "fiat" jest cytatem. Ale skąd, na Boga, skąd? Kogo cytuje Bóg? Kot zaczyna się oblizywać, ja podniecony lecę do pracy. Jeszcze tylko złapię brioszkę w locie, kupię średnią latte w Port Cafe i tak do wieczora czas minie. Jestem spóźniony. Wszystko przez ten cytat.

7 wieczorem

Gdzie wysiąść? Na Damen, bliżej domu, czy na Division, stację wcześniej? Do sklepu na zakupy czy do restauracji? Najfajniejszy moment w metrze: wywołują stacje powoli i jeszcze nie wiem, kiedy wysiąde: Grand, Chicago, teraz będzie Division i co, wysiadać, nie, może jednak pojadę do sklepu, tak, pojadę do sklepu, wysiądę na Damen, kupię pastylki do zmywarki, posprzątam ten potworny burdel w kuchni, który wczoraj zrobiłem. No to jadę. "Next station: Milwaukee and Division".

Jadę wsłuchany w łoskot pociągu. "This is Milwaukee and Division". Wyskakuję z pociągu. Jakby się ktoś pytał, jak się podejmuje decyzje, to właśnie tak: jedziesz do Damen, ale wysiadasz na Division, rozum ci mówi, że posprzątać, kota nakarmić, pogłaskać, ale wszystko inne (co?) każe ci wyskakiwać w popłochu, żeby cię drzwi nie przytrzasnęły. Niby trywialna jazda pociągiem, ale jednak nie bardzo.

Więc Division, a jak Division, to co? To oczywiście The Boundary, oficjalny bar mistrzów hokejowej ligi NHL za rok ubiegły, chicagowskich Blackhawks. Mój ulubiony bar sportowy. Kiedy nadchodzi czas "gry", to nie można znaleźć miejsca, ale dzisiaj nie gra NFL, dzisiaj nie gra NHL, dzisiaj gra tylko NBA i to nie całkiem, bo Byki grają na wyjeździe z Seventy Sixters z Philadelphii, i to w rezerwowym składzie.

Mam ulubiony stolik w The Boundary (na prawo do przejścia i po lewej), z którego gapię się na sześć wielkich telewizorów nad barem: po kolei hokej, futbol, koszykówka i znowu hokej, futbol, koszykówka. Pomiędzy nimi mój burger: wysmażony jak trzeba, z grzybami (ale nie jakimiś pieczarkami, nie myślcie, z grzybami!), bekonem, gorgonzolą, piklami, pomidorami i karmelizowaną cebulą (takiego sobie skomponowałem, bo się komponuje, jak się chce, People’s Choice, a nie dostaję jeden z karty, wyrok ostateczny Sądu Kulinarnego, bez odwołania). Burger jak trzeba, naprawdę, i nie kelnerka przynosi, tylko facet z kuchni. Na dodatek sam adams lany, idealny do hamburgera: słodkawy, niefiltrowany, w kolorze ciemnego bursztynu, mętnawy, korzenny. A na ekranach oczywiście żadnej piłki nożnej, ręcznej, żadnego golfa, pływania, strzelania do rzutków, nawet żadnego baseballa, co oczywiste: jest zima.

Hokej i koszykówkę bardzo lubię, futbolu amerykańskiego nie cierpię, choć doceniam jego perfidne wyuzdanie: przenieść tykającą bombę do domu wroga, nieść ją tak, żeby nie wybuchła po drodze, dorwać się do przeciwległej linii i ją detonować. Na tym to polega. Mówi się: chodzi o zdobywanie przestrzeni, jard po jardzie, w futbolu co kilka dni duch pionierów odżywa - zawłaszczających bezkresne przestrzenie, wyrywających kolejne skrawki ziemi obcemu żywiołowi. Guzik prawda. Gdyby tak było, niepotrzebna byłaby w ogóle piłka, tylko by jeden z drugim patrzył, jak przełamać rzymskie szyki obronne i leciał na zabój, z zamkniętymi oczami. Ale przecież jest piłka! Piłki nie da się ukryć!

To niesamowite: piłka, która nadaje cały sens grze, okazuje się przedmiotem zbędnym, do jak najszybszego oddania, do oddania przeciwnikowi, oczywiście po tym, jak się go tym przedmiotem odpowiednio ukarze . W futbolu amerykańskim nie chodzi o to, żeby się przedrzeć przez postawiony mur, ale o to, żeby jak najszybciej piłkę przenieść na stronę przeciwnika. Podrzucić kukułcze albo zgniłe jajo, pozbyć się bękarta, uwolnić się od nieznośnego ciężaru.

Więc lecą te potwory na śmierć, na czołowe zderzenie, ale tulą to gumowe jajo, jak w balladzie Goethego ojciec tuli swoje dziecko przed żywiołami, warczą, jak ktoś chce im ten skarb odebrać, ale jak tylko dolecą do linii, jak tylko oszukają szyki, to już im nie zależy, już walą to jajo o ziemię, już kopią na wiwat, już się nie troszczą, nie kochają.

A jaka różnica z piłką nożną! Tu odwrotnie: niby też trzeba piłeczkę wturlać przeciwnikowi do siatki, żeby nie zauważył, ale jednak kto jest największym wirtuozem? Ten, kto najbardziej się pieści z piłeczką, pieści piłeczkę, najdłużej jak to mówią, przy piłce się utrzymuje. Mądrość piłkarska, wcielona w powłóczącego nogami Roberta Gadochę, który zakładał obozowisko koło narożnika i tam oddawał się perwersyjnym pieszczotom z piłeczką, byle tylko oddalić tragiczny moment rozstania się z nią, ta mądrość obca jest amerykańskim futbolistom.

Nie chciałbym tu, w barze The Boundary, przeprowadzać granicy między Europą a Ameryką, nie chciałbym też przy zwykłym burgerze przywoływać Freuda nauk o perwersji, ale jednak chyba dlatego wolę soccer: że nie trzeba się jak najszybciej pozbywać tego, co się naprawdę lubi. Ale co zrobić, piłki nożnej tu nie szanują (może dlatego, że to jedyna z gier zespołowych, w której się używa nóg do rzucania piłeczką, jakby cywilizacja nie kazała człowiekowi rąk używać!), oglądam więc na wielgachnych telebimach koszykówkę, kończę mojego burgera, wylizuję talerz ostatnią frytką, płacę ($17.40 + 20 proc. na tip) i za chwilę znów jestem na Division, śnieg prószy, zimno, kot czeka na swoją wołowinę, a pięć kolejnych odcinków Dextera na mnie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teoretyk literatury, eseista, krytyk literacki, publicysta, tłumacz, filozof. Dyrektor artystyczny Międzynarodowego Festiwalu Literatury im. Josepha Conrada w Krakowie. Stefan and Lucy Hejna Family Chair in Polish Language and Literature na University of… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2011