Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
To ostatnia opera w dorobku kompozytora, który przecież tworzył później przez ponad 30 lat: najprawdziwsza grand opéra w stylu francuskim, gdzie nacisk pada na słowo, nie zaś na jego kunsztowną oprawę muzyczną. Dzieło na wskroś oryginalne, pełne wyszukanych symboli, zarazem jednak wadliwie rozplanowane dramaturgicznie, z nie do końca zarysowanymi bohaterami (na czele z tytułowym Wilhelmem). Żeby je ugryźć od strony inscenizacyjnej, trzeba wytrawnego mistrza, jakim bez wątpienia jest David Pountney, ale...
Najnowszy spektakl Teatru Wielkiego – Opery Narodowej został zrealizowany w koprodukcji z Welsh National Opera. Widziałam to przedstawienie u źródła i już wówczas, w Cardiff, miałam poważne zastrzeżenia do wizji Pountneya, który przemienia się z wolna w epigona własnego stylu. Są tu niby wszystkie jego „podpisy” – począwszy od przemieszania epok, skończywszy na obecności charakterystycznych ruchomych podestów-rusztowań, które stają się wehikułem wielopoziomowej narracji. Zabrakło jednak pomysłu na rozegranie postaci i ruszenie ślamazarnej akcji z miejsca. Dołóżmy do tego szkaradne kostiumy, niby historyzujące, ale w większości uszyte z tkanin moro (dość toporna sugestia, że Tell był kimś w rodzaju dowódcy średniowiecznej partyzantki), a zyskamy bezładny miszmasz, który nie przejdzie raczej do historii najwybitniejszych dokonań Anglika. Jeśli cokolwiek z tej inscenizacji zapadnie w pamięć, to groteskowe, „zwierzęce” zbroje siepaczy Gesslera oraz układy taneczne młodego Irańczyka Amira Hosseinpoura, który w swej pomysłowej choreografii wykorzystał między innymi gesty języka migowego.
W Warszawie przeżyłam miłe zaskoczenie, przede wszystkim pod względem wokalnym. Największą gwiazdą spektaklu okazał się Yosep Kang w partii Arnolda, tenor obdarzony głosem zdrowym, mocnym i znakomitym technicznie. Godną jego partnerką była Anna Jeruć-Kopeć w roli Matyldy, obdarzona przepięknym, kolorowym, doskonale prowadzonym sopranem. Mniej przekonująco wypadł sam Tell (Károly Szemerédy), głos skądinąd urodziwy, ale niezbyt dobrze osadzony i nieprecyzyjny intonacyjnie. Chór sprawił się nadspodziewanie dobrze, orkiestra robiła, co mogła, a mogła niewiele, bo Andrij Jurkiewycz prowadził ją w rozwleczonych tempach, bez polotu i zrozumienia idiomu Rossiniowskiego.
W sumie: są nadzieje na kolejny sezon. Przydałby się jeszcze dyrektor muzyczny z prawdziwego zdarzenia. ©
Gioacchino Rossini, WILHELM TELL, Teatr Wielki – Opera Narodowa, koprodukcja Welsh National Opera, Cardiff