Kukułcze jajo

Komisja Europejska w składzie zaproponowanym przez nowego przewodniczącego - José Barroso, ma potencjał, z którym można wiele w Unii Europejskiej zrobić. Miejmy nadzieję, że ani krajom członkowskim, ani komisarzom nie przyjdzie do głowy tych możliwości zmarnować.

29.08.2004

Czyta się kilka minut

José Manuel Durăo Barroso, który obejmuje stanowisko przewodniczącego 1 listopada, zaskoczył tak tempem kompletowania swojej drużyny, jak zaproponowanym składem. Może nie powinniśmy się dziwić. W trakcie wyborów na stanowisko szefa Komisji Portugalczyk nie był asem wyciągniętym z rękawa, ale musiał włożyć sporo wysiłku w przekonanie deputowanych do swojej osoby. Teraz Barroso stara się pokazać, że jest niezależny i odporny na nacisk unijnych rządów. Łatwo mu nie będzie. Tym drugim zresztą też. Analizując skład Komisji, łatwo dojść do wniosku, że choć stworzono ją z osób desygnowanych przez unijne rządy, raczej nie będzie ona wobec nich spolegliwa.

Barroso na barykady?

Komisja Europejska pracuje codziennie; szefowie rządów zrzeszeni w Radzie Europejskiej spotykają się raz na kwartał. Ich spotkania - krótkie, starannie przygotowane, czasem tylko kontrowersyjne - wypełniają głównie śniadania, lunche i dinnery oraz media. Poza spotkaniami “historycznymi", przypadającymi raz na kilka lat, Rada jest miłym, polityczno-towarzyskim rendez-vous, którego uczestnikom zależy na samoprezentacji i demonstracji unijnej jedności. Ale jej cechą jest też alergia na jakiekolwiek próby ograniczenia pola decyzji.

W Komisji nie jest tak lekko. Problemy dróg, wodociągów, mostów budowanych gdzieś w Galicji, Wielkopolsce czy na Peleponezie za unijne pieniądze, to jej chleb powszedni. Podobnie, gdy przyjdzie pomór na warchlaki czy ptasia grypa. Każda decyzja oznacza transfer pieniędzy, więc nie jest obojętne, kiedy i na jakich warunkach Bruksela wstrzyma np. eksport wołowiny czy truskawek. To właśnie od codziennej pracy Komisji i jej szefa, a nie rutynowych spotkań szefów rządów, zależy obraz Unii w oczach Europejczyka.

Z tego wniosek, że Barroso - szczególnie, jeśli chce pozostać suwerenny w swoich decyzjach - jest skazany na walkę z niedawnymi politycznymi patronami, którzy wysunęli i poparli jego kandydaturę na stanowisko szefa Komisji. Jego krnąbrność wyjdzie jednak UE na dobre. Podziała na nią jak świeże powietrze. Wywoła spory, ale nie zamęt.

Barroso, ponieważ nie był oczywistym kandydatem, musi być jak Walter Hall-

stein, pierwszy przewodniczący Komisji, który nie bał się uderzyć pięścią w stół i pójść na barykady, kiedy jego wizję wspólnej Europy próbowano przykryć narodowymi, ba, nacjonalistycznymi płachtami starych uprzedzeń. Ale czy Barroso ma wizję Europy wspólnej i na ile odbiega ona od innych? Po okresie niedomówień i nieporozumień, których źródłem był Romano Prodi, Barroso może być już tylko słońcem na unijnym niebie. Wizji nie powinno mu zabraknąć, chociaż, jak zastrzega, jest na tyle pragmatyczny, że żadna nie przesłoni mu skuteczności.

Czy Verheugen zna się na przemyśle?

Portugalczyk skompletował drużynę bez rozgłosu, a skład nieprzypadkowo ogłosił w pełni lata, gdy gwałtowność narodowych reakcji z reguły traci impet. Prezentacja komisarzy i ich zatwierdzanie w Parlamencie Europejskim odbędzie się w październiku, potem zajmie się Komisją Rada Europejska, czyli szefowie rządów. Komisarze, w tym Danuta Hübner, mają więc wystarczająco dużo czasu, by przygotować się do konfrontacji, a Jacques Chirac czy Gerhard Schröder do sformułowania opinii.

Z parlamentem Barroso nie powinien mieć problemów, bo w sporach między Komisją a rządami parlamentarzyści zawsze stają po stronie Komisji, w jej sytuacji widząc własną. Deputowanym prawdopodobnie spodoba się zarówno odwaga Barroso, jak i wyzwanie rzucone patronom, a kwalifikacji komisarzy kwestionować nie powinni - w końcu nie powołano dyletantów.

Problemem będzie Rada, choć z drugiej strony komisarz przyjął przecież wszystkich zaproponowanych przez rządy kandydatów. Tyle że przydzielił im stanowiska według własnej oceny, a nie oczekiwań ich mocodawców. Szefowie rządów mogą się z tym nie zgodzić, ale dezaprobata musi być stonowana, bo przecież np. Francja nie będzie kwestionować umiejętności Danuty Hübner jako komisarza ds. polityki regionalnej, tak jak Litwa nie wysunie zastrzeżeń do Güntera Verheugena, że nie zna się na przemyśle. Inaczej (a czemu nie?) np. Słowacja podważyłaby wiarygodność Jacquesa Barrota jako specjalisty ds. transportu, a Szwecja wyliczyłaby zastrzeżenia wobec Rocco Buttiglione - komisarza ds. sprawiedliwości, wolności i bezpieczeństwa. Sytuacja stałaby się niewygodna, więc tę pierwszą próbę ognia Barroso powinien przejść bez większych strat. Problemy pojawią się później: przy konstrukcji budżetu, sprawie Turcji czy reformowaniu polityki rolnej i regionalnej. Na razie nie wywołujmy jednak wilka z lasu.

W Unii wszyscy są równi, a w Komisji najbardziej. Dlatego obowiązuje święta zasada: nie ma lepszych i gorszych stanowisk czy np. resortów w Komisji. Tyle że nie każdy resort ma tę samą pulę pieniędzy do podziału, a ona właśnie decyduje o zakresie władzy. Ją też przyjęło się traktować jako wyznacznik znaczenia resortu. Dlatego wśród komisarzy jednych można uznać za książąt, innych tylko za baronów... A że od 1 listopada Komisja będzie liczyć 25 członków (cztery razy więcej niż w chwili powstania Wspólnoty), brakuje dziedzin tak samo ważnych i równie prestiżowych: transport jest ważny, ale gdzie mu do budżetu; niczego nie można zarzucić rybołówstwu, ale ważniejszy jest jednak handel; każdy chętnie weźmie resort energii (przede wszystkim z uwagi na jego budżet), ale tak naprawdę unijna konkurencja czy rolnictwo to dopiero wyzwania.

Resortów ani ludzi nie brakuje, jednak dla rządów ważne jest jeszcze, kto gdzie siedzi. W przeciwieństwie do Kowalskiego, Schmidta czy Martella, którzy niewiele poświęcają uwagi temu, jaką tekę otrzymał komisarz z ich kraju. Rządy zaś, które desygnowały do Komisji swoich ludzi, czują się docenione albo rozczarowane, i to mimo świadomości, że narodowi komisarze już im nie podlegają. Barroso podzielił zyski i straty po równo, tak jak podpowiedział mu polityczny instynkt.

Starym świeczkę, nowym ogarek

Po ostatnim rozszerzeniu Unię tworzą zarówno kraje, które na zjednoczeniu, jednolitym rynku i wspólnych granicach zjadły zęby, jak te, które wsiadły do unijnego tramwaju podstawionego dla nich na umówionym przystanku. Produkt krajowy brutto np. Holandii jest równy potencjałom dziesięciu nowych krajów członkowskich. Czy to znaczy, że z powodu braku unijnego doświadczenia i niewielkiego wkładu do wspólnego budżetu mają one mniej w UE do powiedzenia i nie mogą liczyć na intratne resorty? Zamiast odpowiadać wprost, lepiej opisać pewną historię.

W pewnej dyskusji o wyzwaniach, jakie stają przed ostatnio zdemokratyzowanymi krajami Europy, przedstawiciel jednego z nich wygłosił referat o teorii demokracji w stylu “wielkiego pouczania". Przedstawiciel Grecji nie rwał się do głosu, tylko słuchał. Wezwany do mikrofonu powiedział, że nie ma nic do dodania. On, Grek, wysłuchał lekcji na temat demokracji od reprezentanta kraju, który zaczął budować demokrację zaledwie kilka lat temu. Nawet jeśli nie ze wszystkim się zgadzał, nie uważał, że należy dać temu wyraz.

W podobnej sytuacji jest Barroso, który musi pogodzić tradycję starej Unii z oczekiwaniami nowej. Choć nie zbuduje Komisji równych pod względem zakresu odpowiedzialności komisarzy, na pewno jednak nie będzie nad nimi superkomisarza czy grupy komisarzy kierującej pozostałymi (tu też Barroso pokazał charakter - były przecież kraje, w tym Polska, którym na takiej właśnie konstrukcji Komisji, z grupą komisarzy, zależało).

Z najeżonego konfliktami układu Portugalczyk wyszedł obronną ręką: nie zgodził się na powołanie superkomisarza (mimo że według brukselskich ekspertów jest on potrzebny), by nie popaść w zależność od Niemiec, Francji i Wielkiej Brytanii, które takie stanowisko forsowały. Zamiast tego przedstawił parę nieoczekiwanych nominacji: Verheugen został komisarzem nowego resortu ds. polityki przemysłowej i wiceprzewodniczącym Komisji, koordynuje też sprawy konkurencyjności; Barrot, drugi wiceprzewodniczący, odpowiada za transport; trzeci wiceprzewodniczący, Estończyk Slim Kallas (były premier), zajmie się administracją i walką z korupcją.

Barroso usatysfakcjonował nowe kraje członkowskie, ale nie Polskę, która liczyła, że to właśnie Danuta Hübner zostanie wiceprzewodniczącą, nawet, jeżeli inne nowe kraje członkowskie odczułyby taką nominację jako faworyzowanie kraju nad Wisłą. Podkreślano i znaczenie stanowiska, i jego prestiż. Teraz, przy pięciu wiceprzewodniczących, okazuje się, że może nie było to aż tak cenne. Tym bardziej, że Hübner została komisarzem ds. polityki regionalnej i będzie sprawować pieczę nad 1/3 unijnego budżetu. Po 1 maja dopisano ją do francuskiego komisarza, Pascala Lamy, od handlu - jak twierdziła Hübner, jej wymarzonego resortu. Nowym też nie powinna się rozczarować: każde euro na poprawę infrastruktury będzie przechodziło przez jej biurko. Może Hübner zostawi po sobie Europę murowaną? Na pewno jednak ma pole do popisu tak inwencją, jak wytrwałością. Zwłaszcza że politykę regionalną, podobnie jak rolną, czeka przebudowa. Jej kierunek będzie zależał od polskiej komisarz.

Portugalczyk łamie schematy

Rękę Barroso da się wyczuć i przy obsadzie innych stanowisk. Była duńska minister, Mariann Fischer Boel, będzie odpowiedzialna za rolnictwo. Danii, dopłacającej do kasy UE, zależy na wzroście finansowego rygoru. Z drugiej strony, odnosi ona największe korzyści z członkostwa właśnie w rolnictwie, zwłaszcza w hodowli trzody chlewnej. Los duńskich świń zależy więc od utrzymania dotychczasowej unijnej polityki rolnej. Zobaczymy zatem, jak nowa komisarz pogodzi ich interes z koniecznością reform (de facto oszczędności) w rolnictwie.

Odpowiedzialność za budżet powierzono Litwince - Dalii Grybauskaite, choć dotychczas resort obejmowali najwięksi unijni płatnicy. Portugalczyk łamie schematy? Barroso tego nie mówi, ale prawdopodobnie chodziło mu o księgowego, którego przytłoczy ogrom kontrolowanych pieniędzy i w obawie przed posądzeniem o niegospodarność będzie bacznie przyglądał się każdemu wydawanemu euro. Nominację z bólem serca przyjęli Francuzi, którzy nie ukrywali chęci objęcia tego stanowiska, a musieli zadowolić się, uważanym za mało prestiżowy, resortem transportu.

Barroso zamieszał w Europie całkiem mocno, a to przecież dopiero początek. Zadowolił wprawdzie 25 krajów członkowskich, ale w kuluarach wiele krajów nie kryje pretensji. Unijnym rządom podrzucono kukułcze jajo, którego na dodatek nie mogą wyrzucić z gniazda: 25 komisarzy to przecież najlepsza oferta krajów członkowskich - wszak wszystkich, jako najbardziej zdatnych do tej funkcji, wysłały do Brukseli ich rządy, a Barroso bez oporów przyjął każdego. Inna sprawa, kto czym się ma zajmować.

Jest w tym gronie trzech byłych premierów, kilku byłych ministrów spraw zagranicznych i ministrów finansów; są ludzie, którzy urodzili się w Europie wolnej i bogatej albo zależnej i biednej; ci, którzy UE znają, i tacy, co dopiero się jej uczą. Komisja ma potencjał, z którym można wiele w Unii zrobić. Miejmy nadzieję, że ani krajom członkowskim, ani komisarzom nie przyjdzie do głowy tych możliwości zmarnować.

Wystarczy jednak, żeby do głosu doszła urażona duma czy nadwątlony prestiż, wynikające z objęcia nie dość eksponowanego stanowiska i przekształcenie Komisji w arenę kłótni czy przepychanek mamy jak w banku. A jeśli komisarze zaczną lansować antywspólnotowe hasła swoich rządów, urażonych ograniczonymi w ich mniemaniu wpływami? Komisja stanie się li tylko organem administracyjnym. Ale tak nie musi być. Unia jest przecież wypadkową interesów tworzących ją krajów. Sporów to ujęcie nie wyklucza, jednak mechanizmy Wspólnoty Europejskiej potrafią sprowadzić te interesy do wspólnego mianownika. Jego strażnikiem jest właśnie Komisja Europejska.

Barroso nie starał się zadowolić wszystkich i dobrze. Przynajmniej dla Wspólnoty. Skład Komisji jest wyzwaniem, ale raczej optymistycznym, dla członków UE, które mógł rzucić jedynie polityk z ambicją dokonania sanacji - właśnie Barroso. Jego polityczna odwaga zaś czy nawet krnąbrność są dla Unii szansą, nie zagrożeniem.

MAREK ORZECHOWSKI jest korespondentem TVP w Brukseli.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2004