Bon appétit, święty Piotrze

Znajomi, którzy polecili nam ten hotel, nie powiedzieli dokładnie, co nas w nim zaskoczy. Powiedzieli tylko - warto pojechać i zobaczyć.

19.08.2008

Czyta się kilka minut

St. Andrews, Szkocja /fot. AlbumRomanski.pl /
St. Andrews, Szkocja /fot. AlbumRomanski.pl /

Jeden z najpiękniejszych odcinków holenderskiego wybrzeża. Niewielka, respektująca przyrodę niska zabudowa i ciągnące się po horyzont plaże. Zadbane wydmy, przeplatane ekwilibrystyką rowerowych ścieżek. I zapach, zapach czystego, świeżego powietrza i spienionej wody. Stylowe i dyskretne hotele, w swoim jedynym nadmorskim stylu. Holendrzy mówią o nim angielski, Anglicy - holenderski. Jedno z miejsc, w którym chętnie się przebywa, którego nie chce się opuścić i za którym się tęskni.

Nasz hotel, zaledwie jednopiętrowy, jeden z kilku w tym zaczarowanym miejscu, ma ponad sto lat. Jest cały z drewna, z pięknymi białymi oknami, szerokim tarasem. Wygląda, jakby przed chwilą został wybudowany, jakby robotnicy odeszli na kilka godzin przed jego otwarciem. Nasz pokój ma wychodzące na morze piękne, podwójne okna. Chętnie stałem w nich, kiedy wiał bardzo silny wiatr, i podziwiałem wzburzone morze. Czułem się bardzo bezpieczny, z dala od żywiołu, ale przecież i blisko, tak blisko, że odróżniałem melodie kolejnych fal.

Hotel wybraliśmy z dwóch powodów. Niedaleko od niego w stronę centrum małego miasteczka jest rybna restauracja, a w niej jedna z najlepszych w Holandii kuchnia. O tej restauracji mówią półgębkiem w samej Brukseli. Nie każdemu dają adres, boją się fali tysięcy turystów. Ryby dowozi się wprost z portu. Najsmaczniejsze są przed południem, kiedy na patelnie trafiają te z późnonocnego połowu. No i sosy. Trudno opisać ich smaki, trzeba je po prostu spróbować. Do nich z reguły jeszcze frytki, dobre holenderskie frytki. I wino. Wino, które w ostatnich latach stało się pierwszym napojem Holendrów. Zadziwiająco duża sieć wysokoprofesjonalnych sklepów, dobre wina w sklepach na rogu, nawet w zwykłych supermarketach. Co lepszy hotel prowadzi też własne wino "domowe" - przy wielu stołach w holenderskich restauracjach podają wyśmienite trunki. A przecież do niedawna Holendrzy jedli tylko matjesy, mało solone śledzie, świeże, prosto z kutrów, surowe i z cebulą pokrajaną na drobno, i popijali je zimnym, mało spienionym piwem.

Ale był i drugi powód, dla którego zdecydowaliśmy się na ten właśnie hotel. To jego własna restauracja i bar, a raczej tylko bar, czy może raczej komnata... Znajomi, którzy polecili nam ten hotel, nie powiedzieli dokładnie, co nas w nim zaskoczy, a może i zauroczy. Powiedzieli tylko - warto pojechać i zobaczyć. A co takiego?

Zatem pojechaliśmy. Jeszcze zanim rozgościliśmy się w pokoju, pobiegłem w stronę baru, ale był zamknięty. Dopiero wczesnym wieczorem otwierał swoje podwoje, więc musieliśmy poczekać. Nie czekaliśmy jednak sami. Zanim weszliśmy do baru, już prawie wszystkie stoliki były zajęte. Wcisnęliśmy się na małe krzesełka przy ostatnim, w kącie.

Już pierwsze wrażenie zapierało dech w piersiach - hotelowy bar, pokaźnych rozmiarów, był po prostu kościelną kaplicą. W oknach witraże, na ścianach obrazy świętych, między stolikami drewniane figury apostołów, w kącie konfesjonał - a w nim kolekcja win. Kontuar kelnerów - ołtarz, na ołtarzu drinki, patery z owocami. Wszędzie lichtarze, świece, z góry zwisały dwa piękne kościelne żyrandole. W otwartej chrzcielnicy, która stała obok ołtarza, błyszczące w świetle świec kostki lodu, a w nich pokaźne butle szampana. W powietrzu czuło się delikatny zapach kadzidła. Z głośników dobiegała dyskretna kościelna muzyka, przerywana tekstami. Kiedy się lepiej wsłuchałem, nie mogłem się mylić - była to po prostu msza puszczana z taśmy.

Kilkunastu gości zajadało już pierwsze przekąski i popijało drinki. Nie tylko my oglądaliśmy z pewnym zachwytem wystrój baru, także inni zwracali na to uwagę, puszczali oko do św. Piotra, stojącego pod filarem między kwiatami, z uznaniem komentowali lichtarze. Liturgia płynąca z głośników docierała do obecnych, takie miałem wrażenie, niczym opis kulinarnych zdolności kucharza. Dwóch kelnerów bezszelestnie odbierało zamówienia. Przez wmontowane w okna baru witraże przebijało się do nas światło latarń pobliskiej promenady.

Trzeba się było na coś zdecydować, ale - przyznam, nie bardzo wiedziałem, na co. Po raz pierwszy w życiu miałem cokolwiek zjeść między konfesjonałem a ołtarzem, więc głodu wielkiego nie czułem. Piwa też pić nie chciałem, bo sądziłem, że w tym prawie świętym miejscu po prostu nie wypada. Zatem - spojrzałem na chrzcielnicę - tak, szampan tak.

Kelner zauważył moją rozterkę i pospieszył z pocieszeniem - nie jestem pierwszym, któremu zasycha naraz w gardle, ale jak się przyzwyczaję, będzie mi się podobało. Więc cierpliwości, te kilka dni pobytu na pewno wystarczy - zapewniał. - Zobaczy pan, co się będzie działo późnym wieczorem, nie ma miejsc, rezerwacje mamy na dwa tygodnie z góry. Goście hotelowi mają oczywiście pierwszeństwo.

Następnego dnia poszedłem porozmawiać z menedżerem hotelu. Okazała się nim bardzo przystojna blondynka w średnim wieku. Skąd ten pomysł? Ano stąd, że tyle się "tych rzeczy marnuje", a przecież taki kościół w barze to coś zupełnie osobliwego. Szkoda przecież tych wszystkich witraży, przedmiotów... - mówi z przekonaniem. Czy podoba mi się pomysł wykorzystania chrzcielnicy? Świetnie nadaje się na czaszę pełną lodu z szampanem, prawda? I na czarę pełną kawioru. Najtrudniej było jednak zdobyć nagrania mszy - ale w końcu się udało. To nagranie oryginalne, z kościoła w Rotterdamie. Goście nie protestują, więc im nie przeszkadza, dodaje. Najpierw wystrój trochę szokuje, ale ludzie prędko akceptują pomysł i siedzą chętniej w tym barze niż kiedyś w kościele - podsumowuje. Dlaczego? Bo nikt od nich niczego nie chce. Bo nikt ich tu nie spowiada i nie poucza.

Co drugi kościół w Belgii, Holandii, w Niemczech jest zagrożony - biją na alarm kościelni pesymiści. Brakuje nie tylko księży, brakuje przede wszystkim wiernych. A skoro brakuje wiernych, brakuje też i pieniędzy na ich utrzymanie, ponieważ ci, którzy przychodzą, nie są w stanie kościołów utrzymać. - Nie jest wcale tak źle, odpowiadają optymiści. Wprawdzie niektóre kościoły zostały sprzedane, inne zostały wynajęte, jeszcze inne zmieniły swój charakter, ale pozostają gdzieś w natchnieniu nadal domami Bożymi, a mogło być przecież gorzej.

Oficjalnie Kościół katolicki informacji na ten temat nie udziela. Dane, które można uzyskać, są tylko nieoficjalne - a one mówią, że w niektórych regionach pusty jest co drugi kościół, w innych co czwarty. I że wiele z nich wystawionych jest na sprzedaż. Kościół ewangelicki natomiast otworzył specjalną stronę internetową, na której oferuje swoje obiekty do sprzedaży. Średni koszt utrzymania kościoła normalnej wielkości na Zachodzie to 40 tys. euro rocznie - jest to dużo, zważywszy, że część z nich odwiedza tylko 40-50 wiernych. Ale gdyby przychodziło nawet i więcej, to w kościołach zachodnich tzw. taca nie przynosi wiele. Księża otrzymują pensje, więc datki do przesadnych nie należą. Poza tym ludzie, żeby wierzyć w Boga, księdza i kościoła nie potrzebują.

Dlatego w wielu parafiach dominuje pogląd, iż kościół - jako miejsce spotkań wspólnot - powinien spełniać także wiele innych funkcji. Może być świetlicą, klubem, kinem, salą zebrań. Można nawet w nim potańczyć czy zorganizować konkurs szydełkowania. Można też organizować wystawy i koncerty. Jak się okazuje, nie tylko. W jednym z kościołów w Berlinie wybudowano mieszkania, które ksiądz proboszcz wynajmuje i dzięki temu utrzymuje resztę budynku. W innym kościele, w Hanowerze, na wysokich ścianach budynku i w kościelnej wieży ćwiczą chętni wspinaczkę, w jeszcze innym odbywają się wystawy, w kolejnym ulokował się bank ze swoją regionalną centralą.

Można też kościół przenieść do baru, ludziom się to podoba. Podnoszą kielichy do góry i piją toasty za św. Piotra. Bez księdza.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2008