Skórka za wyprawkę

Nie popisali się polscy deputowani z Platformy Obywatelskiej, którzy w Parlamencie Europejskim zafundowali swoim frakcyjnym kolegom konflikt, jakiego w historii parlamentu jeszcze nie było.

30.01.2007

Czyta się kilka minut

Przed Parlamentem Europejskim w Brukseli /fot. KNA-Bild /
Przed Parlamentem Europejskim w Brukseli /fot. KNA-Bild /

Zawiodła ich intuicja? Stracili rozsądek? Zapomnieli, gdzie są? Zapewne wszystko po trochu. Ale przede wszystkim zawiniła źle rozumiana ambicja i krajowe polityczne zamieszki. W konsekwencji Platforma utraciła przewodnictwo najważniejszej komisji parlamentu: komisji budżetowej. Bo zamiast wróbla w garści chciała mieć koniecznie gołębia na dachu. Przy okazji, eurodeputowani PO wdali się w konflikt z ich niemieckimi kolegami z frakcji chadeckiej (do której należą i jedni, i drudzy), zapominając, że sojusz z nimi pozycję Polaków umacnia, a kłótnia osłabia.

Kiedy Elmar Brok, niemiecki chadek i dotychczasowy wieloletni szef komisji spraw zagranicznych, prowadził kilka dni temu ostatni raz posiedzenie tego gremium, łzy same leciały mu do oczu. W Parlamencie Europejskim zasiada od 27 lat. Nigdy przedtem walka o stanowisko szefa jakiejś komisji parlamentarnej nie przypominała walki na noże, jak w przypadku jego funkcji. Brok dał swojej komisji twarz i dzięki swym koneksjom, pracowitości i znajomości obyczaju parlamentarnego - zapewnił jej uznanie.

Bo prestiż tej komisji to ludzie, a nie zapis w parlamentarnym regulaminie. Na papierze komisja spraw zagranicznych nie różni się niczym od innych komisji, z wyjątkiem budżetowej. Nie różni się, bo podobnie jak pozostałe nie ma wielkich uprawnień - jako że nie ma ich sam europarlament. Ale dzięki Brokowi wyrosła ponad regulamin i zdobyła szacunek. - Zasad trzeba przestrzegać, a one mówią, że Polacy mają prawo do każdej komisji, także i tej. I ja zasady respektuję - mówi Brok w rozmowie z "TP". - Ale - dodaje - parlamentaryzm to także rokowania, debata. To, co działo się wokół tego stanowiska na skutek politycznych interwencji władz polskich, sprawiło, że sytuacja stała się nie do zniesienia. Ten wybuch nacjonalizmu to pierwszy taki przypadek w historii parlamentu.

I tak, po 30 latach zaangażowania w sprawy niemiecko-polskie, Brok otrzymał z Warszawy rachunek.

O co poszło? W połowie kadencji Parlament Europejski przestawia szyki. W dodatku doszli nowi posłowie z Bułgarii i Rumunii. Jacek Saryusz-Wolski (PO) utracił stanowisko wiceprzewodniczącego parlamentu, ale co ważniejsze, nie wszedł nawet do władz własnej frakcji, Europejskiej Partii Ludowej, co oznacza, że zmniejszyły się tam, i to znacznie, jego wpływy. Posłowie Platformy stanowią we frakcji pod względem liczby piątą w kolejności grupę. Ponieważ silniejsze od Polaków grupy Niemców, Francuzów, Włochów i Hiszpanów podzieliły się już różnymi stanowiskami, Polakom przypadło pierwszeństwo w wyborze komisji, której chcieliby przewodzić. Logika, rozum i rozsądek nakazywałyby zabieganie o komisję budżetową, której przewodniczył dotąd Janusz Lewandowski (PO).

No ale w Warszawie nazwa "komisja spraw zagranicznych" brzmi lepiej, bo sugeruje, że współtworzy się dzięki niej politykę Wspólnoty. Wprawdzie to założenie iluzoryczne, ale przecież w politycznym obyczaju często spotykane. A skoro sprawy zagraniczne, to kandydat na szefa komisji mógł być tylko jeden: Jacek Saryusz-Wolski. Można przy tym zrozumieć jego ambicje: po fiaskach w głosowaniach, utracie funkcji, szefostwo tej komisji byłoby dla niego rekompensatą i dawało okazję do wykazania ostrego profilu, potrzebnego w przyszłości, kiedy na nowo rozdawane będą stanowiska np. unijnych komisarzy.

Formalnej rekomendacji udziela jednak sama partia krajowa, czyli Donald Tusk. A ten dał się wciągnąć w rozgrywki podsunięte mu przez europosłów z PiS: Michała Kamińskiego i Adama Bielana. Prędko zorientowali się oni w wahaniach szefa PO, który skłonny był pozostać przy komisji budżetowej, i podjęli próbę narzucenia mu zmiany decyzji. Bądźmy szczerzy: ta podjęta przez konkurentów interwencja na rzecz Saryusza-Wolskiego mniej miała wspólnego z miłością do polityka PO, a więcej z chęcią zamieszania w środowisku Platformy.

Jako pretekst posłużyła rozmowa Tuska z kanclerz Angelą Merkel, w której - politycznym zwyczajem - rozmawiano też i o współpracy w parlamencie. Niemcom zależało na utrzymaniu Broka z dwóch względów: po pierwsze, stanowią we frakcji najsilniejszą grupę, a to decyduje o zapleczu. Po drugie, Brok współkreował proces rozszerzenia Unii, zna najważniejszych polityków Europy, zapewniał też ciągłość europejskiej wizji.

Gdy pojawiły się w Warszawie zarzuty o "zdradę", o "zamach stanu", gdy w sprawę wdali się polski prezydent i premier (i nawet MSZ wydało specjalne oświadczenie), Brok postanowił wycofać się z tej walki. Zraził go styl i atmosfera. W Brukseli dosięgła go polsko-polska wojna domowa. Saryusz-Wolski próbował jeszcze stworzyć dla siebie funkcję jedenastego wiceprzewodniczącego frakcji chadeckiej, ale bezskutecznie.

W tej sytuacji Platforma sięgnęła po komisję spraw zagranicznych, rezygnując z komisji budżetowej. Lewandowski stał się już niepotrzebny. Przez ostatnie dwa i pół roku na korytarzu parlamentu dało się słyszeć o nim tylko pochlebne opinie. Wprawdzie chodziło mu zawsze o pieniądze, ale Lewandowski miał też wizję, jak je wydawać. W pełni korzystał z uprawnień, jakie dawało stanowisko szefa tej komisji. Tylko w tej jednej jedynej dziedzinie - kształtowaniu budżetu Unii - parlament, a więc i jego komisja budżetowa, ma ten sam głos co państwa członkowskie. A nawet większy, ponieważ bez zgody europarlamentu Unia nie ma budżetu.

Efekt zabiegów Platformy? Funkcja szefa komisji spraw zagranicznych dla Saryusza-Wolskiego w sytuacji, gdy komisja traci wpływ na konstytucję i sprawy obronne. Komisja budżetowa przechodzi w ręce Niemców, a więc płatników netto. Francuzi, skłonni do wydatków w rolnictwie, oddają komisję rolną w ręce Brytyjczyków, którzy chcą politykę rolną wyrzucić do kosza. Tylko Bogdan Klich jako szef podkomisji ds. Białorusi nie musi martwić się o swój tytuł; wybrano go wcześniej na pełną kadencję.

Platforma na własne życzenie zamiast wróbla w garści ma więc teraz gołębia na dachu. Pokłóciła się z Niemcami, i nie tylko z nimi. Skórka za tę wyprawkę już niebawem okaże się mało wartościowa.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2007