Księgarnia 18-milowa

Strand Bookstore w Nowym Jorku: Wokół ustawionych przed wejściem wózków tłoczą się amatorzy książek za dolara. W środku krążą studenci z New York University, spełnieni i niespełnieni pisarze i artyści.

06.05.2008

Czyta się kilka minut

Na szyldzie Strand Bookstore ósemkę poprzedza, doklejona później, jedynka / fot. Magdalena Rittenhouse /
Na szyldzie Strand Bookstore ósemkę poprzedza, doklejona później, jedynka / fot. Magdalena Rittenhouse /

Strand - nowe, używane, rzadkie. 18 mil książek". W latach 70. ktoś z pracowników odebrał telefon od znanego amerykańskiego dziennikarza. George F. Will chciał wiedzieć, jaka jest łączna długość półek w ukochanym nowojorskim antykwariacie. Jeden z księgarzy z kalkulatorem w ręku przeszedł wzdłuż regałów: osiem mil. Will zawyrokował wówczas, że owe osiem mil przy skrzyżowaniu Broadwayu i 12. ulicy to fragment Nowego Jorku, który powinien znaleźć się pod ochroną.

Dziś Strand reklamuje się jako księgarnia osiemnastomilowa - na wielkim czerwonym szyldzie przy wejściu ósemkę poprzedza, doklejona później, jedynka. Właściciele twierdzą, że mil jest z pewnością więcej, dziś jednak nikt nie ma cierpliwości, by sprawdzać. Tym bardziej że od kilku lat mogą zaoferować bardziej precyzyjne informacje: w elektronicznym katalogu figuruje ponad 2,5 miliona tytułów.

Książkowe zagłębie

Zaczęło się od skromnego domowego księgozbioru. W 1927 r., otrzymawszy w spadku 300 dolarów, Benjamin Bass postanowił otworzyć sklep z książkami. "Był zdaje się mocno sfrustrowanym, niespełnionym pisarzem" - opowiada jego wnuczka, Nancy Bass Wyden, która księgarnię prowadzi dziś wraz z ojcem, Fredem. Fragment Czwartej Alei, przy której otworzył swój interes Bass, był potocznie określany jako "książkowe zagłębie" (Book Row). Jeszcze w latach 60. istniało tam kilkadziesiąt niezależnych księgarni. Dziś nie ma ani jednej. Na przekór rzeczywistości, Strand, który w latach 50. przeniósł się o kilka przecznic dalej, doskonale prosperuje. Jest na wskroś nowojorską instytucją, przez duże I.

W sobotnie popołudnie wokół ustawionych przed wejściem metalowych wózków tłoczą się amatorzy książek za dolara: "Czekolada i seks", "Szanse rolnictwa w Alabamie", "Annały dysleksji". W środku, wśród półek, na których książki nowe stoją obok używanych, krążą studenci z pobliskiego New York University, spełnieni i niespełnieni pisarze i artyści. Ulubionym miejscem Canan, artystki na wp?ł spełnionej (jest architektem), jest drugie piętro - tu mieści się największa ponoć w Nowym Jorku kolekcja książek poświęconych sztuce. "Tak naprawdę to właśnie w tej księgarni zainteresowałam się fotografią" - wspomina Canan, która jako studentka, zamiast wydawać pieniądze na bilety do muzeów, przychodziła tu oglądać albumy. Niejeden trafił w końcu na jej własne półki. "To wydanie jest dziś nie do zdobycia" - z dumą pokazuje mi wydany w 1960 r. album mieszkającego w Nowym Jorku fotografa Irvinga Penna. Choć Canan jest moją przyjaciółką, nie przyznałam się jej dotychczas, że na owego Penna sama od jakiegoś czasu poluję. Mam nadzieję, że pewnego dnia będą ją mogła przekonać, że nie ma takich książek, które są "nie do zdobycia" w Strandzie.

Kurz i klimatyzacja

Ale do osiemnastomilowej księgarni przychodzi się nie tylko po białe kruki. Choć panują tu spartańskie warunki: ciasno, brak wygodnych foteli, nie można wypić kawy, jest to miejsce magiczne. Ilekroć przeciskam się wśród metalowych regałów - niektóre pamiętają prawdopodobnie czasy Benjamina Bassa - mam wrażenie, że za sprawą jakiegoś tajemniczego eliksiru, niczym Alicja, trafiłam do krainy czarów. Choć właścicielka z dumą opowiada mi o zainstalowanej niedawno "klimatyzacji z prawdziwego zdarzenia" (przy okazji zmodernizowano malutką, mieszczącą się pod schodami toaletę, o której krążyły w Nowym Jorku legendy), w powietrzu nadal unosi się zapach kurzu i wilgoci. Jakim sposobem przez dziesięciolecia udało im się uniknąć plajty bez tego urządzenia, nie mam pojęcia. Znam jednak wielu Nowojorczyków, którzy nie zważając na upał i duchotę, potrafią w Strandzie spędzić sporą część letniego week­endu. Słyszałam o takich, którzy przychodzą odreagować tu małżeńskie kłótnie, i takich, którzy uważają, że nie ma lepszego miejsca na podryw. Sama obowiązkowo zaciągam tu zawsze gości-turyst?w. Nawet jeśli na początku trochę się krzywią (antykwariat zamiast wycieczki na szczyt wieżowca Empire State?), nigdy potem ze Strandu nie można ich wyciągnąć.

Nancy Bass Wyden przychodziła do księgarni dziadka, odkąd sięga pamięcią. Zabierał ją do działu dziecięcego. "Wolno mi było wybrać, co tylko chciałam. Czułam się jak księżniczka. Potem szliśmy razem na lody albo do teatru". Jako szesnastolatka, w wakacje, zarobiła w księgarni pierwsze pieniądze: odbierała telefony. Po studiach w szkole biznesu - rodzinny interes przejął tymczasem ojciec Nancy, Fred Bass - przyszła pracować na stałe. Dziś wraz z ojcem kieruje całą księgarnią. On zajmuje się książkami, ona... wszystkim innym: kanalizacją, promocją, poważnymi klientami. W przeddzień naszej rozmowy zgłosił się do niej starszy pan, który kupił właśnie ogromny dom za miastem. Strasznie w nim pusto, postanowił więc, że urządzi sobie bibliotekę. Szukał książek oprawionych w skórę - najchętniej klasyka literatury i historia. W ciągu kilku godzin wydał ponad 20 tys. dolarów.

Od niedawna Nancy ma własny gabinet (pojawił się przy okazji kanalizacyjno-klimatyzacyjnej modernizacji). Fred Bass, który w tym roku będzie obchodzić 80. urodziny, o gabinecie nie chce słyszeć. W wykrochmalonej koszuli siedzi przy niewielkim drewnianym biurku, obok wejścia na parterze. "Książki to jego pasja. Uwielbia o nich rozmawiać i chce być wśród ludzi" - Nancy z dumą dodaje, że ową pasję podziela każdy spośród ponad 200 zatrudnionych w księgarni pracowników. Zgłaszający się do pracy muszą zdać miniegzamin ze znajomości literatury. Zdarzyło się ponoć, że ktoś nie mogąc się uporać z trudnymi pytaniami, w poszukiwaniu odpowiedzi zaczął buszować po półkach. Przyłapawszy go na takim "ściąganiu", Fred Bass natychmiast kazał go zatrudnić.

Z torbami

"Odkąd pamiętam, ojciec i dziadek prowadzili niekończące się rozmowy o księgarni" - wspomina Nancy Bass. "Pamiętam, jak sprzeczali się o to, czy ma być otwarta w niedzielę i czy powinni przyjmować karty kredytowe". Niedziela to dziś w Strandzie jeden z najruchliwszych dni. Antykwariat, jak co dzień, czynny jest do 22.30. Karty kredytowe jak najbardziej są przyjmowane... ku rozpaczy niejednego Nowojorczyka. "Nauczyłem się już i mam zasadę. Idąc do Strandu, biorę tylko gotówkę - tyle, ile mogę wydać. W przeciwnym razie mogłoby się to bardzo źle skończyć" - zwierza mi się ze śmiechem John, całkiem nieźle sytuowany prawnik.

O tych, którzy boją się pójść z torbami, Strand również się troszczy. Odpowiadająca za marketing Christina Foxley z dumą pokazuje mi stojący tuż przy kasie stół z firmowymi siatkami. Koniunkturę kilka lat temu napędził japoński dziennik finansowy "Nikkei": płócienna torba z logo Strandu zwyciężyła w rankingu najatrakcyjniejszych pamiątek z Nowego Jorku. W ciągu kilku tygodni sprzedaż wzrosła trzykrotnie. Od tamtej pory Strand oferuje kilka wzorów toreb z japońskimi napisami.

Sześćset dolarów - Neil Harrison nie mógł uwierzyć własnym uszom. Ów nowojorski bezdomny jest "stałym dostawcą" Strandu. Co dzień o świcie przeczesuje kontenery z makulaturą. W mieście, którego mieszkańcy cierpią na chroniczny brak miejsca, lądują w nich nieraz perły. W ów styczniowy poranek Harrison miał wyjątkowe szczęście: wśród kilkunastu książek, które przytaszczył do antykwariatu, było XIX-wieczne wydanie Tha­ckeray’a. Otrzymawszy zapłatę, udał się do głównej kasy spłacić długi - choć karty kredytowej nie posiada, zdarza mu się kupować w Strandzie "na kredyt". Thackeray w ciągu kilku miesięcy został sprzedany za 1000 dolarów.

Znacznie trudniej jest ze znalezieniem nabywcy na pochodzące z lat 20. wydanie "Ulissessa", z autografem Jamesa Joyce’a i Henry’ego Matisse’a (ten ostatni, kilka pierwszych wydań zilustrował - zanim zaprzyjaźnieni kiedyś artyści pokłócili się na śmierć i życie). Leży już w Strandzie dwa lata. Fred Bass - jest miłośnikiem Matisse’a­­ - wycenił oprawiony w skórę wolumin na 40 tys. dolarów. "To zdaje się wygórowana cena" - śmieje się Christina Foxley. "Mówimy tu w Strandzie, że to dlatego, iż Fred Bass ma skrytą nadzieję, że tej książki nigdy nie uda się sprzedać".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. 1969. Reperterka, fotografka, była korespondentka Tygodnika w USA. Autorka książki „Nowy Jork. Od Mannahaty do Ground Zero” (2013). Od 2014 mieszka w Tokio. Prowadzi dziennik japoński na stronie magdarittenhouse.com. Instagram: @magdarittenhouse.

Artykuł pochodzi z numeru TP 19/2008