Przeżyłam Hiroszimę

Toshiko Tanaki: Wojna skończyła się dopiero, gdy mając 69 lat po raz pierwszy zaczęłam mówić, czego doświadczyłam.

02.08.2015

Czyta się kilka minut

Toshiko Tanaki, 2015 r. / Fot. Magdalena Rittenhouse
Toshiko Tanaki, 2015 r. / Fot. Magdalena Rittenhouse

MAGDALENA RITTENHOUSE: Pamięta Pani przemówienie cesarza, w którym tłumaczył narodowi, dlaczego Japonia musi się poddać?
TOSHIKO TANAKI: W Hiroszimie ludzie go nie słyszeli. Nie mieliśmy radioodbiorników, nie było prądu.

To kiedy dowiedzieliście się, że Japonia skapitulowała?
Nie pamiętam dokładnie, ale na pewno później. W naszym domu, choć był zniszczony, stacjonowali zdemobilizowani żołnierze.
Przyjechali, by pomagać w akcji ratowniczej. Chyba od nich musieliśmy to usłyszeć. Pamiętam za to inny moment. Zeszli się sąsiedzi i zastanawiali się, gdzie ukryć dzieci, co zrobić z dziewczynkami. Bo lada chwila mieli przyjść Amerykanie i wszyscy myśleli, że będą nas gwałcić (Toshiko długo głośno się śmieje). Ktoś wpadł na pomysł, by zgolić nam włosy, ktoś inny, by usmarować nam buzie popiołem, żeby nas oszpecić. Wtedy naprawdę się przestraszyłam. Dorośli zresztą też się bali. Ale gdy amerykańscy żołnierze się zjawili, okazało się, że są mili. Rozdawali nam gumę do żucia.

Pamięta Pani powrót ojca z frontu? Co opowiadał?
Nie rozmawialiśmy dużo. Wiem, że wrócił z ulgą. Z drugiej jednak strony, to nie był łatwy powrót. Wszystko, czego nas przez wieki uczono, w co wierzyliśmy, że nasz cesarz jest bóstwem – nagle zostało zakwestionowane i musieliśmy się z tym pogodzić. Ojciec długo cierpiał na depresję. Były też całkiem praktyczne aspekty: przed wojną moja rodzina prowadziła spory hotel, dobrze nam się powodziło. Tydzień przed zrzuceniem bomby zostaliśmy zmuszeni do jego opuszczenia. Dzięki temu ocaleliśmy, bo był w samym centrum miasta. Ale straciliśmy go i po wojnie z trudem wiązaliśmy koniec z końcem.

Co jeszcze utkwiło Pani w pamięci z tamtych dni?
Pamiętam, że gdy przez wiele tygodni leżałam poparzona, zmagając się z potwornym bólem, przez fragment zniszczonego dachu w naszym domu widziałam kawałek nieba. Było tak niebieskie, tak piękne. Ten skrawek nieba utrzymywał mnie przy życiu. To była moja nadzieja. Jest niebo – nie martw się, będzie jutro. Pamiętam też, że wczesną jesienią 1945 r. matka zaprowadziła mnie w miejsce, gdzie stał nasz poprzedni dom – w pobliżu hipocentrum wybuchu. I nagle zobaczyłam tam przepiękne kwiaty: rozkwitły fioletowe oleandry, które są symbolem Hiroszimy. To moje ukochane kwiaty, byłam wzruszona.

Wtedy skończyła się dla Pani wojna?
Wojna skończyła się dla mnie dopiero wtedy, gdy miałam 69 lat i gdy po raz pierwszy zaczęłam mówić o tym, co przeżyłam.

Jak do tego doszło?
Wyruszyłam w rejs na pokładzie Statku Pokoju. Początkowo chodziło mi o przygodę. Umarł mój mąż i musiałam coś ze sobą zrobić. Chciałam wybrać się w podróż, znalazłam ogłoszenie i wydawało mi się, że to będzie tani sposób, by wyruszyć w świat i poznać coś nowego. No i rzeczywiście poznałam świat. Odwiedziłam 70 krajów. Byłam w Wietnamie, Kambodży, Południowej Afryce, Kenii, Mozambiku, Libii, Chile... Poznałam mnóstwo ludzi, którzy podobnie jak ja przeżyli wojny, i których udziałem były ogromne cierpienia. To odmieniło moje życie. W Chile spotkałam rodziny desparecidos: studentów, którzy zaginęli podczas przewrotu wojskowego w 1973 r. Ich bliscy nieśli na transparentach portrety i ilekroć odczytywano nazwisko zaginionego, odpowiadali: „Presente” (obecny). To było poruszające. Chyba wtedy dotarło do mnie, że wszystkie wojny – bez względu, gdzie się toczą, jakie jest ich tło czy polityczne uwarunkowania – łączy jedno: uderzają w zwykłych ludzi, tych na dole. Matki, dzieci, rodziny. To oni cierpią.

Wtedy poczuła Pani potrzebę podzielenia się swoimi doświadczeniami?
To było chyba podczas spotkania, w którym brał udział burmistrz jednego z afrykańskich miast. Poprosiłam go, by powiedział zebranym, że przyjechałam z Hiroszimy. On odparł, że to ja powinnam mówić w swoim imieniu. Potem to samo powiedział mi prezydent Ekwadoru: że spoczywa na mnie odpowiedzialność. I pewnego rodzaju przywilej. Nie wszyscy na świecie mogą się nim cieszyć – nie wszyscy mogą mówić.
O tym, że nie wszystkim dane jest mówić, wiem zresztą dobrze. Moja przyjaciółka Sueko została ciężko poparzona po wybuchu bomby. W szkole nigdy nie chodziła z nami pływać, wstydziła się blizn. Sueko dorosła i zakochała się, mieli się z chłopakiem pobrać. Ale gdy jego rodzice dowiedzieli się, że jest hibakushą, nie zgodzili się na małżeństwo – bali się, że nie będzie mogła mieć dzieci. Sueko nigdy już potem nikogo nie pokochała. Dziś ma 77 lat i jest w zakładzie psychiatrycznym. Nie może mówić. Dla niej wojna nigdy się nie skończyła.

Pani miała dużo blizn?
Moje prawie wszystkie się zagoiły (Toshiko z dumą pokazuje mi ręce, odsłania szyję). Ale oczywiście pozostają inne blizny, niewidoczne dla oczu. Ja miałam ogromne szczęście. Spotkałam przyszłego męża, który nie zważał na to, że jestem hibakushą. Był dobrym człowiekiem. Ale pamiętam, że gdy w 1965 r. urodziła się nasza córka, pierwszą rzeczą, jaką zrobił, było sprawdzenie, czy ma wszystkie paluszki.

Było Pani przykro?
W pierwszej chwili nie rozumiałam, o co chodzi. Później zdałam sobie sprawę, że on przez te wszystkie lata musiał się martwić, czy urodzę zdrowe dziecko.

Pani się nie martwiła?
Raczej o tym nie myślałam. Inaczej życie byłoby nieznośne.

Życie hibakushy w powojennej Japonii i tak było nieznośne. Źle was traktowano. Może gdybyście mieli odwagę mówić, choćby nawzajem ze sobą rozmawiać, jakoś się wspierać, byłoby inaczej?
Myślę, że to milczenie wynikało z trzech przyczyn. Pierwsza wiąże się – i to jest idea głęboko zakorzeniona w naszej japońskiej świadomości i kulturze – z buddyjską zasadą Teikan. Każe nam ona godzić się z zastaną sytuacją, z tym, co przynosi los. Można ją też definiować jako pewien rodzaj rezygnacji. Druga przyczyna dotyczy bogatej tradycji samurajskiej, która nauczyła nas, by nie sprzeciwiać się zwierzchnikom. My, Japończycy, jesteśmy przyzwyczajeni do wykonywania poleceń. Nie lubimy czegokolwiek kwestionować. Po wojnie naszym krajem rządziły władze okupacyjne (Toshiko nie używa słowa „Amerykanie”, ale skrótu „GH”, tj. General Headquarters; tak zwano siedzibę władz okupacyjnych). Nasz rząd podjął decyzję, by poddać im kraj. Było rzeczą nie do pomyślenia, by ich krytykować, a mówienie o naszych doświadczeniach byłoby przecież z tym równoznaczne. I trzecia przyczyna: po 1945 r. ludzie naprawdę ledwo wiązali koniec z końcem. Staliśmy się biednym krajem. Trudno mówić o organizowaniu jakiegoś ruchu czy opozycji, gdy nie ma czego włożyć do garnka. Ludzie po prostu mieli inne troski.

Jak to się stało, że poznała Pani wnuka prezydenta Trumana? I że zjedliście razem lunch?
Kathleen Sullivan, związana z organizacją Hibakusha Stories, przedstawiła nas sobie podczas jednej z moich wizyt w Nowym Jorku. Rozmawialiśmy przez ponad godzinę i Daniel powiedział, że chciałby odwiedzić Hiroszimę, ale obawia się, jak zostanie w naszym mieście przyjęty. Zapewniłam go, że nikt nie będzie rzucać kamieniami w kogoś, kto szuka pokoju. Zanim zdecydował się wziąć udział w oficjalnych uroczystościach, przyjechał do Hiroszimy prywatnie, by się ze mną spotkać. Wtedy właśnie jedliśmy lunch, w tym pokoju, gdzie teraz siedzimy. Parę miesięcy potem przywiózł żonę i dzieci, i wziął udział w obchodach rocznicy 6 sierpnia. Spędził tu wtedy więcej czasu, uczetniczył w spotkaniach z grupami na rzecz rozbrojenia. Sam też jest w takie działania zaangażowany.

Jak się Pani czuje, gdy politycy i działacze, także amerykańscy, przyjeżdżają do Hiroszimy składać wieńce, brać udział w ceremoniach?
Gdy spotykam się z ludźmi, nie interesuje mnie, czy są politykami, jakie mają legitymacje, skąd pochodzą. Są ludźmi i albo zależy im na budowaniu pokoju, albo nie. Jestem hibakushą: przeżyłam bombę i dlatego ciąży na mnie szczególna odpowiedzialność. Staram się za wszelką cenę budować z ludźmi więzi. Z politycznego punktu widzenia jestem nikim. Ale jeśli będę mieć na świecie przyjaciół, to już coś znaczy. Wspólnie możemy więcej osiągnąć. W przyszłym roku mam zamiar zrobić remont domu i ta część, w której teraz siedzimy, zostanie przerobiona na duży pokój gościnny. Ludzie, którzy odwiedzają Hiroszimę, będą mogli tu przyjść na kawę albo przespać się na matach tatami, gdy będą zmęczeni. Wszyscy, którzy będą potrzebowali takiej przystani, tu ją znajdą.

Czy powinnam podać Pani adres (obie się śmiejemy)?
To będzie miejsce otwarte, ale tylko dla tych, którzy szczerze miłują pokój. ©

Za pomoc w przeprowadzeniu wywiadu serdecznie dziękuję pani Tashiro Reiko.


W najnowszym numerze "Tygodnika Powszechnego" drukujemy blok tekstów w rocznicę ataku na Hiroszimę.

 Przejmujący wywiad z Toshiko Tanaki, która przeżyła Hiroszimę: Wojna skończyła się dopiero, gdy mając 69 lat po raz pierwszy zaczęłam mówić, czego doświadczyłam.

 Plama po człowieku: 70 lat temu wybuch pierwszej bomby atomowej, zrzuconej przez USA na Hiroszimę, zakończył II wojnę światową. Był to początek zbrojeń nuklearnych, które trwają do dziś.

 1945–2015: Amerykanie o bombie A: Według sondażu portalu YouGov z lipca 2015 r. 62 proc. Amerykanów żałuje, że broń nuklearna została w ogóle wynaleziona.

 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. 1969. Reperterka, fotografka, była korespondentka Tygodnika w USA. Autorka książki „Nowy Jork. Od Mannahaty do Ground Zero” (2013). Od 2014 mieszka w Tokio. Prowadzi dziennik japoński na stronie magdarittenhouse.com. Instagram: @magdarittenhouse.

Artykuł pochodzi z numeru TP 32/2015