Jak one czytają

Wyobrażenia dorosłych o literaturze dziecięcej często nie wytrzymują konfrontacji z gustami najmłodszych czytelników. Na szczęście na rynku jest tyle tytułów, że bez trudu można wypracować ciekawy kompromis.

09.12.2019

Czyta się kilka minut

 / WESTEND61 / GETTY IMAGES
/ WESTEND61 / GETTY IMAGES

Literatura dziecięca to jeden z najprężniej rozwijających się segmentów rynku wydawniczego. Według danych z 2014 r. to 22 proc. całości wydawanych tytułów (literatura dla młodzieży to zaledwie 4 proc.). Rośnie też ich sprzedaż – co roku o prawie 20 proc. Modna, pięknie zilustrowana książka obrazkowa to optymalny prezent na liczne przedszkolne urodzinki i sytuacje świąteczne. Podarowanie dziecku książki to także gest szlachetny (lub uchodzący za taki) – w założeniu ma pogłębiać więź rodzicielską, pozwala też na obcowanie z kulturą i estetyką, do tego wzbogaca słownictwo i wyobraźnię.

Niziutka półka

Przygoda z czytaniem zaczyna się już w pierwszym roku życia, najczęściej od szmaciano-gumowych publikacji do gryzienia i miętoszenia w łapkach – przewracanie quasi-stron umacnia chwyt pęsetowy, niezbędny dla późniejszego pisania i innych operacji manualnych. Nieco starsze, około roczne dzieci zaczynają wykazywać coraz więcej uwagi kierowanej: wskazują na obrazku przedmioty wymieniane przez opiekuna, odkrywając relację między rzeczami a ich symbolicznymi przedstawieniami. Identyfikują też dźwięki wydawane przez zwierzęta na ilustracjach.

Skupienie uwagi trwa w tym okresie około 5 minut. Tyle właśnie potrzeba, by „przeczytać” razem z rodzicem pozycję wyczerpującą temat mieszkańców gospodarstwa rolnego czy skupić się na krótkiej beletrystyce. Czołowym reprezentantem tej ostatniej kategorii jest sprzedana w ponad 46 milionach egzemplarzy „Bardzo głodna gąsienica” amerykańskiego ilustratora i autora Erica Carle’a, która w tym roku obchodzi 50. rocznicę pierwszego wydania. Treść nie jest skomplikowana – sympatyczny stawonóg w fazie larwalnej najpierw obżera się bez pamięci, a następnie owija kokonem, by po jakimś czasie odfrunąć jako piękny motyl. Stylowe ilustracje i unikalny jak na swoje czasy projekt książki (dziurki, warstwy, nietypowy układ stron) od pół wieku wprawia dzieciaki na całym świecie w radosne upojenie.

Każda mama i każdy tato wie, że istotą wczesnego rodzicielstwa jest repetycja. Zabawy, puzzle, książeczki, posiłki – nim się znudzą – są odtwarzane nieskończoną ilość razy w identyczny sposób. Poprzez strukturę powtarzalności dzieci utwierdzają się w poczuciu emocjonalnego bezpieczeństwa i stałości rodzicielskiej opieki. Do tego chwaląc się nabytymi już umiejętnościami, utrwalają je i przygotowują grunt pod dalszy rozwój.

W moim domu (a także u wielu moich dzietnych rozmówców) obowiązkowym punktem książkowej krucjaty – oprócz „Gąsienicy” – okazała się „Księga dźwięków” Soledad Bravi, którą w Polsce wydała koneserska oficyna dla najmłodszych Dwie Siostry. Gruba kartonowa książka to podróż przez najrozmaitsze obiekty audiosfery, które dziecko zna z otaczającego świata. Niestety, wydawnictwo to nie jest pozbawione wad – kilkanaście rund czytelniczych i rekordzistka grubości dosłownie rozpada się w rękach, co ­generuje konieczność zakupu nowego ­egzemplarza. Moja słodka dwójka zajeździła trzy egzemplarze: zapewne ten feler w jakimś stopniu przyczynił się do jej sukcesu sprzedażowego.

Dźwięki, które pełnią funkcję komunikacyjną, to kamień milowy w rozwoju mowy. Autorką polskiego bestsellera w tej samej audio-kategorii jest dr Marta Galewska-Kustra, logopedka i pedagożka. Jej seria o Puciu idealnie wpisuje się w potrzeby rodziców, którzy z troską przyglądają się prawidłowemu rozwojowi swoich pociech. Nic dziwnego, że przygody słodkiego chłopczyka doczekały się już siedmiu części.

– Z Puciem było jak z każdym odnoszącym sukces produktem twórczym: trafił na swój czas – mówi Galewska-Kustra, która oprócz specjalizacji logopedycznej i pedagogicznej jest również ekspertką od psychologii twórczości. – Moją osobistą potrzebą była książka, z którą bez bólu mogłabym pracować z małym pacjentem w gabinecie. Zazwyczaj materiały tworzone dla logopedów i przez logopedów są po prostu... mało estetyczne. Nie budzą zainteresowania dzieci. Publikują je specjalistyczne wydawnictwa, którym brak funduszy na ładne wydanie, dobrego ilustratora czy ciekawy projekt. A Pucio to sukces zarówno mój, jak i ilustratorki, Joanny Kłos.

Pucio, a także jego poprzedniczka, mucha Fefe (cztery książki), początkowo nie wzbudzili entuzjazmu Naszej Księgarni, dziecięcej oficyny z tradycjami. – Logopedia kojarzy się specjalistycznie, z pracą w obszarze, gdzie istnieją problemy w prawidłowym rozwoju. Zatem z rynkiem niszowym. Tymczasem – chwyciło. Książki w założeniu pomagają w kształtowaniu komunikacji, są profilaktyczne, mówią też rodzicom, na co warto zwracać uwagę. Poza tym – zazwyczaj nie zanudzają na śmierć rodzica, który siłą rzeczy uczestniczy w lekturze – mówi autorka.

Według sporządzonego niedawno rankingu najlepiej zarabiających pisarzy Galewska-Kustra plasuje się najwyżej wśród autorów literatury dziecięcej – sprzedaż na poziomie 571 tys. egzemplarzy daje jej w sumie czwartą pozycję w ogólnym rankingu autorów, tuż za Remigiuszem Mrozem – jedynym sprzedażowym „milionerem”, Blanką Lipińską i noblistką – Olgą Tokarczuk.

Średnia półka

Kiedy dziecko wkracza w wiek przedszkolny, w jego czytelniczym życiu zaczynają dominować albo fabularne narracje, albo książki związane z ich konkretnymi zainteresowaniami (kosmos, pojazdy, dinozaury, zwierzęta). Tu również oferta jest bardzo urozmaicona, jednak nie zawsze intuicje obdarowujących – rodziców i przyjaciół małych koneserów słowa pisanego – pokrywają się z tym, co ostatecznie spodoba się dziecku. W sukurs przychodzą biblioteki, gdzie pomysły opiekuna i zamiłowania dziecka można bez szwanku skonfrontować.

– Kicia Kocia – na pytanie o przedszkolny hit książkowy odpowiada bez zastanowienia Joanna Kujawska-Frejlich z Miniteki, sopockiej wypożyczalni dla dzieci. – Zawsze jest w obrocie. Nie zawsze podoba się rodzicom, ale... to dziecko decyduje.

Bohaterką super-serii Anity Głowińskiej jest biała koto-dziewczynka o nieco psychodelicznym spojrzeniu. Na stronie Empiku można znaleźć aż 72 tytuły z jej udziałem: pojedyncze przygody (sklep, pociąg, zabawa w parku, pojawienie się młodszego brata, niechciane awanse nowego kolegi), wydania zbiorcze, kartonową podserię dla najmłodszych, zeszyty ćwiczeń, a także pluszową wersję samej bohaterki. Głowińska również trafiła na listę pisarskich bogaczy tygodnika „Wprost”.

Znawcy literatury i ilustracji dla dzieci mają Kici Koci wiele do zarzucenia – choćby niezbyt wyrafinowane rysunki i przewidywalną fabułę. Rozmowy o Kici Koci zawsze zapalają w oczach znajomych dziwne płomyczki. Dzieci jednak darzą ją niezrozumiałym dla sceptycznych rodziców uwielbieniem.

– Schowałem Kicię Kocię za inne książki na regale – zwierza się znajomy ojciec przedszkolaków. – Katowali mnie nią przez rok. Pięć zeszytów pod rząd, a potem znów od początku. Kwadrans czytania przed snem zamieniał się w godzinę, czasem dwie. Ta seria jest niebezpieczna, działa na dzieci jak narkotyk.

Fenomen Kici Koci można tłumaczyć na wiele sposobów. Bohaterka jest kilkulatką: chodzi do przedszkola, majsterkuje z dziadkiem, bawi się z kolegami w parku – dziecko łatwo się z nią utożsamia. Do tego język jest prosty i zrozumiały. Przygody bohaterki w podstawowej postaci to niedrogie zeszyty, zupełnie jak pamiętane jeszcze z czasów PRL pozycje „Poczytaj mi mamo” albo „Seria z wiewiórką”. To ważne, bo nowe książki dla dzieci są relatywnie drogie. W kapitalistycznym rozumieniu relacji ceny do wartości dostajemy niewiele treści za pieniądze porównywalne z nowościami wydawniczymi dla dorosłych. A Kicię Kocię możemy zabrać do domu za niewiele więcej niż koszt paczki żelków.

Kiedy dziecięca książka jest wydatkiem zbyt obciążającym domowy budżet, warto udać się do biblioteki. Lokalne oddziały coraz szybciej reagują na rynkowe nowości. Do tego modernizują swoje wnętrza i szkolą personel z myślą o najmłodszych – dlatego odwiedza się je coraz częściej nie tylko w celu wypożyczenia książki. – Dzieci i rodzice przychodzą do nas przy okazji różnych wydarzeń: przedstawień, warsztatów, wieczorów tematycznych. Do biblioteki nie wpada się szybko wymienić książki, tutaj spędza się czas. Książki do domu zabierane są niejako przy okazji – opowiada Kujawska-Frejlich z Miniteki.

Jasne, przestronne wnętrze secesyjnej willi, krąg kanap z Ikei, na których zalegają rodzice, ekspres do kawy, gry planszowe i przede wszystkim – młodzi czytelnicy, którzy bezpardonowo bawią się w chowanego między regałami, nie respektując zasad bibliotecznej ciszy.

Joanna Kujawska-Frejlich szykuje się do wieczoru z wróżbami andrzejkowymi i właśnie zagania wesołą gromadkę do przyjemnie urządzonej, specjalnie zaciemnionej sali multimedialnej. Mali czytelnicy zdecydowanie czują się tutaj jak u siebie. – Realizujemy program „Z książką na start”, organizowany w województwie pomorskim i mazowieckim przez fundację Metropolia Dzieci. Każde dziecko, które przychodzi wyrobić kartę, otrzymuje Paszport Małego Czytelnika, w którym wbijamy pieczątki przy okazji każdego wypożyczenia. W ten sposób zdobywa się kolejne stopnie wtajemniczenia i stosowne dyplomy. Nowi klienci na pierwszej wizycie dostają też jedną książkę do domu.

Jako książkę „na zawsze” moja czteroletnia córka wybiera „Kocur mruży ślepia złote” Marii Ekier. – To ciekawe – śmieje się Frejlich. – To częsty wybór dzieci, chociaż niekoniecznie rodziców. Ilustracje są bardzo artystyczne i nieoczywiste, rodzice często uznają je za zbyt dziwne.

Półka szkolna

Monika Szymkowiak razem z mężem Sebastianem prowadzi wydawnictwo Łajka i sopocką księgarnię dla dzieci Ambelucja. Nieduży lokal przy wiodącej na plażę ulicy 3 Maja przypomina przytulny salonik, wypełniony po brzegi książkami. Szymkowiakowie, rodzice trójki dzieci, opowiadają mi nie tylko o gustach czytelniczych klientów, ale o ich własnych, rodzicielskich obserwacjach.

– Kryzys czytelniczy przychodzi razem ze szkołą – książki zaczynają symbolizować naukę, lektury i sprawdziany. Te dzieci, które od najwcześniejszych lat dużo obcowały z czytaniem, wykształcają inne nawyki językowe, słownictwo, sposób wypowiadania się. To przykre, ale nie zawsze jest to mile widziane wśród rówieśników i w środowisku szkolnym.

Dla dzieci szkolnych istotną rolę zaczynają odgrywać inne teksty kultury, takie jak seriale telewizyjne, bajki czy gry komputerowe. Wydawcy książek licencyjnych dostrzegają ten trend – pozycje związane z grą Minecraft obejmują przewodniki po światach, instrukcje ich budowania, a także beletryzowane opowiadania z uniwersum gry. Dzieci, zwłaszcza w późniejszych klasach szkoły podstawowej, sięgają też po książki z nurtu młodzieżowej literatury popularnej i gatunkowej: seria o Harrym Potterze, saga „Zmierzch”, „Pamiętnik Księżniczki” Meg Cabot, a z polskiej półki – bestsellerowy cykl „Magiczne drzewo” Andrzeja Maleszki. Dzieci czytają je z własnej woli, często z polecenia kolegi lub koleżanki.

– Przestał czytać, chociaż do momentu pójścia do szkoły uwielbiał to robić – mówi Agnieszka Walędziak, mama dziesięcioletniego Bronka. – Szkoła jest wystarczająco angażująca, do tego zajęcia dodatkowe, prace domowe... Czytanie zaczyna kojarzyć się z przymusem, zwłaszcza kiedy trzeba brnąć przez lektury napisane archaicznym językiem.

Na liście lektur obowiązkowych dla klas I-III widnieje co prawda bestseller ostatnich lat, czyli „Niesamowite przygody dziesięciu skarpetek” Justyny Bednarek, ale dominują książkowe klasyki, jak baśnie braci Grimm, Andersena, „Karolcia” czy „Dzieci z Bullerbyn” Astrid Lindgren. Ostatnia pozycja, uwielbiana przeze mnie jeszcze w wieku przedszkolnym, jest przez moje dzieci traktowana zupełnie bez serca. Przepiękne wydanie Naszej Księgarni wielokrotnie zapowiadało uroczy wieczór z pacholętami zasłuchanymi u mych stóp. Niestety, przygody wiejskiej gromadki zostały druzgocąco zignorowane. – Mamo, lepiej opowiedz jakąś historię o duchach – ziewnęła czterolatka.

I nie tylko moje dzieci pozostały obojętne na sielski pejzaż Bullerbyn. – Kompletny brak zainteresowania – opowiada Olga Wróbel, krytyczka literacka i autorka bloga książkowego Kurzojady. – Moja córka okazała się odporna na uroki szwedzkiej wsi.

Mieszkanie Olgi jest pełne książek – dla dorosłych i dla dzieci, więc jej córka ma w zasadzie nieograniczony dostęp do lektury. – Sama czytam wszystko, co wpadnie mi w ręce. Podobnie moje dziecko: ma bardzo eklektyczny gust. Od Muminków, po przygody kucyków Pony. Całe szczęście wyrosła już z przygód Martynki, ale nigdy szczególnie nie cenzurowałam jej zainteresowań czytelniczych.

Seria książek o Martynce to pokaźny cykl belgijskiego autora Gilberta Delahaye. Jest nawet starszy niż przygody wygłodzonej gąsienicy, bo pierwszy tom ukazał się w 1953 r. Sama treść nie jest szczególnie kontrowersyjna, jednak oryginalne ilustracje serii są mocno osadzone w estetyce lat 40. i 50. – cukierkowy realizm ze szczyptą pin-upu. Jednak w tym kontekście przygody kilkulatki, która zdaje się nosić pełen makijaż już od urodzenia i zalotnie błyskać majteczkami przy każdej okazji, nie tyle trąci archaizmem, co wzbudza dość uzasadniony rodzicielski niepokój.

Gusta pokoleń

Ceny książek i rosnąca popularność internetowych dyskontów czytelniczych sprawia, że do księgarni Ambelucja przychodzi klient specyficzny – tak zwany klient macający.

– Klienci księgarni to głównie rodzice, dziadkowie, członkowie rodziny i przyjaciele dzieci. Nie przychodzą po konkretną pozycję, raczej oczekują polecenia. Muszę czasem posługiwać się zaawansowaną intuicją: czy przejdzie coś progresywnego, czy zostajemy przy zachowawczych wyborach – opowiada Monika Szymkowiak. Tymczasem do księgarni wchodzi klientka – tym razem szuka czegoś dla siebie: – „Chciałabym coś do czytania, tylko nie romans ani inny kryminał. Nudno na tych wczasach”.

To klientka kurortowa. W Ambelucji stoją trzy regały z lekturami dla dorosłych, stanowiące barwny miks czytelniczych gustów właścicieli. Wspominam witrynę księgarni z zeszłego roku – starannie wyeksponowane dzieła wszystkie rumuńskiego filozofa Emila Ciorana, mizantropa i fatalisty, wznowione niedawno przez oficynę Aleteia. – No tak – uśmiecha się Szymkowiak. – Miewamy takie wisielcze poczucie humoru. Zwłaszcza w gorszych biznesowo miesiącach.

Klienci przychodzący po prezent dla dziecka oczekują poleceń, ale nie zawsze są w stanie przekroczyć swoje wyobrażenia o tym, co spodobać się może obdarowanemu. – Czasem wystarczy, że klient zobaczy „niedziecięce” barwy i od razu widzę zmianę na jego twarzy. Kiedy indziej tematyka wydaje się za trudna. Chcemy chronić dzieci przed opowieściami – mimo że dostosowanymi do ich wieku – o tym, co w świecie nieciekawe, budzące lęk, złość, niezgodę.

Tymczasem okazuje się, że dzieci może nie zawsze rozumieją wszystkie konteksty, ale na poziomie emocjonalnym czują metaforę. Dzięki książce są w stanie przepracować to, z czym w realnym świecie czasem trudno sobie poradzić: stratę, rozstanie, chorobę, inność.

Do lektur, o których wspomina Szymkowiak, należą z pewnością książki Piji Lindenbaum, skandynawskiej autorki, w Polsce znanej dzięki oficynie Zakamarki. Operują staranną, poetycką metaforą, która dzieci bawi, ale niepokoi i porusza rodziców. „Filip i mama, która zapomniała” to dość absurdalna opowieść o niedużej rodzinie, w której mama znienacka zmienia się w smokokształtną, różowo-obłą potworzycę. Przestaje zachowywać się jak mama, zapomina o swoim dziecku, wyczynia bezeceństwa, więc rolę opiekuna musi przejąć Filip. W ten sposób książka Lindenbaum oswaja z lękiem przed utratą rodzicielskiej opieki, może też być metaforą sytuacji, w której rodzic doświadcza choroby lub kryzysu psychicznego. W tak zwanej „książce trudnej” prym wiodą autorzy skandynawscy: wspomniana Lindenbaum, Anna Höglund (z poruszającym artbookiem dla nastolatków „O tym można rozmawiać tylko z królikami”) czy doceniona również w Polsce Gro Dahle. Poetyckie książki tej ostatniej to między innymi „Zły pan” – opowieść o przemocy domowej, widzianej oczami dziecka-świadka, czy „Grzeczna” – historia o dziewczynce, która jest tak grzeczna, że w pewnym momencie przestaje być widoczna.

Co się komu podoba

Pytam o czytanie pięcioosobową grupę fokusową, złożoną z osób małoletnich: – Jakie książki lubicie?

Syn, lat 7: – O pociągach, komputerach. I „Psie sucharki”, ale w sumie wolę oglądać te obrazki w internecie.

Córka, lat 4: – O duchach. O psie. O ludziach, którzy zmarli. O LOL Surprise (licencjonowana seria arcydrogich, nieekologicznych zabawek). Czy na święta dostanę domek dla LOL? Czy jakieś głupie książki?

Chłopiec, lat 11: – Kiedyś lubiłem komiksy. Teraz nie wiem.

Dziewczynka, lat 10: – Harry Potter. I podręcznik robienia glutów.

Dziewczynka, lat 6: – Wszystkie. Wszystkie o Krainie Lodu.

– Wolicie czytać sami, czy kiedy czyta ktoś inny?

Syn: – Babcia. I mama. I tato.

Ja: – Przecież umiesz czytać.

Syn: – Sam to tylko komiksy.

Córka: – Mama musi czytać.

Jedenastolatek: – Nikt.

Dziesięciolatka: – Mama.

Sześciolatka: – Sama sobie czytam (demonstruje improwizowane naprędce czytanie leżącej obok książki; nie umie czytać, więc tylko zabawnie komentuje ilustracje).

Padają tytuły: „Jak wytresować smoka”, trudna w identyfikacji „książka, gdzie chłopiec wkłada rękę do piekarnika” („Uwaga, to niebezpieczne!” w serii Wydawnictwa Olesiejuk „Obrazki dla malucha”), „Wiersze” Jana Brzechwy (młodsze dzieci).

– Mamo, pamiętasz książkę o uciętych paluszkach? – zapewne chodzi o „Złotą różdżkę” Heinricha Hoffmanna, klasyka dziecięcej makabreski i purnonsensu.

– Najbardziej książki lubi pies – podsumowuje syn. – Zjadł wszystkie komiksy o Lego i Hildzie. ©

NATALIA FIEDORCZUK-CIEŚLAK (ur. 1984) jest pisarką i piosenkarką, autorką nagrodzonej Paszportem „Polityki” powieści „Jak pokochać centra handlowe” (2016) oraz „Ulga” (2018). Mama dwójki dzieci.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 50/2019