Krzysztof Kolumb: Odkrywca mimo woli

Delta Orinoko przypomina mu cztery rzeki wypływające z Edenu. Jest więc bożym posłańcem, mającym przygotować ludzkość na nadejście końca czasów.

21.11.2022

Czyta się kilka minut

Rzekoma mapa Krzysztofa Kolumba, wykonana w warsztacie Bartłomieja i Krzysztofa Kolumbów w Lizbonie ok. 1490 r. / WIKIMEDIA DOMENA PUBLICZNA
Rzekoma mapa Krzysztofa Kolumba, wykonana w warsztacie Bartłomieja i Krzysztofa Kolumbów w Lizbonie ok. 1490 r. / WIKIMEDIA DOMENA PUBLICZNA

Nie wiemy, jak naprawdę wyglądał. W 1892 roku zorganizowano w Chicago wystawę upamiętniającą 400. rocznicę jego pierwszej wyprawy do Nowego Świata. Znalazło się na niej 71 portretów, każdy był jednak inny, a najstarszy powstał 30 lat po śmierci portretowanego. Nieliczne relacje współczesnych również są sprzeczne – jedni pisali, że był wysoki, dobrze zbudowany i przystojny, inni, że niski, otyły i szpetny.

Podobnie z charakterem – zdaniem niektórych miał być człowiekiem charyzmatycznym, oddanym bez reszty idei odnalezienia nowej drogi do Indii, ale też troskliwym wobec najbliższych i podwładnych. Inni podkreślali jego religijny fanatyzm (wyróżniający się nawet w XV-wiecznej Hiszpanii), kapryśno-choleryczny temperament i naiwność w relacjach ze światem polityki.

Biografia Kolumba, pełna białych plam, oparta na spekulacjach, domysłach, a czasem wręcz najbardziej fantastycznych teoriach spiskowych, obrosła setkami interpretacji. Wciąż rozpala wyobraźnię. Ale tak to już bywa z morskimi opowieściami.

Fantazje z ziarnem prawdy

W tej opowieści każdy znajduje coś dla siebie. W tym, co jedni traktują jako niepodważalne fakty, inni widzą śmiechu warte apokryfy. I nie chodzi tylko o teorie zupełnie szalone. Jak ta, że Kolumb był synem papieża Innocentego VIII, który – mając dostęp do map w sekretnych skarbcach Watykanu – zainspirował go do podróży przez Atlantyk. Albo – wersja polonocentryczna – że jego ojcem był Władysław III Warneńczyk, który nie zginął w fatalnej bitwie, tylko schronił się na Maderze. Albo że Kolumb uwiódł i rozkochał w sobie królową Izabelę, która z tego powodu do końca swojego życia była mu wyjątkowo przychylna. Albo że był agentem bogatych Żydów z Półwyspu Iberyjskiego, którzy zdawali sobie sprawę, że zadłużeni po uszy z powodu kosztownej rekonkwisty władcy prędzej czy później połaszą się na ich złoto – postanowili więc poszukać sobie drogi ucieczki przez ocean do Azji.


PRZECZYTAJ TAKŻE:
DIABEŁ MORSKI. Wyruszyło ich dwustu siedemdziesięciu, wróciło osiemnastu: 500 lat temu wyprawa Ferdynanda Magellana płynęła naokoło kuli ziemskiej >>>>


Co ciekawe, każda z tych śmiałych hipotez ma w sobie ziarno prawdy. Wiele argumentów, których używał Kolumb, aby przekonać potencjalnych mocodawców do sfinansowania szalonej wyprawy, było zbieżnych z pomysłami Innocentego VIII (zresztą też genueńczyka) na odnowienie chrześcijaństwa w duchu misyjno-mesjanistycznym. Większość źródeł wskazuje też, że między Kolumbem a Izabelą od pierwszego spotkania coś zaiskrzyło. A w otoczeniu hiszpańskiego dworu było podówczas wielu bogatych Żydów (zmuszonych wcześniej do przyjęcia chrztu), którzy po powrocie Kolumba z pierwszej wyprawy byli zaintrygowani nowymi możliwościami inwestycyjnymi.

Podobne problemy dotyczą podstawowych faktów. Zanim ustalono, że urodził się w Genui, kilkanaście włoskich miast ubiegało się o tytuł ojczyzny żeglarza (nie wspominając o Portugalczykach, Hiszpanach, Francuzach czy Anglikach). Nie wiemy, kim był i co robił, zanim zaczął propagować swoją oceaniczną fantazję po dworach całej Europy. Nigdy też zapewne nie ustalimy, jak właściwie wyglądały te trzy statki, które zmieniły bieg historii.

Bezkresny ocean i człowiek, który miał na tyle odwagi i determinacji, żeby go przepłynąć. Trudno o lepszą matrycę dla heroicznych fantazji. W przypadku Krzysztofa Kolumba granice między historią a fikcją są szczególnie nieostre. Wariantów jego historii istnieje tyle, że wystarczy dla niejednej opowieści. Moja nie koncentruje się na odkryciu (z perspektywy Europejczyków) Ameryki, a raczej na samej postaci – chimerycznej, wręcz dziwacznej, pełnej uporu i zapału przeradzających się w religijno-geograficzny fanatyzm, który pod koniec życia ustąpił miejsca proporcjonalnie wielkiemu zgorzknieniu.

Żeglarz i znaki

Urodził się w 1451 r. w Genui, choć za życia podawał inne daty, czasem próbując się odmłodzić, czasem postarzeć. W 1453 r. upada Konstantynopol, co radykalnie zmienia kształt ówczesnego świata – Morze Śródziemne szybko traci na znaczeniu geopolitycznym, a wraz z nim jego porty, w tym Genua, potężne miasto-państwo, które dało światu wielu wybitnych marynarzy i podróżników. Ich doświadczenie i talenty nie marnują się jednak, gdyż wielu z nich przechodzi na służbę nowym, rodzącym się właśnie potęgom z Półwyspu Iberyjskiego.

„We wczesnym dzieciństwie wyszedłem na morze i pływam po nim w dalszym ciągu po dziś dzień, bo takie jest przeznaczenie każdego człowieka, który uporczywie pragnie poznać tajemnice świata” – pisał. Od swoich krajan uczy się żeglarstwa kabotażowego (czyli pływania wzdłuż wybrzeża). Pływa także do Portugalii, gdzie pierwszy raz widzi ocean. Podczas jednego z takich rejsów jego statek zostaje napadnięty (ponoć było to dyplomatyczne nieporozumienie) przez okręt francuski, a sam Kolumb ledwo uchodzi z życiem – uczepiwszy się kawałka drewna, cudem dopływa do brzegu.

Jako że Kolumb od zawsze był mitomanem, tym brzegiem miał być portugalski Przylądek Św. Wincentego – skrawek Europy, z którego najdłużej widać zachodzące słońce. A przy okazji znajduje się tam także twierdza Sagres, gdzie książę Henryk Żeglarz założył słynną szkołę nawigatorów, bez osiągnięć której Europejczycy mogliby dalej tylko marzyć o podboju oceanów. W końcu pomazańcy boży, za którego być może już wtedy uważał się Kolumb, nie rozbijają się byle gdzie.

Legenda ta była mu też zapewne przydatna, gdy za sprawą małżeństwa z Filipą Perestrello de Moniz w 1479 r. wchodził w środowisko portugalskiej arystokracji. Jego teść był postacią znaną w świecie żeglarskim – odkrywca Madery, gubernator wyspy Porto Santo, z wpływami na dworze Jana II. To dzięki niemu Kolumb otrzymuje dostęp do bezcennych map, zaczyna także pływać na portugalskich statkach, czyli uczy się nowych technik oceanicznego żeglarstwa od najlepszych.

O tym, że Ziemia jest okrągła, wiedzieli wszyscy wykształceni ludzie tamtej epoki. Kolumb był, lekko licząc, ­trzecim pokoleniem morskich odkrywców. Portugalczycy już od początku XV wieku intensywnie eksplorowali ­wybrzeże ­zachodniej Afryki, nie tylko odkrywając przy ­okazji ­atlantyckie wyspy i archipelagi, ale obalając także kolejne mity. W 1416 r. Gonçalo Velho dopłynął do Przylądka Strachu, za którym rzekomo miało być tak gorąco, że woda w oceanie wrzała. Zła sława tego miejsca wiązała się z układem prądów utrudniającym żeglugę i piaskiem z Sahary, przez który woda często miała czerwony kolor. Imperialne parcie było jednak silniejsze niż zabobony, więc z każdym rokiem zdobywano kolejne przyczółki dla oceanicznej wyobraźni.

Podniecenie możliwościami, jakie daje ocean, narastało nie tylko wśród Portugalczyków. W XV wieku zachodnią Europę ogarnęła wyspomania. Wyspy Kanaryjskie, Madera, Wyspy Zielonego Przylądka i dziesiątki innych znacząco zmieniły wyobrażenie o oceanie, który przestał być nieprzyjazną, bezkresną pustynią. Apetyty zaczęły rosnąć – zaczęto się zastanawiać, czy kierunek południowy jest jedynym opłacalnym.

Rzekoma mapa Krzysztofa Kolumba, wykonana w warsztacie Bartłomieja i Krzysztofa Kolumbów w Lizbonie

W przypadku Kolumba pomysł wielkiej wyprawy na zachód nabrał ostatecznych kształtów najprawdopodobniej wtedy, gdy mieszkał na Porto Santo w pobliżu Madery. Zapewne dzięki wpływom teścia był na bieżąco z relacjami z kolejnych portugalskich wypraw. Rozpalało to nie tylko wyobraźnię odkrywcy, ale również żądzę złota.

To jednak mało – trzeba ten obraz jakoś dopełnić. Na przykład: przyszły odkrywca siedzi na brzegu wysepki i patrzy, jak słońce znika za horyzontem. Czeka na znak. A znaków zapewne nie brakowało. Sztormy wyrzucały na brzeg rośliny nieznane podówczas w Europie albo kawałki drewna przyozdobione dziwnymi znakami. Kolumb był bowiem człowiekiem znaków. Widział je wszędzie – w Biblii, w starożytnych i średniowiecznych tekstach, na wodzie i niebie. Urodził się i umarł jako człowiek o średniowiecznej wyobraźni, wrażliwości i sposobie postrzegania świata. Jednak w znakach szukał nie tyle wskazówek Opatrzności, ile raczej potwierdzenia tego, co już wiedział od dawna – że Bóg powierzył mu wielkie zadanie. Tak przynajmniej rysuje go w nieco hagiograficznej biografii syn Ferdynand.


PRZECZYTAJ TAKŻE:
MOBY DICK: POWRÓT BIAŁEGO WIELORYBA. Pojawia się we wszystkich kulturach i mitologiach świata jako stwór wyniosły i groźny, emanacja potęgi natury, nieludzkie ukoronowanie dzieła stworzenia >>>>


Moja ulubiona scena (zapewne zmyślona), w której rzeczywistość podsuwa Kolumbowi taki właśnie znak, miała wydarzyć się 7 października 1492 r., a więc pięć dni przed dotarciem do pierwszej wysepki Małych Antyli (której – do dziś nie ma pewności). Załoga była u kresu wytrzymałości, bo według planów już od kilku tygodni mieli zaznawać rozkoszy Azji. Zdesperowany Kolumb miał tego poranka wznieść oczy ku niebu i dostrzec stado ptaków lecących na południowy zachód. Ku oburzeniu dowódców dwóch pozostałych statków, od razu podjął decyzję o zmianie trzymanego od tygodni kursu, aby podążyć za skrzydlatymi wysłannikami niebios.

Taka korekta prawdopodobnie została dokonana, możliwe nawet, że tego właśnie dnia. Gdyby nie nastąpiła, w ciągu kolejnej doby lub dwóch statki Kolumba wpłynęłyby w zasięg Golfsztromu, silnego prądu, który definitywnie zniósłby go z powrotem do europejskich brzegów. Czy jednak faktycznie ptaki przeleciały nad jego głową, zmieniając kurs dziejów świata? Najciekawsze, że zarówno odpowiedź twierdząca, jak i przecząca niepokoją.

Z pewnością upór, z jakim Kolumb szukał poparcia u kolejnych władców europejskich, miał w sobie rys fanatycznej wiary w przeznaczenie. Wpierw nie zraził się odmową króla Portugalii (projekt afrykański rozwijał się obiecująco, nie było potrzeby nowych kosztownych inwestycji), potem kolejnymi wymówkami hiszpańskich władców. Izabela Kastylijska miała jednak dobrą intuicję i przez lata trzymała dziwnego genueńczyka przy swoim boku.

Admirał oceanu

Na usprawiedliwienie władców trzeba podkreślić, że trudno było wtedy o przekonujące argumenty dla pomysłu dopłynięcia do Indii przez Atlantyk. Ówczesna wiedza geograficzna Europejczyków opierała się na chaotycznie skompilowanych fragmentach starożytnych pism, w konsekwencji pełniła przede wszystkim funkcję teologiczno-pedagogiczną, a nie praktyczną. Do tego Kolumb upodobał sobie dziwaczne dzieło „Imago mundi” ­Pierre’a ­d’Ailly, ponoć nigdy się z nim nie rozstawał, podobnie jak z relacjami z podróży Marca Polo. To pierwsze utwierdziło go w przekonaniu, że do Azji da się dopłynąć zachodnią drogą, drugie traktował niczym bedeker po krainach, gdzie nawet dachy domów są ze szczerego złota.

Przyszły don kichot oceanu uparcie wlókł się za wędrownym podówczas hiszpańskim dworem, aż do samej Grenady, której upadek 2 stycznia 1492 r. widział na własne oczy. Wtedy też poczuł, że wiatr historii w końcu staje mu się przychylny. 17 kwietnia dochodzi do tak zwanych kapitulacji z Santa Fe, czyli podpisania umowy, zgodnie z którą Kolumb ma dostać trzy statki na swoją wyprawę, a także tytuł wicekróla wszystkich odkrytych ziem. Ma także po wsze czasy być nazywany Admirałem Oceanu (Almirante del Mar Oceánico) oraz otrzymywać 10 procent wszelkich potencjalnych zysków. Czego nigdy nie zdołał wyegzekwować (gdyby udało się to jego potomkom, byliby najbogatszymi ludźmi w dziejach świata).


PRZECZYTAJ TAKŻE:
PRZEZ BAŁTYCKIE PŁYTKIE MORZE. HERMAN LINDQVIST, szwedzki historyk: Brak wojen umożliwia rozwój przemysłu i handlu. To jeden ze szczęśliwych losów, które my Szwedzi wygraliśmy w XX wieku na loterii dziejów >>>>


3 sierpnia wypływają z niewielkiego portu Palos w Andaluzji. Trzy statki, które zmieniły los świata, były liche nawet jak na ówczesne standardy. Nikt, poza samym Kolumbem, nie spodziewał się po tej wyprawie wiele.

Do dziś trwa spór, czy Kolumb pomylił się w obliczeniach, czy też celowo zataił szacowaną długość trasy. Zapewne jedno i drugie. W swoich kalkulacjach posługiwał się zarówno Ptolemeuszem (już wtedy znano w przybliżeniu obwód Ziemi), jak i Biblią, gdzie napisane jest, że morza stanowią jedynie siódmą część świata. Starożytna matematyka pomnożona przez boskie objawienie dała mu w przybliżeniu odległość 2000 mil od Wysp Kanaryjskich do Cipangu (zniekształcona chińska nazwa Japonii), cudownej krainy, w której Marco Polo nie był, ale zachwalał jej bogactwo. Pomylił się (?) więc o przeszło pięć razy.

Z pierwszej wyprawy zachowały się odpisy dziennika Kolumba – dzieła będącego wzorem nowego gatunku literackiego. Było to skuteczne narzędzie kolonizacyjne, ustawiające imperialną optykę Europejczyków. Dziennik Kolumba, jak wiele mu podobnych, powstałych już w XVI wieku, stanowił polityczną i filozoficzną podbudowę grabieżczych praktyk.

Ale przecież nie tylko. To także zapis zderzenia ze światem niewyobrażalnie innym, wyłamującym się z dotychczasowego porządku wiedzy i wyobraźni. Aby sprawę jeszcze bardziej skomplikować, należy wziąć pod uwagę, że Kolumb słabo władał hiszpańskim – posługiwał się jego uproszczonym wariantem, pełnym naleciałości portugalskich czy włoskich, co było typowe dla marynarzy tamtej epoki. Nigdy nie zdobył też porządnego wykształcenia, był raczej typem upartego samouka, który po swojemu układał kolejne kawałki zdobywanej wiedzy. Widać to w jego stylu, czasem bardzo schematycznym i skupionym na technicznych konkretach, kiedy indziej rozlewnym, pełnym barwnych opisów i pomysłowych metafor. A przede wszystkim przesiąkniętym zachwytem. Szczerym i głębokim, co wcale nie było takie częste wśród jego następców.

Kolumb stał się archetypem odkrywcy, choć wcale nie był typowym dla swojej epoki emisariuszem europejskich imperiów. Owszem, pragnął złota, ale też rozumiał, że tylko dostarczając je swoim zleceniodawcom, ma szanse kontynuować swoją misję. Według dzisiejszych standardów jego stosunek do rdzennej ludności Ameryki był oczywiście karygodny, jednak w porównaniu z tymi, co przyszli po nim, był człowiekiem wręcz empatycznym. Gdy było to możliwe, próbował budować przyjazne relacje z tubylcami, starał się unikać przemocy, opierał się też długo wypracowanej przez Portugalczyków idei nowożytnego niewolnictwa. Nie bez kozery Bartolomé de las Casas zażarcie go bronił, gdy z powodów politycznych przedstawiano go jako zło wcielone.

Kolumb stał się dziś wdzięcznym obiektem krytyki. Od kilku lat w USA jest postacią niemalże zakazaną w liberalno-lewicowym mainstreamie politycznym. Przypisano mu wszystkie grzechy pięciu wieków kolonizacji obu Ameryk, z czym właściwie nie miał za wiele wspólnego. Co więcej, Kolumb, którego przez dekady fetowano 12 października w ramach Columbus Day, miał niewiele wspólnego z samym Kolumbem, nawet tym najbardziej fantastycznym. Niestety, w dzisiejszej wojnie na symbole nie bierze się jeńców.

Dramat ostatnich lat

Wracam do mojego Kolumba, starego już i zmęczonego, z czasów trzeciej i czwartej wyprawy do Nowego Świata. Z drugą (1493-94) wiązano wielkie nadzieje, ale skończyło się na jeszcze większym rozczarowaniu. Musiało minąć kilka dekad, zanim Hiszpanie ostatecznie zrozumieli doniosłość, także ekonomiczną, odkrycia Kolumba. Wcześniej dominowała frustracja, jako że stopa zwrotu pierwszych inwestycji była znikoma.

Kolumb słabo nawigował w labiryncie politycznych intryg. Szybko też okazało się, że jest marnym zarządcą, więc stopniowo odsuwano go od władzy, pozwalając mu dalej szukać rzekomo bliskiej Azji. W 1498 r. ląduje u ujścia Orinoko, jednak nie przyjmuje do wiadomości, że odkrył właśnie wielki ląd. Narastająca frustracja przekształca się w nim w coraz większy fanatyzm – rozległa delta zaczyna przypominać mu cztery rzeki wypływające z Edenu, co tylko umacnia go w przekonaniu, że jest bożym posłańcem, mającym przygotować ludzkość na nadejście końca czasów.

Widać to także w mętniejącym stylu jego listów, w których pojawia się coraz więcej biblijnych cytatów i proroctw. Uznał nawet, że rozdział 60. z Księgi Izajasza odnosi się bezpośrednio do niego. Wtedy też zaczyna używać tajemniczego podpisu złożonego z liter i cyfr, co do znaczenia których do dziś powstają fantastyczne teorie, łącznie z kabalistycznymi.

Z trzeciej wyprawy (1498-1500) Kolumb do Europy wraca zakuty w łańcuchy – królewski namiestnik miał już dosyć jego nadużyć i fatalnego zarządzania koloniami. Samo uwięzienie miało charakter symboliczny, ale Kolumb, z właściwym sobie dramatyzmem, stawił się zakuty przed obliczem królowej, aby unaocznić wszystkim nędzny los, jaki spotyka każdego proroka. Izabela, zapewne poruszona zmianą, jaka zaszła w tym niegdyś imponującym jej człowieku, oczyszcza go z zarzutów. Zezwala nawet na kolejną, ostatnią już wyprawę (1502-1504).

A ta okazuje się serią katastrof, dosłownych i symbolicznych. Flota Kolumba rozbija się w pobliżu przesmyku panamskiego, gdzie wraz z załogą musi zimować. Jego spekulacje teologiczno-matematyczne stają się zrozumiałe już wyłącznie dla niego samego (oblicza między innymi, że Ziemia ma kształt gruszki). Ignoruje tubylców, którzy opowiadają o oddalonym ledwie o kilkadziesiąt mil drugim oceanie, bo nie pasuje to do azjatyckiej fantazji. Podupada też na zdrowiu.

Kiedy umęczony wraca do Hiszpanii, musi zmierzyć się z jeszcze jednym upokorzeniem. Choroba nie pozwala mu już jeździć konno, z kolei jako szlachcicowi nie wolno mu jeździć na mule. Czeka długo, aż król Ferdynand wyda stosowną zgodę (Izabela tymczasem umiera i, ku rozczarowaniu Kolumba, nie wspomina o nim w testamencie). I tak oto Wicekról Niczego, jak zaczęto go nazywać, rusza w powolną i bolesną wędrówkę, aby, nie wiadomo, który to już raz, żalić się na swój los i snuć dalsze fantastyczne wizje. Jednak Ferdynand nie miał do Kolumba cierpliwości, choć to dzięki niemu Hiszpania właśnie przekształcała się w pierwsze w dziejach świata globalne imperium.

Dramat genueńczyka w ostatnim etapie jego życia (zmarł dwa lata później, w 1506 r.) polegał na tym, że ten sam fanatyczny upór, który pchnął go w podróż w nieznane, uniemożliwił mu zrozumienie doniosłości własnego odkrycia. Jeszcze za jego życia zaczęto używać określenia „Nuevo Mundo” (za sprawą Ameriga Vespucciego), Kolumb jednak nie chciał zaakceptować, że świat, który odkrył, jest nowy. Konsekwentnie nazywał go jedynie „Innym Światem”, który już za chwilę objawi się wszystkim jako upragniona Azja, a może nawet jako cudem ocalały przed potopem Eden... ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Redaktor i krytyk literacki, stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 48/2022