Diabeł Morski

Wyruszyło ich dwustu siedemdziesięciu, wróciło osiemnastu: 500 lat temu wyprawa Ferdynanda Magellana płynęła naokoło kuli ziemskiej.

03.08.2023

Czyta się kilka minut

Trasa wyprawy Magellana na mapie świata z 1643 r. / BIBLIOTEKA KONGRESU USA / EDWARD AUGUSTYN / /
Trasa wyprawy Magellana na mapie świata z 1643 r. / BIBLIOTEKA KONGRESU USA / EDWARD AUGUSTYN / /

Jest paskudny jak obrazki Herkulesa z tanich wydań mitologii dla dzieci. Albo jak powiększona do granic możliwości figurka z odpustowego straganu. 20-metrowy olbrzym z brązu byłby nagi, gdyby nie przepaska na biodrach i zębaty naszyjnik. W prawej ręce dzierży miecz o ostrzu niczym tasak, bok osłania tarczą. Stoi na plaży filipińskiej wyspy Mactan.

To Lapu-Lapu, król, o którym wiadomo tylko jedno – że zabił Ferdynanda Magellana. Bohater narodowy Filipin, gdzie o portugalskim odkrywcy wspomina się z niechęcią, i gdzie co roku odgrywa się inscenizację bitwy o Mactan.

Zatrute strzały

Pół tysiąca lat temu, w środku nocy 27 kwietnia 1521 r., do plaży zbliżało się kilkadziesiąt łodzi obsadzonych przez hiszpańsko-portugalską załogę Magellana i sprzymierzonych z nią wojowników z sąsiedniej wyspy Cebu.

W ostatnich miesiącach odkrywcy udało się przekonać Humabona, tamtejszego króla, do przyjęcia chrztu i zawarcia sojuszu z Hiszpanią; podobnie uczynili kolejni władcy sąsiednich wysp. Do czasu. Lapu-Lapu z Mactanu odmówił chrztu, a Magellan w odwecie wysłał grupę marynarzy, która spaliła jedną z jego wiosek. Decyzji króla to nie zmieniło, a Portugalczyk uznał, że czas na ekspedycję karną.

Wcześniej przechwalał się przed krajowcami, że jeden Europejczyk jest wart tyle, co stu tutejszych wojowników. Na Mactan wziął ze sobą tylko 60 swoich ludzi (11 pozostało w łodziach). Towarzyszyło mu wprawdzie tysiąc wojowników z Cebu, ale Portugalczyk zakazał im walczyć – mieli być tylko widzami jego triumfu. Tymczasem z lasu okalającego plażę wyszło – według przekazu Włocha Antonia Pigafetty, kronikarza wyprawy, który przeżył mającą nastąpić rzeź – 3 tysiące wojowników Lapu-Lapu.

Miejsce wybrane na desant okazało się fatalne: z wody wystawały skały, nie dało się podpłynąć, odziani w pancerze marynarze przez kilkaset metrów brnęli po płyciźnie do brzegu. Na wysiadających z łodzi ludzi Magellana krajowcy „rzucili się z przeraźliwie głośnymi okrzykami, atakując dwoma oddziałami nasze flanki, a jednym front” – pisał Pigafetta. Muszkieterzy i kusznicy oddawali salwę za salwą – niecelnie. Tymczasem Mactańczycy sięgnęli po łuki i na Europejczyków spadł deszcz strzał (w większości: zatrutych). Ci, którzy przedarli się do brzegu, zdołali nawet podpalić wioskę, ale zostali otoczeni i wybici bądź zepchnięci do morza.

Magellan, trafiony strzałą w nieosłonięte zbroją udo, wezwał do odwrotu. Rozgorzała walka wręcz. Portugalczyk powalił wielu wojowników, a „gdy on walczył, reszta z nas wycofała się na łodzie”. W końcu „padł twarzą w dół, a oni natychmiast rzucili się na niego ze swoimi żelaznymi i bambusowymi dzidami i ze swymi kordami”. Posiekanego ciała dowódcy nie udało się Europejczykom odzyskać – Lapu-Lapu nie odsprzedał go za żadną proponowaną cenę.

Zdrada

To nie był koniec klęsk, które spadły na Filipinach na europejskich marynarzy.

Dwaj oficerowie, obrani nowymi dowódcami, wbrew wyraźnemu zapisowi w testamencie Magellana nie zwrócili wolności jego niewolnikowi Enrique. Sam Magellan utrzymywał, że Enrique został porwany gdzieś w okolicach Wysp Korzennych. Jeśli to prawda, byłby pierwszym znanym z imienia człowiekiem, który opłynął świat wokół. Owe wyspy, znane już podówczas Portugalczykom, to dzisiejsze indonezyjskie Moluki. Filipiny leżą na północny zachód od nich.

Nad niewolnikiem ciążyło przekleństwo kompetencji: znał język tutejszych plemion i służył wyprawie za tłumacza i posła. Usłyszał, że jeśli nie zechce wykonywać rozkazów, zostanie, jako niewolnik, wychłostany. Enrique wykradł się na ląd, poszedł do króla Cebu Humabona i razem uknuli zdradę.

Król, wciąż traktowany jak sojusznik, zaprosił oficerów na ucztę pożegnalną i wręczenie darów. Kronikarz Pigafetta obserwował przebieg wydarzeń z jednego ze statków. „Kiedy uczta miała się ku końcowi, z palmowego zagajnika wypadli uzbrojeni ludzie i zaatakowawszy zaproszonych, zabili 27 z nich”. Po czym wyprowadzili na brzeg starego oficera Juana Serrano „i powiedzieli, że wydadzą go za okupem. Starzec błagał naszych ludzi słowami i łzami, aby okazali współczucie dla jego wieku i nie dopuścili, by dokonał żywota w rękach okrutnych barbarzyńców”. Jednak pozostało mu patrzyć, jak trzy hiszpańskie karaki podnoszą kotwice i odpływają. Tymczasem poddani Humabona wspięli się na wzgórze i obalili wzniesiony tam przez Magellana krzyż.

Kilka dni później zdziesiątkowana załoga podpaliła okręt „Concepción”. Ocalałych było zbyt niewielu, by zapewnić obsługę trzech statków. Na poszukiwanie Wysp Korzennych wyruszyły niedobitki Armady Molukańskiej: „Trinidad” i „Victoria”.

Dwa lata wcześniej z Sewilli wypłynęło pięć statków. „Santiago” rozbił się na skałach jeszcze przed odnalezieniem przesmyku na Ocean Spokojny. „San Antonio” uciekł z powrotem do Hiszpanii, kiedy Magellan stracił go z oczu w labiryncie cieśniny nazywanej dzisiaj jego imieniem.

Dwaj królowie

„Człowieku, jest mi zupełnie obojętne, gdzie będziesz szukał szczęścia”. Król Portugalii Manuel I miał już serdecznie dość nachalnego – choć zasłużonego – oficera Fernão de Magalhãesa. Nie chciał ani podwyższyć mu pensji, ani zapoznać się z jego planami odnalezienia prowadzącej na zachód drogi do Wysp Korzennych.

Dzięki osiągnięciom Bartolomea Diaza (opłynął Przylądek Burz) i Vasca da Gamy (ten popłynął dalej, aż do Indii) Portugalia wyprzedziła Hiszpanię na drodze do opanowania światowego handlu korzeniami. Dotąd cynamon i goździki (stosowane nie tylko jako przyprawy, ale także jako ceniona przez aptekarzy podstawa lekarstw) przywozili do Europy arabscy kupcy. Nie zdradzając, skąd one pochodzą, opowiadając niestworzone historie o dalekich krainach zamieszkanych przez potwory – i dyktując niebotyczne ceny. Odkrycia portugalskich żeglarzy położyły temu kres: królewskie okręty w końcu wylądowały na wulkanicznym archipelagu Moluków i odtąd kursowały tam, opływając Afrykę i przecinając Ocean Indyjski.

Magalhães zapewniał króla, że ziemia odkryta przez Kolumba, a przez Ameriga Vespucciego opisana jako nowy kontynent, musi być przecięta przesmykiem. Wystarczy go znaleźć i nim przepłynąć, a potem pokonać nieduże Morze Południowe, by dopłynąć do Moluków od drugiej strony. Ale Manuel wysłał go do diabła, a oficer poniekąd to zrobił: rok później, w październiku 1517 r., przekroczył granicę z Kastylią i zaoferował swoje usługi królowi Karolowi Habsburgowi – największemu rywalowi Manuela.

Młody hiszpański monarcha przyjął go pod swoją opiekę jako Fernanda de Magallanesa, a w jego planach dostrzegł szansę na doścignięcie Portugalii w wyścigu o dochody z handlu korzennego. W 1494 r. władcy obu krajów podpisali układ w Tordesillas, dzielący świat na strefy wpływu. Wyprawa mogła dowieść, że Moluki leżą w obszarze przyznanym Hiszpanii. Karol chętnie też wysłuchał dostarczonych przez renegata morskich tajemnic Portugalii.

Król mianował Magellana kapitanem generalnym Armady Molukańskiej, obiecał pięć statków, dofinansowanie kosztów wyprawy i znalezienie sponsorów. Magellan pojął za żonę Beatriz de Barbosa, córkę wysokiego hiszpańskiego urzędnika, która wniosła mu w posagu 600 tys. marawedów – w całości zainwestowanych w sprzęt i załogę. Czekały go jeszcze wielomiesięczne przepychanki z Urzędem ds. Indii, odpowiedzialnym za politykę zamorską. Jego liczne komisje ograniczały Magellanowi liczbę zaciąganych Portugalczyków i narzucały kapitanów. Sponsorzy negocjowali udziały w spodziewanych zyskach, a biskup Burgos, szara eminencja kastylijskiego dworu, narzucił wyprawie swojego siostrzeńca – a w istocie syna – niejakiego Juana de Cartagenę, jako generalnego intendenta. Formalnie podległy Magellanowi, w istocie uzyskał uprawnienia umożliwiające mu kwestionowanie rozkazów. Tymczasem portugalscy szpiedzy próbowali namówić Magellana do powrotu (niechybnie skończyłby w lochu lub stracił głowę), nastawali na jego życie i skłócali go z załogą oraz obsługą sewilskiego portu.

Wszystko na nic. 20 września 1519 r. pięć czarnych okrętów wyładowanych po brzegi suszonym mięsem, sucharami, beczkami z winem, z 270-osobową załogą na pokładach, wypłynęło z Sewilli, przez Gwadalkiwir, na Atlantyk.

Szemranie

Według rozkazu kapitana generalnego każdego wieczoru do admiralskiego statku, „Trinidadu”, miały podpływać kolejne okręty armady, a kapitanowie zdawać raport poprzedzony uroczystym pozdrowieniem: „Niech Bóg ma was w swej opiece, kapitanie generalny, kapitanie i dobry towarzyszu”.

Tego dnia, gdy przyszła kolej na „San Antonia”, Juan de Cartagena nie wyszedł sam, ale wysłał posła w randze kwatermistrza, który w dodatku urwał pozdrowienie na pierwszym „kapitanie”. Magellan zrugał Cartagenę, a ten odparł, że następnym razem do pozdrowień wyznaczy chłopca okrętowego.

Hiszpańscy kapitanowie gardzili Magellanem jako Portugalczykiem i nie ufali mu za grosz, podejrzewając, że chce wydać armadę w ręce rodaków. Kapitan generalny nie dawał zresztą żadnych powodów do zaufania, nie informując ich o planach i nie tłumacząc obranego kursu. Podczas postoju na Wyspach Kanaryjskich doniesiono mu, że Manuel portugalski wysłał za nim floty pościgowe – Magellan jednak nie powiadomił o tym podwładnych, kazał natomiast przyjąć niezrozumiały kurs na południe, wzdłuż wybrzeży afrykańskich. Nie tędy wiodła droga do Ameryki. Statki dopłynęły w rejon tropikalnych burz, które rzucały armadą przez niemal dwa miesiące. Potem nastąpiła cisza morska. Kończyła się woda i suchary, załogi głodowały, a dowódca nadal nie tłumaczył się ze swoich decyzji. Kapitanowie i oficerowie szemrali.

Magellan tylko pogarszał swoją sytuację. Na pokładzie „Victorii” pierwszego oficera nakryto in flagranti z chłopcem okrętowym. Za akty homoseksualne prawo kastylijskie przewidywało śmierć, a Magellan postanowił po nie sięgnąć, mimo że dobrze wiedział, iż podczas długich morskich podróży często dochodzi do takich zdarzeń. Skazał oficera na śmierć: po kilku tygodniach został on na oczach całej załogi uduszony przez wyznaczonego kata. Chłopiec natomiast wypadł za burtę. Jedni mówili, że odebrał sobie życie, inni, że ktoś mu w tym pomógł.

Skazanie na śmierć Hiszpana przelało czarę goryczy. Tylko że makiaweliczny kapitan generalny świetnie zdawał sobie sprawę z nastrojów. Wezwał wszystkich kapitanów na pokład „Trinidadu” na naradę. Cartagena wygłosił filipikę pod adresem dowódcy, którą zakończył wypowiedzeniem posłuszeństwa. Wtem do kajuty wpadli oficerowie Magellana z rapierami w dłoniach. Cartagena krzyknął do Hiszpanów: „Panowie, zakłujcie go!”. Ale żaden z nich nie ruszył się z miejsca. Zastraszeni, zapewnili Magellana, że są na jego rozkazy.

A biskupiego syna Magellan osobiście zakuł w dyby.

Kula u nogi

Zaczerpnięta woda była słodka: to znowu nie cieśnina, tylko ujście rzeki...

Marynarze nauczyli się kosztować nabieraną zza burty wodę po pierwszej wielkiej pomyłce z ujściem La Platy. Armada płynęła wtedy wzdłuż wschodniego wybrzeża Ameryki Południowej, badając każdą zatoczkę i wcięcie: kolejne rozczarowania pogłębiały marazm i niezadowolenie.

W planach Magellana kryły się dwa błędne założenia, a to było pierwsze z nich: nikt nie przewidział, że przesmyk na Morze Południowe będzie znajdował się tak daleko na południu.

Tymczasem robiło się coraz zimniej, po oceanie pływały kawały lodu, a pokłady były tak śliskie, że kołysanie mogło łatwo doprowadzić do śmiertelnych wypadków. 31 marca 1520 r. armada zakotwiczyła w osłoniętym przez strome skały miejscu, które Magellan ochrzcił Portem św. Juliana. To tutaj doszło do ostatecznej próby sił.

Kapitan generalny ocenił, że aby przetrwać zimę, trzeba zmniejszyć ilość wydawanego dziennie jedzenia. Wśród załogi zawrzało. Tymczasem nadeszła Wielkanoc, Magellan nakazał odprawienie uroczystej mszy na wybrzeżu. Przybył na nią tylko jeden z kapitanów. To była potwarz.

Tej nocy ludzie Magellana przechwycili łódź, która usiłowała prześliznąć się w pobliżu burty „Trinidadu”. Obecni w niej ludzie przyznali, że są spiskowcami i przewożą informacje z okrętu na okręt. Magellan dowiedział się, że według planów przywódców buntu nie powinien dożyć poranka.

Bazą buntu był statek „Concepción” pod dowództwem kapitana Quesady. Posłuszni mu ludzie wdarli się na „San Antonia” i obezwładnili oficerów wiernych Magellanowi. Spisek objął też „Victorię”. Upojony sukcesem Quesada przysłał żądania: kapitan generalny ma zdać dowództwo na jego rzecz. Marynarze odtąd będą dobrze traktowani i żywieni, a armada zawróci do Hiszpanii.

Magellan nie wpadł w panikę. Wysłał na „Victorię” pięciu marynarzy z listem do kapitana Mendozy z rozkazem zameldowania się na „Trinidadzie”. Mendoza wrzucił zmięty papier do wody. Wtedy jeden z ludzi Magellana wyciągnął z luźnego rękawa sztylet i poderżnął mu gardło (potem dostał za to tuzin złotych monet). Tymczasem do „Victorii” przybiła druga łódź z „Trinidadu” z 15 ludźmi. Wdarli się na pokład, opanowali statek i wywiesili na maszcie flagę kapitana generalnego. Wtedy załoga „Santiago”, dotychczas zachowująca neutralność, publicznie poparła Magellana. Trzy posłuszne mu okręty zablokowały wyjście z zatoki.

W nocy Magellan wysłał jednego z marynarzy z misją specjalną: miał dopłynąć niezauważony do „Concepción” i odciąć kotwicę. Udało się – przerażony Quesada zbyt późno zorientował się, że jego statek dryfuje prosto na „Trinidad”. Kiedy wszedł w zasięg arkebuzów i kusz, Magellan dał rozkaz: „ognia” i „do abordażu”. Buntowników otoczono, a Quesadę uwięziono w ładowni. Widząc to, Cartagena z „San Antonia” się poddał.

Zemsta Magellana była długa, krwawa i straszna. Martwego już Mendozę skazał – za zdradę – na rozerwanie sznurami i wypatroszenie, zwłoki kazał też opluć. Czterdziestu buntowników dostało wyroki śmierci; ocaleli tylko dlatego, że bez nich armada nie popłynęłaby dalej. Astronoma floty San Martina poddano torturom na oczach wszystkich załóg: podciągano go na linach za ręce wykręcone do tyłu i gwałtownie opuszczano, potem do stóp przywiązano mu kule armatnie. Miał szczęście, bo przeżył – pilot Morales zmarł podczas męczarni. Niejaki de Molina, służący kapitana Quesady, przywódcy spisku, otrzymał diabelską alternatywę: albo zginie razem ze swoim panem, albo ocali życie, ścinając mu głowę. Po egzekucji bezgłowe ciało Quesady było wystawione na widok publiczny, dopóki nie zaczęło się rozkładać. Okrutny los spotkał też syna biskupa Burgos, Cartagenę, i jednego z kapelanów. Magellan kazał ich wysadzić na patagońskim wybrzeżu. Nikt nie wie, co się z nimi stało.

Odtąd załoga bała się Magellana bardziej niż węży morskich, lewiatanów, krawędzi świata i magnetycznej góry. Niczym żołnierze pruscy, bardziej drżeli przed własnym sierżantem niż przed wrogiem. Sterroryzowana załoga była gotowa na opłynięcie świata bez względu na to, jak miałby on być wielki.

Taka była cena wielkich odkryć geograficznych.

Patagonia

„Pewnego razu ujrzeliśmy na morskim brzegu nagiego olbrzyma, który podskakiwał, tańczył i śpiewał, a śpiewając posypywał sobie głowę piaskiem i kurzem” – zapisał Włoch Pigafetta w kronice wyprawy podczas zimowego postoju w Porcie św. Juliana.

Nie było to pierwsze spotkanie załogi z mieszkańcami Ameryki Południowej, ale na pewno najbardziej osobliwe. Magellan kazał jednemu z marynarzy popłynąć na brzeg i naśladować Indianina. To mogła być misja samobójcza. Żeglarze wieczorami straszyli się opowieściami o próbach eksploracji nieznanych wybrzeży, zakończonych napadami ludożerców.

Olbrzym okazał się łagodny i wyraźnie ucieszył się, kiedy marynarz zaczął nieporadnie naśladować jego taniec. Zgodził się – nakłaniany gestami – na odwiedzenie statku. Jeśli wierzyć Pigafetcie, mierzył więcej niż 2 metry wzrostu. „Twarz miał szeroką, obwiedzioną czerwoną farbą, wokół oczu żółte obwódki, a na policzkach miał wymalowane dwa serca. Jego pozbawiona włosów głowa była pomalowana na biało” – notował kronikarz. Odziany był w skóry „nader starannie zszyte”, w ręku dzierżył łuk i strzały, które „nie miały grotów z żelaza, lecz z małych, ostro obrobionych czarnych i białych kamyków”. Kapitan pokazał Indianinowi cuda wyposażenia okrętu, w tym lustro, którego olbrzym się przeraził, po czym obdarował go dzwoneczkami, grzebieniami i różańcem.

Wkrótce potem na plażę przybyli pobratymcy olbrzyma. Magellan nazwał ich Patagończykami. Pochodzenie tego słowa nie jest jasne. Być może chodzi o portugalskie pata de cão (psia łapa), co miałoby nawiązywać do skórzanych butów. Mogło też chodzić o hiszpańskie patagón (wielka stopa) i odnosić się do śladów pozostawianych przez mieszkańców. Najciekawszą hipotezę zaproponował pisarz i podróżnik Bruce Chatwin, który w latach 70. XX wieku rzucił pracę w londyńskiej gazecie, by wyruszyć do Patagonii. Według niego Magellan mógł zabrać na pokład wydaną w 1512 r. książkę o przygodach rycerza Primaleona. Bohater ów podczas jednej z podróży spotkał plemię dzikich ludzi, odzianych w skóry i żywiących się ludzkim mięsem. Prześladował ich potwór zwany Wielkim Patagonem, o psim pysku i kopytach jelenia. Primaleon pokonał go, uwięził i zawiózł w darze królowej.

Magellan postąpił podobnie: schwytał dwóch olbrzymów i zakuł ich w kajdany, tłumacząc, że to biżuteria. Indianie „ryknęli jak byki i donośnie wzywali na pomoc swego największego diabła, Setebosa”. Jeden uciekł, drugiego Magellan uwięził, a potem go ochrzcił, nadając imię Paweł. Chciał go ofiarować Karolowi Habsburgowi. Nieszczęsnego Indianina zabił szkorbut podczas przeprawy przez Pacyfik.

Drugi błąd

Zgodnie z marynarskim zwyczajem zmarłych wyrzucano za burtę. Pigafetta zanotował, że ciała katolików tonęły z twarzą skierowaną ku niebu, a nieochrzczonych jeńców z twarzą skierowaną ku morskiej otchłani.

Marynarzy zabijał brak odpowiedniego, zdrowego pożywienia. Zapasy mięsa zgniły i nie sposób było go przełknąć. Suchary, rojące się od długich ­tłustych ­robaków i zasikane przez szczury, mieszano z wodą morską i gotowano – ale niewielu marynarzy było w stanie przełknąć tę wstrętną papkę. Słodka woda cuchnęła tak, że wielu wolało umierać z pragnienia. Pigafetta pisał: „Jedliśmy wołowe skóry, owinięte na głównym maszcie. Były bardzo twarde od słońca, deszczów i wiatru. Moczyliśmy je przez kilka dni w morzu, a później piekliśmy w żarze. Jedliśmy też wióry z piłowanych desek oraz szczury”. Cena gryzonia sięgała pół talara od sztuki.

Marynarzom kiwały się i wypadały zęby, puchły dziąsła; na ciele otwierały się blizny. Załoga marła, a ci, co żyli, przypominali chodzące trupy. Choroba dziwnym trafem nie dotykała oficerów – a konkretnie tych, którzy w Sewilli nabrali do swoich kajut przetworów owocowych. Sam Magellan raczył się regularnie konfiturą z pigwy.

Niestety Europejczycy nie potrafili skorzystać z doświadczeń portugalskich odkrywców drogi do Indii, cudownie zdrowiejących w arabskich portach po spożyciu kilku pomarańczy. Nadal wierzono, że chorobę powoduje smród dobywający się z ładowni statków.

Armada odnalazła w końcu przesmyk na Morze Południowe. Czekała ją budząca grozę przeprawa przez labirynty odnóg cieśniny. 600 kilometrów takiej drogi było ponad wytrzymałość załogi: to wtedy zdezerterował „San Antonio”. Jego załoga dopłynęła do Sewilli w tym samym czasie, gdy armada wybierała nowe dowództwo po śmierci Magellana (podczas śledztwa kapitana generalnego tak obciążono winami, że gdyby wrócił, niechybnie skończyłby w lochu).

Po pokonaniu cieśniny armada, licząca już tylko trzy okręty, ruszyła przez Morze Południowe, aby – jak obiecywał dowódca – wkrótce przybić do Wysp Korzennych. To był drugi błąd Magellana. Żadne szacunki ani obliczenia nie wskazywały, by morze miało okazać się oceanem, i to aż tak potężnym. Statki podążały na północny zachód, pchane pasatem. Mijały tygodnie; któregoś dnia Magellan wyniósł z kajuty mapy, zmiął i wrzucił do oceanu, krzycząc: „Dlaczego Moluków nie ma tam, gdzie je zaznaczono?”. Z obliczeń kartografów wynikało, że dawno powinni być w Azji.

Wreszcie, 6 marca 1521 r., po ponad trzech miesiącach żeglugi przez morską pustynię, z bocianiego gniazda „Victorii” rozległ się krzyk marynarza: „Ziemia!”.

Wyspy, do których dopłynęli, Magellan nazwał później Złodziejskimi. Kiedy tylko okręty zbliżyły się do brzegu, wokół nich zaroiło się od zwrotnych łódek. Krajowcy wskakiwali na pokład i porywali wszystko, co nie było przymocowane. Półżywi marynarze nie reagowali. Dzień później Magellan zebrał kilkudziesięciu, którzy byli się w stanie ruszać, i wysłał łodziami na ekspedycję karną. Spalili kilkadziesiąt domów i zabili siedmiu mieszkańców wyspy.

Niemniej tułaczka dobiegła końca. Flotylla odkrywała teraz kolejne wyspy, pełne słodkich źródeł, bananowców i zwierzyny. Marynarze dochodzili do zdrowia, a Magellan nadał archipelagowi imię św. Łazarza.

Nazwa się nie utrzymała. Dzisiaj wyspy te nazywamy Filipinami.

Herb

Przeciekającą „Victorię”, z dziurawymi masztami i dnem pożeranym przez świdraki – ale z ładownią pełną cenniejszych od złota goździków – dostrzeżono u ujścia Gwadalkiwiru 6 września 1522 r. Załogą osiemnastu niedobitków dowodził Juan Sebastián Elcano, Bask, ongiś uczestnik buntu w Porcie św. Juliana. Tylko jego żelaznemu charakterowi marynarze zawdzięczali przebycie koszmarnej drogi przez Ocean Indyjski i wokół Afryki. Przetrwali głód, szkorbut, szkwały, wymknęli się portugalskim okrętom pościgowym – i wrócili do Hiszpanii.

Mniej szczęścia miał „Trinidad”, którego załoga postanowiła z Wysp Korzennych wracać do domu przez Pacyfik. Statek, powstrzymany przez burze, musiał zawrócić i wpadł w ręce Portugalczyków.

Elcano wkrótce potem otrzymał od króla herb szlachecki. Widniała na nim kula ziemska i napis: „Primus circumdedisti me” (Pierwszy mnie okrążyłeś). Trzy lata później wrócił na morze. Wypłynął z drugą Armadą Molukańską z zadaniem powtórzenia drogi Magellana. W sierpniu 1526 r. pośrodku Oceanu Spokojnego powalił go szkorbut, a załoga pochowała jego ciało w morzu. ©℗

Korzystałem z: Laurence Bergreen „Poza krawędź świata”, Paul Hermann „Pokażcie mi testament Adama”, Bruce Chatwin „W Patagonii”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu „Wiara”, zajmujący się również tematami historycznymi oraz dotyczącymi zdrowia. Należy do zespołu redaktorów prowadzących wydania drukowane „Tygodnika” i zespołu wydawców strony internetowej TygodnikPowszechny.pl. Z „Tygodnikiem” związany… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 1-2/2020