Kraj o zmierzchu

Instytucje państwa coraz częściej przegrywają w konfrontacji z rynkiem, oddalając się od obywateli. Nawet głośne transfery społeczne PiS nie są w stanie zatrzymać tego procesu. Nasze państwo gaśnie.

08.08.2022

Czyta się kilka minut

Puste hale po Stoczni Gdańskiej zagospodarowane na lokale gastronomiczne. Gdańsk, 26 lipca 2022 r. / JACEK TARAN
Puste hale po Stoczni Gdańskiej zagospodarowane na lokale gastronomiczne. Gdańsk, 26 lipca 2022 r. / JACEK TARAN

Instytucja nowożytnego państwa od początku miała na celu ochronę jednostki przed zagrożeniem zarówno z zewnątrz, jak i ze strony innych obywateli. Ale definicja jednostki jako podmiotu politycznego, jak również katalog przysługujących jej praw i wolności, ewoluowały przez setki lat. Podczas gdy w XVII wieku zadaniem państwa było zapewnienie bezpieczeństwa oraz praw politycznych monarchy, szlachty oraz arystokracji, to od rewolucji francuskiej ochrona ta stopniowo rozciągana jest na nowe grupy (chłopi, robotnicy, kobiety, dzieci, mniejszości etniczne i seksualne etc.) oraz kolejne obszary życia (prawa społeczno-ekonomiczne).

Ewolucja ta wprowadziła dodatkową logikę – poza możliwością stosowania przymusu w celu zapewnienia obywatelom bezpieczeństwa, państwo zaczęło kierować się zasadą sprawiedliwości. Można ją tłumaczyć jako zapewnienie równości obywateli wobec prawa i troskę, aby różne pod względem siły podmioty dysponowały w miarę porównywalną pozycją negocjacyjną. Tak narodziły się ważne idee: sprawiedliwej redystrybucji dóbr, usług publicznych, ochrony praw pracowniczych albo polityki antymonopolowej, które znamy już z praktyki funkcjonowania państw w XX wieku.


CZYTAJ TAKŻE:

Z RUSKIMI BYŁO LEPIEJ. REPORTAŻ Z PRZEJŚCIA GRANICZNEGO POMIĘDZY POLSKĄ A ROSJĄ >>>


Te dwie logiki – bezpieczeństwa i sprawiedliwości – doprowadziły do wytworzenia szeregu instytucji regulujących funkcjonowanie zarówno samego państwa, jak i dwóch pozostałych mechanizmów koordynacji ludzkich zachowań: rynku oraz społeczeństwa. Istotne znaczenie miały zwłaszcza normy regulujące rynek, gdyż społeczeństwa jako takiego nie uważano za odrębny mechanizm wymagający szczególnej uwagi. Teza ta była o tyle dyskusyjna, że ani rynek, ani państwo nie kierują się logiką solidarności. Ona zaś reguluje (a przynajmniej powinna) wiele obszarów życia społecznego, choćby życie rodzinne. Co więcej, w momentach rewolucyjnych to właśnie społeczeństwo jest w stanie czasowo narzucić dominację i państwu, i rynkowi. Sytuacje takie są jednak historycznie na tyle rzadkie, że zwykle stosujemy dychotomię: państwo vs. rynek, w której zgadzamy się powszechnie, że to państwo podejmujące w naszym imieniu różne działania winno mieć prymat nad rynkiem, a nie odwrotnie.

Rzeczywistość jest bardziej złożona – mamy w historii wiele dowodów na to, jak podmioty rynkowe przejmowały kontrolę nad państwem, „przechwytując” jego kompetencje. W ten sposób Polacy zostali np. pozbawieni sprawnego transportu publicznego poza dużymi miastami, na podobnej zasadzie państwo od lat toleruje też umowy śmieciowe. Ostatni przykład to wzięcie przez społeczeństwo na siebie największego ciężaru fali uchodźców, gdyż państwo nie było w stanie zapewnić im dachu nad głową i wyżywienia.

Dzieje się tak m.in. dlatego, że instytucje państwa do realizacji swojej misji we współczesnych czasach potrzebują ogromnych zasobów, generowanych w dużym stopniu przez rynek. Aby je uzyskać, rządzący decydują się na różne ustępstwa i „luzowanie” regulacji, chcąc ułatwić funkcjonowanie rynkowi, zyskać jego przychylność albo zrzucić na niego swe obowiązki. Dzieje się to kosztem trwałego osłabiania instytucji państwa i rosnących nierówności.

Świat zaburzony

W historii byliśmy nieraz świadkami wahadła, które albo wychylało się bardziej w stronę państwa, albo w stronę rynku, co w jakiejś mierze pozwalało zachować chwiejną, lecz jednak równowagę. Globalizacja i neoliberalny kapitalizm, które zaczęły się rozwijać od lat 70. XX wieku, trwale zmieniły te zależności. W konsekwencji za sprawą choćby tzw. konsensusu waszyngtońskiego, będącego kanonem dla polityki MFW i Banku Światowego, obserwujemy stałe słabnięcie instytucji państwa. I nawet kryzys roku 2008, który miał skutkować „utemperowaniem” rynku, niczego nie zmienił. Państwa okazały się bezradne wobec sektora finansowego. Podobnie sytuacja ma się z globalnym rynkiem pracy – jesteśmy świadkami postępujących nierówności dochodowych i prekaryzacji zatrudnienia, a niedawne doniesienia o założeniu pierwszego związku zawodowego w Amazonie traktować należy raczej jako ciekawostkę niż przejaw odwrócenia trendu.

Teza o słabnięciu państwa może wydać się polskiemu czytelnikowi nie do końca zrozumiała. Zaczęliśmy budować nasze liberalne państwo dobrobytu dopiero po 1989 r., czyli w momencie, w którym globalnie ta instytucja była już w odwrocie. W efekcie jesteśmy przyzwyczajeni do sytuacji, w której państwo dość luźno podchodzi do swojego „sprawiedliwościowego” zadania i nie staje w naszej obronie – czy to na rynku pracy, finansowym czy mieszkaniowym. Co więcej, po latach PRL byliśmy tak stęsknieni za rynkiem, że stosunkowo łatwo przełknęliśmy trudne reformy Leszka Balcerowicza. Jeśliby jednak spytać przeciętnego Amerykanina, Francuza czy Włocha, urodzonego w latach powojennych, usłyszelibyśmy utyskiwanie, że państwo przestało bronić ich praw. Teza, że neoliberalny kapitalizm, globalizacja i związane z nią migracje podkopują fundamenty państwa dobrobytu, nie budzi już na Zachodzie większych kontrowersji.

Mało tego, zmieniło się też samo państwo, które weszło w rynkową logikę. ­Coraz bardziej staje się nie tyle regulatorem gry rynkowej, ile jej uczestnikiem. Proces ten rozpoczął się wraz z ­urynkawianiem usług publicznych (ochrona zdrowia, edukacja, transport, dostęp do kultury), ale globalizacja oraz bezpośrednie inwestycje zagraniczne wyraźnie go wzmocniły. Państwa zaczęły wręcz konkurować między sobą o przyciągnięcie biznesu, zapominając o swoim obowiązku wobec społeczeństw, które nie mogą już korzystać z adekwatnej ochrony i taniej oferty.

Wystarczy spojrzeć na to, co dzieje się wokół specjalnych stref ekonomicznych, gdzie decydenci (niezależnie od proweniencji partyjnej) zawieszają wiele regulacji prawnych. Bardziej wymownym przykładem byłby jednak rynek kredytów hipotecznych. Proces „przechodzenia” państwa na pozycje rynkowe, czyli w tym przypadku na stronę sektora bankowego, widać tu szczególnie wyraźnie. Polski rząd co prawda próbuje wprowadzić rozwiązania mające na celu ochronę konsumentów, ale mają one charakter doraźny i nie zmieniają strukturalnej nierównowagi. Banki nadal mogą zdecydowaną większość ryzyka przenosić na klientów. Smaczku w polskim kontekście dodaje fakt, że prawie połowa aktywów sektora bankowego znajduje się w rękach... państwa. I w tym kontekście premier złoszczący się na banki za niskie oprocentowanie lokat wygląda dziwnie.

Zresztą obecny rząd, który w oczach wielu, a przede wszystkim swoich własnych, uchodzi za najbardziej prospołeczny i propracowniczy gabinet w historii III RP, w gruncie rzeczy ­kontynuuje prorynkową politykę ­swoich ­poprzedników. Zgoda – wprowadzenie 500 plus oraz minimalnej stawki godzinowej stanowiło rewolucję – te dwa rozwiązania będą już na zawsze mieć swoje miejsce w historii polityki publicznej w Polsce. Z drugiej jednak strony niewiele się zmieniło, jeśli idzie o funkcjonowanie sektora bankowego oraz społeczny dialog, w którym wciąż to organizacje przedsiębiorców są faworyzowane kosztem związków zawodowych.

(Bez)tożsamość mediów

Problem przechwycenia państwa przez rynek nie jest wyłącznie domeną sektora finansowego. Branża deweloperska też skutecznie wpłynęła na taki kształt regulacji, że przez ostatnie 30 lat umożliwiały one uzyskiwanie ogromnych marż kosztem wyraźnego wzrostu zadłużenia Polaków. Politycy różnych opcji, którzy uzależnili się od finansowego wsparcia ze strony biznesu, nie mają dziś wielkiego interesu, by „grać” po stronie społeczeństwa. Co więcej, im bardziej profesjonalna (czytaj: kosztowna) będzie polityka, tym to uzależnienie będzie większe.


CZYTAJ TAKŻE:

URZĘDNIK OCHRONY PAŃSTWA. CO ZAPOWIADA DYMISJA PIOTRA NAIMSKIEGO >>>


To nie jest żadna polska specyfika – to samo zjawisko widać choćby w przypadku branży naftowej w USA czy motoryzacyjnej w Niemczech, choć w tej strategii da się zauważyć paradoks. Politycy realizują interes biznesu kosztem obywateli po to, by dostać od niego pieniądze na kampanię mającą na celu... przekonanie obywateli do głosowania na nich. Przedsiębiorcom skutecznie udało się wytworzyć dominujący sposób myślenia, wedle którego jedynym odpowiedzialnym zachowaniem państwa jest wspólna gra z rynkiem, a dokładniej – pod jego dyktando. Nawet jeśli w rzeczywistości ta „odpowiedzialność” prowadzi do generowania nierówności, będących na ­dłuższą metę receptą na kryzys społeczny.

Oczywiście nie wszystkie słabości państwa można powiązać wprost z globalizacją i neoliberalnym kapitalizmem. Popatrzmy choćby na rozwój mediów, które swój model biznesowy oparły na narracjach odwrotnych – tożsamościowych, co doprowadziło do wzmocnienia polaryzacji, a jednocześnie uczyniło łagodzenie sporów nieopłacalnym z perspektywy polityków, którzy dzięki nim żyją. W rezultacie elita polityczna ma coraz słabsze bodźce do troski o te instytucje, których zadaniem od wieków była redukcja społecznych napięć (mowa tu choćby o roli sądów rozwiązujących społeczne konflikty na drodze pokojowej). W konsekwencji państwo traci zdolność do wypełniania swej podstawowej funkcji – zamiast redukować konflikty między obywatelami, de facto samo te konflikty generuje i wzmacnia.

Jesteśmy więc świadkami nie tylko nierówności, ale i wzrostu napięć pomiędzy różnymi grupami, przez co państwo w coraz mniejszym stopniu będzie stanowić realną wspólnotę polityczną. Powyższe obserwacje skłaniają do przyjęcie hipotezy, że instytucja państwa nowożytnego w dotychczas znanej nam postaci gaśnie. Nie wiadomo, czy ten trend jest nieodwracalny, jednak na horyzoncie nie widać dziś przesłanek, by sądzić, że czeka nas wielki renesans państwa. Skoro ani kryzys finansowy roku 2008, ani epidemia COVID-19 nie doprowadziły do zauważalnego odwrócenia trendu, trudno sobie wyobrazić, jakie doświadczenie (poza jakąś globalną rewolucją) mogłoby wzmocnić tę „sprawiedliwościową” i „wspólnotową” nogę.

Na straży bezpieczeństwa

To wszystko nie oznacza, że instytucja państwa odchodzi w przeszłość, ona ewoluuje. Po pierwsze, nadal pozostaje strażnikiem bezpieczeństwa – jeśli pojawia się zagrożenie zewnętrzne o charakterze egzystencjalnym, jak wojna czy pandemia, oczekujemy działań ze strony państwa, a ono podejmuje rękawicę. Nawet zwykle mało sprawne polskie państwo było w stanie wznieść się na wyżyny i stać się obok USA największym dawcą wszelkiego rodzaju pomocy dla Ukrainy, od uzbrojenia po ubezpieczenia i pomoc humanitarną dla ukraińskich uchodźców. Choć w tej ostatniej kwestii kluczowa była wspomniana już, oddolna samoorganizacja naszego społeczeństwa.

Po drugie, w obliczu kryzysów mamy tendencję powrotu do retoryki narodowej – im bardziej egzystencjalny kryzys, tym ta retoryka silniejsza. Swój vs. obcy pozostaje wystarczająco silną emocją, by spinać wspólnotę – ale tylko czasowo. „Narodowość” za sprawą globalizacji jest dziś w znacznej mierze fasadowa i wojna w Ukrainie nic w tym zakresie nie zmienia. Francis Fukuyama w „Ostatnim człowieku” przekonywał, że na końcu historii nie czeka nas żaden renesans nacjonalizmu, tylko raczej tryumf konsumpcjonizmu i lifestyle’u nad polityczną samoświadomością. Nie jest przypadkiem, że w odpowiedzi na kryzys migracyjny UE stworzyła specjalną tekę dla komisarza odpowiedzialnego za ochronę „europejskiego stylu życia”, co w praktyce oznaczało przyzwolenie na procedurę tzw. push-backów na grecko-tureckiej granicy, kontynuowanych rok temu w Polsce.

Po trzecie wreszcie, kryzys uchodźczy spowodowany wojną w Ukrainie i pandemia COVID-19 wyraźnie pokazały, że aktualny model funkcjonowania państwa nie jest optymalny z perspektywy społeczno-gospodarczej. Dlaczego? Bo w chwili próby państwa często dezerterowały, spychając odpowiedzialność na rynek lub społeczeństwo. Doświadczyliśmy tego wszyscy bardzo mocno organizując na własną rękę laptopy do edukacji zdalnej naszych dzieci, do której dostęp w Polsce jest rzekomo bezpłatny i równy.

Jeszcze wyraźniej widać to zjawisko, badając statystyki pandemicznych zgonów. W krajach naszego regionu, które zaczęły budować swe instytucje w momencie, gdy zglobalizowany kapitalizm zaczynał przejeżdżać już po nich walcem, skala nadmiarowych zgonów była znacznie wyższa niż w Europie Zachodniej. Jednak nawet w takich krajach jak Niemcy czy Francja, uznawanych za swego rodzaju wzorce sprawności, pojawiły się ogromne problemy z zarządzaniem kryzysami. Jednym z dowodów bezradności okazała się choćby reakcja na przybycie na berliński dworzec 10 tys. ukraińskich uchodźców, z którymi niemieckie instytucje nie wiedziały, co zrobić.

Nie oznacza to oczywiście, że te struktury zawiodły na całej linii. Nawet w Polsce udało się dość sprawnie zdigitalizować proces szczepienia przeciwko COVID-19 (choć inne czynniki przesądziły o relatywnie małym sukcesie ­Narodowego Programu Szczepień). Tak samo sprawnie udało się przyjąć spec­ustawę, umożliwiającą uchodźcom z Ukrainy ubezpieczenia społeczne, legalny pobyt i pracę w naszym kraju. Choćby dzięki temu już prawie połowa pełnoletnich uciekinierów znalazła zatrudnienie.

Nie zmienia to faktu, że w zakresie bardziej złożonych wyzwań wewnętrznych o charakterze społeczno-ekonomicznym byliśmy świadkami porażki. Wszystkie współczesne kryzysy – finansowy, migracyjny, covidowy, uchodźczy, klimatyczny – dostarczają raczej dodatkowych argumentów, że państwo nie staje po stronie obywateli, zwłaszcza tych znajdujących się w gorszym położeniu.

Wystarczy spojrzeć na bodaj najważniejszy współczesny program reform, związany z polityką klimatyczną i transformacją energetyczną. W pierwszej kolejności dba ona bowiem o interesy firm produkujących zielone technologie (albo je udających, co pokazuje zjawisko green­washingu), natomiast Fundusz Sprawiedliwej Transformacji, który ma łagodzić jego negatywne społecznie skutki, traktowany jest w praktyce jak piąte koło u wozu. Zresztą podobna sytuacja dotyczy kryzysów migracyjno-uchodźczych, gdzie gros kosztów przerzucanych jest na biedniejszą część społeczeństwa. Jej nie stać na prywatną edukację czy ochronę zdrowia i to ona musi konkurować nieraz na śmierć i życie o niskopłatne miejsca pracy z imigrantami.


CZYTAJ TAKŻE:

Nie mamy wyjścia – musimy odejść od węgla. Problem w tym, że nie bardzo mamy dokąd. Zamiast budować elektrownię atomową, straciliśmy cenne lata na dyskusje. Dopiero teraz coś się zmienia >>>


W konsekwencji kapitulacji państwa w tym obszarze będziemy świadkami narastających nierówności społecznych, które przyniosą napięcia polityczne. Już zresztą w Europie doszło do rozpadu wielu stabilnych dotąd scen politycznych. Duże ruchy migracyjne, które prawdopodobnie jeszcze przyśpieszą w najbliższych latach za sprawą postępujących zmian klimatycznych, będą pogłębiać tę destrukcję.

Społeczna koordynacja

Czy odpowiedzią na współczesny kryzys może być powrót do państwa? Czy to w nim należy upatrywać nadziei na przeciwwagę dla rosnącego globalnego kapitału? Czy współczesne państwo potrafi jeszcze zapewnić sprawiedliwość, rozumianą jako równość wobec prawa i równość szans? Czy jest w stanie dostarczyć odpowiednią liczbę usług publicznych wysokiej jakości?

Już przed pandemią byliśmy w Polsce świadkami postępującej prywatyzacji usług publicznych, co opisał Łukasz Pawłowski w „Drugiej fali prywatyzacji”. Widać to zarówno w ochronie zdrowia, jak i w edukacji, co brutalnie obnażył, a zarazem przyśpieszył, covid. Publiczna ochrona zdrowia, a zwłaszcza publiczna edukacja są chyba bardziej niż kiedykolwiek wcześniej w historii III RP zagrożone lokalnymi zapaściami. Jednocześnie jednak pandemia, ale także kryzys uchodźczy dowiodły, że prywatna ochrona zdrowia, prywatna edukacja czy prywatny transport zbiorowy nie są w stanie zapewnić społeczeństwu poczucia bezpieczeństwa i sprawiedliwości.

W moim odczuciu nie ma jednak powrotu do modelu państwa „sprawiedliwościowego”, które znamy z historii powojennej Europy Zachodniej i do którego aspirowaliśmy od momentu transformacji ustrojowej. Politycy zbyt mocno uzależnili się od rynku i kreujących społeczny mindset prywatnych mediów, w tym gigantów technologicznych zarządzających globalnym obiegiem informacji. Nie mam odpowiedzi, jak sobie z tym problemem poradzić. Pandemia i kryzys uchodźczy pokazały jednak, jak ogromną siłę może mieć społeczeństwo, w tym różne nieformalne inicjatywy.

Znaczenie społeczeństwa jest nie do przecenienia także w kontekście innych stojących przed nami wyzwań, takich jak polityka demograficzna, opiekuńcza, społeczna czy integracyjna, która wraz z napływem kolejnych setek tysięcy migrantów także w Polsce będzie zyskiwała na znaczeniu. Istnieje tu ogromna przestrzeń do uruchomienia usług realizowanych przez podmioty społeczne, finansowane ze środków publicznych. Taki model wymaga jednak bardzo wyraźnego wzmocnienia samorządów jako podmiotu publicznego, zdolnego integrować zasoby i koordynować proces świadczenia usług „na dole”.

Ze zrozumiałych powodów model państwa, w którym ważną rolę odgrywa czynnik społeczny, napotyka wiele trudności. Na pierwszym planie wyłania się niski poziom zaufania, z którym każda osoba próbująca coś robić w przestrzeni publicznej na pewno się zetknęła. Drugim problemem jest słabość samorządu, który systematycznie jest pozbawiany aktywów – i finansowych (poprzez przekazywanie coraz większej liczby zadań bez dodatkowych środków), i ludzkich (drenaż mózgów przez silniejsze miasta i instytucje, spowodowany niskimi wynagrodzeniami).


CZYTAJ TAKŻE:

POCZTA POLSKA: SKANSEN NA TABLECIE. Poczta jest jak Polska. Od frontu dużo Jana Pawła II i pierogi w książkach kucharskich kolejnych zakonnic. A od zaplecza bałagan i wyzysk. Nie wierzysz? Spytaj listonosza >>>


Obawiam się, że dopiero gdy zdołamy przełamać obydwie wspomniane wyżej przeszkody, a tym samym odbudować relacje na linii państwo-społeczeństwo, to pierwsze będzie w stanie zagrać ze społeczeństwem przeciw rynkowi przechwyconemu przez globalnych graczy. Do tego czasu będziemy niestety świadkami pogłębiającej się dominacji rynku i rosnących, politycznych turbulencji tym spowodowanych. Dlatego właśnie kluczowym wyzwaniem dla współczesnego państwa, o ile chce przetrwać w innej postaci niż tylko zwykły gracz rynkowy, jest walka o budowę wspólnoty opartej o wzajemne zaufanie. Byłoby dobrze, gdyby elity polityczne – nie tylko polskie – wreszcie to zrozumiały.©

MARCIN KĘDZIERSKI jest głównym ekspertem Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego, adiunktem w Centrum Polityk Publicznych Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie i radnym sołeckim. /

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 33/2022